Rozdział VIII
Flora weszła do domu, powiesiła płaszcz na wieszaku a buty niedbale rzuciła gdzieś w kąt. Energicznie przeszła do salonu, a dźwięk jej bosych stup roznosił się echem po pomieszczeniu. Rzuciła torebkę na jeden z foteli a sama opadła na kanapę, jej rude włosy porozrzucane wokół jej głowy przypominały ognistą koronę. Zarzuciła ramię zasłaniając oczy, leżała tak przez chwile bez ruchu z pustką w głowie.
-No przecież każdy wie że wy dwoje macie się ku sobie -
-Erica ma rację Floro, Derek jest zapatrzony w ciebie jak w obrazek -
Czuła jak się rumieni na wspomnienie dzisiejszej rozmowy a przynajmniej jej części. Chyba pierwszy raz od dawna cieszyła się że Dereka nie ma w domu tylko wybił wraz ze Sccotem na patrol, gdyby zauważył ją w tym stanie nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Dziewczyna westchnęła po czym prychnęła gniewnie. Ona i Derek? Czy dziewczynom totalnie już odbiło? Przecież oni nie mogą wytrzymać dłużej w tym samym pomieszczaniu niż 10 minut a i tak sobie dogryzają i skaczą do gardeł. Nie mówiąc o spotkaniach z watahą, to dopiero męczarnia. Czasami dziewczyna miała wielką niepohamowaną ochotę rzucić na tego gbura jakiś mały, malusieńki czar, oczywiście nieszkodliwy ale taki żeby mu dopiec. Wspomnienie Dereka z uroczą różową obrożą wokół szyi i jego strasznej miny dalej wywoływało u niej niepochamowane ataki śmiechu. Cóż kiedy się dowiedział że prawie każdy z watahy ma dowód jego kompromitacji -oczywiście nie była to wina Petera który przyszedł ubrany w biały podkoszulek z wydrukowanym zdjęciem Dereka na klatce, wcale a wcale- nie było już tak wesoło, ale cóż według Flory warto było.
-Dlaczego się tak szczerzysz?- Dziewczyna zaskoczona, niespodziewanym głosem tuż obok niej, szybko się poderwała a jej głowa uderzyła w coś twardego.
-Cholera!-
-Kur...!- Dwa głosy zmieszały się ze sobą. Flora siedziała skulona na kanapie przyciskając swoje dłonie do czoła gdzie już pewnie wykwitł piękny fioletowy siniak. Dziewczyna zmierzyła gniewnym spojrzeniem Dereka który stał jedną dłonią opierając się o kanapę, a drugą trzymając się za złamany nos. Krew skapywała mu z dłoni na kanapę.
-Ja tej kanapy prać nie będę- Derek spojrzał na dziewczynę z niedowierzaniem w zielonych oczach.
-Co cię napadło do cholery!- Warknął. Dziewczyna bezradnie wzruszyła ramionami.
-Przestraszyłeś mnie! Nikt normalny nie zachodzi człowieka od tyłu, na dodatek ten człowiek potrafi czarować, a gdybym rzuciła na ciebie jakiś czar? Głupolu! - Powiedziała, wstając z kanapy. Tępy ból rozsadzał jej czaszkę i coś cykało jej w karku, dziewczyna ma tylko nadzieje że nic sobie nie uszkodziła waląc tego wilka w ten jego głupi łeb. Przyjrzała mu się, szara koszulka opinała jego ciało i była pobrudzona chyba ziemią i pajęczyną tak samo jak jego dżinsowe spodnie. Gdzie oni się do cholery wałęsali że tak wygląda? Westchnęła ciężko i podeszła do wilkołaka.
-Pokaż ten nos -
-Co złamiesz mi go jeszcze raz?-
-Haha- Powiedziała dziewczyna po czym palcem wskazującym dotknęła złamany nos, jasno zielona poświata pojawiła się na moment a potem kość była już cała.
- Nie bolało tak bardzo, prawda? Gdzie się ze Sccotem szlajaliście? - Gdy nie dostała odpowiedzi lekko poderwała głowę do góry by napotkać jego szmaragdowe oczy wpatrzone w nią. Z uwagą przestudiował każdy jej skrawek skóry, każdą krzywiznę i załamanie na jej twarzy. Jej wąskie rozchylone malinowe usta i rozżarzone szare oczy, które teraz przez światło lampy wpadały delikatnie w błękit. Z pewnym wahaniem Derek odsunął się od czarownicy nie dostrzegając błysku zawodu w jej oczach. Odchrząknął starając się pozbyć tego dziwnego uczucia, które zaczynało niepokojąco rosnąc gdzieś w okolicy jego klatki piersiowej. Nie miał teraz czasu na jakieś głupie sentymenty, jest Alfą i właśnie teraz jest potrzebny swojemu stadu, nie chciał popełniać jeszcze raz tego samego błędu, musiał mieć skupiony umysł. Skrzywił się, wspomnienia o Jennifer, dalej gdzieś tam w głębi niego tkwiły. Po prostu nie mógł uwierzyć że dał się w taki sposób omamić i żeby to był tylko jeden raz.
-Doszło do kolejnego morderstwa, razem ze Sccotem podczas patrolu znaleźliśmy je w opuszczonym magazynie. Kobieta została zabita w całkiem inny sposób od tej pierwszej ale wraz z szeryfem sądzimy że sprawca jest ten sam- Dziewczyna minimalnie zbladła a mężczyzna zaczął się poważnie zastanawiać czy przypadkiem nie przesadził, bombardując ją tą informacją. Mógł jej to powiedzieć ... jakoś tak mniej szczerze? Ale w końcu Derek wprost nienawidził gdy ktoś owijał w bawełnę, za bardzo mu się to kojarzyło z latami młodości i wielkim wpływem Kate, dlatego zawsze starał się być bezpośredni. Przez co połowa, jeśli nie wszyscy ludzie mieli go za gbura.
-Wszystko dobrze? - Zapytał delikatnie, łapiąc na wszelki wypadek dziewczynę za ramię. Ta tylko pokręciła głową by po chwili przybrać trochę blady, zdeterminowany wyraz twarzy.
-Nic mi nie jest, lepiej mi powiedz co z tym zrobimy- Delikatnie ale stanowczo usadził dziewczynę na kanapie sam zajmując miejsce koło niej. Przejechał dłonią po włosach ciągnąc lekko za końcówki strając się przy tym zebrać myśli.
-Myślałem by poprosić o pomoc Argenta- Powiedział z nieukrywaną niechęcią, dalej nie ufał w stu procentach łowcy ale jego pomoc może się okazać niedoceniona, oni nawet nie mają punktu zaczepienia. Wiedzą tylko tyle że coś biega po jego lasach i zabija ludzi którymi on ma się opiekować. Czyli nie wiedzą nic.
-Derek, spokojnie- Czerwone oczy alfy spoczęły na dziewczynie. Dopiero głos Flory uświadomił mu że jego wilcza strona wyszła na wierzch. Ostre, długie kły nieprzyjemnie naciskały na jego wargi co tylko potęgowało jego irytację.
-Zaraz mi minie, pozwoliłem by moje myśli zbyt mnie rozproszyły- powiedział starając się uspokoić, ciepła dłoń Flory na jego własnej nie rozpraszała go tak bardzo jak sądził na początku wręcz przeciwnie dziwnie go uspokajała. Dłoń Flory, była ciepła i miękka, długie palce obejmowały jego grube paluchy. Zamknął oczy a wilk w jego głowie jak mantrę powtarzał tylko jedno słowo.
Idealnie. Idealnie. Idealnie.
----------
Szłam wolno chodnikiem, pozwalając by moje myśli dryfowały swoim własnym torem. Mocniej opatuliłam się płaszczem, gdy chłodny wieczorny wiatr uderzył w moje ciało. Gdy miałam właśnie skręcać w uliczkę prowadzącą do mojego domu, poczułam jak ktoś chwyta moje ramię, by potem wylądować plecami na pnie pobliskiego drzewa. Zaskoczona o mało nie udławiłam się powietrzem. A trzeba było się zgodzić kiedy Flora proponowała mi odprowadzenie pod same drzwi, ale ja jestem głupia - pomyślałam. Byłam przygotowana na wszystko ale nic się nie stało. Niepewnie uchyliłam powieki by zobaczyć niebieskie oczy i chytry uśmieszek Petera.
- Nikt ci nigdy nie mówił że niebezpiecznie jest pałętać się po nocy? - Zapytał się, przybliżając się do mnie. Prychnęłam gniewnie.
- A co bawimy się w czerwonego kapturka, zły wilczku? - Powiedziałam szybciej, niż zdążyłam pomyśleć po czym oblałam się rumieńcem. Peter uśmiechnął się po czym pochylił się nade mną, jego oddech owiał kawałek mojej żuchwy a ja poczułam jak wszystkie moje włoski stają dęba.
-Co ty tutaj robisz?- Zapytałam nie chcąc dać mu możliwości by odpowiedział na tamto głupie, bardzo głupie pytanie. Peter prychnął mi w kark, powodując u mnie małe dreszcze od czubka głowy aż do palców u stóp. Starałam się po sobie nie pokazać jak na mnie działa, ale jestem pewna że on doskonale o tym wiedział. Po dłuższej chwili odsunął się ode mnie z tym swoim pewnym siebie uśmieszkiem.
-Chce cię zaprosić na kolację - Spojrzałam na niego zdziwiona marszcząc brwi. Przegryzłam wargę, kręcąc głową.
-Nie sądzę żeby to był dobry pomysł- Mężczyzna westchnął, podnosząc ręce w pojednawczym geście.
-Będę grzeczny, słowo harcerza- Powiedział. Kiedy zobaczył że dalej się waham, westchnął i złapał mnie za rękę.
-No Rose, nie daj się prosić, wiem przesadziłem tamtego wieczoru, nigdy nie powinienem ci tego wypominać za co cię przepraszam. Więc? - Zapytał, kciukiem głaszcząc wnętrze mojej dłoni. I jak tu mu odmówić? Pokiwałam głową zgadzając się, na moich ustach pojawił się nieśmiały uśmiech.
-Poczekaj chwilkę wskoczę tylko do domu się przebrać- Powiedziałam wskazując na swój ubiór, cóż na romantyczną kolację niezbyt się nadawał. Dresowe spodnie, trampki, biały podkoszulek i do tego szary płaszcz.
-Nic nie szkodzi, chociaż nie powiem widok ciebie w sukience jest kuszący-
-Peter!- Powiedziałam oburzona, uśmiechając się przy tym trzepnęłam go w ramię. Swoje kroki skierowaliśmy do samochodu Petera, który stał zaparkowany po drugiej stronie ulicy, jak na dżentelmena przystało Peter otworzył mi drzwi. Wsiadłam do samochodu zadowolona, oczywiście starając się tego po sobie nie pokazać, niech sobie nie myśli że wystarczy się pojawić powiedzieć kilka ładnych słów, gestów i para pięknych niebieskich oczu żebym mu wybaczyła. Nie ma tak łatwo.
-Rose- Podniosłam wzrok, stał oparty jedną rękę miał przerzuconą przez drzwi samochodu. Czarna koszula była rozpięta pod szyją, eksponując jego szyję.
- Wiem że jestem pasjonujący- Odwróciłam wzrok zażenowana że mnie przyłapał.
-Ładnie wyglądasz w krótkich włosach, pasują ci - Po czym zatrzasnął drzwi.
-Czy to nie jest przypadkiem stary loft Dereka?- Zapytałam się, kiedy samochód zatrzymał się na parkingu przed budynkiem, który wydawał mi się dziwnie znajomy.
-Byłaś tu?- Odpięłam pas i wysiadłam z samochodu.
-Taa... raz na samym początku jak tutaj przyjechałam, wraz z Stilsem - Peter pokiwał głową po czym wyciągnął coś czarnego z kieszeni swoich spodni.
-Ufasz mi? -Ścisnęłam usta w wąską kreskę zastanawiając się nad odpowiedzią a on pozór spokojnie - widziałam niepewność w jego oczach - czekał. Wiedziałam że to pytanie ma głębszy sens. Czy ja mu ufam? Czy ufam mu na tyle by pozwolić mu być stałym elementem w moim życiu? Bez ciągłej niepewności że to wszystko nie wypali, że jednak to nie to? Co dalej jeśli będę chciała wyjechać na studia, albo do pracy? Już mamy problemy bo nie potrafimy się dogadać i do tego wszystkiego dochodzi różnica wieku, no ale w sumie jest dużo par w których wiek jest o wiele większy a jednak dają radę. A co jeśli nasze życie będzie tylko polegać na odejściach i powrotach?
-Tak- Powiedziałam z mocą. Peter uśmiechnął się z zadowoleniem i podszedł do mnie. Stanął za mną i coś aksamitnego znalazło mi się na oczach, stałam się ślepa, totalnie na łasce Petera, który przy okazji przysunął się by znajdować się bliżej mnie, delikatnie ugryzł mnie w ucho. Wzdrygnęłam się. Złapał mnie za dłoń i poprowadził do budynku, potem weszliśmy do windy i przejechaliśmy kilka pięter. Kiedy winda się zatrzymała Peter pociągnął mnie za sobą, przeszliśmy kawałek prosto a potem skręciliśmy w lewo po czym zatrzymaliśmy się, słyszałam jak mężczyzna szuka czegoś w kieszeniach najprawdopodobniej kluczy po dłużej chwili w której Peter mamrotał coś pod nosem co podejrzanie brzmiało podobnie do „Kur...Kurczaki, na mango i papaję gdzie ten zakichany kluczyk? Mniejszego Derek nie miał? A nie jednak miał" Zaśmiała się cicho pod nosem w końcu Peter znalazł klucz i otworzył drzwi. Położył mi dłoń między łopatkami i delikatnie poprowadził mnie w głąb pomieszczenia, wszystko poszło gładko nie licząc tego że prawie zabiłam się przechodząc przez próg.
-Pete mogę to już zdjąć? Oczy mi się pocą - Powiedziałam ciągnąc delikatnie za materiał za co dostałam po ręce.
-Kochanie niszczysz romantyzm sceny -
-Romantycznie by było gdybym coś widziała oprócz ciemności, już chyba potrafię odróżnić jej piętnaście odcieni - Peter westchnął ciężko i zdjął materiał z mojej twarzy, zamrugałam kilkakrotnie by wyostrzyć obraz i zaniemówiłam. Naprawdę się postarał .
Na środku pomieszczenia stał okrągły stół z dwoma krzesłami a na suficie wisiały żarówki każda na innej wysokości które dawały przyjemne lekkie żółte światło, stół był okryty kremowym obrusem na którym stał wazon z słonecznikami i parująca kaczka z pomarańczami.
-Stiles ci pomagał z tym wszystkim, prawda? - Zapytałam uśmiechając się czule w jego stronę. Peter uśmiechnął się podnosząc jedynie kąciki ust, lubiłam myśl że ten rodzaj uśmiechu, pełnego zadowolenia a jednak z nutą swoistego przekomarzania jest zarezerwowany tylko dla mnie.
-Nie mam bladego pojęcia o czym mówisz. Chodź bo jedzenie wystygnie a to marnotrastwo, to jest naprawdę dobra kaczka - Peter prowadzi mnie po kilku schodkach na dół do stolika przy którym obydwoje usiedliśmy. Nakładam porcje kaczki na talerz po czym kawałek ląduje w moich ustach. Jedliśmy cały czas rozmawiając, Peter co jakiś czas rzucał jedne z tych swoich sarkastycznych wypowiedzi które bardziej mnie śmieszyły niż cokolwiek innego. Opowiedziałam mu co się działo w ciągu mienionego dnia a on słuchał uważnie, tak jakby wczorajszej kłótni nie było, jakby problemy nas nie dotyczyły. Ale niestety wszystko co dobre musi się kiedyś skończyć.
Podskoczyłam na dźwięk dzwonku mojego telefonu, posłałam przepraszający uśmiech Peterowi który tylko machnął ręką bym na spokojnie odebrała. Wyjęłam telefon z kieszeni spodni a mój dobry humor wyparował. Niech to szlag! Totalnie zapomniałam o swojej matce. Niechętnie odebrałam.
-Tak mamo?-
-Rose, gdzie jesteś? Wiesz która jest godzina? - Odsuwam od siebie telefon i zerkam na godzinę.
21:12
Przeklinam cicho pod nosem i wracam do rozmowy.
-Wybacz, po prostu zagadałam się z dziewczynami.- Odpowiadam. Cholera nigdy nie sądziłam że będę okłamywać własną matkę i ukrywać przed nią że umawiam się ze swoim chłopakiem!
-hmmm... Jeśli tak mówisz.- Powiedziała to takim tonem jakby wyczuwała moje małe kłamstewko przez telefon.- Pamiętasz że chciałam z tobą porozmawiać jak wrócisz? - Uśmiecham się nerwowo w stronę Petera który ze znużeniem mi się przyglądał opierając brodę na splecionych dłoniach.
-Emmm... Tak, tak pamiętam- Mówię energicznie kiwając głową, chociaż nie może tego zauważyć.
-Za ile będziesz? -
-Za jakieś 20 minut?- To pytanie było bardziej skierowane w stronę Petera niż matki, mężczyzna przytakuje.
-Za 20 minut- Powtarzam, żegnając się z matką po czym wzdycham chowając telefon. Nawet nie wiem kiedy zaczęłam wstrzymywać oddech, od zawsze nie lubiłam kłamać swojej matce, dość szybko nauczyłam się że zazwyczaj nie przynosi to niczego dobrego. Ojciec zawsze był bardziej wyrozumiały.
- Czyżby grzeczna dziewczynka jednak nie była taka grzeczna? Nie ładnie tak kłamać swojej własnej matce i to przez telefon. Oj nie ładnie. Jak tak dalej pójdzie to pomyśli że to ja sprowadzam jej malutką, kochaną córeczkę na złą stronę. Jeszcze zaczniesz palić i co to będzie! - Powiedział Peter dramatycznie, skrzekliwym starym tonem chwytając się za serce. W jego oczach błądziły rozbawione iskierki. Pokręciłam głową uśmiechając się delikatnie na jego pokaz dramatyzmu.
-To nawet nie było śmieszne Peter 2 na 10 -
-Och, ranisz mnie. A te dwa punkty to za co? Za olśniewającą osobowość? A może za to piękne ciało?-
-Za aktorstwo - Uśmiecham się z przekąsem.
-Byłbyś dobrym aktorem Pete- Peter pochyla się nad stołem opierając się na nim tułowiem. Przez chwilę spogląda w moje oczy a ja czuję wewnętrzną potrzebę którą przezwyciężam, by spuścić wzrok by nie musieć patrzeć na te przeklęte niebieskie oczy które tak kocham. Jego wzrok prześlizguje po mojej twarzy zostawiając gorący szlak na mojej skórze. Wiem to głupota ale tak właśnie się wtedy czułam, jakby jego wzrok mnie przyszpilił w miejscu, zmuszając mnie do bezruchu, palił. Zatrzymuje wzrok na moich ustach, które po chwili zakrywa swoimi. Czułam jak moje serce robi fikołki i tańczy radośnie lambadę, nie zależnie ile razy się całujemy zawsze czuję się jak za pierwszym razem.
----------
Peter zatrzymuje samochód kawałek drogi od mojego domu. Opiera głowę o zagłówek i spogląda na mnie, czuje jego wzrok na sobie. Wpatruje się w las zapadając się w fotelu, nie mam ochoty ani sił by wracać do domu.
-Czyli co? Będziemy kryć się przed twoją matką? Kurczę znowu się poczuję tak jak wtedy kiedy miałem te magiczne 18 lat i umawiałem się z pewną dziewczyną z sąsiedztwa. Jej brat mnie nienawidził na dodatek był dziwny. Ciągle siedział z głową w książkach. Hej nie śmiej się! Był strasznie chudy i blady. Pamiętam jak go kiedyś przyłapaliśmy na tym że nas śledził. Zgubiliśmy go dopiero w lesie -
- Czy ty mnie prowokujesz bym była zazdrosna? - Pytam uśmiechając się pod nosem. Przymykam oczy, cichy szum samochodu powoduje u mnie chęć pójścia w kimono. I wtedy to dostrzegam niewyraźny ruch w lesie, otwieram szeroko oczy nie do końca pewna czy to mi się przypadkiem nie przewidziało. Niestety nadzieja matką głupich. Pomiędzy liśćmi w krzakach, krwisto-czerwone oczy o podłużnym kształcie wpatrywały się dosłownie we mnie. Ścięło mnie przerażenie, chciałam odwrócić wzrok ale nie mogłam. Co to jest do cholery jasnej?! Pomyślałam przestraszona. Czułam jak tego czegoś wzrok wdziera się gdzieś głęboko we mnie wyciągając najgorsze wspomnienia, najstraszniejsze strachy. Nie mogłam oddychać. Złapałam się za klatkę piersiową i wydałam z siebie głuchy dźwięk między krzykiem a jękiem. Czy właśnie tak czuły się te dziewczyny? Serce boleśnie obija mi się o płuca, jakby zaraz miało wypaść z mojej klatki piersiowej. Słyszałam głos Petera, coś mówił ale brzmiało to dla mnie jak totalny bełkot. Ale to nie było najgorsze.
Najgorsze było to, że ja je już kiedyś widziałam, te oczy. Dawno temu, kiedy byłam jeszcze dzieckiem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top