7
7.12.1848
Polska gościnność jest nieporównywalna do niczego innego. Kobieta z recepcji wzięła mnie w obroty tak, że migusiem zakwaterowano mnie w przepięknym pokoju na czas nieokreślony.
Na drugi dzień, czekała mnie rozmowa z Anną Zofią Sapieżanką. Samego Czartoryskiego niestety nie uda mi się spotkać — siedzi teraz w Berlinie (gdybym tylko wiedziała wcześniej...). Ta niesamowicie przemiła kobieta wysłuchała historii mojej podróży, a także zapewniła miejsce w Domu Świętego Kazimierza, gdzie schronienie znajdowało wielu uchodźców z Polski. Podziękowałam za wszystko, dobrze wiedząc, że to nie rozwiąże moich problemów.
Kiedy odeszła do swoich innych obowiązków, odgłos kaszlu na korytarzu zwiastował nadejście nieuchronnego. Byłam sama w salonie hotelowym, gdy do pomieszczenia wszedł bladolicy Fryderyk Szopen, przecierając twarz chusteczką. Zlustrował mnie krótkim spojrzeniem i skłonił się, na co skinęłam głową radując się w duchu, że siedziałam. (Gdybym stała i musiała dygnąć, pewnie bym padła na ziemię martwa ze stresu i zażenowania.)
— Czy jest księżna?
— Wyszła parę minut temu, niestety nie wiem dokąd — odpowiedziałam, starając się opanować emocje.
Odkaszlnął jeszcze raz, myślami będąc jakby gdzie indziej. Smętnym krokiem dotarł do pianina, na które wcześniej nie zwróciłam uwagi. Wszystkie moje mięśnie napięły się w wyczekiwaniu. Właściwie, to nie muszę wracać do siebie. Przecież tutaj mam Szopena, a to dopiero mój pierwszy dzień w Paryżu — kto wie, kogo jeszcze spotkam.
https://youtu.be/FbrCi1TX_XI
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top