#24
— Smok — Powiedziałam nagle, wskazując na daleki punkt, nade mną.
— Gdzie? — Chłopak przekrzywił głowę, mrużąc oczy. — Aaaa, bo ten ogon... I głowa.
Chłopak przypatrywał się chmurze, jakby to był najciekawszy obiekt świata. Leżeliśmy aktualnie na torze tenisowym. Szczęście, że nikogo nie było.
Czasami takie leżenie i odgadywanie kształtu chmur było owiele lepsze, niż zabawa w klubie. A jeszcze lepiej, kiedy robisz to z przyjacielem.
— Queel, przez te kilkanaście dni otworzyłem się przed tobą, bardziej niż przed kimkolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek — Rzekł nagle, całkiem poważnym tonem.
Uśmiechnęłam się na te słowa. Chłopak był naprawdę twardy, a to wydarzenie na plaży, kiedy popłakał się przede mną jak małe dziecko, i wyrzucił wszystko to, co leżało mu na sercu. Cieszyłam się, że tak mi ufał.
W końcu, niekażdy chłopak ma odwagę płakać przed dziewczyną.
— Cieszy mnie to — Odpowiedziałam po chwili, wstając lekko.
W rezultacie, moja twarz była centralnie przed twarzą roześmianego Maxa.
— Gdzie tak wogóle mieszkasz? — Zapytał nagle.
— Londyn, a ty?
— Skrytowice — Westchnął, jednak po chwili uśmiech wrócił na jego twarz. — Boję się, że już nigdy się nie spotkamy.
Dodał całkiem poważnie.
— Uwierz, spotkamy się — Odpowiedziałam, uśmiechając się od ucha do ucha.
— Co się tak szczerzysz?
— Aaaa, bo tak.
— Jakim cudem w każdej sytuacji potrafisz wyczuć dobro?
— Jakoś tak mam — Wzruszyłam ramionami, po czym powróciłam do mojej poprzedniej pozycji, czyli leżenie na plecach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top