Rozdział 22
Kładąc się spać, Diana była w paskudnym humorze.
Przydzielono jej osobne pomieszczenie do spania, gdzie dostała miękkie łóżko oraz trochę czystych, pachnących miło wanilią ubrań na zmianę. To jej odpowiadało. Podziękowała nimfom. Jednak martwiła się czymś innym.
Zaraz po wyjaśnieniu wszystkich spraw związanych z nową misją, herosi usiłowali skontaktować się z Obozem Herosów. Na próżno. Nie dochodziły iryfony, wiadomości, maile - zupełnie, jakby rzymscy cesarze znowu zablokowali źródła komunikacji. Travis Hood był gotowy nawet natychmiast jechać do Nowego Jorku, ale duchy natury go powstrzymały. Wszyscy musieli skupić się na zadaniu i nie narażać się bezcelowo. W końcu starzy, dobrzy herosi, tacy jak Percy Jackson, Leo Valdez czy Clarisse LaRue z pewnością nie dali się tak łatwo zabić.
- Podczas misji na pewno pojedziesz do Nowego Jorku - dodała Opuncja. - Wtedy przekonasz się na własne oczy. Twoja dziewczyna też na pewno żyje.
Choć początkowo Travis się buntował, w końcu dał spokój.
Diana upewniła się, że zasłonęła wszystkie ściany, po czym przebrała się w fioletowe dresy i czarną podkoszulkę - to miało służyć jej za piżamę. Potem rozpuściła włosy. Zorientowała się, że już trochę jej podrosły. Sięgały teraz nieco poniżej ramion. Gdyby nie miała na głowie nadchodzącej zagłady świata, postanowiłaby je obciąć.
Potem się położyła. Zasnęła szybko, na szczęście, ale gdy tylko dopadły ją sny, były, oczywiście, okropne.
Na początku zobaczyła jakiegoś mężczyznę przemykającego alejkami parku. Śmiertelnicy wokół nie zwracali na niego większej uwagi. W pewnym momencie Diana zwróciła uwagę na jego oczy. Wyglądały, jakby wewnątrz tęczówek snuły się ciemne dusze.
Mężczyzna patrzył ponurym wzrokiem, idąc przed siebie, kiedy nagle gdzieś obok niego rozległ się głos:
- Hej, hej. Dokąd ci się tak spieszy? Przytułków dla bezdomnych tu w pobliżu nie widzę.
Nieznajomy odwrócił się. Na wysokiej gałęzi pobliskiego drzewa stał jakiś chłopak, opierając się. Na pierwszy rzut oka mógł mieć jakieś szesnaście, siedemnaście lat, ale w świecie mitologii tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo. Przypominałby zwykłego śmiertelnika, w białej koszulce z nadrukiem i dżinsach, z lekko przydługimi włosami w kolorze czekolady, gdyby nie jego skrzydła - wielkie, potężne i smoliście czarne. Mieszały się trochę z gwieździstym niebem. Jedynie oczy miał niesamowicie jasne: bladosrebrne, niemal białe tęczówki, więc lśniły jak dwie gwiazdy w panującym półmroku.
Ten starszy mężczyzna, o ciemniejszych włosach, mruknął ponuro.
- Znowu mnie śledzisz, co?
- Możliwe.
Jego głos był niesamowicie gładki i przyjemny dla ucha. Chłopak rozpostarł skrzydła, przez co zrobiły się jeszcze większe, po czym podleciał do mężczyzny. Nie opadł jednak na ziemię, tylko zawisł nad nią.
- Lubię takie wieczory - oznajmił, po czym podniósł wzrok ku niebu. - Pamiętasz jeszcze, jak zamiast Artemidy była Selene?
- Dla mnie niewielka różnica - brzmiała szorstka odpowiedź.
- Ach, no tak, racja - w oczach skrzydlatego chłopaka pojawiło się coś na wzór współczucia, ale ciężko było ocenić, czy jest to szczere, czy nie. - Spędziłeś tyle czasu w Tartarze. Nie miałeś zbyt ciekawego tego wiecznego życia, co, Morosie?
Moros miał taką minę, jakby poważnie rozważał strzelenie swojego towarzysza w twarz z liścia.
- Niedługo to się zmieni - warknął. - A ty nie mów, że twoje na powierzchni było choć trochę ciekawsze. Na hasło "bóg snów" nędzni śmiertelnicy myślą o Hypnosie, ewentualnie Morfeuszu. Nikt nie pamięta ciebie, Ikelosie... ani twojego brata, Fantasosa.
W odpowiedzi Ikelos niespodziewanie parsknął śmiechem.
- A, tak. Ale mi to nie przeszkadza, wiesz? Ci cali ważni bogowie - machnął ręką. - No, Zeus, Posejdon, reszta chlewu... Nie sądzisz, że oni wszyscy są pod olbrzymią presją? Ja siedzę z boku, ale przynajmniej niektórzy doświadczają mojego działania. Szczególnie herosi. Prawda, Diano Granger?
Nieoczekiwanie odwrócił się do niej z tajemniczym uśmiechem i puścił jej oczko. Na ten widok dziewczyna poczuła zimny dreszcz. Poczuła się, jakby stała blisko, tuż koło latającego boga, a srebrne oczy prześwietlały ją na wylot.
Moros najwyraźniej tego nie zauważył. Wywrócił wzrokiem.
- Dobra. Wiem, czego chcesz.
Ikelos spojrzał na niego, zdziwiony.
- Och... poza ciasteczkami z czekoladą? Bo wiesz, chcę ciasteczka z czekoladą. Luis mówił, że Eris kupiła dużo.
Luis. Diana wzięła głęboki wdech. Chodziło o tego chłopaka z jasnymi włosami?
Tymczasem Moros zignorował uwagę boga snów.
- Chętnie byś się u nas zatrzymał.
Ikelos rozłożył ręce.
- Jestem waszym sojusznikiem. Chyba mogę żądać czegoś w zamian, prawda?
Moros zmierzył go uważnym wzrokiem, jakby szukał plamy na jego ubraniu. W końcu przyznał:
- Tak. Tak, możesz.
- Nareszcie! - zaśmiał się Ikelos, obejmując towarzysza ramieniem (co niezbyt tego towarzysza ucieszyło). - Macie te ciastka, prawda?
- Coś zostało - mruknął Moros. - Tylko lepiej nas nie zawiedź.
- Nie śmiałbym.
Sceneria się rozpłynęła. Dianie ukazała się wizja walki w Obozie Herosów. Annabeth walczyła ramię w ramię z nią, Percy'm i wieloma innymi herosami. Kucyk jasnych loków falował. Szare oczy zmieniały się niemal z prędkością światła: gdy patrzyła na wrogów, płonęły dziko, natomiast gdy tylko podnosiła wzrok na przyjaciół, ciepło błyszczały.
- Przysięgam na Styks, że uratujemy ten obóz - powiedziała.
Z jej głosu biła taka pewność siebie, że nie dało się jej nie zaufać.
Następnie szare oczy zmieniły kolor na zielony, włosy opadły na ramiona, kręcąc się jeszcze bardziej i ciemniejąc. Na nosie dziewczyny powyskakiwały piegi. Już po chwili Diana miała przed sobą Rachel Dare, z której ust wydobyła się zielona para. Potem wyrocznia wypowiedziała przepowiednię:
Już z jeziora dziewczyna
Ciąg zagadek zaczyna
Greków cała dziewiątka
Z jedną Rzymianką się spotka
I towarzyszyć będą
Dwójce tych, co klucz zdobędą
Lecz ruszyć jedynie mają
Ci, co w sercu znak otrzymają
By, dzieląc się na grupy trzy
Powstrzymali zguby dni
I koniec. Diana się obudziła.
Otworzyła gwałtownie oczy, po czym usiadła na łóżku. Zaczęła porządkować w głowie po kolei fakty: Moros i Ikelos stoją po stronie Chaosu, Luis Ward jest w to wplątany.
No tak. Skupiła się głównie na tej drugiej informacji. Od początku nie ufała dwójce tych półbogów. Ile lat mogła mieć Lea - piętnaście? Luis był starszy rok czy dwa. I nigdy nie widziała ich w obozie. Szykowali się do tak potężnego ataku. Dlaczego akurat oni? To śmierdziało kłamstwem na kilometr. W dodatku Lea zniknęła na pół dnia, podczas gdy nimfy prosiły o pozostanie tutaj.
Diana poczuła, że musi wyjść. Po części dlatego, że ktoś ze zdrajców mógł zakraść się do niej i wsadzić jej nóż w gardło, ale też dlatego, że potrzebowała zaczerpnąć świeżego powietrza.
Najpierw zajrzała po kolei do każdego, starając się robić to bezszelestnie. Wszyscy jednak spali. Aż wreszcie doszła do "pokoiku", który zajmowała Harper.
Było tam pusto.
Diana wybiegła, ale okazało się, że nie ma powodu do zmartwień. Na najbliższym wzgórzu stała wysoka postać, której długie włosy powiewały w bok, targane przez wiatr.
Diana najpierw się oddaliła od obozu nimf. Gdy już uznała, że stąd nikt jej nie usłyszy, zawołała:
- Harper?!
Córka Nemezis odwróciła się i zmarszczyła brwi. A raczej jedną brew, bo druga była zakryta przez opaskę. Choć, tak właściwie - i ta pewnie była zmarszczona.
- Co ty tu robisz?
Diana wywróciła oczami, podbiegając do niej.
- Mogłabym spytać cię o to samo.
Harper uśmiechnęła się słabo.
- No... po prostu nie mogłam zasnąć.
- To tak jak ja - westchnęła Diana.
Harper usiadła na trawie, więc córka Aresa zrobiła to samo. Przez chwilę wpatrywały się w gwieździste niebo, na którym widoczne były wyraźnie słynne gwiazdozbiory - takie jak Herakles, a także powstały parę lat temu, przedstawiający biegnącą Łowczynię Artemidy z łukiem.
Dianę kusiło, żeby opowiedzieć o swoim niepokojącym śnie, ale nie chciała psuć nastroju - zwłaszcza, gdy Harper oparła głowę na jej ramieniu. Już jutro miała się odbyć pierwsza wyprawa, a członkami zostali Connor, Travis, Lavinia i Billie. Pozostali herosi też niewątpliwie mieli czekać na swoją kolej. Diana trochę się tym stresowała. Nie walką - walkę uwielbiała. Ale efektami bitwy. Nie chciała stracić nikogo ważnego.
Nie stracić nikogo ważnego. W ustach półboga brzmiało to jak nieśmieszny żart.
Diana obróciła się i zaczęła lustrować wzrokiem ciemne włosy Harper. Wreszcie zobaczyła w nich połyskującą wsuwkę. Pewnie z nią nie spała, bo by zginęła w poduszce, ale może założyła, wychodząc. Na wszelki wypadek.
I zachowała się rozsądniej niż ja - pomyślała Diana, uświadomiwszy sobie, że nie wzięła miecza.
Nagle zagadnęła:
- Masz dalej tę skrzynkę Ethana?
Harper kiwnęła głową.
- Mam. Ale nie...
- Nadal nie wiemy, co z tym zrobić - westchnęła Diana.
Spodziewała się jakiegoś filozoficznego komentarza w odpowiedzi. Jednak zamiast tego Harper spojrzała na nią. Trudno było ocenić w mroku, ale wydawała się rozbawiona.
- To nic.
Diana wytrzeszczyła oczy.
- To nic? Przecież...
- Diana, przestań. - Harper wbiła wzrok znowu w niebo. - Cały czas o tym myślimy. Teraz jesteśmy tylko my dwie... Możemy chwilę odpocząć.
Odpocząć. O rany. Jak to słowo pięknie brzmiało. Kąciki ust Diany aż powędrowały w górę.
- A jeśli coś nas teraz zaatakuje od tyłu? - zapytała.
- To to pokonamy.
- Nie masz wątpliwości?
- Na pewno będziemy walczyć. W końcu poddać się śmierci to najgorsze, co może zrobić heros.
Chwilę zajęło Dianie zrozumienie, że dokładnie te same słowa wypowiedziała tamtej pamiętnej Wigilii.
- Wzięłaś to sobie do serca? - mruknęła.
- Na początku nie chciałam - przyznała Harper. - Przekonałaś mnie buziakiem.
- Musiałam to zrobić. Byłaś nieznośna.
- Możesz się zamknąć?
Diana westchnęła. Opadły jej powieki. Rozpuszczone włosy Harper łaskotały jej ramiona.
I nawet się nie zorientowała, kiedy znów zasnęła. Tym razem nie miała koszmarów.
___________
Końcówkę tego rozdziału pisałam po umyciu głowy, a mam dłuższe z przodu włosy, które spadały na telefon i jak były mokre to przez przypadek mi ekran załapałam xD i niechcący opublikowałam 2 razy nieskończony rozdział.
Tak, mam bardzo ciekawe życie.
Dziękuję oczywiście za przeczytanie rozdziału i gówna pod nim ❤
Ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top