Rozdział 20
Owen nadal nie doszedł w pełni do siebie po tym, co opowiedziały mu nimfy.
Takie wrażenie miał Luis, obserwując go, jak siedział na polance, rozmawiając o czymś z najadą Alfejosu. Nie, żeby chciał go szpiegować - po prostu przycupnął w pobliżu, a po chwili zauważył syna Nemezis pochłoniętego rozmową z nimfą. Postanowił zostać na miejscu, by mieć na Owena oko. Zdawał sobie w pełni sprawę, że chłopak nie do końca mu ufa. Nie chciał więc niemiłej niespodzianki w stylu noża wbitego w plecy. Nie znał Owena zbyt dobrze i nie wiedział, czego się może po nim spodziewać. Wydawał się spokojny, sympatyczny. A jednak...
Nagle z rozmyślań wyrwał go charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości - taki, jaki sobie ustawił, czyli mocny szum wiatru. W pierwszej chwili półbóg omal nie zachłysnął się powietrzem, zwłaszcza, gdy zobaczył nazwisko wyświetlające się na ekranie. Stuknął na oślep w klawiaturę drobnymi palcami, ale nie trafił w dobre miejsce. Chłopak uspokoił się, odblokował urządzenie i wszedł w SMS-y. Serce zabiło mu mocniej na widok wiadomości, jaką otrzymał. Zabrał się więc za prowadzenie dalszej konwersacji, energicznie odpisując. Miał przyjechać na siódmą rano.
Luis odetchnął i uśmiechnął się. Nadal czuł, że powinien, mimo wszystko, powiedzieć przyjaciółce o spotkaniu z nim. A jednak... Chyba musiał też jemu dochować wierności.
Taaak....
Dlatego omal zszedł na zawał, kiedy nagle, zupełnie nieoczekiwane, podbiegła do niego właśnie Lea Farewall.
Miała na sobie strój skombinowany z rzeczy, które nimfy w jakiś sposób zafundowały swoim gościom. (Jak to zrobiły, Luis nie wiedział - z trudem wyobrażał sobie gromadę zielonoskórych nastolatek przechadzających się po odzieżowym). Jako że wśród tych ciuchów zbyt wielkiego wyboru nie było, Lei naprawdę nie brakowało zdolności - bo wymyśliła sobie całkiem sensowny strój na lato. Włożyła więc zielone szorty dżinsowe z czarnymi szelkami oraz kremową koszulkę z krótkim rękawkiem, a do tego te same buty, które miała wcześniej i zieloną, dżinsową kamizelkę z jakimiś naszywkami. Włosy miała rozpuszczone, więc burza loków trzęsła się wraz z każdym jej ruchem.
- Luis! - zawołała do niego już z daleka, biegnąc, a potem spojrzała na lekkie wzniesienie, gdzie siedzieli Owen z najadą. - Hej, wy tam! Chodźcie! Mamy gości!
Syn Chione zobaczył, jak Owen zrywa się na równe nogi. Nie mógł to dojrzeć z daleka zbyt dokładnie, ale wydawało mu się, że nieźle się zdziwił. A potem ruszył biegiem w ich kierunku. Najada popędziła za nim.
Jednakże Luis nie zwracał na nich aż tak dużej uwagi. Wytrzeszczył na Leę duże, fiołkowe oczy.
- Goście?
- Niemożliwe - Owen McRae jakimś cudem był już dokładnie obok niego. - Mieli przyjechać dopiero wieczorem.
- Ale są dzisiaj - Lea zbyła chłopaka obojętnym spojrzeniem. - A teraz chodźcie, i to szybko.
***
Gromada wybranych herosów pojawiła się w najgorszym, Owena zdaniem, momencie.
Trochę go zszokowało, gdy dowiedział się, że obóz zaatakowano. Poczuł się jak zdrajca - w końcu zostawił przyjaciół. Ale przynajmniej poczuł ulgę, kiedy zobaczył część swoich przyjaciół całych.
Pierwsza podbiegła do niego Laurel i uścisnęła go mocno. Nie dało się ukryć, że przeszła walkę - miała zniszczone ubranie, czyli pudrowe szorty paperbag oraz pomarańczową koszulkę obozu, a jej włosy nie układały się tak idealnie jak zwykle. Mimo to Owen cieszył się, że ją widzi.
- Przepraszam, że mnie nie było.
Laurel uśmiechnęła się blado.
- To nie twoja wina.
Nico kichnął.
- Za dużo tu świeżego powietrza. I owadów.
Luis zmierzył go uważnym wzrokiem.
- Masz rację.
Zapanowało zamieszanie. Owen przywitał się ze wszystkimi przyjaciółmi z obozu i usiłował wyciągnąć z nich jak najwięcej na temat bitwy wśród Greków. Paolo był wyjątkowo chętny do przedstawienia mu całej sytuacji, co stanowiło poniekąd problem, ponieważ mówił głośno, a nikt nic nie rozumiał z jego wywodu.
W pewnym momencie Billie zwróciła uwagę na Luisa i Leę, a także dość liczną gromadę duchów natury. Odchrząknęła.
- Em, przepraszam - odezwała się. - Myślę, że mamy do omówienia więcej, niż sądziliśmy.
Chłopak otrząsnął się jako pierwszy - głównie dlatego, że Lea wyglądała, jakby za chwilę miała odwrócić się i zwymiotować. Uśmiechnął się promiennie do Billie.
- Nazywam się Luis Ward - oznajmił, wyciągając do każdego po kolei rękę. - I jestem greckim półbogiem. To moja przyjaciółka...
- ...która umie mówić za siebie - przerwała mu twardo. - Lea Farewall.
Najada Alfejosu odchrząknęła, występując z szeregu nimf, które przysłuchiwały się rozmowie herosów z lekko znudzonymi minami, jakby oglądały jakiś przynudzający serial. Ale ona - jako jedyna - miała oczy szeroko otwarte i skrzące się radośnie. Reszta jej twarzy - usta uniesione w szerokim uśmiechu, policzki, na których zamiast rumieńców pojawiły się delikatne plamki w kolorze morskiej zieleni - również zdradzała podekscytowanie.
- A więc chodźmy! - zawołała. - Jeszcze raz wszystko podsumujemy!
Rozmowa zajęła im trochę czasu. Większość nimf nie była zbyt zadowolona z faktu goszczenia u siebie tak dużej liczby śmiertelników, jednak przekonała się do nich, bo w końcu obie strony mogły osiągnąć zwycięstwo tylko przy współpracy. W dodatku, gdy Billie Ng przedstawiła się jako córka Demeter, duchy natury natychmiast zmieniły swoje nastawienie do niej.
- A więc podsumujmy - odezwał się wreszcie Will Solace, obejmując swoich towarzyszy spojrzeniem jasnych, niebieskich oczu, po czym zatrzymał się przy Lei i Luisie. - Wy dwoje od dawna podejrzewaliście przebudzenie Chaosu, głównie dzięki bogini Iris, która uzyskiwała sporo informacji z przekazywanych wiadomości. Dlatego jesteście na tajnej misji.
Luis uśmiechnął się szeroko.
- Dokładnie tak!
- To nie miało się wydać - mruknęła z niezadowoleniem Lea.
Rachel wodziła uważnie wzrokiem po każdym z zebranych, po kolei. W oczach miała niepewność, jakby zastanawiała się, kto umrze jako pierwszy.
- Ale... dlaczego akurat wy?
- Bo my pierwsi natrafiliśmy na trop - odparła ze spokojem Lea. - A później postanowiliśmy wejść głębiej w całą sprawę.
Connor zmarszczył nos, po raz pierwszy od dłuższej chwili poświęcając uwagę komuś innemu niż jego brat, który wydawał się jakiś zagubiony, zapewne myślami będąc nadal przy Katie.
- Nigdy nie widzieliście Obozu Herosów?
Harper zdziwiła się, gdy Lea pokręciła głową.
- Ale jak spotkałaś swoją matkę?
- I jak się poznaliście? - dodała Diana.
- Jesteście parą? - palnęła Lavinia.
Widząc ich zakłopotanie, driada o najeżonych włosach, Opuncja, postanowiła interweniować.
- Dobra! - zawołała. - Takie gadki na później. Mamy ważniejsze sprawy do omówienia.
- Właśnie - dodała jej wysoka przyjaciółka, Agawa. - Wasz obóz zaatakowano. Tam były również duchy natury.
Nie potrafiła nijak ukryć przejęcia w głosie.
Lavinia Asimov przyjrzała jej się z troską, ignorując jadowite spojrzenia od Lei.
- To wy dwie... Jesteście nimfami z Aeithales, prawda?
Po prostu nie mogła powstrzymać się od zadania tego pytania. Znała dokładnie historię Apollina, bo zdołała dokładnie wypytać Meg McCaffrey w rzymskim obozie. Wiedziała więc, że Agawa wróciła z misji, podczas której zginęła jej towarzyszka. To jednak zachowała dla siebie. Nie chciała nikogo przytłaczać ciężkimi wspomnieniami - zwłaszcza, że z duchami natury była wyjątkowo zżyta. Za każdym razem, gdy wymykała się ze służby, napotykała driady i satyrów. Któregoś dnia nawet zakochała się w jednej nimfie, z którą aktualnie się umawiała.
Właśnie... Musiała szybko sprostać swoim obowiązkom, żeby móc do niej wrócić.
Agawa zamrugała powiekami, ale potaknęła. Opi zmierzyła Lavinię wzrokiem, jakby chciała o coś spytać, ale ostatecznie skinęła jej tylko głową, po czym wróciła do wywodu.
- A więc, oto nasza teoria - przetarła lekko kącik oka. - Chaos powstawał od dawna, od bardzo, bardzo dawna. To akurat oczywiste. Sęk w tym, że znaczący krok do przodu zrobił dokładnie pięć lat temu.
- To mniej więcejwtedy, kiedy zatruto sosnę Thalii - zauważył Connor.
Siedział wygodnie, jak zwykle unosząc brwi, z czujnym, dziarskim spojrzeniem - tyle zauważyłby każdy przeciętny obserwator. Jednak ktoś bardziej spostrzegawczy dostrzegłby w jego oczach, nieco głębiej, promień melancholii, jakby chłopak wspominał stare czasy.
- Racja - przyznała Opi. - Zebrał w sobie energię, aby po raz pierwszy się objawić...
Luis podniósł rękę.
- Mogę? - zapytał, a gdy Opuncja spojrzała na niego z błyskiem w oku, kontynuował: - Tak, to właśnie wiemy. Pięć lat temu po raz pierwszy objawił się w Tartarze. Pod postacią płomienia. Zawarł pakt z Nyks, Eris i innymi pomniejszymi bóstwami, których tożsamości nie możemy jednak zidentyfikować. Ostatecznie powstał w czerwcu tego roku.
Wszyscy zebrani natychmiast zwrócili na niego uwagę. Tylko Lea obkręcała sobie kosmyk włosów wokół palca. Podbródek oparła na zaciśniętej w pięść dłoni, której łokieć spoczywał z kolei na drewnianym stole. Znudzony wzrok dziewczyny, skierowany głównie na Luisa, miał wyraźny przekaz sarkastycznego: "No co ty nie powiesz?".
Opi wzięła głęboki wdech, omal nie dławiąc się powietrzem.
- N-no - wymamrotała. - Zdradziłeś nawet więcej, niż wiedziałam. Ale zabrakło ci jednej, kluczowej rzeczy.
Ponownie skupiła uwagę zebranych na sobie, zaciskając pięść.
- Nasz wróg wykorzystał fakt, że Thalia Grace się odrodziła. W chwili, w której jej duch opuścił drzewo, bariera przestała tak naprawdę działać.
Nico di Angelo po raz pierwszy raczył zaangażować się w rozmowę, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- To niemożliwe.
- Byliśmy cały czas chronieni - dodał Will.
Owen, który już wcześniej wysłuchał całej opowieści od nimf i zadawał podobne pytania, wywrócił oczami.
- Wiem, że to chore - mruknął.
- Byliście chronieni, fakt - najada Alfejosu wkroczyła ponownie do rozmowy. - Ale przez siły wroga. To zapewne któreś z bóstw stojących po jego stronie stworzyło złudną barierę, żeby was oszukać. Wszystkie ataki, Kronosa, Gai, nawet rzymskich cesarzy... To była część planu. A teraz was zaatakowali, w najmniej oczekiwanym momencie, gdy jeszcze niczego się nie spodziewaliście.
- Dlaczego tak późno? - Travis zmarszczył brwi, po czym dodał szybko: - Jasne, wolałbym, żeby wcale nie atakowali. A jednak...
- Pierwszy atak odbył się, gdy Harper i Owen przyjechali do obozu, nieprawdaż? - spytała Agawa. - Nie powiodło się, więc teraz spróbowali znowu. Z podwójną siłą.
Travis zrozumiał. Nie mógł jednak odeprzeć wrażenia, że tym razem ta siła była conajmniej potrójna.
Nico miał taką minę, jakby powoli analizował wszystkie otrzymane informacje. Wreszcie doszedł do jakiegoś wniosku. Spojrzał prosto na Opuncję. Ciemne tęczówki spotkały się z miodowymi.
- Skoro mieliście takie poważne podejrzenia, dlaczego nas nie poinformowaliście?
To pytanie nasuwało się w tej chwili większości półbogów. Nico nie chciał zabrzmieć tak chamsko, ale mu się nie udało. Obóz Herosów był miejscem, w którym chłopak mógł pierwszy raz od dawna poczuć się jak w domu. Spędzał tam czas, miał chłopaka, przyjaciół oraz głęboką nadzieję, że jego depresyjny stan się zmniejszy, a on spokojnie dożyje z Willem dorosłości. I nie tylko on kochał obóz - również mnóstwo w połowie osieroconych herosów wiodło tam szczęśliwe życie.
A teraz... wszystko się rozsypało. Piękne chwile okazały się iluzją. Niby Nico mógł się tego spodziewać. A jednak... serce pękło mu na pół.
Dlatego zdziwił się, gdy w odpowiedzi Opi wytrzeszczyła oczy.
- Poinformowaliśmy! - zaprotestowała. - A dokładniej, zrobił to Jimmy. - Jej głos zadrżał lekko przy wypowiadaniu tego imienia. - Przekazał Chejronowi informacje. Tyle, że nie mieliśmy co z tym zrobić! Chaos czyhał w końcu w Tartarze, gdzie nikt nie mógł się dostać, by go poszukać. Uświadamianie półbogów wywołałoby tylko niepotrzebną panikę, zwłaszcza, że była tylko teoria.
Diana przysłuchiwała się temu wszystkiemu, przez dłuższy czas nie zabierając głosu. Wreszcie zdjęła czarną czapkę z daszkiem i skrzyżowała ręce za głową.
- No dobra, pozostaje tylko jedna kwestia. - Jej jasnobrązowe oczy przyciemniały nieco. - Jak się o tym dowiedzieliście? Skąd wam w ogóle przyszło do głowy, że to Chaos?
Wzrok wszystkich ponownie pobiegł w kierunku Opi. Ona jednak się uśmiechnęła. Ten łagodny wzrok nie pasował do jej kolczastej sukienki.
- Tutaj pokłon w stronę matki Lei - wskazała na Farewall, która zdjęła okulary i przecierała szkiełka małą ściereczką - oraz starszych nimf, które mają informacje od jeszcze starszych nimf. Część duchów natury wyczuwała jakieś nadchodzące zagrożenie.
Najada Alfejosu wstała nagle, rozglądając się po zebranych z szerokim uśmiechem na twarzy. Jeden z wodorostów, które miała wplecione we włosy, spadł jej na ziemię, jednak najwyraźniej nie zwróciła na to szczególnej uwagi.
- Dlatego wymyśliliśmy plan! - oznajmiła dziarskim, przyjemnym głosem. - Mówiłyśmy już Owenowi! Prawda, Owen?
Spojrzała na niego ciepło, a zanim chłopak zdążył choćby potaknąć, wychyliła się do przodu, prosto do Laurel, która siedziała naprzeciwko.
- Ty jesteś jego dziewczyną, prawda? Córką Afrodyty? Opowiadał mi! Tak się cieszę, że tu jesteś. Ostatnio nie miałyśmy okazji się poznać, słyszałam, że nazywasz się Laurel Spencer... Spotkałam kiedyś twoją mamę!
O ile najada tryskała wręcz entuzjazmem i serdecznością, Laurel miała taką minę jak Nico, za każdym razem, kiedy jakieś irytujące owady przelatywały mu koło nosa.
Paolo znów podzielił się uwagą po portugalsku, której nikt nie zrozumiał. Bracia Hood zerkali to na rozmawiające dziewczyny, to na Owena (który nagle zaczął wykazywać ogromne zainteresowanie dołem swojej koszulki), a potem, gdy wyciągnęli już jakieś wnioski, podjęli uporczywe próby stłumienia w sobie śmiechu - nawet Travis jakoś się już otrząsnął. Nico odepchnął ramię Willa, bo robiło mu się już gorąco. Luis zastanawiał się, czy najada Alfejosu nie ma przypadkiem ADHD, a Lea, jakby nigdy nic, włożyła okulary.
- Tak - mruknęła w końcu Laurel, ale z wyraźną niechęcią, która w ogóle do niej nie pasowała. - Jestem...
Opi przerwała chrząknięciem.
- Przepraszam - zwróciła się do najady - możesz przejść już do rzeczy?
Dziewczyna otrząsnęła się, mruknęła: "Ach, tak" i stanęła prosto.
- No dobrze. Więc tak: ty, ty, ty i ty... - wskazała kolejno na Billie, Lavinię, Connora i Travisa. - Będziecie potrzebni.
I, nie pozwalając im nawet na zadanie pytań, zaczęła monolog na temat misji, jaką mieli wcielić w życie następnego dnia o ósmej rano.
____
Hejo!
Nie wiem, dlaczego, ale po napisaniu tego rozdziału uświadomiłam sobie, że z tych postaci, które sama wykreowałam, mam ogromny sentyment do Liama Cage'a. Właściwie to on nie miał się nigdy pojawić, ale jakoś mi brakowało tutaj gejowskiej pary, a akurat miałam fazę na ship TodoDeku, więc pomyślałam, że spoko byłby jakiś ship z takim drobnym, słodkim chłopakiem z loczkami i drugim, takim tajemniczym. No i napisałam xD
Kontynuując, szkoda mi, że Liam zginął. Tak, wiem, to ja go zabiłam 🤣 Chciałabym, żeby jakoś wrócił do życia, ale to by było zbyt na siłę.
Zignorujcie moje dziwne przemyślenia, jeśli chcecie.
Ave!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top