Rozdział 7

Kiedy średnio godzinę później Owen siedział w stajni pegazów z Percy'm i Leonem, przyszła Laurel.

Trzej chłopcy od rozpoczęcia wakacji często się tam spotykali. Percy, jako syn boga koni, potrafił z nimi rozmawiać, a poza tym już dawno zorientował się, kiedy nikt nie odwiedza stajni. Wtedy mogli zebrać się tam i pospędzać trochę czasu razem.

Nie robili niczego nadzwyczajnego. Na przykład tym razem grali w butelkę.

Leo zakręcił butelką. Wypadło na Percy'ego. Syn Posejdona westchnął.

- Niech będzie - mruknął. - Dajcie mi wyzwanie.

Leo i Owen wymienili spojrzenia. Musieli wymyślić coś naprawdę dobrego, a Percy byłby zmuszony to wykonać. Zanim jednak którykolwiek z nich zdołał wpaść na jakiś pomysł, do stajni weszła Laurel. Zmarszczyła brwi na widok chłopaków.

- Hej?

Owen aż podskoczył. Odwrócił się do niej. Z jakiegoś powodu dziewczyna miała przygnębioną minę. Syn Nemezis chciał się z nią przywitać, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Poczuł się tak, jak przy ich pierwszym spotkaniu, na początku roku szkolnego, kiedy chłopak bał się w ogóle odezwać.

Percy nie miał takich problemów. Jego twarz rozjaśnił uśmiech.

- Siemka, Laurel! - zawołał. - Co cię tu sprowadza?

Heroska uniosła podbródek. Miała pustkę w oczach. Nigdy się tak nie zachowywała, słynęła przecież z bycia sympatyczną.

- Chciałam zajrzeć do pegazów. - Zerknęła na butelkę. - Ale... może już pójdę.

Odwróciła się na pięcie.

- Idziesz?! - zawołał za nią Owen. - Czemu? Dokąd? Mam iść z tobą?

Laurel zerknęła na niego przez ramię. Percy i Leo wymienili pełne niepokoju spojrzenia, wyczuwając wzrastające między tą dwójką napięcie.

- Dziękuję - powiedziała cicho Laurel. - Ale nie. Chcę odpocząć.

Szybkim krokiem wyszła ze stajni. Kiedy tylko półbogowie znów zostali sami, Leo zwrócił się do Owena.

- Ej, chłopie. Między wami wszystko gra?

Owen spuścił wzrok.

- Mmm...

Percy zgarnął butelkę przeznaczoną do gry. Było jasne, że zabawa skończona.

- Daj spokój, McRae. My z Leonem mieliśmy już sporo miłosnych dramatów, rozumiesz, z Annabeth i Kalipso. Znamy się na rzeczy. Możesz nam wszystko opowiedzieć.

Owen pomyślał o Percy'm i Annabeth. Byli tak zgraną parą, że chłopak z trudem wyobraził ich sobie jako młodych, niedoświadczonych w miłości półbogów. Fakt, w roku szkolnym przechodzili pewien kryzys, a poza tym McRae słyszał plotkę, że Percy'ego dawniej łączyło coś z Rachel Dare, a jednak... Ta dwójka tworzyła jakby jedność. Już bardziej Leo i Kalipso przypominali jego i Laurel, aczkolwiek Owen nie chciał zrywać ze swoją dziewczyną.

Westchnął. Tego wszystkiego było za wiele. Zniknięcie Mirandy, najada, przepowiednia i tajemnicza skrzynka, do tego jeszcze zbliżająca się misja i kłopoty związkowe.

Może jednak opowiem o tym chłopakom, pomyślał. Musiał to z siebie wyrzucić.

Kiedy jednak tylko otworzył usta, poczuł, jak wszystkie siły go opuszczają. Zaćmiło mu się przed oczami.

Percy przekrzywił głowę.

- Dobrze się czujesz?

- Tak - skłamał Owen. - Yyy, muszę tylko na chwilę iść.

Ruszył chwiejnym krokiem i zdołał jeszcze wyjść ze stajni, zanim zemdlał.

***

- Muszę tam iść.

Chłopak wsunął miecz do pochwy i zwrócił się w stronę lasu. Letni, lekki wiatr zwichrzył jego włosy.

Mitchell, syn Afrodyty, wytrzeszczył na niego oczy.

- Do lasu? Po co?

- Nie tylko do lasu. Poszukam wszędzie. Mogę nawet ruszyć do Obozu Jupiter czy co tam.

Mitchell uniósł jedną brew. Nie mógł uwierzyć w słowa swojego towarzysza.

- Okaż choć trochę odpowiedzialności, Travis. Jesteś grupowym i nie możesz ot tak zniknąć.

- Connor zostanie! - warknął chłopak. - Znajdę Mirandę. Katie się o nią martwi. Jak tak dalej pójdzie, to ze mną zerwie.

- Nie zerwie - upierał się Mitchell. - Często się kłócicie.

- To nie były kłótnie, tylko drobne sprzeczki. Teraz w grę wchodzi życie jej siostry. Katie bardzo się martwi, w końcu już drugi raz Miranda tak zniknęła.

- I właśnie dlatego powinieneś zostać - powiedział syn Afrodyty. - Ostatnio zginęła jedna osoba, a później przyszła kolej na resztę. Powinieneś dać Katie ochłonąć, a potem z nią pogadać. Wtedy się dogadacie. Ale jeśli pobiegniesz w pojedynkę na samobójczą misję, tym bardziej ci nie wybaczy.

Travis westchnął.

- Wrócę. Wrócę w porę i udam się na kolejną misję. Tylko, proszę, nie wydaj mnie.

Sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu złotych drachm, ale Mitchell się roześmiał.

- Daj sobie spokój. Nie przyjmę łapówki. Zrezygnuj z tego.

Przez twarz Travisa przemknęły kolejno różne emocje: zdziwienie, cień spokoju, złość. Zdał sobie sprawę, że Mitchell naprawdę mu nie odpuści i że może nie powinien odpowiadać mu o swoim planie. A jednak przed odejściem czuł niemożliwą do powstrzymania chęć zwierzenia się komuś. Tym kimś nie mógł być jednak Connor, gdyż chłopak z pewnością chciałby udać się razem z bratem. Travisowi nie uśmiechała się wizja wciągania innych w swoje problemy.

Teraz było za późno. Chłopak westchnął. Tak naprawdę stresował się przed samotną misją, lecz jeśli chodziło o jego związek z Katie Gardner... Mógł zrobić wszystko.

Tyle, że Mitchell powoli zaczął przekonywać go do swoich racji. Co, oczywiście, nie oznaczało, że Travis zamierzał od razu się ugiąć.

- Proszę - powiedział.

Oczy Mitchella rozbłysły.

- Nie przekonasz mnie.

Przez chwilę Travis milczał. W końcu syn Afrodyty przerwał ciszę westchnięciem i wsunął ręce do kieszeni szortów.

- Wiesz co, ja też nie chcę być konfidentem. Po prostu zrezygnuj. Mogę ci nawet pomóc pogodzić się z Katie.

Travis drgnął.

- Możesz...? - spytał, patrząc na kolegę spode łba.

Chłopak rozłożył ręce i zrobił wielkie oczy.

- Pewnie! Syn bogini miłości, pamiętasz?

Travis zaczął coraz bardziej się wahać. Tak właściwie, to nawet bez propozycji pomocy Mitchella mógłby zmienić zdanie. A jednak...

Zerknął w kierunku lasu. Słowa Katie zabrzmiały mu w uszach: Jesteś okropny i niczym nie potrafisz się przejąć! Nienawidzę cię!

- Dobra - westchnął. - Niech ci będzie.

Mitchell się rozpromienił.

- Świetnie! Wiesz, ogólnie to Connor cię szukał. Chodźmy.

Półbogowie odeszli. Byli tak pochłonięci swoimi problemami, że żaden z nich nie zauważył postaci w długiej, ciemnej sukni, ukrytej za krzakami, która co jakiś czas wychylała się, by ich podejrzeć.

Gdy tylko wystarczająco się oddalili, Eris wydała z siebie pełne irytacji westchnięcie, po czym podniosła się.

- Zaczynają się dogadywać - mruknęła pod nosem. - Niedobrze, niedobrze. Muszę dołożyć im trochę sprzeczek.

Nagle w jej oku pojawił się szaleńczy blask. Bogini klasnęła w dłonie i podskoczyła z radości. Jej nie twarz nie wykrzywiła się już w niezadowoleniu, ale była rozjaśniona uśmiechem.

- Wiem! - wykrzyknęła. - Już wiem!

I ze śmiechem socjopatki rozpłynęła się w czarną mgłę, gotowa wcielić swój plan w życie.

______

Hejka.

Te koronaferie trwają, a ja dochodzę do wniosku, że w sumie mi tak dobrze, może poza tym mnóstwem zadań z matmy. Nie wychodzę z domu, nie muszę patrzeć na te wnerwiające mordy z mojej szkoły, jest super.

A jak tam u was?

Ave!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top