12
12.12.1848
Po wczorajszym koncercie trudno było podnieść się z łóżka. Umysł wolał wspominać te piękne chwile, niż skupić się na czesaniu czy sznurowaniu gorsetu. Podniosłam się dopiero wtedy, gdy przypomniałam sobie, że pociąg to zając i może uciec.
Pani Auditore podjechała o umówionej porze. Ze swoim skromnym bagażem, którego większość stanowił prowiant, dosiadłam się do niej i ruszyłyśmy na stację, gdzie przesiadłyśmy się do pociągu.
Miło jest znów podróżować jak człowiek, w przedziale, w pozycji siedzącej, a nie embrionalnej. Przyjemność ta nie trwała długo — już w Vierzon skończyła się nasza trasa. Francja była dość zacofana, jeśli chodzi o kolej, a ja dość smutna, gdy wsiadałam do dorożki.
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że we Włoszech jest równie źle pod tym względem.
Wlekąc się pojazdem ciągnącym przez konie, dotarłyśmy nocą do uroczego hoteliku w mieście o nazwie Lyon, gdzieś na południu Francji. A przynajmniej tak mi się wydawało, dopóki nie dobrałam się do mapy. Położyłam się spać w rozpaczy nie tylko z powodu odległości dzielącej mnie od Rzymu, ale też kilometrów, jakie przebyłam od początku "przygody".
Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że na Rzymie się nie skończy.
https://youtu.be/9DlD7-TykIU
Krótko, ale za to bonusik:
https://youtu.be/TuuvqFKdyNA
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top