4
4.12.1848
Barnderburg, Magdeburg, Hannover... Podróż dłużyła się w nieskończoność. Aż w końcu pociąg stanął gdzieś na granicy. Zgodnie z zegarkiem, który zgotował mi tę przygodę, minęła godzina. Zdążyłam wyjść, rozejrzeć się, a następnie zapakować do pociągu towarowego, który skończył oględziny celników.
Nie długa była ulga po opuszczeniu Prus. Francji jak nie było na horyzoncie, tak nie ma. Pociąg do Paryża... Tak, ładnie to brzmiało, lecz było tylko nadinterpretacją. To, co w Berlinie uznałam za podróż na granicę z Francją, okazało się wycieczką do Belgii.
Miły i spokojny kraj ukazał się w pełnej krasie na dworcu towarowym, który na całe szczęście znajdował się w pobliżu osobowego. Dzień był dość ponury, a moja sytuacja stawała się coraz bardziej uciążliwa. Przez moment chciałam rzucić wszystko i udać się na Wyspy, a stamtąd gdzieś na słoneczne Południe, by wylegiwać się leniwie w cieniu krzewów bawełny, oczekując na swojego Retta Butlera.
Na dworcu, na którym można było zaopatrzyć się w cieplutkiego i niedrogiego gofra, wymalowano piękną mapę kolejową. Linii nie było wiele, lecz prowadziły do Paryża. Starałam się zapamiętać wszystkie miejscowości, które powinnam minąć po drodze i rozpoczęłam poszukiwania pociągów.
https://youtu.be/5RHTt4_XVVU
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top