Rozdział 1

- Wyżej - powiedziała Laurel.

Chwilę później zmarszczyła brwi.

- Yyy, nie. Teraz niżej.

Diana cisnęła łuk na ziemię.

- To jest bez sensu! - krzyknęła.

Stojący obok nich Owen naciągnął cięciwę i przymknął jedno oko. Wolał oczywiście szermierkę, aczkolwiek łucznictwo też nie było najgorsze. Poza tym, lubił, kiedy Laurel go tego uczyła. Była wtedy taka miła i sympatyczna... Bardziej niż zwykle.

Skupił się na swoim celu - na manekinie oddalonym od niego jakieś dwanaście metrów. I wystrzelił.

Udało się, ale ledwo. Strzała zahaczyła o wystawioną rękę kukiełki. Nie był to imponujący wynik, ale Laurel obdarzyła Owena tak czułym i serdecznym uśmiechem, że poczuł się z siebie dumny.

Diana odetchnęła głęboko, usiłując się uspokoić. Podniosła łuk i spojrzała na niego, wyraźnie zdegustowana.

- Nie podoba mi się ta forma walki. Już tyle lat próbuję... I nic!

- Daj spokój, nie jest aż tak źle - powiedziała Laurel, oddając celny strzał w sam środek tarczy.

- Jest aż tak źle - upierała się Diana. - Wolę rzucać się w sam środek walki. Nie działać z boku, z dystansu. Wtedy bitwa ma sens. Gdzie jest właściwie Harper?

Ledwo zdążyła to powiedzieć, a cała trójka zauważyła nadbiegającą półboginię ze skupionym wyrazem twarzy.

Owen zmrużył oczy.

- Nie sądzisz, że się spóźniłaś?

- Och, zamknij się - odparła Harper.

Ale dało się zauważyć, że w głosie brak jej przekory typowej w rozmowach z bratem. Ewidentnie nad czymś się głęboko zastanawiała.

Diana westchnęła.

- Cudownie. Przyszłaś akurat teraz, kiedy ja chcę sobie stąd iść.

Harper uśmiechnęła się półgębkiem.

- No to... Chodźmy razem.

Owen aż zamrugał parę razy ze zdziwienia. Pamiętał, jaka jego siostra była jeszcze niedawno zdesperowana, by jak najwięcej ćwiczyć i przygotowywać się do walki. Ale ostatnio... wydawała się jakaś przygnębiona.

- Że co? Przecież dopiero przyszłaś.

Wzrok Harper pozostawał półobecny.

- Chodź, kochanie - rzuciła. - Mam w domku trochę czekolady.

Zwichrzyła ręką jasnobrązowe włosy brata, co naprawdę go zirytowało, po czym się oddaliła. Diana rzuciła Owenowi i Laurel takie spojrzenie, jakby chciała powiedzieć: "No co? Kupiła mnie czekoladą" i ruszyła za nią.

Laurel poprawiła upięty wysoko kucyk.

- Co jej się stało? - zapytała. - Taka jakaś... spokojna.

Właściwie to Harper zawsze wypadała na spokojną na tle brata. No dobra... Prawie zawsze, chyba że miała zły dzień. Ale teraz była ewidentnie cicha i melancholijna.

- Racja - powiedział Owen. - Nie mam pojęcia, co jej jest.

Laurel westchnęła.

- Właściwie to mnie też się tutaj znudziło. Ale... Ile czasu zostało do końca zajęć?

Owen zerknął na swój szary zegarek - ten, który w razie potrzeby zamieniał się w jego miecz.

- Pięć minut - odparł.

Laurel wyjęła kolejną strzałę z kołczanu. Kiedy spojrzała na oddaloną tarczę, swój cel, jej oczy koloru bezchmurnego nieba rozbłysły.

- Masz ochotę się przejść po treningu? - zapytała.

- Nie śmiałbym odmówić - odparł Owen. - Nad jezioro?

Kiwnęła głową. Chłopak lekko się uśmiechnął. Jezioro kajakowe w Obozie Herosów... To tam kiedyś prawie wyznali sobie pierwszy raz miłość, ale im przeszkodzono. Owen pamiętał, jaki był wtedy zamieszany i zestresowany w obecności Laurel. Teraz ze sobą chodzili i nie krępował się przy niej tak bardzo w obawie, że go odrzuci, wyśmieje albo coś w tym stylu. Właściwie to nie przejmował się prawie niczym. Po prostu chciał spędzać z nią jak najwięcej czasu.

Te ostatnie pięć minut ciągnęło się w nieskończoność. W końcu jednak minęło. Już po chwili Laurel i Owen siedzieli obok siebie, wpatrując się w taflę jeziora.

Córka Afrodyty westchnęła. Po treningu rozpuściła włosy, które opadały teraz lśniącymi, jasnymi falami na jej ramiona. W obozowej koszulce pod dżinsową jasnoniebieską sukienką z szelkami wyglądała niesamowicie. Na jej nadgarstkach pobrzękiwały modne bransoletki.

Westchnęła, opierając ręce o piasek.

- Wracają wspomnienia - powiedziała.

- Tak?

- Kiedyś siedziałam tutaj z koleżankami - powiedziała. - I podglądaliśmy Travisa Hooda z Katie Gardner.

Owen roześmiał się.

- Lubiłaś stalkować słodkie pary?

Dziewczyna zrobiła obrażoną minę, ale było jasne, że tylko udawała.

- Nie stalkować, ale... Nadal lubię! Jestem córką bogini miłości, zapomniałeś?

Przysunęła się i pocałowała go. Owen poczuł, że ten dzień robi się coraz lepszy.

A potem zmarszczyła brwi. Na początku serce półboga podskoczyło jak za dawnych czasów, kiedy jeszcze ze sobą nie chodzili. Pomyślał: No nie. Chyba aż tak mi nie śmierdzi.

Laurel nie chodziło jednak o zapach z jego ust. Chwała za to bogom.

Podniosła się.

- Dokąd idziesz? - spytał Owen.

- Nic takiego - odpowiedziała. - Jest strasznie gorąco. Pobiegnę po butelkę wody.

- Mogę iść z tobą.

- Nie, nie trzeba. Skoczę szybko.

Uścisnęła rękę swojego chłopaka i pomknęła prędko i zwinnie. Laurel Spencer była jedną z najlepszych biegaczek w Obozie Herosów.

Owen wiedział, że za chwilę będzie z powrotem. Westchnął i omiótł wzrokiem całą taflę jeziora. Pomyślał o tym, co powiedziała mu Laurel - jak podglądała Travisa i Katie. Wyobraził sobie dziewczynę jako młodszą nastolatkę w Obozie Herosów, zanim go poznała. Taka wizja właściwie nie była trudna. Któregoś dnia w dziesiątce zobaczył zdjęcie córki Afrodyty z dawnych lat. Niewątpliwie się pozmieniała. Jej twarz dawniej była bardziej okrągła, a włosy - krótsze. Niemniej urodą wyróżniała się zawsze.

Owen miał ochotę siedzieć tutaj, w Obozie Herosów, zawsze. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że to niemożliwe. Miesiąc temu, trzydziestego czerwca przyjechał tu razem z przyjaciółmi, dzień po wielkim starciu z Chaosem w Labiryncie Mroku. Nie była to walka, którą wspominał miło. Aż do teraz półbogów nic nie atakowało. Mimo to... kończył się już lipiec. Czas dla nich nie stanie. W końcu wróg zaatakuje, a oni będą musieli być gotowi.

Nagle rozległ się bulgot wody. Chłopak aż podskoczył. Z jeziora wynurzyła się młoda dziewczyna, zanosząca się śmiechem.

- Cześć! - krzyknęła. - Nareszcie jesteś sam.

Owen zmrużył oczy. Oczywiście, że wiedział o najadach - nieziemsko pięknych boginkach zamieszkujących obozowe jeziora. Ale one wszystkie miały czarne włosy i błyszczące żółte oczy. Tej tutaj... No, tej tutaj jeszcze nie widział.

A poza tym, odezwała się do niego. Większość tego gatunku nimf chichotała tylko ukradkiem.

Po chwili Owen wykrztusił z siebie coś niezwykle inteligentnego w stylu: "Yyy?".

Najada się uśmiechnęła. Faktycznie, Owen nigdy jej nie widział. Mógł jednak na sto procent stwierdzić, że to najada. Żadna inna dziewczyna nie wynurzyłaby się z wody ot tak, w dodatku całkowicie sucha. Jej włosy sięgały ramion i były niemal tego samego koloru co włosy Owena. Zielononiebieskie oczy płonęły diabelskim sprytem. Poza tym, boginka miała strój typowej nastolatki: zwykle krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem.

- Owen McRae - powiedziała najada. - To naprawdę ty! Idziesz ze mną?

Chłopak nie był pewien, czy nimfa żartuje, czy nie. Ale ona wyciągnęła do niego rękę.

Kiedy już miał odpowiedzieć, wybuchnęła jednak śmiechem.

- Ach, żartuję! Nie mogę cię tam ot tak zabrać. Musisz iść z większą grupą. Owenie McRae, w imieniu moich sióstr proszę cię o pomoc.

- Pomoc? - zamrugał. - O co chodzi? I kim ty jesteś?

Uśmiechnęła się tajemniczo.

- Przebyłam długą drogę, by tu dotrzeć. Jestem najadą Alfejosu. Nie mamy wiele czasu.

Tym razem naprawdę nie żartowała. W oczach miała śmiertelną powagę.

- A to dlaczego? - zdziwił się Owen, wstając.

Najada zacisnęła dłonie. Swoją drogą, Alfejos. Nic to Owenowi nie mówiło. Może jednak powinien częściej chodzić na te lekcje mitologii w obozie.

- N-nie mogę ci wytłumaczyć. Za mało czasu, mówię. Chodzi o plan Jimmy'ego Mossa.

To nazwisko zadziałało na syna Nemezis jak wiadro wody wylane ma głowę. Coś ścisnęło go w żołądku. Wszystko w jego głowie zdawało się krzyczeć: To twoja wina! Przez ciebie zginął!

- Liczę na ciebie - powiedziała wodna nimfa. - Zobaczymy się jeszcze.

I zniknęła pod wodą.

Owen natychmiast pobiegł za nią, nie przejmując się białymi tenisówkami. Brodził w wodzie, ale nikogo nie znalazł. Nie było nawet obozowych najad.

Właśnie wtedy nadbiegła Laurel.

- Owen! - zawołała z uśmiechem, po czym zmarszczyła brwi. - Och. Masz taką minę, coś przegapiłam?

- Nie, nic - mruknął Owen, wychodząc na brzeg.

Laurel skrzyżowała ręce na piersiach. W jednej dłoni miała dużą butelkę wody.

- Hmmm. Wiem, co ci poprawi humor. Chodźmy!

Nie czekając na reakcję herosa, złapała go za rękę i pociągnęła za sobą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top