Rozdział 40

Oczywiście, że babcia zamieniła się w potwora. Dlaczego miałaby się w niego nie zmienić?

Harper w pierwszej chwili chciała zamachnąć się sztyletem, jednak się zawahała. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego, a jednak nowa broń wydawała się pulsować dziwaczną, potężną energią, z którą dziewczyna nie miała ochoty się mierzyć chyba jeszcze bardziej niż z Chaosem. Nacisnęła więc spinkę i już po chwili trzymała w dłoni swoją włócznię.

Ale zanim zdążyła zaatakować, parę centymetrów od jej twarzy przeleciała strzała. Jakimś cudem Laurel Spencer zmieniła torebkę w kołczan i wystrzeliła z łuku.

To była dobra wiadomość. Zła była taka, że z pośpiechu upuściła telefon. Komórka spadła na ziemię, a szybka pękła. Laurel skupiła całą siłę woli, by nie schylić się i nie podnieść smartfona w trakcie walki.

Jak na nieszczęście, wiedźmowata babcia była jeszcze szybsza. W porę upadła na ziemię, chroniąc się przed pociskiem. Strzała mająca przeszyć jej klatkę piersiową, musnęła tylko jej ramię.

Ale przynajmniej zdobyły czas. Harper usiłowała wbić ostrze włóczni w głowę potworzycy, jednak ta znów uskoczyła.

Świetnie. Nie ma to jak pojedynek z morderczą staruszką w spożywczyku.

Zanim półboginie się zorientowały, babcia przeskoczyła na drugi koniec sklepu, nadal sycząc, po czym wbiła płonący wzrok w Harper.

- Chcecie znać moją tożsamość? - obnażyła zęby, które zmieniły się nagle w kły. - Jestem Lamia!

Lamia.

Harper szybko przeszukała bajty pamięci przeznaczone na grecką mitologię, ale zanim zdążyła przypomnieć sobie dokładnie, kim była Lamia, Laurel zawołała:

- Harper! To córka Hekate, która zamieniła się w potwora! - nałożyła kolejną strzałę na łuk. - Długa historia, ale panuje nad Mgłą, zna magię i morduje każde napotkane dzie...

Lamia skoczyła. Harper z trudem odepchnęła ją od siebie włócznią, ale wtedy potworzyca chwyciła mocno drzewce. Miała najwyraźniej więcej siły, niż sugerował jej wygląd, bo bez problemu złamała włócznię.

Harper cofnęła się. Drzewce było magiczne, więc natychmiast się zrosło. Dziewczyna przypomniała sobie już historię Lamii. Dawno temu libijska królowa zakochała się w Zeusie i urodziła mu dwójkę dzieci, Demetriosa i Alteję. Gdy jednak Hera dowiedziała się o zdradzie, zabiła prędko pasierba i pasierbicę. Lamię rozgniewało to do tego stopnia, że stała się nieśmiertelnym potworem uśmiercającym każde napotkane dziecko. Te morderstwa prawdopodobnie w jakimś stopniu miały ranić królową nieba jako patronkę rodzin.

Tu Harper się zawahała. Naturalne poczucie sprawiedliwości się w niej odezwało. Dzieci Lamii poniosły karę, choć były całkowicie niewinne. To nie brzmiało zbyt fair. Nic dziwnego, że ich matka tak się rozgniewała. Po prostu odpłacała się Herze.

Ale Harper nie była w to zaplątana. No i musiała działać w samoobronie. Poza tym, słyszała z opowieści obozowiczów, jak okropna potrafiła być Hera. Czy zabójstwa dzieci faktycznie ją tak dotykały?

Laurel tymczasem wystrzeliła kolejną strzałę. Tym razem zrobiła to z nienacka, kiedy Lamia skupiała uwagę raczej na McRae. Strzała wbiła się w jej serce.

Laurel już odetchnęła z ulgą. Przez chwilę miała nadzieję, że ostatecznie pokonała przeciwniczkę. Oczywiście, te nadzieje okazały się złudne.

Lamia wyjęła sobie pocisk z piersi jakby nigdy nic, po czym nacierała dalej.

- Co jest? - Harper, zdziwiona, wbiła jej włócznię w to samo miejsce.

Lamia znów ułamała drzewce, zmuszając dziewczynę do cofnięcia się. Laurel zaatakowała, jednak potworzyca zgrabnie uniknęła wszystkich strzał i zaśmiała się.

- Nawet nie wiecie, co się dzieje w Podziemiu, prawda? - uśmiechnęła się złośliwie. - Przymierze z Chaosem daje tyle możliwości! Już niedługo wszyscy wasi przyjaciele zginą. Oszczędzę wam tego widoku, zabijając was tu i teraz!

Jej głos był skrzekliwy i doprowadzający do szału. Harper zerknęła na drzwi. Czy zostały zamknięte jakąś magią, czy po prostu zwyczajnie, jak na klucz? Gdyby miały uciekać, mogłaby użyć spinki - dawno temu Travis pokazywał jej, jak złamać proste zamki. Ale czy coś z tego pamięta? I czy ta metoda poskutkuje?

Nieważne. Najpierw musiały uporać się z Lamią.

Gdy tylko włócznia się zrosła, Harper próbowała zaatakować. Zrobiła to jednak pół sekundy za późno. Odepchnęła od siebie Lamię, ale ta zdążyła drapnąć jej ramię. Materiał koszuli został przerwany i zaczęła sączyć się krew.

- Di immortales - mruknęła dziewczyna.

Lamia tymczasem uskoczyła, pojawiając się za nią. I już miała zamiar zaatakować ponownie, gdyby nie strzała Laurel przelatująca jej przed nosem, zmuszająca ją do uniku.

Córka Afrodyty zawahała się. Lamia niezwykle precyzyjnie unikała wszystkich jej pocisków. Jeśli tak dalej pójdzie, wszystkie strzały przepadną, nie robiąc Lamii żadnej krzywdy.

Jak dotąd Laurel trzymała się na dystans, by łatwiej strzelać. Teraz wyjęła kolejny pocisk, lecz nie zakładała go na łuk. Podeszła bliżej.

Tymczasem Lamia najwyraźniej dostrzegła, że dotychczasowe ataki Laurel ustały. Atakowała szybciej i pewniej. Ale Harper również nie spuszczała gardy.

Gdy tylko córka Afrodyty podeszła, potworzyca zerknęła w jej stronę i machnęła pazurem. No tak - to było do przewidzenia. Laurel cofnęła się szybko. Lamia zaatakowałaby znowu, gdyby nie była tak zajęta walką z Harper.

- To musi być frustrujące, prawda? - zapytała Laurel. - Po tylu latach nadal czuć gniew z powodu dawnego kaprysu bogini?

Starała się włożyć w swoje słowa tyle uroku, ile tylko mogła.

Ale to był zły pomysł.

Lamia naskoczyła na nią jeszcze mocniej i prawdopodobnie Laurel już by tak nie było, gdyby Harper nie zablokowała potworzycy drogi włócznią.

- Nie czaruj mnie pięknymi słowami, dziewczyno! - syknęła Lamia. - Moją matką jest Hekate! Znam każdy rodzaj magii!!!

I szarżowała dalej, próbując dostać się do Laurel i zabić przy okazji Harper.

Dobra - pomyślała Laurel. - Już czas.

Ścisnęła swoją strzałę. Ataki z dystansu nie przynosiły skutku. Czas przejść do ofensywy.

Harper obejrzała się szybko za siebie i chyba zrozumiała, co zamierza zrobić jej towarzyszka. Zmarszczyła brwi.

- Co ty...

Jej zaciśnięte na drzewcu palce nieco zelżały. Laurel nie zamierzała czekać.

Skupiła się i skoczyła przed siebie, chwytając szybko Lamię za jedną rękę i odciągając ją na bok. Potworzyca syknęła wściekle, po czym drugą dłonią ścisnęła ramię Laurel, wbijając pazury. Ale półbogini się tym nie przejmowała. Celowała gdzie indziej.

- Dźgnij ją potem jeszcze raz! - krzyknęła do Harper. - Na wszelki wypadek!

Po czym wbiła strzałę w pierś Lamii, przeszywając ją na wylot. Potworzyca upadła na ziemię. Laurel przeskoczyło nad nią, stawając tylko butem na jej oczach. Nagle zrozumiała, że wcześniejsza prośba skierowana do córki Nemezis jest bezsensowna. Pozostawało tylko czekać, aż Lamia rozpadnie się w pył.

Dopiero teraz adrenalina wyleciała z Laurel jak powietrze z przebitego balona i pojawił się ból. Lamia pozostawiła po sobie ślady na jej ramionach, z których sączyła się obficie krew. Dziewczyna chwyciła się za ramię i zacisnęła zęby.

A wtedy, oczywiście, Lamia zaczęła wstawać.

Mózg Laurel jakby nieco spowolnił. Potworzyca wyślizgnęła się spod jej nogi, po czym (chwiejnie bo chwiejnie) stanęła, gotowa do ataku.

Jakim cudem ona nadal żyje? - pomyślała Laurel.

W tym momencie Harper nie wytrzymała. Miała już dość użerania się z tą włócznią. Uniosła sztylet, by następnie wbić go w plecy Lamii.

Klinga rozbłysła na złoto. Trzymając nóż zatopiony w plecach córki Hekate, Harper czuła, jak opuszcza ją energia. To uczucie minęło jednak, kiedy tylko go wyciągnęła, a ostrze powróciło do normalności.

Lamia wytrzeszczyła oczy. Chciała odwrócić się do Harper, ale zanim zdążyła to zrobić, zaczęła się rozpadać. Już po chwili pozostała po niej tylko garstka pyłu na podłodze.

Harper i Laurel stały na przeciwko siebie w milczeniu, aż w końcu córka Afrodyty zapytała:

- Ten sztylet...?

I nie potrafiła pociągnąć dalej.

Harper zerknęła nie nóż. Wcale nie wyglądał jakoś niesamowicie. Przypomniał mnóstwo innych brązowych sztyletów, jakie można było znaleźć w zbrojowni, w Obozie Herosów. A jednak zabił Lamię, czego nie były w stanie zrobić strzały Laurel. W dodatku ten blask, no i uczucie wysysania energii... Ostatni raz Harper czuła coś takiego w Labiryncie Mroku, kiedy dostała zaczarowaną tarczę - broń o tak dużej mocy, że nie mogła wytrzymać długo w rękach herosa, nie wspominając już o śmiertelnikach.

Czy to możliwe...?

Harper odetchnęła. Ramię pulsowało jej z bólu i zgadywała, że Laurel także.

- Chodźmy już. Musimy...

W tym momencie drzwi otworzyły się, jakby blokady Lamii zniknęły. W progu stanęła Rachel Dare.

- Hej, co tak długo? Paolo pilnuje nam...

Nagle zawiesiła głos, widząc rany na ramionach towarzyszek, zakrwawiony sztylet Harper i rozpraszający się już pył na podłodze.

- Co, do najświętszej Hery?! - wykrzyknęła. - Chodźcie, musimy zdobyć apteczkę...

- Hera wcale nie jest taka święta - mruknęła Harper, co może było ryzykowne, ale nic nie zagrzmiało, więc najwyraźniej Hera nie zwróciła na nią zbyt dużej uwagi. - Dzięki, Rachel, ale musimy jechać.

Wyrocznia stała jak wryta.

- A-ale...

- Nic się nie stało, to tylko drobne rany - Laurel zdobyła się na ciepły uśmiech. - To co, macie taksówkę?

Rachel pokiwała głową.

Laurel przypomniała sobie wcześniejszą rozmowę telefoniczną. Connor może i lubił żartować, ale w takiej sytuacji zapewne nawet i on nie odważył się zrobić dowcipu w takiej sprawie.

- Ach, jeszcze jedna sprawa - powiedziała córka Afrodyty. - Trzeba powiedzieć kierowcy, żeby zmienił kierunek jazdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top