Kłamstwo I

Kiedy tylko za Xiao zamknęły się drzwi, Yibo rzucił się nagimi plecami na sofę, na której wcześniej siedział. Specjalnie – by przedłużyć katusze bruneta – nie założył nic na grzbiet. Patrzenie na te rumiane policzki i błądzący po ścianach wzrok oraz słuchanie tego smutnego, skruszonego głosu, dawało mu pewnego rodzaju satysfakcję i poczucie władzy nad niczego nieświadomą ofiarą.

Zhan nie mógł wiedzieć, dlaczego Wang tak bardzo chciał odegrać się na Lu Jian Minie. Może nigdy się nie dowie? Szatyn miał olbrzymią nadzieję, że idealny chłopak, jak opisywała Okularnika jedna z księgowych w L.J.M. Corporation, nie zniesie tego wszystkiego i wyzna prawdę o swojej zdradzie kochankowi.

Prawdomówny.

Uprzejmy.

Kulturalny.

Inteligentny.

Dobrze wychowany.

Świetnie wykształcony.

Na dodatek przystojny.

Tak właśnie opisywała go Carman, główna księgowa. Niby powściągliwa, spokojna i rzeczowa, ale nade wszystko – jak każda kobieta – kochająca plotki. Szczególnie te biurowe. Pewnie nie wiedziała o tym, że Okularnik sypia z jej szefem. Może wtedy zmieniłaby o nim zdanie? Yibo, rozmawiając z kobietą, czuł przemożną chęć powiedzenia jej prawdy o starym pryku i tym samym zniszczenia wizerunku idealnego chłopca oraz reputacji stażysty, jednak nigdy nie był w gorącej wodzie kąpany i lubił przemyśleć niektóre kwestie nawet dziesięć razy. Dzisiaj pogratulował sobie własnej przezorności.

Chwycił w dłoń kalendarz w skórzanej oprawie i zaczął przeglądać daty, jednocześnie planując, i to pisał, to skreślał daną myśl, aż w końcu znalazł dzień idealny.

Wcielić plan w życie.

Gdy to zapisał, uśmiechnął się krzywo i przeciągnął, po czym – gwiżdżąc pod nosem zasłyszaną ostatnio melodię – poszedł się przebrać. Czekała go dzisiaj kolejna impreza, tym razem w gronie znajomych i za nic w świecie nie miał zamiaru jej przegapić. Przed wyjściem z mieszkania, narzucił na siebie skórzaną kurtkę i włożył kapelusz z wąskim rondem – płeć piękna, widząc go tak ubranego, łamała szpilki i gubiła szczęki, a – mimo że nie miał zamiaru z żadną przedstawicielką tego gatunku spędzić nocy – uwielbiał patrzeć na ich nieporadne próby uwiedzenia go. Dobrego humoru i życiowego kabaretu nigdy za wiele.

Spojrzał ostatni raz w lustro i przeszedł przez próg, po czym zamknął drzwi i ruszył do windy.

Zamierzał bawić się równie dobrze jak minionej nocy w ramionach Zhana.

~~~*~~~

Xiao nerwowo przestępował z nogi na nogę, czekając na taksówkę, którą zamówił, by odebrać ukochanego z lotniska. Czuł radosne podniecenie na myśl o jego powrocie do domu, jednak żołądek zwinął mu się w supeł na wspomnienie zdrady, jakiej się dopuścił. Bał się, że świństwo, które zrobił Jian Minowi, ujrzy światło dzienne, albo że sam się wygada, bądź zdradzi go niecodzienne zachowanie.

Potrząsnął głową. Lu musiałby być jasnowidzem, żeby czytać mu w umyśle. Nic się nie stanie, jeśli będzie zachowywał się naturalnie. Wystarczy być sobą. Z tą myślą poczuł się spokojniejszy, a kiedy zamówiona taryfa zatrzymała się tuż przed nim, bez wahania pociągnął za klamkę i zajął miejsce na tylnym siedzeniu. Nie miał ochoty na rozmowę, co jasno dał do zrozumienia kierowcy, i jadąc, podziwiał krajobraz za oknem. Wszystkie obawy odeszły jak ręką odjął, a kiedy dotarł na miejsce, zapłacił za kurs i opuścił wnętrze auta. Skierował się w stronę szklanych, automatycznie otwieranych drzwi, a kiedy rozstąpiły się przed nim, od razu uderzył w niego gwar rozmów i ogólny rozgardiasz tego miejsca.

Zerknął na tablicę przylotów, a kiedy spostrzegł informację o wylądowaniu maszyny, która miała przywieźć mu ukochanego, poczuł ciepło w sercu. Ruszył do sektora B, w towarzystwie radosnego podniecenia i trzepoczącego nerwowo w klatce piersiowej serca. Jego szczęście w końcu wróciło! Nie umiał i nie chciał walczyć z uśmiechem, który cisnął mu się na wargi.

~~~*~~~

Kiedy tylko Jian Min przeszedł przez odprawę, zaczął szukać wzrokiem ukochanego, a gdy go spostrzegł, uśmiechnął się szeroko i pomachał doń dłonią, jednak – widząc blade oblicze chłopaka – zaniepokoił się.

Zaczął przedzierać się przez tłum obecnych na lotnisku, torując sobie drogę niewielką walizką podręczną, a kiedy oczy jego i Xiao się spotkały, poczuł szczęście w czystej postaci. Rany! Jak on tęsknił! Rozmowy telefoniczne, SMSy czy wideorozmowy, nie były w stanie zaspokoić potrzeby bliskości drugiej osoby. Nie znosił wyjeżdżać!

Nim wypowiedział choć słowo, chwycił chłopaka w ramiona, niemal miażdżąc go w uścisku.

W oczach Zhana zebrały się łzy. Objął Lu i zacisnął palce na materiale jego płaszcza. Poczuł się bezpieczny, kochany i podwójnie winny...

— Strasznie tęskniłem – szepnął w końcu przybyły. W jego głosie dało się słyszeć wzruszenie. Odsunął Xiao na odległość ramion i przyjrzał mu się uważnie. Przekrwione, podkrążone oczy, blada, zmęczona cera, spojrzenie bez wyrazu. Ale najgorsze było to, że... – Schudłeś – ni to stwierdził, ni zapytał.

Ubrania chłopaka wręcz na nim wisiały. Policzki mu się zapadły, obojczyki odznaczały pod kurtką, a palce miał smuklejsze niż dotychczas. Rozstania z Lu wyraźnie mu nie służyły.

— Aż tak ci mnie brakowało? – spytał starszy i uśmiechnął się, mimo że spojrzenie wciąż miał zatroskane.

Xiao skinął tylko głową, a wtedy opiekuńcze ramiona na powrót go objęły. Nie był w stanie wydobyć z siebie głosu. Bał się. Wiedział, że mógłby powiedzieć coś, czego później bardzo by żałował. Na dodatek wzruszenie robiło swoje.

— Przepraszam, że tak długo mnie nie było – kajał się Lu.

Szkoda, że prawda w przypadku Xiao była całkiem inna...

W poniedziałek po południu, zaraz po skończonej pracy, nogi same zaprowadziły go pod apartamentowiec Yibo. Stał, patrząc w okna najwyższej kondygnacji, a kiedy tak stał, wahając się, czy zadzwonić do drzwi, przypomniał sobie ich wspólną noc i ognisty poranek. Przypomniał sobie zdradę.

Potrząsnął głową i obrócił się, chcąc odejść, jednak zaraz stanął jak wryty. Z naprzeciwka, w jego stronę, szedł nikt inny jak Yibo. W uszach szatyna znajdowały się słuchawki, a w dłoni – połączony z nimi – telefon. Wang, idący w rytm słyszanej muzyki, podniósł powoli głowę. Najpierw jego brwi uniosły się w geście zdziwienia – co dla Zhana wyglądało niesamowicie seksownie – a gdy na jego twarzy zagościł piękny uśmiech, kolana ugięły się pod brunetem. Nie mógł oprzeć się temu urokowi.

Nie, on nie chciał mu się oprzeć.

I tak, każdego dnia, po skończonej pracy, udawał się do mieszkania chłopaka, spędzał z nim czas, jadł, rozmawiał, a po wspólnej kąpieli, lądowali w łóżku, w którym szaleńczo się kochali. Zasypiali grubo po północy. Mimo to, Xiao zawsze wstawał przed szóstą i jechał do siebie, by wziąć prysznic i przebrać się, ewentualnie coś zjeść. Przez pierwsze dwa dni Yibo chciał go zatrzymać na śniadanie, ale przy trzecim, zrozumiał zachowanie Xiao, toteż żegnał go tylko długim pocałunkiem i czekał na niego wieczorem.

Te ukradzione chwile były cudowne! Mogłyby się nie kończyć. Jednak Zhan wiedział, że to tylko chwilowe zauroczenie. Kochał Jian Mina całym sercem i nie miał zamiaru go zostawiać. Gdy dzień przed powrotem Lu, Yibo zapowiedział, że będzie miał gości, Xiao zrozumiał, że chłopak podjął decyzję już za nich dwoje. Był mu za to wdzięczny. Spędził pierwszą, samotną, na dodatek nieprzespaną noc w swoim mieszkaniu, a koło południa ruszył na lotnisko. Nie czuł się na siłach prowadzić, dlatego wynajął taksówkę.

A teraz tonął w ramionach nieświadomego jego zdrady, ukochanego.

— Nie szkodzi. Taką masz pracę – odpowiedział, oddając kolejny uścisk. Przymknął powieki i zaciągnął się zapachem Lu, to zawsze go uspokajało. Wyczuł cygaro, ulubione perfumy mężczyzny, zapach miasta i proszku do prania. Jian Min rzadko się pocił, co Xiao w nim uwielbiał.

— Widzisz, synku? Ty zaraz też utoniesz w ramionach taty, jak ten chłopiec – powiedziała jakaś mijająca ich Chinka.

Mężczyźni spojrzeli na nią. Była ubrana w czarną, sięgającą przed kolano, sukienkę, na którą założyła beżowy wiosenny płaszcz, a na stopach miała wysokie czerwone czółenka. W jednej dłoni trzymała ucho torebki, w drugiej – drobniutką rączkę trzy-, może czteroletniego chłopca, o wielkich ciemnych oczach.

— Mhm – mruknął malec i wsunął paluszek do ust, patrząc na obejmujących się mężczyzn.

— Chodź, samolot taty ląduje – powiedziała kobieta, a jej proste, pofarbowane na ognistą czerwień włosy, ścięte na boba, zafalowały. I tyle ich widzieli.

Xiao i Lu spojrzeli sobie w oczy. Ten pierwszy oblał się pąsem, ale uśmiechał pod nosem, a ten drugi roześmiał serdecznie.

— Chodźmy, synu – powiedział, kładąc jedną rękę na ramionach młodszego.

Zhan nie mógł nie śmiać się z komiczności tej sytuacji.

Gdyby Ognista znała prawdę...

~~~*~~~

Kiedy dotarli do mieszkania, ledwo minęli jego próg, a już zaczęli się całować i zrywać z siebie ubrania. Mimo dwóch intensywnych tygodni w łóżku innego, Xiao pragnął Lu tak jak dawniej. I było jeszcze lepiej, niż dotychczas. Nie mogli się sobą nacieszyć.

— Muszę częściej wyjeżdżać – zażartował Lu, a Xiao się spiął. Nie lubił, kiedy jego ukochany go opuszczał. Teraz na dodatek istniało ryzyko, że znowu będzie chadzał do domu Yibo, a tego z jednej strony nie chciał. Był w szczęśliwym związku, Lu był dla niego ważny, nikt inny się nie liczył. Jego serce należało wyłącznie do Jian Mina.

Wtulił się w ukochanego.

— Nie zostawiaj mnie więcej – szepnął.

Gdy poczuł palce na brodzie, uniósł głowę. Patrzyły na niego piękne ciemne oczy, otoczone siecią zmarszczek.

Lu dobiegał sześćdziesiątki, jednak wciąż był przystojny, nosił się modnie, a jego czupryna była bujna, natomiast ciało odznaczało świetną formą. Na dodatek był wspaniałym człowiekiem, który zdobył serce Xiao dobrocią, uporem i nieodpartym urokiem. Poznali się, kiedy Zhan rozpoczął staż w jego dziale w biurze nieruchomości. Nie, nie zaiskrzyło od razu, wszak Lu był heteroseksualny, a na dodatek niedawno pochował żonę. Jednak jeden wspólny projekt i zostanie po godzinach w sali konferencyjnej, doprowadziło do pewnej sytuacji, którą zainicjował Xiao. Gdy ich spojrzenia spotkały się na dłużej, oparł się o stół i pochylił do warg starszego mężczyzny. Kiedy pocałunek dobiegł końca, a Lu wciąż obserwował go i to z szokiem wymalowanym na twarzy, chłopak opuścił ze skruchą głowę i wyszeptał przeprosiny. Zaczął zbierać papiery i ruszył do wyjścia, jednak dłoń przełożonego na klamce, sprawiła, że spojrzał w jego oczy i zrozumiał.

Nie mylił się.

Nie był obojętny Jian Minowi.

Nagle projekt przestał być ważny.

Ich wargi na nowo się spotkały, w pośpiechu zdzierali z siebie ubrania, a kiedy nagi tors Zhana wylądował na stole konferencyjnym, nie było już odwrotu.

Kochali się pośpiesznie, starając robić jak najmniej hałasu, na wypadek, gdyby firma sprzątająca już pojawiła się na miejscu. A po wszystkim próbowali wrócić do pracy, jednak totalnie im nie szło, toteż opuścili budynek i dla zachowania pozorów, wrócili do swoich domów. Jednak przez niemal pół nocy wymieniali pełne czułości SMSy. Gdy spotkali się rano w firmie, czuli, że to, co im się przytrafiło, jest wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju.

Swój związek utrzymywali w tajemnicy. Lu poinformował o nim tylko swojego syna, który przyjął to gorzej, niż można było się spodziewać. Był jeszcze dzieckiem, jednak mieszkał już sam – zwykła zachcianka gówniarza, któremu ojciec nie umiał niczego odmówić. Mimo to, nie zrezygnowali z siebie. Lu kupił piękny apartament, w którym ulokował Xiao i to tam spędzali wspólne noce, jednak do pracy przyjeżdżali osobno, a – dla zachowania pozorów – starszy czasem strofował młodszego, jak innych, którzy popełnili błędy.

Ich układ wydawał się idealny, a życie pokazało, że związek dwóch mężczyzn może sporo przetrwać. Jednak Xiao – tulący się teraz do kochanka – nie wiedział, czy burza, która może nadejść, jeśli nie zapanuje nad językiem, nie zniszczy tego, co budowali wspólnie przez prawie półtora roku.

Niedawno otrzymał kolejną umowę o pracę, tym razem na czas nieokreślony – co mile go zaskoczyło – ale nie zdziwiłby się, gdyby Lu znudził się nim, bądź dowiedział o jego zdradzie. Był człowiekiem uczciwym i miał zasady, a Zhan obawiał się, że nawet względem niego, nie zmieniłby żadnej z nich. I – może z bólem serca – ale z pewnością po cichu, by nie zszargać mu opinii, odprawił z referencjami godnymi pozazdroszczenia.

— Bardzo bym chciał, ale wiesz, że nie mogę pozwolić sobie na ten luksus – szepnął Jian Min, gładząc nagie plecy ukochanego. Okrył je kołdrą, gdy ten zadrżał, i ucałował go w czubek głowy.

— Tak, wiem – odpowiedział młodszy. Wiedział, że sam, na własne życzenie zdradził Lu, jednak chciał się jakoś usprawiedliwić. Bo – gdyby nie został sam – nie poszedłby pić, a co za tym szło, nie spotkałby tego obłędnie pociągającego szatyna i nie grzał mu pościeli przez praktycznie dwa tygodnie.

Zacisnął powieki, wiedząc jak źle brzmi to dla niego samego.

Musiał wziąć się w garść i żyć dalej, udając, że to nie miało miejsca. Nie mógł pozwolić, by Lu zaczął coś podejrzewać. Już na lotnisku zwrócił uwagę na jego bladość i znaczny spadek wagi. Poczucie winy skutecznie odebrało Xiao apetyt. Jadł tylko wtedy, kiedy był w mieszkaniu szatyna, co dla niego samego było niezłym paradoksem. Jednak posiłek bez towarzystwa był totalnie nie do zniesienia, a mimo tego, że chłopak wciąż był mu obcy, gęba naprzeciwko zawsze działała pobudzająco na soki trawienne, dlatego nie mógł oprzeć się smakołykom, które stały na stole.

Słysząc równomierny oddech starszego, uniósł głowę i spojrzał na twarz Lu. Spał. Jego lico było spokojne, a nieliczne zmarszczki wygładziły się, natomiast na wargach gościł lekki uśmiech. Xiao uniósł nieco kąciki ust. Uwielbiał tego mężczyznę ponad wszystko! Był idealny w każdym calu i nawet różnica wieku nie przeszkadzała mu kochać Jian Mina. Nie była to miłość szaleńcza i od pierwszego wejrzenia, ale dojrzałe uczucie, na które czeka się całe życie. Jednak w tę trwałość, na którą liczył Zhan, wkroczyło szaleństwo zwane Seksownym Szatynem, które zmąciło mu zmysły i obudziło uśpiona potrzebę sięgnięcia po zakazany owoc.

Westchnął.

Ostrożnie wyplątał się z ramion kochanka i narzucił na siebie bawełniany szlafrok. Dokładnie okrył ukochanego kołdrą i opuścił sypialnię, nie tworząc nawet najmniejszego szelestu. Kiedy znalazł się w kuchni, napełnił szklankę wodą z czajnika i przytknął naczynie do warg. Pijąc, patrzył przez okno na powoli wyciszające się miasto. Myślał.

Wraz z ostatnim łykiem bezbarwnej cieczy, postanowił zrobić wszystko, by Jian Min nie dowiedział się o zdradzie. Nawet, jeśli brzydził się kłamstwem, było ono lepsze, niż utrata człowieka, który znaczył dla niego więcej, niż własne życie.

Gdy wziął prysznic i umył zęby, bezszelestnie wsunął się pod kołdrę tuż obok Jian Mina. Złożył głowę na jego torsie i zasnął niemal natychmiast. Obudził się grubo przed budzikiem, niesamowicie wypoczęty i gotowy na nowy dzień pracy. Przygotował dla siebie i Lu śniadanie i obudził kochanka pocałunkiem, tuż przed wyjściem z domu.



Cześć Wam! ( ╹▽╹ )

Oto, jak widzicie, kolejny rozdział. Jupi! (人*´∀`)。*゚+ Cieszę się niesamowicie!

Powiem Wam, że niedawno miałam tydzień wolnego i obiecałam sobie pisać jak najwięcej. I wiecie co? Nico! Totalnie nic nie zrobiłam! Przez cały tydzień nawet komputera nie włączyłam... (눈‸눈) Czas ciekł mi przez palce niczym woda ze szlaucha, a nudziłam się jak mops! Mimo pięknej pogody, nie byłam w nastroju do łażenia po ogrodzie, nie wspominając o plewieniu zielska, koszeniu trawy czy innych pracach, które wiosną i latem wykonuje się wokół roślinek... Po prostu nie i już! ┬──┬ ¯\_(ツ)
Nadmienię też, że totalnie nie wypoczęłam, mimo że kładłam się o raczej przyzwoitych porach i niewiele na co dzień robiłam, poza gotowaniem, sprzątaniem i dbaniem o dom ogólnie. Widać, potrzebuję zmiany otoczenia, ale aktualnie jest to niemożliwe w moim przypadku. Raz, że urlop miałam zaplanowany na maj (odwołali mi wyjazd, a zapowiadało się pięknie!), a dwa, teraz nie mam nawet pomysłu, gdzie pojechać... Najlepiej tam, gdzie jest mało ludzi i gdzieś na bank nie spotkam nikogo znajomego. Tak się da w ogóle? Nevermind...

A teraz, coby nie robić z siebie cierpiętnicy numer jeden, podziękuję wszystkim Robaszkom, które czytają, głosują i komentują, a tym samym, motywują mnie do pisania (ノ◕ヮ◕)ノ*.✧ Dziękuję, że jesteście (~ ̄³ ̄)~ (。♡‿♡。) (✿ ♡‿♡) Proszę, bądźcie nadal ❤️💛💚💙💜🧡💖 Ze swojej strony mogę postarać się kontentować Was YiZhanem pod wieloma postaciami. Kiedy ta historia dobiegnie końca, możecie być pewni, że pojawi się kolejna. Tytuły kilku z nich już znacie, bo głośno je wymieniałam pod poprzednim postem ( ◜‿◝ )♡

I chyba wystarczy tego mojego pitolenia i kminienia nad sensem życia, czy bezsensem istnienia, uściskam każdego z Was mocno i pożyczę zdrowia, bo teraz ono jest najważniejsze. Uważajcie na korony, ponoć spadają z nieba 😉😉😉

Trzymajcie się cieplutko!

Wasza R 💙💙💙

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top