Rozdział VII

Wyszłyśmy z kawiarni w o wiele lepszym humorze, zapomniałyśmy o naszych problemach miłosnych czy innych sprawach które nas trapiły. I pewnie przez to nie zauważyłam że ktoś idzie z przeciwnej strony ulicy i wpadliśmy na siebie. Syknęłam z bólu kiedy moja kość ogonowa zaliczyła spotkanie z chodnikiem.

-Rose, nic ci nie jest?- Usłyszałam zaniepokojony głos dziewczyn.

-Przepraszam nie chciałam na ciebie wpaść, nie zauważyłam cię - Uchyliłam oczy które musiałam zamknąć podczas upadku, przede mną na wpół-leżała na wpół-siedział dziewczyn masując pewnie obolałe plecy. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się bliżej dziewczynie. Nie kojarzyłam jej, krótkie ciemne włosy opadały jej w nieładzie na twarz a spod nich wyglądały niepewnie oczy w kolorze dziwnego niebieskiego, ni wpadający w zielone ni w szare. Musiała być nowa w okolicy i niewiele starsza od nas. Z pomocą Alison wstałam na nogi i otrzepałam swoje nowe czarne spodnie z piachu po czym wyciągnęłam dłoń w stronę dziewczyny.

-Spokojnie nic się nie stało w pewnym sensie to także moja wina, mogłam patrzeć pod nogi. Jesteś tu nowa?- Dziewczyna przyjęła moją dłoń po czym pomogłam jej wstać. Czułam badawcze wzroki tych harpi za mną, które były skierowane na tą biedną dziewczynę, uśmiechnęłam się z zażenowaniem mając nadzieję że ona nie ich nie wyczuje.

-Można by tak powiedzieć. Wprowadziłam się tu wraz z rodziną jakieś dwa tygodnie temu, a dalej się nie orientuje co gdzie jest - Powiedziała zakłopotana, pokiwałam głową w zrozumieniu.

-Luz, ja też na początku się tu gubiłam. A! Właśnie jestem Rose, ta dziewczyna obok to Alison Argent pogodna z niej dziewczyna, ta blondynka w imprezowych cuchach to Erica Reyes nasza dusza towarzystwa, ruda o zielonych oczach to Lydia Martin nasza szkolna gwiazdka a druga tylko o szarych oczach to Flora Green dobra dusza. A ty?- Dokończyłam swój monolog uśmiechając się szeroko. Dziewczyny z pewnym dystansem przywitały się z nieznajomą. No tak, jak to powtarzał Peter „Miej oczy dokoła głowy, nie wiadomo kto może być zagrożeniem" No ale bez przesady.

-Cześć wszystkim jestem Selena Moon, jak wiecie niedawno się wprowadziłam wraz z ojcem i starszym bratem. Było by miło gdybyście wskazali mi drogę do kawiarni „Po północy" bo jak mówiłam wcześniej totalnie się zgubiłam- Powiedziała, drapiąc się z zakłopotaniu w skroń. Spojrzeliśmy na siebie w zdziwieniu a ja z całą powagą powiedziałam.

-Tam- I wskazałam za siebie, na duży budynek z czerwonej cegły z szyldem nazwy przy drzwiach „Po północy". Selena spojrzała zaskoczonym wzrokiem na budynek za mną, jakby go wcześniej nie zauważyła.

-Dzięki za pomoc. Do zobaczenia Rose, dziewczyny- Powiedziała po czym zniknęła w czeluściach budynku.

-Dobra... czy tylko dla mnie to było dziwne?- Zapytała się Erica, wszystkie zgodnie pokiwaliśmy głowami. Pożegnałyśmy się z dziewczynami, po czym każda z nas ruszyła w swoją stronę. Oprócz Flory, ta uparła się na to że mnie odprowadzi do domu bo już zaczynało się ściemniać. A zważywszy na ostatnie okoliczność i mojego pecha co do takich sytuacji wolała żebym sama nie chodziła. Radosny nastrój zaczął ze mnie ulatywać, w pewnej zadumie patrzyłam na nasze cienie, które plątały się przed nami na chodniku przez padające światło latarń a moje myśli spokojnie przelatywały mi przez głowę. Miły stań otępienia, lekko na duszy, lekko w głowie.

-Rose- Oderwałam się od jakże interesujących ceni które dalej harcowały na ulicy i spojrzałam w szare spokojne oczy dziewczyny, ten kolor zawsze kojarzył mi się ze stalą.

-Hmm?-

-Nie przejmuj się Peterem, mężczyźni tak mają - Powiedziała, westchnęłam głośno.

-Faktycznie Peter zachował się jak ... głupio ale winna leży po obydwu stronach - Flora prychnęła śmiechem, przysnęłam i popatrzyłam na nią zdziwiona. O co jej chodzi?

-Zawsze go chronisz, niezależnie co zrobi -

-Nie prawda - Powiedziałam oburzona, zakładając pasmo włosów za ucho.

-Ależ tak. Pokłóci się z Derekiem? Stajesz po jego stronie. Ktoś z watahy powie coś złego na niego lub jego sposób bycia? Od razu go tłumaczysz, chociaż wiesz że zazwyczaj mają rację. Rose związek z Peterem nigdy nie zaliczał się do łatwych i nie będzie się do takich zaliczał. Peter ... jest jedyny w swoim rodzaju i jeśli liczysz na bajkowe życie u jego boku to srogo się przeliczysz - Po raz kolejny dzisiejszego dnia westchnęłam, chociaż teraz bardziej z irytacji niż innego powodu. Nie ty pierwsza mi to dzisiaj mówisz Floro, pomyślałam z żalem.

-Peter się zmienił, nie jest taki sam jak na początku - Flora przekręciła oczami po czym wznowiła drogę. Ruszyłam za nią, zrównują się z nią, miałam przeczucie że rozmowa się nie skończyła.

-Nie przeczę zmienił się ale to dalej Peter Hale. Ten irytujący dupek. Nie mówię też że cię nie kocha, czy mu nie zależy. W końcu się stara ale czasami Rose, starania to za mało - Uśmiechnęła się delikatnie do mnie, próbując dodać mi otuchy.



Czuł ten słodki zapach unoszący się w powietrzu, mógł niemal posmakować go na języku. Słodki lekko pikantny. Obserwował je, ukryty w mroku gdzie nie dochodził blask latarń. Obserwował jak ich kończyny się poruszały, jak układają się mięśnie na jej szyi gdy odwraca głowę, wydobywając z siebie ten kłujący go w uczy dźwięk w stronę tej drugiej. Czuł jak ekscytacja i zniecierpliwienie rozsadzają go od środka ale wiedział że musi wykazać się cierpliwością inaczej jego zdobycz ucieknie a nie mógł sobie na to znowu pozwolić. Ruszył za nimi, balansując na granicy cienia nawet nie zwróciły na niego swojej uwagi zbyt zajęte wydawaniem z siebie tych irytujących dźwięków. W końcu się rozdzieliły, jedna poszła w stronę jasnego tętniącego, hałasami miasta a druga w stronę ciemnego i chłodnego lasu. W końcu to tylko kawałek drogi, nic się nie stanie prawda? Oblizał swoje ostre zęby raniąc sobie przy tym język, czuł jak ślina spływała mu z ust i rozbijała się o podłoże. Nie mógł uwierzyć w głupotę swojej zwierzyny. Poruszał się cicho wśród drzew, mrok otulał jego sylwetkę, czuł jej niepokój, widział jak spłoszona rozgląda się co jakiś czas wokoło z cichą nadzieją że to tylko wyobraźnia. Miał mało czasu powoli zbliżali się do wyjścia z lasu, nie mógł jej na to pozwolić. Inaczej chętnie by się jeszcze z nią pobawił. Przystawił rękę do drzewa zastawiając w tamtym miejscu wypalony ślad, zauważyła go nawet z tej odległości w jej oczach widział wszechogarniający ją strach. Znowu zaczęła wydobywać z siebie dźwięki tym razem inne, wyższe. Czuł jak by jego czaszka miała zaraz pęknąć od tego hałasu. Warknął zirytowany, jego krtań zawibrowała. Rzuciła się do panicznej ucieczki, prawie upadając kiedy potknęła się o wystający korzeń. Zacisnąłem szczeki, krew i zduszony krzyk. Ostatnie nerwowe tchnienie wydobyło się z jej sinych ust. Wyprostowałem się i podziwiałem swoje dzieło. Brązowe włosy porozrzucane w nieładzie na ziemi, twarz bez wyrazu i zamglone niebieskie oczy wpatrzone w nocne niebo. Wyszczerzył zęby w szerokim, przerażającym uśmiechu. Nie miała szans, jej los został zapieczętowany wtedy kiedy postanowiła wejść do tego lasu. I choć czuł zadowolenie, przykrywało to gniew. Zwierzęcy, pierwotny gniew. To dalej nie była ona! To w niej chciał zatopić pazury i kły! To jej strach chciał poczuć na języku, wokół, wszędzie. Wiedział że jeszcze jest za słaby, że musi poczekać. On miał rację, on wszystkim się zajmie. Ale jeśli wykaże się cierpliwością ...

Będzie czas na danie główne.



-Musisz bardziej nad tym bardziej panować, wataha już węszy w pobliżu tej pierwszej- W pokoju znajdowało się trzy osoby, dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Kobieta ta siedziała na parapecie otwartego okna, w taki sposób że jedna z jej nóg wesoło wisiała na zewnątrz czteropiętrowego budynku. Z znużeniem wpatrywała się w horyzont co jakiś czas zaciągając się mocno papierosem. Pomieszczenie było pomalowane na żółto, wszędzie walały się księgi i zapisane kartki z dziwnymi znakami i na pewno zapiski na marginesie nie były po angielsku. W rogu stała zgniło zielona, zniszczona czasem, trzy-osobowa kanapa, która pewnie pamięta czasy młodości właścicielki. Znajdowali się na poddaszu, za który zapłacili z góry na kolejne dwa miesiące, starszej właścicielce budynku dzięki czemu nie musieli się przejmować że ktoś nieproszony podsłucha ich rozmowy. Jeden z mężczyzn stał pochylony nad jakimiś mapami rozwalonymi na dużym jadalnym stole który zajmował sporą przestrzeń, wszystko oświetlała mała lampka stołowa jedyne źródło światła w tym pomieszczeniu, nie licząc poświaty księżyca który nieśmiało co jakiś czas zerkał za chmur. Drugi zaś stał oparty o ścianę, milcząc spoglądał z pod przymkniętych powiek na rozwój sytuacji.

-Skąd oni do cholery się o tym dowiedzieli? Przecież mówiłem ci żebyś zatarła ślady! - Warknął wściekły mężczyzna rzucając oskarżające spojrzenie w stronę kobiety. Ta leniwie zgasiła papierosa o fasadę po czym obróciła się. Mroźny wiatr, uderzał w jej plecy odziane jedynie w cienki podkoszulek.

-Mają układ z miejscowym szeryfem, który tylko jak zobaczył coś nietypowego doniósł im- Wzruszyła ramionami a mężczyzna uderzył pięścią w stół dysząc wściekle. Według niej, jej kompan dawał się zbyt łatwo ponieść emocją, co może być później opłakane w skutkach, na szczęście nie będzie musiała się nim długo przejmować. Jeszcze trochę a ich kruszynka urośnie w siłę a on nie będzie im potrzebny. Ta żałosna namiastka człowieka i ta jego zemsta. Bez nich i ich pomocy dalej pewnie by egzystował w swoim żalu i niemocy, a tak przynajmniej okazał się przydatny. Kobieta zerknęła na tatuaż który zdobił jej lewe ramię i ciągnął się aż do kciuka. Był cały czarny i dla postronnych ludzi wyglądał jak nic nie znaczące symbole i zawijaski, ale nie dla niej. Ktoś kto wie czego szukać na pewno by się zorientował co one oznaczały. Na przykład jej drugi kompan, który stał oparty o ścianę, odczytał przynajmniej połowę tych symboli. Nie znali swoich imion, taka była umowa. Żadnych imion, nazwisk, nic co pomogło by nas zidentyfikować.

-Jedynka zluzuj gacie, trójka dobrze mówi. Zapanuj nad nim a póki co my będziemy zacierać ślady. Ale im więcej będzie ofiar tym trudniej będzie zmylić pościg. Nie zapominajmy że mamy przed sobą prawdziwego Alfę i rodzinę Helów. Może i są niedobitkami ale dalej mają sporą wiedzę, a jej syn i jego umiejętności dorównują tym które posiadała Laura. Jeszcze dochodzi ta kobieta która przyjechała do miasta, myślę że ona coś podejrzewa dlatego wysłałem kogoś na przeszpiegi. Teraz musimy poczekać by sprawa przycichła. Pamiętajmy po co naprawdę tutaj jesteśmy - Powiedział „dwójka" zimnym głosem przeciągając spółgłoski. Tak samo jak kobiecie, jemu też mężczyzna zaczyna powoli grać na nerwach. Jedynka westchnął ciężko i potargał swoje przydługie czarne włosy, zbyt dawno ich nie obcinał, cały ten czas zagrzebany w tych przeklętych księgach a teraz ta dwójka robi mu jakieś pogadanki. Oni chyba nie wiedzą jak trudno było to zdobyć a utrzymanie tego było jeszcze cięższe. Mężczyzna zakaszlał w rękaw po czym wrócił do studiowania map.

Jeszcze trochę i zemsta będzie jego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top