Prolog - (Nie)Grzes(c)zne myśli

Wang Yibo spędzał dzisiejszy wieczór w „Przystani Lotosów", popijając drinka, którego chwilę wcześniej przygotował jego kuzyn, Wang Rong, będący barmanem w owym przybytku.

Siedział w ciemnej loży, znużonym wzrokiem obserwując wchodzących i wychodzących, a kiedy w pewnym momencie zauważył bruneta, ubranego w dżinsową marynarkę i proste ciemne spodnie, jego wolna dłoń zacisnęła się w pięść, a ta druga – omal nie zgniotła wysokiej szklanki.

Rozpoznał tego chłopaka. I szczerze go nienawidził.

Mimo wzburzonej krwi, na chłodno przekalkulował, coby tu zrobić, żeby wziąć na niczego nieświadomym osobniku odwet? Choćby dla własnej satysfakcji. I żeby dokuczyć osobie, która zawiodła go jak nikt inny.

Na jego ustach zagościł cwaniacki uśmieszek, przez co przywodził na myśl – planującego coś bardzo złego – chochlika. Powoli dopił drinka, a czując pieczenie w przełyku, wiedział, że piękny plan nie będzie tylko planem.

Odłożył pustą szklankę na mahoniowy blat i wstał ze skórzanej kanapy. Poprawił wyszywaną złotymi nićmi marynarkę, pociągając za jej poły, i zatrzymał spojrzenie na rozglądającym się po barze brunecie. Yibo musiał przyznać, że było, co podziwiać. Wielkie oczy o kształcie migdałów, schowane za okularami w złotych, okrągłych oprawkach, ciemne, mocno zarysowane brwi i kształtny nos oraz hebanowe włosy, opadające zawadiacko na czoło, kiedy pochylał głowę. No i te usta – rozkosznie pełne, idealne do całowania. I nie tylko. Można było z nimi wyczyniać przeróżne cuda, jednak nie tylko to siedziało w głowie Wanga.

Szerokie barki chłopaka przywodziły na myśl kogoś niezawodnego, godnego zaufania, osobę, na której można się oprzeć i powierzyć nawet najbardziej wstydliwe sekrety.

To tylko wrażenie. Prawda była inna.

Zszedł po kilku schodach, próbując nie spaść. Były wąskie, a przy barierkach tłoczyło się sporo ludzi. Niektórzy lekko wstawieni, inni – niemal całkiem pijani. Na dodatek mrugające czerwone światło, nie ułatwiało źrenicom pracy, toteż pilnował się, jednak nie odrywał spojrzenia od swojego celu.

Niczego nieświadomy chłopak rozmawiał z Rongiem i co jakiś czas się uśmiechał, a Yibo musiał przyznać, że ten uśmiech był piękny. Zafascynowany tym widokiem, niemal potknął się na ostatnim schodzie, jednak zdążył chwycić za barierkę i zachować równowagę. Przeprosił dziewczynę, której omal nie stratował, a ta z uśmiechem na ustach odparła, że nie miałaby nic przeciwko czemuś bardziej nieuprzejmemu z jego strony. Oblizała też uwodzicielsko wargi i spojrzała wymownie na krocze chłopaka. Wang uśmiechnął się czarująco i przeprosił raz jeszcze, wciąż patrząc na bruneta. Zdawał się nie zauważać jej próby flirtu, co lekko ją zirytowało. Jednak wiedziała, że jeśli nie on, to znajdzie się inny chętny.

Kiedy przecisnął się przez rozbawiony tłum i podszedł do baru, wymienił spojrzenie z kuzynem i wskazał wzrokiem na mężczyznę w dżinsowej kurtce. Rong w lot pojął, w czym rzecz. Mało go interesowało, co się stanie z uprzejmym klientem, jednak wiedział, że szatyn nie zrobi mu wielkiej krzywdy, toteż jak zawsze postanowił pomóc.

— Drink dla tego pana, na mój koszt – rzekł Yibo, siadając na jednym z wolnych hokerów. Zabłysnął uśmiechem, chcąc zrobić wrażenie na swojej przyszłej zdobyczy. Innej opcji nie brał pod uwagę, a jeśli delikwent był mocno niechętny, wiedział, że Rong nie zawiedzie.

— Sam za siebie płacę – burknął brunet, obrzucając obcego chłopaka niezadowolonym spojrzeniem. Nie szukał towarzystwa. Jego ukochany dzisiaj rano wyjechał, zostawiając go na dwa tygodnie. Cholernie samotne, smutne dwa tygodnie! A on nie należał do osób, które szukały przygód.

Mimo nieprzyjemnego tonu, Wang nie poddawał się.

— Nie do twarzy ci bez uśmiechu, wiesz? – powiedział, przysuwając się bliżej. Ich łokcie zetknęły się, na co Zhan wzdrygnął się i odsunął.

Brunet spojrzał na niego i nie mógł nie zauważyć, że chłopak był wyjątkowo przystojny. Gdyby – ale tylko gdyby! – nie był w związku, może i chciałby spędzić z nim dzisiejszą noc, ale Jian Min był dla niego zbyt ważny, by niszczyć to, co budowali przez ostatnie osiemnaście miesięcy.

— Idź podrywać tamte panienki – powiedział Xiao, wskazując tańczące za ich plecami dziewczęta, które nieustannie chichotały, patrząc w ich kierunku. Odwrócił wzrok tylko na chwilę i tyle wystarczyło, by Wang dał znak kuzynowi, a ten błyskawicznie spełnił jego zachciankę. Nie wzbudzając podejrzeń, wrócił do wycierania wysokiej szklanki. Puścił jeszcze oczko do Yibo, który uśmiechnął się półgębkiem.

Znajomości to naprawdę przydatna rzecz.

— Przyszedłem poderwać ciebie – odparł, skupiając na sobie spojrzenie Zhana. Pochylił się w jego stronę i dodał: – I liczę, że mi się poszczęści – po czym ponownie uśmiechnął się firmowo, a następnie wyprostował i upił łyk swojego drinka.

Xiao nie spuszczał z niego uważnego spojrzenia. Nawet chwytając słomkę między wargi, wciąż mu się przyglądał.

Krzaczaste brwi, ładne, choć niegrzeszące wielkością oczy w kształcie migdałów, nieco za duży nos, ale pasujący do chłopięcej twarzy. Pełne usta w kolorze owocu wiśni, mocno zarysowana broda i nieco pulchne, jakby jeszcze dziecięce policzki. Kształtne uszy, ukryte pod przydługimi, ciemnobrązowymi włosami, ułożonymi na boki z przedziałkiem na środku głowy. Do tego ciało, ukryte pod markowymi ciuchami, wyglądało na dobrze zbudowane, jednak odznaczało się smukłością i gibkością, a nogi miał długie niczym te hokera, na którym siedział. Burgundowa koszula z długim rękawem, opinała się na umięśnionej klatce piersiowej, a jej dwa górne guziki, które były rozpięte, ukazywały kawałek gładkiej skóry tuż pod obojczykami. Xiao dopatrzył się jednego pieprzyka tuż nad prawym obojczykiem i aż przełknął ciężko piwo, które znalazło się w jego ustach. Chłopak – a może już mężczyzna? – wyglądał jak sam grzech – pociągający, przystojny, emanujący pewnością siebie i testosteronem.

Był idealny.

I niedostępny dla bruneta.

Xiao dopił resztę zawartości szklanki i odłożył ją na blat, po czym zapłacił i bez słowa ruszył do toalety. Yibo wymienił spojrzenie z barmanem, który pokazał obie dłonie. Oznaczało to, że narkotyk zacznie działać za jakieś dziesięć minut. Uśmiechnął się. Odegra rolę dobrego samarytanina, kiedy przystojniak wróci z łazienki, wsadzi go do taksówki, a, że nie wie, gdzie ten mieszka, zabierze go ze sobą i wykorzysta na każdy możliwy sposób.

Brzmiało jak piękny plan.




Hello!

Jak widzicie, ruszam z nowym projektem, chociaż poprzednich wciąż nie dokończyłam, jednak moja miłość do "The Untamed" i chłopaków grających głównych bohaterów, zwyciężyła wszystko. Nawet VHope przegrało. Sorry not sorry.

Dopiero prolog, jednak zapewniam, że kolejne rozdziały też się pojawią. Następna notka niemal gotowa, jednak z tym moim "niemal" wiecie jak wychodzi xD.

W przygotowaniu jest kilkanaście innych opowiadań z udziałem Lan Zhana/Wang Yibo i Wei Wuxiana/Xiao Zhana, także fani MDZS i YiZhana, przybywajcie! Liczę, że Was nie zawiodę ;).

Ściskam i pozdrawiam,

Wasza R 💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top