2
2.12.1848
Nikt o zdrowych zmysłach nie paraduje po największych hałdach śniegu. Mimo tego, widać na nich ślady średniego rozmiaru stóp. Kierują się od dworca, wgłąb miasta. Stettin o tej porze roku wygląda cudownie, zresztą trudno znaleźć jakiekolwiek miejsce, które pokryte białą pierzyną, nie prezentowałoby się wyjątkowo. Wiele oddałabym jednak, żeby zamiast pięknych widoków dostać trochę ciepła.
Gruby, długi płaszcz pozwala wtopić się w tłum. Mało kto wie, ile poliestru targa na sobie ta samotna postać, zadzierająca głowę w górę, ku najwyższym wieżyczkom Zamku Książąt Pomorskich. Skoro już jestem w Szczecinie, to czemu by sobie nie pozwiedzać.
Noc na dworcu była całkiem przyjemna, w porównaniu do szoku wywołanego spojrzeniem na gazety, wskazujące 1848 rok. Niemiecki dudni w uszach na każdym kroku i tęskno mi do turkotu kół, słyszanego w magicznej skrytce w pociągu, która pozwoliła przetransportować się niezauważoną aż tutaj.
Los czasem sprzyja, a czasem podsyła burczenie w brzuchu. Na nic się tu zda złotówka na tacę z wybitym rokiem, który jeszcze nie nastąpił. Ale zawsze można sprzedać ją na skupie złomu. Odrywam ozdobne sprzączki z butów, po czym dłonią trafiam na kolczyki zwisające z uszu. Złote, na święta.
Zmarznięte dłonie przerzucają karty dzisiejszej gazety zwisającej na sznurku w poczekalni dworca. Może tu będą jakieś reklamy lombardów, czy podobnych instytucji. Głowa stara się wchłonąć jak najwięcej niemieckiego słownictwa, co by go użyć później. Jaka szkoda, że w tych czasach nie wystarczy rozejrzenie się za puszkami na trawniku, żeby uzbierać trochę grosza — nikt tu nie sączy piwka w parku.
https://youtu.be/eBCZFZG0rBQ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top