W środku lasu

Słowa: 2062

Nigdy tak szybko nie skończyłem shota, który zostaje wstawiony. To aż nieprawdopodobne, a jednak. 

Komentarze mile widziane!

Korekta tekstu: Luciu_Sky

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ranpo obudził się w kolejnej książce swojego przyjaciela. Tym razem to nie był żaden dom czy huta, tylko las. Ciemny, straszny las. Zaczął się powoli rozglądać, szukając jakiejś podpowiedzi o co chodzi. Gdzie ta zbrodnia się stała? I czemu w środku lasu?

Obrócił się kilka razy wokół własnej osi, dopóki nie zobaczył jak jakaś postać, powoli do niego się zbliża. Była ubrana w czarną długą bluzę, kaptur był nałożony na głowę tej osoby tak, aby zasłaniała jej twarz. Edogawa nie myśląc dwa razy, zaczął biec w przeciwnych kierunku.

Chciał zebrać myśli, ale burza, która znikąd przyszła zaburzyła mu tok rozumowania. Był przerażony. Ciemny las, postać, która na szczęście się oddalała, deszcz, przez który kilka razy się poślizgnął i prawie upadł. Nie lubił lasów, a tym bardziej nienawidził burzy. Bał się jej.

Obrócił się za siebie, aby zobaczyć czy postać ciągle za nim była. Na szczęście, lub nie, bruneta nie było jej za nim. Ukrył się za drzewem i zaczął ciężko oddychać.

W międzyczasie rozglądał się za drogą lub miejscem, gdzie są ludzie, którzy mu pomogą. Zobaczył w oddali jakąś starą chatę. Nie paliło się w niej, żadne światło.

-Jest opuszczona? Mogę tam zostać i przemyśleć wszystko na spokojnie – pomyślał Ranpo i skierował się w stronę budynku. Starał się iść najciszej jak mógł, patrząc ciągle pod nogi. Nie chciał nastąpić na gałąź, która pękłaby pod jego ciężarem. Jego serce tak głośno biło, że nie zdziwiłby się jakby ktoś je też słyszał. Czuł jakby zaraz miało wypaść z jego klatki piersiowej. Pioruny i grzmoty w tle nie pomagały mu w uspokojeniu się.

Po chwili dotarł do chaty i zapukał do drzwi. Z bliska nie wyglądała na opuszczoną więc wolał się upewnić, że nie włamie się do kogoś. Drzwi same ustąpiły pod naporem jego pukającej pięści. Zdziwił się więc powoli wszedł do środka nasłuchując.

Pierwsze co w niego uderzyło, to odór krwi i gnijącego mięsa. Drzwi, przez przeciąg w domu, zamknęły się z hukiem za nim. Odskoczył od nich i zakrył usta. Zbierało mu się na wymioty. Nie ważne, ile razy był na scenie zbrodni, to nigdy nie przyzwyczai się do tego zapachu. Oblepiającego jego gardło. Tak obrzydliwie mdlący smak. Czuł go na końcu swojego języka.

Rozejrzał się porządniej po domu. Wszystko wydawało się takie ciemne. Jakby sam pokój był w kolorach ciemnego brązu. Światło, które raz na jakiś czas wpadało przez okna jakkolwiek rozświetlało teren. Jedyne co było jakoś widoczne to drzwi przed nim. Ich obrys zobaczył tylko dlatego, że za nimi świeciło się coś. Prawdopodobnie po prostu lampa. Obok nich zobaczył samą framugę. Prawdopodobnie przejście do kolejnego pokoju.

Słysząc skrzypnięcie na zewnątrz zbliżył się do ściany i przytulił się do niej. Zsunął się po niej i patrzył na główne drzwi. Postać w nich zaczęła przyglądać się domowi przez małą szybkę na środku drzwi. Modlił się w duchu by nie został zauważony.

Postać, nie widząc nikogo w końcu się poddała i odeszła od drzwi. Ranpo po chwili wstał z ziemi i na drżących nogach skierował się do kolejnego pomieszczenia w poszukiwaniu wskazówki, albo czegoś do samoobrony.

Na jego szczęście znalazł się w kuchni. Zaczął przeszukiwać, każdą możliwą szafkę. W końcu znalazł nóż. Duży nóż. Dotknął jego ostrza. Czuł pod naporem, że lekkie przejechanie a się zatnie. Stal była dobrze naostrzona. Chciał postać chwilę dłużej, aby się lepiej zastanowić, lecz cień postaci, który się pojawił przez błysk, odsunął go od tego pomysłu.

Szybko kucnął i to go uratowało przed mocnym uderzeniem napastnika za nim. Jego broń zablokowała się w drzwiczkach od szafki. To dawało chwilę dla Edogawy na ucieczkę z kuchni.

Wbiegł do salonu i chciał wybiec przed główne drzwi, ale stała tam kolejna osoba. Poznał ją. To ona go goniła. Nie mając innego wyjścia z tej sytuacji, otworzył drzwi obok niego i szybko za sobą zamknął. Zapach krwi i zgnilizny był jeszcze bardziej wyczuwalny. Przed nim ukazały się schody na dół.

-Piwnica – pomyślał i zaczął powoli schodzić. Bał się, że to może być jakaś pułapka. Światło raczej nie było zaświecone tam bez potrzeby?

Jak był w połowie schodów, potknął się o wystającą belkę i spadł na sam dół. Leżał jak długi na zimnej, brudnej podłodze. Odruchowo zamknął oczy czekając na najgorsze. Wszystko go bolało, a w szczególności głowa. Zaczął ciężej oddychać, ale nie słysząc żadnych odgłosów, podniósł się powoli z ziemi. Dopiero wtedy otworzył oczy. Zaczął szukać ukradzionego noża. Miał szczęście, że podczas spadania, nigdzie mu się nie wbił. Właśnie? Gdzie jest ten zasrany nóż?

Otrzepał swoje ubranie z niewidzialnego kurzu i zaczął się rozglądać po pomieszczeniu. W poszukiwaniu noża, jak i zobaczenia, gdzie się znajduje.

Pomieszczenie wyglądało zadziwiająco normalnie. Dużo szafek z gwoździami, śrubokrętami i takimi innymi. Nie znał się na takich rzeczach. Po drugiej stronie stał stary rower. Lekko w kurzu. Dawno nie używany. Noża nigdzie nie było. Może wpadł pod którąś z szafek?

Spojrzał jeszcze raz na meble i jednak nie były normalne. Na początku myślał, że na nich znajduje się farba. O Bogowie, jak on się mylił.

Jak on mógł być tak głupi, że od razu nie ogarnął, że to krew? Był teraz jak te wszystkie laski w horrorach. Zamiast walczyć on wbiegł do miejsca, z którego nie było wyjścia. Sam sobie w myślach bił brawo. W czoło. Z całej siły.

*Bang*

Zielone, jak szmaragdy, oczy Edogawy rozszerzyły się. To był grzmot? Prawda? A nie wystrzał z broni? Tak. Na pewno to był grzmot.

Ranpo starał sobie to wmówić, ale nigdy by nie pomylił tego odgłosu. Jego napastnik miał broń palnął. To nie polepszało jego sytuacji.

Zaczął szukać miejsca do ukrycia. W końcu znalazł. Wnęka pod schodami. Był niski więc idealnie się tam dopasował. Miał nadzieję, że nikt go nie odkryje. Brakowało mu peleryny niewidki, a byłby nowym Harrym Potterem. Za różdżkę, posłużyłby mu zgubiony nóż.

Skrzypnięcie otwieranych drzwi, a potem schodów było aż za głośne. Zakrył swoje usta w nadziei, że to uchowa go przed niepożądanym dźwiękiem.

-Możesz wyjść stąd skarbie. Nic ci nie zrobię~. Słyszę jak twoja krew buzuje w żyłach. Mogę ci pomóc ją uspokoić. Co ty na to~? Twój kolega czeka na ciebie – Jego głos był aż za bardzo przesłodzony. Nagle po jego czole zaczęło spływać coś ciepłego. Dotknął tego i zobaczył, że to była krew. Środek głowy zaczął go pulsować więc tam następnie skierował swoją rękę. Wyczuł, że stąd cała jego krew powoli wypływała. Musiał sobie ją rozwalić przy spadaniu.

Nieznajomy doszedł do drugiego końca pokoju. Gdyby teraz się schylił, zobaczyłby Ranpo. Brunet modlił się w duchu, aby nie został zauważony.

-Kurwa, musiał spierdolić stąd - mężczyzna szepnął i skierował się w stronę schodów, po których, chwile później wszedł.

-On jest mordercą, ten mężczyzna - powiedział na głos jak usłyszał zamykane drzwi. Zamknął oczy licząc na przeniesienie do normalnego świata, ale to się nie wydarzyło - Jak to nie on?!

Ranpo ledwo podniósł się z ziemi przez zawroty w głowie. Ciągle trzymał się za czubek głowy by lekko zatrzymać krwawienie. Wyszedł z wgłębienia pod schodami i wolną ręką zaczął przeszukiwać narzędzia. Znalazł tam pistolet na gwoździe. Lekko pisnął ze szczęścia.

Skierował się do wyjścia z piwnicy. Spojrzał ostatni raz na podłogę. Dalej miał nadzieję, że zobaczy swój nóż. Jedyne co zobaczył to plamę krwi. Nie było nigdzie śladów po ciągnięciu krwawiącej postaci, więc odruchowo spojrzał na sufit. Przeraził się tym widokiem.

Na suficie było z przynajmniej 5 ciał, jak nie więcej, w różnym momencie rozkładu. Chciał stąd jak najszybciej wyjść.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że napastnik tak naprawdę nie wyszedł z piwnicy, tylko stoi na górze schodów i oczekuje na jego ofiarę.

Edogawa postawił stopę na pierwszy schodek. W jednej sekundzie świat dla niego się zatrzymał. Pocisk został w niego wystrzelony i tylko dzięki szczęściu udało mu się go uniknąć poprzez przechylenie głowy w ostatnim momencie. Gdyby przechylił ją w druga stronę, byłby martwy.

Jego oczy rozszerzyły się i upadł na ziemię. Oparł się o ścianę i podniósł gwoździarkę na wysokość swoich oczu. Jego ręka trzęsła się, więc nawet jakby chciał, mógłby nie trafić z takiej odległości. Postać w jednej chwili znalazła się zaraz przed nim, tylko że on celował do niego z prawdziwej broni.

-Oh, jednak tu jesteś. Jak dobrze, że nie wyszedłem - mężczyzna się zaśmiał - Dawaj, wystrzel.

Ranpo nie trzeba było dwa razy prosić. Od razu to zrobił, ale spotkał się z zawodem. Nie było tam ani jednego gwoździa. Była pusta. Odrzucił ją na bok i zamknął oczy czekając na najgorsze.

-Dasz rade Ranpo, rozwiąż to - głos jego przyjaciela rozszedł się w jego głowie, jak echo w kanionie. Czas ponownie się zamroził i teraz miał chwilę na przemyślenie.

Stara chata w lesie, zadbana, zdjęcia na stoliku w salonie, stary zakurzony rower, drabina w rogu piwnicy wyglądająca na często używaną przez świeże błoto na niej. Morderca ciągle był w tym domu.

-Mordercą jest starszy pan śpiący na górze w sypialni! - krzyknął i przeniósł się w momencie wystrzału z broni.

Ranpo wyleciał z książki i upadł na ziemię. Zaczął ciężko oddychać. Szop Karl podbiegł do niego i zaczął go lizać po twarzy. Ranpo chwycił się za czubek głowy i zaczął kaszleć. Nie krwawił, lecz smak zgnilizny w gardle pozostał.

-Myślałem, że szybciej wyjdziesz – Edgar stał oparty o biurko i spoglądał na bruneta leżącego przed nim – Dobrze się czujesz? - podszedł do niego i uklęknął. Niespodziewanie Ranpo podniósł się z ziemi, odstraszając przy tym Karla i przytulił się do fiołkowookiego.

-Wszystko dobrze, ale następnym razem nie przenoś mnie do książek, gdzie jest burza, okay? - szepnął w zagłębienie ramienia fioletowowłosego.

-O.... okay przepraszam, nie wiedziałem, że nie lubisz burzy. Przemyślałbym wtedy dobór. Naprawdę przepraszam - zaczął głaskać Ranpo po włosach.

-Nie lubię, a jej wręcz nienawidzę. I to nie twoja wina, nie wiedziałeś o tym – w oczach Edogawy zaczęły zbierać się łzy. Naprawdę bał się o swoje życie w tamtym momencie. Nie wiedział co by się stało jakby tam umarł.

Edgar zaczął nim lekko bujać. Nie chciał, aby jego przyjaciel płakał. Nie chciał widzieć go w takim stanie. Zaczął cicho mówić słodkie słówka, aby Ranpo skupiał się na nim a nie na historii z książki.

-Shhh, mam dla ciebie prezent- Edogawa od razu podniósł głowę z ramienia mężczyzny i wytarł łzy z oczu. Kochał prezenty. Ale kochał je jeszcze bardziej jeśli były to słodycze.

Wyższy mężczyzna podniósł chłopaka z ziemi i zaczął iść z nim, w tylko jemu znaną stronę. Ranpo oplótł nogami mężczyznę, aby uchronić się przed upadkiem. Wierzył w siłę Edgara, ale jednak przezorny zawsze ubezpieczony.

Już po chwili znaleźli się w kuchni. Edgar usadowił Ranpo na blacie kuchennym i odwrócił się plecami. Otworzył lodówkę i wyjął z niej talerz pełen różnorakich słodkości.

-Na początku miał być sam kawałek twojego ulubionego ciasta, ale widząc, że długo nie wracasz, dodałem jeszcze kilka innych rzeczy. Mam nadzieję, że to ci poprawi humor lepiej niż ja – fioletowowłosy podał talerz dla Edogawy. Mężczyzna niewiele myśląc zaczął się zajadać.

Poe oparł się o blat naprzeciwko i lekko się uśmiechnął. Nie wiedział, kiedy aż tak bardzo zbliżyli się z chłopakiem. Nie przeszkadzało mu to kompletnie. Może trochę, teraz byli prawie cały czas obok siebie i Edogawa ciągle rozwiązywał sprawy zanim Poe mógł je zobaczyć. Dlatego nigdy nie oglądał z nim filmów i seriali kryminalnych. W pierwszych 5 minutach mówił kto jest sprawcą i jak to się skończy.

-Mm Edgar. Mówmiłem cmi, mże cmię umwielmbiam? – Jego słowa były ledwo zrozumiałe, przez jedzenie w jego ustach. Ranpo popatrzył na wspomnianego mężczyznę.

-Masz tu coś – Edgar pokazał na swoim policzku, gdzie znajdował się krem z ciasta u Edogawy. Brunet spojrzał na niego nie zrozumiale, jakby mówił w obcym mu języku. Fioletowowłosy widząc to, zbliżył się do Ranpo. Lekko obślinił palec i wytarł nim krem z policzka. Jak prawdziwa mama. Ranpo popatrzył na chłopaka. Przełknął wszystko co miał w buzi i popatrzył prosto w oczy mężczyźnie przed nim.

Ich spojrzenia się skrzyżowały a Edgar pod napływem chwili pocałował chłopaka w usta. Edogawa był zdziwiony tym obrotem spraw. Sam na to czekał, ale bał się zrobić pierwszy krok. Przez zdziwienie zapomniał, jak się oddycha, a co dopiero jak się całuje. Kiedy Ranpo nie oddawał pocałunku, Edgar odsunął się.

-Ranpo, ja przepra- nie zdążył dokończyć, bo Ranpo pociągnął mężczyznę za krawat. Teraz to on go całował. Młodszy mężczyzna smakował truskawkowym ciastem z bezą. Edgar nie lubił słodkości, ale teraz kompletnie mu nie przeszkadzały, a nawet podobało mu się to o wiele bardziej niż takie pocałunki, które smakują miętą.

Mężczyźni odsunęli się od siebie, kiedy zabrakło im tlenu w płucach.

-Łaskoczą mnie twoje włosy - Ranpo się zaśmiał i rękami zgarnął włosy Edgara do tyłu - Tak wyglądasz lepiej - uśmiechnął się i pocałował czoło mężczyzny.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top