Rozdział 39
Jakby nie patrzeć, była to pierwsza prawdziwa misja Harper.
A mówiąc prawdziwa, chodzi o to, że wiązała się z wyjazdem w jakimś konkretnym celu i nie liczyła zbyt wielu uczestników.
Mimo wszystko, Boston był jednym z ostatnich miejsc, do jakich chciała się udać. Wspominała to miejsce niezbyt miło, odkąd w czwartej klasie podstawówki pojechała tutaj na szkolną wycieczkę. Na domiar złego wysiedli w miejscu, które kiedyś zwiedzała - na ulicy Beacon Street, koło jakiejś rezydencji.
Najwyraźniej nikt z towarzyszy córki Nemezis nie podzielał jej zachwytu. Laurel nie miała makijażu, co w jej przypadku stanowiło niemalże cud, więc nic nie zakrywało worów pod jej oczami świadczących o niezłym zmęczeniu. A jednak po wysiadce z samochodu odetchnęła z ulgą, a na widok ogromnego budynku oczy omal nie wyskoczyły jej z orbit.
- Jakie to piękne! - zawołała.
Rezydencji rzeczywiście nie dało się odmówić uroku. Była wykonana z białego wapienia i szarego marmuru i liczyła może osiem pięter. Skrzydła ciemnej bramy ozdabiały kołatki w kształcie głów wilka. Jednakże z jakiegoś powodu otaczał ją wysoki mur bez wejścia.
Paolo spojrzał na kołatkę. Oczy chłopaka rozbłysły i otwierał już usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zacisnął usta.
- Faktycznie jest ładna - oznajmiła Rachel, po czym rozejrzała się. - Hmmm. Ciekawe, jak tu wchodzą.
- To nie jest teraz nasz cel, prawda? - zapytała Harper.
Wyrocznia otrząsnęła się.
- Ach, tak. Chodźmy.
Ruszyli ulicą, poszukując miejsca z wizji Rachel. Dziewczyna opisała je tak dokładnie, jak tylko potrafiła i miała nadzieję, że się nie pomylą.
Czas ich gonił. Naprawdę nie chcieli zostawiać reszty przyjaciół, ale to była sytuacja wyjątkowa. Droga do Bostonu zajęła grubo ponad trzy godziny. Nocne poszukiwania nie miały sensu, o czym szybko się przekonali. Laurel użyła więc swojej czaromowy. Dzięki temu zdołała przekonać recepcjonistę pobliskiego hotelu, że wcale nie włamali się tam w środku nocy i, oczywiście, mogą wynająć duży pokój aż do rana, nie płacąc ani grosza.
Sęk w tym, że Laurel nie miała tak mocnego daru czaromowy jak jej siostra Piper czy choćby Drew Tanaka, więc ta drobna akcja kosztowała ją trochę energii. Dlatego herosi wstali wcześnie i postanowili odjechać przypadkową taksówką, zanim recepcjonista wyzwoli się z uroku.
Harper raz po raz powtarzała sobie w głowie wszystko, czego się dowiedzieli od Rachel. Podobno rzeczy ze skrzynki Ethana zostały skradzione dawno temu przez jakieś siły wyższe, prawdopodobnie kogoś ze zwolenników Chaosu. Były to dwie bronie, które natychmiast ukryto.
- Nie znam dwóch lokalizacji - wyznała Rachel. - Ale jedna z nich jest w Bostonie. Pamiętam dokładnie to miejsce.
Następnie pokazała im szkic, który zrobiła w pośpiechu, a także stronę tego miejsca znalezioną w internecie.
Z początku Harper szczerze bawiło, że tak poważny przedmiot został schowany w najwyklejszej w świecie knajpie, jakich w Bostonie wiele. Ale w sumie... to chyba najmniej podejrzane miejsce, a co za tym idzie - najlepsze.
W pewnym momencie Laurel zatrzymała się gwałtownie i zastygła z szeroko otwartymi oczami. Jej towarzysze stanęli, zaniepokojeni.
- Você vê alguma coisa? - Paolo zmarszczył brwi.
Laurel najwyraźniej spędziła wystarczająco czasu na wysłuchiwaniu monologów syna Hebe, by coś załapać.
- Nie... To znaczy tak... To znaczy... - zaczęła się jąkać.
Rachel zmrużyła zielone oczy.
- Widzisz gdzieś knajpę? Gdzie...
- Nie knajpę - powiedziała Laurel. - Patrzcie tam, jakie ładne.
Wskazała na drugą stronę ulicy, gdzie znajdował się sklep odzieżowy. Wyglądał na porządny, a na wystawie ukazany był ciemny garnitur, cekinowa sukienka na ramiączkach oraz zestaw: zielony top z falbankami i proste, zakończone naderwaniami dżinsy. Napis nad wejściem głosił: BLITZEN'S BEST.
Harper uśmiechnęła się lekko. Też jej się podobały ubrania z wystawy, ale...
- Laurel... - odezwała się.
- Wiem, przepraszam - Laurel miała trudności z odwróceniem wzroku, ale finalnie jakoś dała radę.
Wreszcie jednak dotarli na miejsce. Knajpa prezentowała się całkiem schludnie i ładnie. Za ladą młody, ciemnowłosy mężczyzna w nieskazitelnie czystej, białej koszulce firmowej gawędził z klientem w podobnym wieku - Afroamerykaninem o ciepłych, złotych oczach. Rachel w pierwszej chwili pomyślała, że dobrze by było coś zamówić, ale natychmiast porzuciła tę myśl. Był to pomysł równie lekkomyślny jak zakupy w jakimś modnym butiku, które jeszcze przed chwilą usiłowała zasugerować Laurel.
- Là - szepnął Paolo, wskazując gdzieś ukradkiem.
Dziewczyny odwróciły się i zobaczyły stojącą w kącie tablicę kredową z wypisanymi na kolorowo i podkreślonymi ofertami knajpy. Dokładnie o takiej tablicy mówiła Rachel.
Laurel zmarszczyła brwi.
- To tutaj, tak? Gdzieś koło tego... I przez tyle lat żaden śmiertelnik tego nie odnalazł?
Paolo znowu coś powiedział, ale tym razem nikt go nie zrozumiał.
- Może jest specjalnie ukryty - zasugerowała Rachel. - Ale zaraz to sprawdzimy. - Podeszła do tablicy i ukucnęła, po czym obejrzała się za siebie. - Laurel, możesz czymś zająć...?
Skinęła głową na dwójkę ciemnowłosych chłopaków koło lady. Jeden z nich z pewnością pracował w knajpie, więc mógłby nabrać podejrzeń, widząc jakiś nastolatków, którzy weszli tu nie wiadomo po co, nic nie zamawiają ani nawet nie korzystają z toalety. Oczywiście, śmiertelnicy też mogli zwrócić na nich uwagę, ale na to już nie mieli wpływu.
Laurel potknęła.
- Aha. Jasne.
- Zawsze mogę wykorzystać Mgłę - zasugerowała Harper.
Laurel uśmiechnęła się.
- Nie, nie ma potrzeby... Nie do takich błahych spraw. Sama nawet nie użyję czaromowy, wystarczy, żeby jakoś zagadać. A potem wrócimy. To będzie szybka piłka.
I odeszła, nie czekając na reakcję innych. Już po chwili jej przyjaciele mogli zobaczyć, jak staje koło dwójki znajomych (wywnioskowali, że są znajomymi, ponieważ rozmawiali naprawdę długo i czuć było między nimi więź) i zaczyna rozmowę. Facet w białej koszulce spojrzał na nią i najwyraźniej podchwycił temat, a po chwili jego ciemnoskóry towarzysz się przyłączył.
Harper spoglądała za nimi. Nadal miała wątpliwości. Byli dość charakterystyczną grupą, głównie przez jej opaskę na oku, nieprzeciętną urodę Laurel, burzę rudych loków Rachel i brazylijską bandanę, którą Paolo nosił ze sobą mimo upału (o ile dobrze zrozumiała, przynosił szczęście, choć Harper nie była tego pewna - spędziła miesiąc w obozie, co wystarczyło, by przekonać się o skłonności do obrażeń syna Hebe). Gdyby ktoś zwrócił uwagę na ich nietypowe zachowanie, a później nakrył ich na czymś jeszcze dziwniejszym w innym miejscu, mógłby wyciągnąć niekorzystne dla nich wnioski. Harper nie była pewna, czy Laurel da radę zaczarować jeszcze śmiertelniczą policję. Poza tym, urok zapewne szybko puści, a oni mogą mieć problemy. Dawno temu czytała w gazecie o Percy'm Jacksonie jako o młodocianym przestępcy. Nie chciała znaleźć się na jego miejscu ani wciągnąć w to dziewczynę brata i dwójkę przyjaciół.
A mimo to... musiała wykorzystać czas, jaki dostała.
Wraz z Paolem bezceremonialnie podeszła do Rachel i zaczęła szperać przy tablicy. Może jeśli nie będzie przy tym zbyt spięta, nie zwróci aż takiej uwagi.
Natychmiast zorientowała się, że na tyle widnieje znak - pęknięte koło, symbol Nemezis. Najpierw w nie postukała. Nic. Postukała dwa razy. Znowu nic.
- Rachel, czy w twojej wizji nie było jakiejś podpowiedzi w sprawie wydobywania tego czegoś?
Wyrocznia pokręciła głową, co było niezwykle pomocne.
Harper westchnęła.
- Świetnie.
Po czym spojrzała na symbol. Najbliżsi klienci już zaczynali zerkać, marszcząc brwi. Laurel co prawda nadal rozmawiała z chłopakami, ale wydawało się jasne, że nie pociągnie dialogu w nieskończoność.
Harper zaklnęła pod nosem po starogrecku.
I omal nie zeszła na zawał, kiedy po jej słowach fragment tablicy z pękniętym kołem wysunął się jak szuflada.
- Senha? - zdziwił się Paolo.
- Pewnie było na hasło - mruknęła Rachel.
Harper wpatrywała się w brązowy sztylet, jako wysunął się z tej "szufladki", jakby spodziewała się, że zaraz eksploduje, po czym ostrożnie złapała za rękojeść.
- No to co? - zapytała. - Spadamy?
Nikt nie protestował. Zawołali Laurel, po czym skierowali się do wyjścia. Chłopak przy ladzie przed pożegnaniem zmierzył Harper wzrokiem, po czym zatrzymał spojrzenie na sztylecie. Półbogini miała nieprzyjemne wrażenie, że on widzi ten nóż takim, jaki jest. Ale nieznajomy wcale nie wydawał się zdziwiony, no i nijak nie skomentował śmiercionośnej broni. Zupełnie, jakby na co dzień miał do czynienia z takimi rzeczami.
Ale koniec końców nie zareagował źle, więc Harper to odpowiadało.
Gdy tylko zamknęli za sobą drzwi, Rachel powiedziała:
- Poszło nam dziwnie łatwo.
I natychmiast wytrzeszczyła oczy, pojąwszy swój błąd.
- O, bogowie! Przepraszam! Nie chciałam tego...
Rozejrzała się. Ale nie dostrzegła żadnego niebezpieczeństwa. Na razie.
Harper westchnęła.
- Może... No, nic się nie stało. Ale nie przyciągamy aż tak wielu potworów. Bez względu na to, co zrobiliśmy albo mamy zrobić, Nemezis i Hebe to pomniejsze boginie, więc najbardziej, hmmm, wyraźną krew ma Laurel. Chyba... - chciała powiedzieć nie będzie tak źle albo coś w tym stylu, ale się pohamowała. - No, po prostu chodźmy już.
Czekały ich teraz kolejne trzy godziny jazdy. Super, po prostu super.
Ruszyli dalej. Paolo na zmianę owijał i rozwijał swoją chustkę wokół ręki. Laurel ugniatała w dłoniach pofalowany lekko kosmyk włosów, jakby nad czymś intensywnie myślała.
W końcu Rachel zatrzymała się.
- Tam są taksówki - oznajmiła. - Pójdę jedną zająć. A wy... - zmarszczyła brwi. - Um, możecie kupić coś do picia?
Laurel uśmiechnęła się.
- Nie ma problemu.
Paolo powiedział coś po portugalsku. Prawdopodobnie oznaczało to: Idę z tobą, bo Rachel kiwnęła głową jakby na znak zgody i oboje zaczęli się oddalać.
- Kupcie zwykłą wodę - poprosiła Rachel.
Harper skinęła głową i już po chwili razem z Laurel znalazły jakiś niewielki sklepik spożywczy, w którym zaczęły wybierać picia. Całe szczęście - miały ze sobą wystarczającą kwotę, żeby kupić po jednej butelce zwykłej wody dla każdego.
Córka Afrodyty spojrzała przez okno. Zastanawiała się, czy faktycznie szybka wizyta w tym sklepie zajęłaby jej tak długo.
Oczywiście, że tak - skarciła się w duchu. - Nie myśl o tym. Skup się na misji.
Szybkim, nieco niezdarnym ruchem sięgnęła po drugą butelkę. Jej towarzyszka także trzymała dwie. To był dobry pomysł z zakupem picia. Może I brakowało dziś upału, jednak mimo wszystko, Laurel faktycznie miała ochotę na wodę. Albo cokolwiek innego.
Czuła się jak w transie, poprawiając lekką, dżinsową kurtkę, dopóki nie odezwała się Harper.
- Swoją drogą, masz teraz trochę problemów.
Laurel w pierwszej chwili nie zrozumiała.
- Tak, to przecież jasne - powiedziała oczywistym tonem. - Chaos się budzi i...
- Nie to mam na myśli.
Spencer podniosła na nią wzrok. Córka Nemezis ścisnęła butelki pod pachą, a w drugiej dłoni trzymała ostrożnie ten sztylet, jakby to był eksponat z muzeum, który kazano jej przenieść.
Lampka zapaliła się Laurel nad głową, a twarz oblał rumieniec.
- Och. O to chodzi - mruknęła, a gdy Harper już otwierała usta, dodała szybko: - Mmm, nie. Wszystko okej. Po prostu stresujemy się tym wszystkim...
- Nie musisz kłamać.
Laurel zaczerwieniła się jeszcze bardziej. Wiedziała, że Harper jako pierwsza zaczęła kibicować jej i Owenowi. Ale wizja rozmowy z siostrą chłopaka o sprawach miłosnych jakoś średnio jej się uśmiechała. Jak na córkę miłości była wyjątkowo nerwowa w temacie własnych związków.
- Ja nie...
- Zacznijmy od tego, że właściwie nie powinnam mówić za dużo - oznajmiła Harper. - Ale to sytuacja wyjątkowa. Wychowuję się z Owenem od... no, zawsze, więc wiem, że potrafi być irytujący i czasami, to znaczy często, jest strasznie roztrzepany.
- Nie w tym problem - powiedziała Laurel. - Ja... My...
Tu zamilkła, bo w sumie nie miała pomysłów na dalszą wypowiedź.
Harper oparła się o sklepową półkę w miejscu, gdzie było najmniej wykupionych produktów.
- Ale odkąd cię poznał, widziałam, że naprawdę się starał - podjęła przerwany wątek. - Niezależnie od tego, kto jeszcze stanie na waszej drodze... Wasze pierwsze spotkanie nie było przypadkowe. Jestem pewna, że jakaś siła wyższa czy co tam postanowiła was połączyć.
Tu urwała, bo miała wrażenie, że twarz Laurel zaraz wybuchnie. Poczekała, aż rumieniec trochę przybladł, po czym kontynuowała.
- A poza tym, jesteś w porządku, Laurel. Potrafisz wydobyć z tego chłopaka wszystko, co najlepsze. Nie powiem mu tego w twarz, ale on naprawdę ma swoje zalety. Więc liczę, że dobre, dawne czasy wrócą. Zwłaszcza w, no, niezbyt ciekawych okolicznościach.
Laurel odetchnęła głęboko. Jak na dziewczynę z czaromową, córkę Afrodyty, powinna być trochę bardziej elokwentna, ale koniec końców wydusiła z siebie tylko jedno słowo.
- Dziękuję.
Harper odwróciła wzrok. Laurel nie zauważyła, jak tłumi uśmiech.
- Chodźmy zapłacić, co?
- Dobra - mruknęła Laurel, po czym dodała szybko: - Ale Harper, naprawdę... - złapała ją za nadgarstek. - No, potrzebowałam tego... Jeśli kiedykolwiek będzie coś z Dianą, możesz mi mówić, mogę... No, dobrze.
Tym razem Harper nie kryła uśmiechu.
Podeszły razem do lady. Córka Nemezis wyciągnęła portmonetkę i podała pieniądze na ladę.
Sprzedawczyni zmierzyła ją wzrokiem. Była pulchną kobietą w podeszłym wieku. Przypominała trochę typową babcię, która robi sweterki na drutach i piecze ciasteczka, choć przerastała nieco takową babcię. A jej wzrok był chłodny.
Swoją drogą... czy starsza kobieta powinna jeszcze pracować?
Wzięła monety i zaczęła szukać paru do wydania. I w tym momencie rozbrzmiał dzwonek telefonu.
Laurel zaklnęła. To był jej dzwonek. Zawsze nosiła ze sobą telefon na sytuację wyjątkowe, ale prawie nigdy go nie używała. Jak słusznie stwierdziłam Harper, miała największe szanse na wytropienie przez potwory spośród swojej czteroosobowej paczki. Nie musiała pomagać sobie komórką. A jednak gdy zobaczyła wyświetlający się na ekranie numer telefonu podpisany CONNOR HOOD, nie wahała się już. Skinęła głową córce Nemezis i odeszła na bok.
- Halo? - szepnęła. - Connor, słuchaj...
- Obawiam się, że nie mam na to czasu - odparł głos w telefonie, w którym słychać było lekką niepewność. - Nie wiem, gdzie jesteście, ale nie wracacie więcej do tego obozu nimf.
I zaczął wyjaśniać jej szczegóły sytuacji.
- Bez odbioru, Laurel - rzucił na koniec i się rozłączył.
Dziewczyna odwróciła się natychmiast do swojej towarzyszki.
- Harper... - zaczęła.
W tym jednak momencie drzwi wyjściowe (jedyne drzwi) zatrzasnęły się, a zaraz potem wszystkie okna.
Harper, która pakowała monety do portmonetki, upuściła je nagle na podłogę i cofnęła się. Babcia za ladą uśmiechnęła się chłodno, wstając. Nagle zaczęła cała się zmieniać. Jej źrenice zwinęły się w esowate szparki, a tęczówki rozszerzyły i zapłonęły ciemną zielenią. Paznokcie przeistoczyły się w jaszczurze szpony, a palec stwardniały. Sprzedawczyni podniosła się, oblizując wargi. Harper ściągnęła wsuwkę, a Laurel zacisnęła palce na pasku od torebki. Jednak potworzyca nie wydawała się tym zrażona.
- Cholera! - Harper zacisnęła zęby. - A ty to kto?
Stwór zignorował jej pytanie.
- Herosi, sztuk dwie - syknął. - Idealnie.
I rzucił się naprzód.
_____
Teksty Paolo są z Google tłumacz, więc można mnie poprawiać jak coś xD
Jak zwykle dzięki za przeczytanie rozdziału. Jest dłuższy niż inne. No bo normalnie pisząc rozdział trzymam się tego, żeby przekroczyć 1000 słów - choć bywa, że daję mniej. A czy to będzie 1001, czy 2000, to już nieważne xd
Niektórzy mogą narzekać że na razie jest mało akcji. Spokojnie, pod koniec będzie jej aż nadto 😆 Już w 46 rozdziale (jesli wszystko pójdzie zgodnie z planem) pojawią się nowe postacie herosów (Lea, Luis, Tyler) i będzie o nich więcej informacji, jeśli ktoś się zainteresował. Ich motywy, dlaczego zostali wybrani przez Chaos itd. Ogólnie w serii zamierzam odkopać trochę mniej znanych bogów, takich jak Ikelos, Moros, Eris czy Hemera i poświęcić im trochę czasu.
Na razie zrobiłam szczegółowe przedstawienie postaci Lei, ale pod koniec tomu przyjdzie też czas na Luisa. Tylera zrobię dopiero w następnym tomie. Będą też nowe shipy, a jak. Natomiast jeśli chodzi o OC, to... W sumie nie mogę nic obiecać, bo początkowo nie planowałam tego tyle I np. Liam, Jimmy, Lea Luis i Tyler mieli w ogóle nie istnieć... Ale potem uznałam, że może być dzięki nim ciekawiej. W trójce planuję jedną nową postać, aczkolwiek... inną niż dotychczasowe, że tak to ujmę. I z niewielkim wpływem na akcję. Chyba.
Dobra, pozdrawiam wszystkich, którzy doczytali notkę do końca heh Ave i do następnego rozdziału, który pojawi się już wkrótce!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top