Rozdział 19
W całym swoim krótkim, nieszczęsnym życiu Annabeth Chase widziała i przeżyła naprawdę wiele.
Uciekła z domu jako siedmiolatka. Pierwszy chłopak, który jej się spodobał, użyczył swojego ciała wszechmocnemu Panu Czasu, którego szczątki wydobył z samego Tartaru, by następnie zabić siebie i jego za jednym zamachem. By to zrobić, musiał najpierw dostać sztylet od innego chłopaka - tego, z którym Annabeth aktualnie się umawiała, syna Posejdona z glonami zamiast mózgu, interesującego się takimi rzeczami jak topienie naleśników w niebieskim syropie czy bycie przestępcą poszukiwanym w całym kraju. Półbogini przyjęła na siebie cios przeznaczony dla niego, pomimo, że wiedziała o jego nowej mocy: skórze ze stali. Razem z tym samym chłopakiem ustawiała dzieci Ciemności do wycieczkowego zdjęcia w Otchłani Wiecznego Potępienia. Dała się namówić przyjaciółce, by pokonać giganta, który specjalizował się w niszczeniu planów, brakiem planu. Oraz zrobiła mnóstwo innych niesamowitych rzeczy, które mogłaby wymieniać w nieskończoność.
Dlatego fakt, że magiczna bariera wokół Obozu Herosów ot tak zniknęła - mimo, że sosna Thalii nie była zatruta - i na ich teren wtargnęły tysiące potworów, atakując półbogów, nie zdziwiła się jakoś szczególnie.
Oczywiście, bardzo martwiła się o przyjaciół. Natychmiast pomogła uspokoić tych herosów, którym puszczały nerwy, po czym wszyscy razem zmobilizowali się i zaczęli walkę.
Annabeth cięła swoim sztyletem przez tłum złowrogich harpii. Wiedziała, że myślenie o przyczynie tego ataku powinna sobie zostawić na później. A jednak... zdrajca. To musiała być wina tego szpiega.
Mimowolnie zaczęła się rozglądać. Chyba wszyscy walczyli, włącznie z duchami natury. Ale ktoś z nich... jedna osoba. Tylko kto?
Jakby tego wszystkiego było mało, nigdzie nie mogła dostrzec Percy'ego. Poszukałaby go, gdyby tylko dostała trochę luzu. Potworów jednak przybywało w oszałamiającym tempie. Mieli znaczną przewagę liczebną.
Po walce kolejka do Willa Solace'a kolejka będzie aż wychodziła na dwór... O ile będą herosi do leczenia. I będzie Will Solace.
Nie myśl tak - skarciła się natychmiast Annabeth. - Jesteś strategiem. Jak powinnaś to rozegrać?
Sytuacja nie malowała się zbyt kolorowo. Potrzebowała planu, żeby jakoś zyskać przewagę nad wrogiem. Ale jak?
Annabeth przecięła jakiejś Empuzie gardło, gdy zza jej pleców wyskoczył kolejny potwór. Dziewczyna była tak zdumiona, że nawet nie zdołała go rozpoznać, nie mówiąc już o zaatakowaniu.
I teoretycznie by zginęła, gdyby potwór nagle nie rozsypał się w pył. Za nim stanął Percy Jackson, który kichnął, gdy resztki po wrogu go rozsypały, po czym odwrócił się i odepchnął kolejny cios.
- Nie mogłem cię znaleźć, Mądralińska - poskarżył się.
Annabeth poczuła, że robi jej się cieplej na sercu.
- Bogowie, ja też.
Zdołała jakoś musnąć ustami jego policzek, jednocześnie walcząc. Chłopak uśmiechnął się, ale powiedział:
- Beznadziejna sytuacja.
- Zgadzam się - potaknęła Annabeth i przerzuciła sobie kolejną Empuzę przez ramię. - Pewnie chcesz zapytać, czy mam jakiś plan.
- Dobrze mnie znasz.
Annabeth wbiła swojej przeciwniczce nóż w serce. Gdyby te potwory nieco się odsunęły, pocałowałaby Percy'ego znowu, tym razem w usta.
Niestety, potwory najwyraźniej nie zamierzały pójść jej na rękę.
A więc Percy też na nią liczył. Tak. Tym bardziej nie mogła zawieźć. Nie mogłaby sobie wybaczyć, gdyby zniszczono Obóz Herosów. Nie dopuści do tego, choćby przyszło jej zginąć.
Zaczęła się rozglądać. W pośpiechu na nic nie wpadnie...
- Potrzebuję czasu - oznajmiła.
- W porządku - odparł Percy. - Wierzę w ciebie.
Za to cię kocham - pomyślała Annabeth.
Nagle z lasu nadbiegła Nyssa Barrera, prowadząc za sobą Leona i Kalipso. Cała trójka natychmiast włączyła się do walki.
No właśnie... Annabeth przez chwilę się wydawało, że kogoś brakuje.
- Nie spóźniliśmy się bardzo, prawda? - zawołał z uśmiechem Leo.
- No... jesteście w miarę! - odparł Percy.
Kalipso zacisnęła zęby.
- Cholera. Gdybym opanowała powietrzne moce do perfekcji, mogłabym wysłać ich wszystkich w kosmos - wydyszała.
Annabeth wytrzeszczyła oczy. Atak na całość... z użyciem mocy. To mogłoby zadziałać. Na przykład Percy czy Nico mieli takie potężne moce. Tyle że... razem z potworami zmietliby cały obóz i obozowiczów.
Nie, nie. Musiała wymyślić coś innego.
Głowiła się i głowiła, jednocześnie siekając nożem, kiedy Leo nagle wyciągnął coś ze swojego pasa na narzędzia. Annabeth odwróciła się. To był drewniany, zwyczajny zabawkowy samolot.
- Leo - powiedziała - to nie czas na...
- Wiem! - zawołał. - To część planu! Nie wiem, czy pomoże, ale posłuchaj mnie, Annabeth.
Zaczął jej tłumaczyć, jak działa ten wynalazek. Córka Ateny wytrzeszczyła oczy. Mało kiedy widywała taką powagę u Leona Valdeza.
- Ach - wydusiła w końcu, po czym zamrugała. - O rany. To jest... genialne!
Leo wyszczerzył zęby.
- Wiem. W końcu ja to skonstruowałem.
I cisnął ognistą kulę w parę najbliższych potworów.
Nieoczekiwanie obok grupki herosów przemknęły dwie drakainy, które jednak w trybie natychmiastowym, jedna po drugiej, zostały przebite mieczem, ukazując stojącą za nimi dziewczynę z włosami związanymi pod czarną czapką z daszkiem i orzechowymi oczami.
- Wszystko się sypie - wymamrotała pod nosem.
Annabeth wzięła od Leona samolocik. Zaświtała nowa nadzieja, zobaczyła światełko w ciemnym tunelu. No tak - ona, Annabeth Chase, pierwsza córka Ateny, która znalazła posąg swojej matki, jedna z trójki półbogów, którzy wyszli z Tartaru żywi... nie da rady wymyślić planu do głupiej bitwy? Pfff!
Muszę się ogarnąć. Ogarnij się, Annabeth!
- Diana! - zawołała do przyjaciółki.
Córka Aresa odwróciła się.
- Hę?
- Gdzie jest Harper? I reszta herosów zebranych na misję?
Twarz Diany pozieleniała, kontrastując kolorystycznie z fioletowymi włosami.
- Nie wiem! Gdzieś są! Masz jakiś plan, Annabeth?!
- Zbierzcie się wszyscy! - odkrzyknęła, po czym zwróciła się do Kalipso, Leona i swojego chłopaka: - Później mi pomożecie, okej?
Nikt nie protestował.
Gdy jakoś się udało zgarnąć wszystkich herosów, którzy mieli udać się na misję, nie wyglądało to jak typowa "zbiórka". Rozmawiając, musieli jednocześnie odpychać ataki potworów.
Connor i Travis zabrali też spakowane bagaże dla wszystkich. Annabeth była im za to dozgonnie wdzięczna. Od razu zabrała się za przemowę.
- Musicie stąd wyjechać - powiedziała krótko i rzeczowo.
- Że co?! - krzyknęła Harper. - Nie możemy!
- Nie zostawimy was - dodała Rachel.
- Herosi potrzebują lekarza - wtrącił Will.
Oczywiście, że się spierali. Annabeth wiedziała, że tak będzie, ale musiała ich jakoś przekonać.
- Wasza misja jest najważniejsza - powiedziała. - Jeśli tu coś się wam stanie, to nawet po odniesieniu zwycięstwa tak naprawdę będziemy przegrani.
- Gdybym wiedziała, że chcesz powiedzieć coś takiego, nie zwoływałabym ich tu - mruknęła Diana, mrużąc oczy.
- Ale to konieczne - odparł Percy. - Wy wykonacie główną rolę, a my będziemy wsparciem z tyłu. Damy sobie radę.
- Przysięgam na Styks, że uratujemy ten obóz - dodała Annabeth.
Harper wytrzeszczyła oczy. Ktoś tak rozsądny jak Annabeth Chase nie rzucałby przecież tak poważnej przysięgi na tę świętą rzekę na wiatr. Nie bardzo jej się to podobało, jednakże...
- Dobra - powiedziała, odpychając włócznią karpoi. - Zaufamy wam.
- Warto było brać plecaki - uznał Connor.
Lavinia zrobiła balona z gumy, który natychmiast rozprysł się na jej twarzy. Zgarnęła go szybko, żeby nie zasłaniał jej pola widzenia.
Annabeth uśmiechnęła się.
- Dziękuję, Harper. Argus jest potrzebny w walce, ale...
- W porządku - przerwała jej Diana, łapiąc swoją dziewczynę za ramię; nadal nie była pewna, czy pozbawianie obozowiczów znakomitego lekarza, wyroczni i gromadki wojowników podczas wojny, w której przeciwnicy i tak mają przewagę liczebną, ale postanowiła ustąpić. - Weźmiemy taksówki. Powodzenia.
Paolo krzyknął coś po portugalsku.
Will spojrzał tęsknym wzrokiem na masakrowany obóz i półbogów, którzy dzielnie walczyli pomimo gorszej sytuacji. Zanim jednak zdążył otworzyć usta, by zaprotestować, przeleciała obok niego dziewczyna z krótkimi, zielono-rudymi włosami, siekająca wrogów strzałami z łuku.
- Wszystko słyszałam - oświadczyła. - Jedź, Will. My z Austinem zajmiemy się leczeniem.
Nagle przez tłum przebił się ktoś jeszcze. Katie Gardner, która rzuciła się Travisowi na szyję.
- Masz wrócić - powiedziała - cały i zdrowy.
Po czym pocałowała go.
Travis się roześmiał.
- Tak jest, proszę pani.
Connor zaoferował się, że przypilnuje brata. Katie podziękowała im, pożegnała się, po czym razem z Kaylą odbiegły.
Herosi zdążyli jeszcze rzucić ostatnie słowa Annabeth, Kalipso, Percy'emu i Leonowi. Will ostatecznie ustąpił i zgodził się jechać. Wszyscy razem rzucili się pędem na Wzgórze Herosów, mijając Malcolma Pace'a i Shermana Yanga, którzy kłócili się i sprzeczali, walcząc jednak ramię w ramię z kynokefalami.
Następnie zbiegli ze wzgórza i pomknęli dalej ulicą. Harper serce waliło mocno. Miała nadzieję, że podjęła słuszną decyzję, ufając Annabeth.
Nagle Rachel Dare zatrzymała się. Stanęła nagle jak wryta, a reszta wraz z nią.
Laurel odwróciła się do niej.
- Co się stało?
Rachel miała w oczach przerażenie.
- Ja... może nie powinniśmy...
W tym momencie tuż za nimi rozległ się potężny wybuch ognia - dokładnie tam, gdzie znajdował się Obóz Herosów.
- Katie! - krzyknął Travis.
Laurel zemdliło w żołądku. Ostatni raz widziała taką eksplozję w Labiryncie Mroku, kiedy zginął Jimmy Moss, ich przyjaciel, a także Liam Cage. Sam Owen ledwo wtedy przeżył.
Przez chwilę herosi stali jak wryci. Byli już u podnóża wzgórza, więc nie widzieli, jak wygląda sytuacja. Ale Obóz Herosów, ich dom, prawdopodobnie...
Nie. To było niemożliwe. Nawet Lavinia, która nie spędziła tam dużo czasu, skamieniała ze strachu.
Ocknęła się dopiero Harper.
- Szybko! - zawołała lekko łamiącym się głosem. - Dalej!
To było chyba najlepsze, co mogli zrobić. Wypełnić misję. Za namową córki Nemezis rzucili się przed siebie, pozostawiając za plecami miejsce zwane Obozem Herosów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top