Rozdział 10
Zwolennicy Chaosu na swoje ulubione miasto wybrali Brooklyn. Mgła była tam szczególnie gęsta, śmiertelnicy - mało podejrzliwi, a więc nadawało się idealnie. W dodatku bogowie innej mitologii założyli w owym miejscu siedzibę, toteż Grecy i Rzymianie trzymali się z daleka. Jedyne zagrożenie stanowiła mieszkająca niedaleko wyrocznia, Rachel Dare - ona jednak na rok szkolny wyjeżdżała do specjalnej szkoły, do Clarion, a wakacje spędzała w Nowym Jorku. Jej rodzice nie zostali zaś obdarzeni "jasnym" wzrokiem. Byli więc zupełnie nieszkodliwi.
Kiedy Eris wpadła do wynajmowanego przez jej matkę mieszkania, zastała Nyks - w mniejszej, znacznie bardziej ludzkiej formie, wylegującą się na miękkiej, pachnącej wanilią pościeli. Długie, czekoladowe włosy kontrastowały wyraźnie z siarkową kołdrą w fantazyjne wzory, a wykrochmalona, czarna koszula na guziki wpuszczona w ciemną spódnicę ładnie komponowała się z lekką, pikowaną kamizelką.
Widok Nyks, potężnej, groźnej bogini nocy na hotelowym łóżku z dobrą lekturą nie był rzeczą często spotykaną. Usta Eris zadrżały.
- Już wróciłam, matko - poinformowała.
Nyks skinęła głową z aprobatą.
- W samą porę, Eris! Mamy gości.
Bogini kłótni zmarszczyła brwi i zlizała nadmiar czerwonej szminki z ust, by następnie zajrzeć w głąb pomieszczenia. Podczas gdy Noc czytała, nieco dalej, na krzesłach, siedziały dwie znajome jej postaci.
Pierwszą z nich była dziewczyna, na oko czternastoletnia. Miała miękkie, poskręcane w literki "S" zielonomorskie włosy, z których wyłaniały się jasne odrosty i zielone oczy otoczone gęstymi, czarnymi rzęsami oraz ciemnymi brwiami. Kraciasta, czarno-zielona spódniczka podtrzymana szerokim paskiem pasowała do krótkiej, czarnej koszulki - nie na tyle krótkiej, by odsłaniała brzuch, ale wystarczająco, żeby uniemożliwić wpuszczenie jej w spódniczkę.
Tę dziewczynę Eris już znalazła. Ale obok niej...
- Zgodziłeś się! - krzyknęła zachwycona bogini i aż podskoczyła.
Akwilon, lub, jak go nazywali Grecy - Boreasz - uśmiechnął się.
- Nieco się wahałem - przyznał szczerze. - Ale w końcu się przekonałem. Pomogę wam. No i moje dzieci też.
Eris westchnęła z uśmiechem.
- To cudownie! - przeniosła potem wzrok na czternastolatkę i zmarszczyła brwi. - Ale ty...
- Nie zamierzam siedzieć tu długo - przerwała jej, zaciskając palce. - Chciałam tylko spytać, czy zaktualizowaliście jakoś plan.
Ta odpowiedź sprawiła, że Eris się rozpromieniła. Zapominając o pozostawieniu obuwia w korytarzu, podbiegła i usiadła na łóżku, obok matki, po czym podciągnęła nogi do siebie, opierając obcasy na krawędzi materacu.
- Błagam cię, Lea. Planu nie trzeba aktualizować. Wszystko idzie jak po maśle!
Ona jednak zmarszczyła brwi.
- No nie wiem.
Nyks odłożyła książkę. Twarda okładka stuknęła o drewnianą, orzechową półkę z charakterystycznym dźwiękiem.
- Rozumiem twoje wątpliwości - powiedziała. - Ale póki nasi ludzie wszystkiego pilnują... - Wzruszyła ramionami. - Nasz plan się powiedzie.
Zerknęła na czarną, wysoką wazę, obok której położyła książkę. To właśnie tam, okryte magią, spoczywały cząstki mocy ich najwyższego przywódcy, zdolnego wyciągać bogów z Tartaru - Chaosu.
Oczy Nyks rozbłysły złowieszczo.
***
Will Solace złapał swojego chłopaka za rękę, czym Nico zachwycony nie był. Nadal usiłował utrzymać nad głową bluzę, by zasłonić się przed słońcem. Oczywiście, nie pomagało. Na domiar złego koło nosa co chwilę przelatywały mu owady.
Mam wrażenie, że one wszystkie się zgadały, żeby mnie nękać - pomyślał. - Dlatego tak brzęczą.
- Założyłbyś coś jaśniejszego, Kumplu Śmierci - powiedział dobitnie Will.
Nico uniósł brew.
- Po co mnie przekonujesz? I tak tego nie zrobię. Kolory są za wesołe.
- No to chociaż szary - zaproponował Will.
- Wszystkie szare ciuchy mam w praniu.
- A gdybym wszedł do trzynastki i zajrzał do twojej szafy, co bym tam znalazł?
Nico westchnął.
- Szare ciuchy, które nie są w praniu.
Uznał, że nie chce już osłaniać się bluzą. To i tak nie przynosiło oczekiwanych efektów, a jedynie materiał mocno się nagrzał. Nico zawiązał sobie rękawy wokół talii i odgarnął nasuwające mu się na czoło włosy. One też były nagrzane.
Nico nienawidził lata. Upały zawsze mu doskwierały. Zimy także nienawidził - zimno też nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy. Za wiosną i jesienią również nie przepadał z powodu zmiennej pogody. W sumie... Nie lubił żadnej pory roku.
Ledwo zdążył ułożyć w głowie krótkie podziękowania dla Demeter, a Will nagle znowu się odezwał.
- Co myślisz o tym, co się dziś stało?
- Co masz na myśli? - spytał Nico.
Oczy syna Apollina, w kolorze bezchmurnego nieba, jakie się nad nimi rozciągało, rozbłysły w typowy dla niego sposób - spokojny, ale pewny siebie i zdeterminowany.
- To, co... zszokowało wszystkich.
Nico się ocknął.
- A, tak. Kanapka spadła mi dziś masłem do góry. To było niesamowite.
Will spojrzał na niego spode łba.
- Nico di Angelo...
- Przecież żartuję - chłopak puścił jego rękę i skrzyżował ramiona na piersi. - Wiedziałem, że Miranda żyje. Czułem to.
Will skinął głową, jakby uważnie analizował każde słowo swojego chłopaka.
- Wiem. Ciekawi mnie, co ona tam tak długo robi... No wiesz, w Wielkim Domu.
Nico znowu przeczesał włosy ręką i poczuł na palcach gorąc bijący od nagrzanych, czarnych kosmyków.
- Nie mam pojęcia. Chcę już mieć to wszystko za sobą.
- Aleś ty przejęty - skomentował Solace.
- Odczep się.
Kąciki ust Willa drgnęły. A potem grupowy domku numer siedem złapał Nica za podbródek i pocałował.
- Dobrze wiesz, że się nie odczepię. Kocham cię, Kumplu Śmierci. Jesteś...
Przerwał im Leo Valdez, który dosłownie wyrósł zza ich pleców, czego nie zdołali dostrzec. Jego twarz rozjaśniał, jak zwykle, szeroki uśmiech, a brązowe oczy błyszczały radośnie, jakby ich właściciel wchodził właśnie do sklepu ze słodyczami.
- Heeej! Nie chciałbym przerywać, chłopaki!
- Właśnie to robisz - mruknął Nico.
- Ale - kontynuował Leo, poprawiając szelki i bawiąc się długopisem: jak zwykle, kiedy nie miał co zrobić z rękami - wołają was do domku Nemezis. Kazali mi przekazać.
Po tych słowach syn Hefajstosa odwrócił się i odszedł, podrzucając narzędzia i łapiąc je na zmianę.
Nico był trochę zły, że Leo zepsuł tę chwilę. Ale w końcu nie zrobił tego bez powodu. Wymienili z Willem spojrzenia i pobiegli do szesnastki.
***
W domku, którego grupowym był Damien White, panował harmider większy niż na godzinie wychowawczej w przeciętnej szkole licealnej.
Harper siedziała w kącie, celując zmiętymi w kulki papierkami po czekoladzie do kosza na śmieci. Paolo Montens prowadził poważną rozmowę z Dianą Granger - tyle, że ona nic z tego nie rozumiała i marszczyła brwi, usiłując stwierdzić, o czym chłopak tak żywo nawija. Owen leżał odwrotnie na swoim łóżku, czytając komiks jakby nigdy nic - pochłonęło go to do tego stopnia, że jego ADHD nawet się nie odezwało. Travis chodził w tę i we w tę, szepcząc coś o Katie i Mirandzie, podczas gdy Connor siedział pod ścianą ze skrzyżowanymi rękami i co jakiś czas - na próżno - próbował wydobyć z brata jakieś informacje. Lavinia rozmawiała z jeszcze jedną dziewczyną z Obozu Herosów - była to Billie Ng, córka Demeter. Jej włosy były farbowane na równie fantastyczny kolor jak Lavinii, ale nie różowy, tylko turkusowy. Miała szary daszek na głowie, obozowy podkoszulek wpuszczony w srebrne, podziurawione, krótkie spodenki, szelki i świecące trampki.
Nico westchnął na ten widok i usiadł przy ścianie.
- Dzień jak co dzień - wymamrotał.
Właśnie wtedy Harper ich dostrzegła. Pozbyła się już wszystkich papierków. Czekoladowe oczy wypełniły radosne iskierki.
- No dobra - powiedziała. - Jesteście. Brakuje tylko Rachel...
W tym momencie drzwi za plecami Willa się otwarły. Weszła Rachel z burzą trzęsących się, bujnych włosów.
- Jestem! - zgłosiła.
- W porządku. - Harper skinęła głową. - Możemy chyba zaczynać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top