Rozdział 5 Lección
Zabrałem Anne-Marie na szybką, dosłownie szybką przejażdżkę, która skończyła się w barze nieopodal Clubhouse'u. Nie chciałem jej zabierać do niego, ale zależało mi, aby była na tyle blisko, by wręcz mogła poczuć zakazany dla niej klimat.
Zaniepokoiła mnie jednak sytuacja, która miała miejsce niedaleko na skrzyżowaniu, zanim tutaj zajechaliśmy. Ściślej mówiąc, zatrzymał się obok nas na światłach czarny SUV. Nie zwróciłem zbytnio na niego uwagi, za to moja pasażerka szturchnęła mnie, szepcząc mi, że mężczyzna z pojazdu obok bacznie mi się przygląda. Dopiero wtedy odwróciłem wzrok, który napomknął się ze wzrokiem mężczyzny, którego kilka dni wcześniej wystawiłem, a raczej wręczyłem, bo pierwsze słowo jakoś źle się kojarzy, przeciwnej grupie przestępczej.
Złość biła od niego na kilometr, gdyby spojrzenie mogło zabijać, już bym nie żył od tej bijącej z niego nienawiści. Swoją drogą panowie Afroamerykanie ładnie urządzili naszego latynoskiego przyjaciela, skoro ślady pobicia do tej pory nie zeszły z jego pięknej buźki.
Przyzwyczaiłem się jako policjant do tego typu spojrzeń, ba nawet wszelkiego rodzaju groźby nie są mi obce i nie wywierają na mnie najmniejszego wrażenia. Nie jeden cwaniak już przeliczył swoje siły ponad zamiary. W czym finalnie górowałem ja, a oni dołączali za kraty z dodatkowymi zarzutami. W Chicago, jak zresztą w praktycznie całej Ameryce wszelkie działania, próby przeciwko funkcjonariuszom są traktowane surowo. Z tym że mierzymy się z większym niebezpieczeństwem, niż niektóre służby z innych krajów, dlatego też mamy większy zakres naszych działań i przede wszystkim większe możliwości. Ale, co idzie w parze z większymi możliwościami i działaniami? Fakt, że z podobną łatwością możemy zamieść pod dywan niewygodne rzeczy, ukryć, to co uważamy za słuszne, bądź potrzebne dla danej sytuacji. I nawet nie będziesz wiedział, kiedy dany funkcjonariusz będzie w coś zamieszany, lub coś odbędzie się za jego sprawą, bo takich rzeczy nie mówi się głośno. Możemy wiele, ale dla opinii publicznej mówi się, już nie możemy. Niebezpieczeństwo czyha na nas za każdym rogiem, ale tego też głośno się nie mówi. Ponieważ policjanci z Chicago nie odnoszą obrażeń według opinii publicznej. Dlatego czym, że są kolejne groźby kierowane do funkcjonariusza po służbie? Niczym. Kroplą w morzu. Jednak mój latino znajomy, kiedy w końcu zorientował się, że motocyklista obok niego, to ten sam policjant, który załatwił mu dobrą zabawę na resztę wieczoru, zaczął się odgrażać, czego to on mi nie zrobi. Więc pożyczyłem mu szczęścia i pojechałem w swoją stronę.
I wszystko poszłoby względnie dobrze, gdyby nasze drogi ponownie się nie przecięły. Niestety obawiam się, że to wspólne spotkanie delikatnie zamąci w sieci. Dlaczego tak uważam? Teraz o nagrywających wszystko gnojków nietrudno, prawda? Prawda, zatem i teraz nie było ciężko przyciągnąć uwagi paru gapiów. Ponieważ kto nie zatrzymałby się, widząc uliczną bójkę? Tak, dobrze zrozumieliście, bójkę. Rozmowa motocyklista z grupką jakichś gości nie zbudziłaby podejrzeń, gdyż nie miałem odznaki na sobie, a barwy klubowe. Jednak ktoś musiał udowodnić przed kimś, że ma duże jaja i rzucił się na mnie przed barem, z którego właśnie wychodziliśmy. Doszło do wymiany ciosów między nami, Anne-Marie narobił dodatkowego szumu wokół nas, zbiegli się obserwatorzy, w postaci klientów baru, przez co zgrzyt pomiędzy naszą dwójką eskalował do tego stopnia, że wmieszali się współtowarzysze wspomnianego latynosa. Krótko mówiąc, tam, gdzie kobiety tam problemy. Z łatwością z jednym sobie radziłem, ba nawet zyskałem nad nim przewagę. Lecz ścierwa takiego pokroju, jak oni, honoru nie mają. Zatem, kiedy ich compadre* zaczął nie dawać sobie rady, a publika zbierała się coraz większa, zaatakowali grupą. Towarzystwo rozgoniło się, dopiero gdy zobaczyło, że z Clubhouse'u naprzeciwko biegnie w naszą stronę grupka moich braci. Najwidoczniej jeden z nich musiał dostrzec zamieszanie po drugiej stronie ulicy i zaparkowany obok rozpoznawalny pomarańczowy motocykl. Gdy do nas dotarli, po napastnikach nie było już śladu, prócz tego na mojej twarzy, który właśnie ciepłą, szkarłatną strużką z łuku brwiowego zalew mi oko.
-Raul, co to było?! - zawołał z przerażeniem Max, który jako pierwszy biegł na ratunek.
-Skutki naszej pracy - odparłem rozgoryczony, mrużąc oko, by krew się do niego nie dostała.
-Dawaj na klub - wtrącił Jerry, wskazując głową na budynek za nim.
-Wsiadasz?! - wycedziłem przez zęby do zdezorientowanej kobiety, która posłusznie bez słowa wsiadła na motocykl.
Na klubie bracia zaraz przynieśli odpowiednie środki, abym mógł oczyścić rozcięty prawy łuk brwiowy oraz rozcięte po lewej stronie usta. Max założył mi stripy na łuk i starał się dowiedzieć, co wydarzyło się pod barem, ale nie uważam by do czegoś była mu potrzebna takowa informacji, szczególnie że nie było, to związane z klubem, a typowo z moją pracą.
Spojrzałem na moje lewo, gdzie stała przejęta jeszcze sytuacją sprzed kilku minut kobieta i kazałem jej usiąść, samemu łapiąc się za obolałą głowę.
-Raul, wiesz że jeśli zdarzyło się, to raz, powtórzy się i kolejny? - odpowiedziałem bratu po fachu ledwie zauważalnym skinieniem głowy. -Nie uważasz, że powinieneś temu zapobiec? - uniosłem wzrok, spoglądając na niego z przekąsem, wciąż trzymając się za dokuczliwą z bólu część głowę.
-I co im powiem, a raczej komu? - spytałem z obojętnością w głosie. -Max, może w Twojej robocie wygląda, to inaczej, ale ja zajmuję się dragami, przenikam do środowiska skrupulatnie unikanego przez innych, brużdżę w tym błocie na co dzień, myślisz, że to moja pierwsza taka sytuacja? - parsknąłem śmiechem.
-Nie, ale nigdy nie wiesz, kiedy będzie, to ostatnia taka sytuacja - skwitował, na co przyznałem mu zasłużoną rację.
-Jesteś policjantem?! - wtrąciła z niedowierzaniem Anne-Marie.
-Nie byle jakim - puściłem jej oczko -Masz z tym problem chica? - spytałem ozięble, mierząc ją karcąco spojrzeniem, na co momentalnie, pokiwała pośpiesznie głową na boki. -I dobrze - uśmiechnąłem się niepokojąco. -Bo inaczej... a nie ważne -machnąłem ręką. -Chica - zwróciłem się do niej, kiedy odwróciła głowę w drugą stronę. -Nic nie słyszałaś i nic nie widziałaś, jasne? - nachyliłem się nad nią, by spojrzeć jej prosto w oczy i złapać ją delikatnie za podróbek, uśmiechając się przy tym kącikiem ust. Kobieta przełknęła głośno ślinę i z pokorą przytaknęła, wtedy się od niej odsunąłem.
-Gdybym chciał, to zgłosić, musiałbym opisać dokładnie całe zajście - wróciłem do rozmowy z Max'em. -Tym samym przyznać się do przynależności do The Night Soldiers, rozumiesz? - przytaknąłem. -Tego robić nie chcę - dokończyłem swoją wypowiedź.
-Wstydzisz się swoich barw?! - syknął na mnie Road Capitan.
-Nie wstydzę! - odpowiedziałem stanowczo. -Noszę je z dumą, dlatego nie chcę mieszać klubu w niepotrzebne kłopoty, jakie mogliby zafundować mu moi przełożeniu - wyjaśniłem podirytowany słowami brata.
-I tak już zafundowali - odrzekł lekceważącym tonem, wracając do swoich procentowych przyjemności.
-Więc, co z tym zrobisz? - spytał z ciekawością szatyn. -Bo wątpię, aby to była jedyna taka zaczepka - westchnął.
-I nie będzie jedyna, będą kolejne, taka praca - wyjaśniłem, wzruszając ramionami. -Będę uważniejszy na służbie - wzruszyłem ponownie ramionami. -Nie wiem, Max - rozłożyłem ręce w geście bezradności, widząc, że otwiera usta, aby coś powiedzieć, ale go uprzedziłem. -Dam sobie radę, jak zawsze. Wiesz, ile cwaniaków próbowało mnie sprzątnąć za swoich pracodawców, których im przymknąłem, albo w ile ryzykownych akcji się wpakowałem, będąc członkiem elitarnej jednostki? - zaśmiałem się sam z siebie. -Sam połowy nie pamiętam, a wypominają mi na ulicy sprawy sprzed kilku lat, choć z drugiej strony - zamyśliłem się, unosząc brew. -Ulica chyba całkiem dobre zdanie ma o mnie - Max nie wytrzymał i zaśmiał się z mojej uwagi. -Dobra, cała, ale większość - poprawiłem, na co hermano* pstryknął palcami i wskazał na mnie, dając mi do zrozumienia, że teraz dobrze powiedziałem.
Po tej rozmowie panowie zostawili mnie sam na sam z Anne-Marie, z której emocje dopiero uchodziły. Swoją drogą ciekawy kontrast mam przed sobą. Mojemu carino* powieka by nie drgnęła, gdyby była świadkiem tego zdarzenia, podejrzewam, że wręcz przeciwnie. Jeszcze ją bym musiał uspokajać, bo chciałby ich bić za podniesienie ręki na jej suerte*, jak to zawsze powtarzała, że spotkanie mnie na swojej drodze, to było jej największe szczęście, chodź kiedy poznała hiszpański odpowiednik tego słowa, tak jej się spodobał, że używała go kiedy tylko mogła i często chętnie zwracała się do mnie określeniem - moje suerte.
Natomiast Anne-Marie, to zupełne przeciwieństwo i przy okazji zupełnie inny obraz, od tego, który poznałem w tamtej włoskiej restauracji, kiedy odważyła się grozić mi swoim artykułem. Obraz pewnej siebie, niezależnej, odważnej kobiety prysnął w jednej chwili, a zastąpił go obraz zagubionej, podporządkowującej się kobiety, która ubrała maskę arogancji, by ukryć swój brak pewności siebie. Dla mnie jeszcze lepiej, dla niej już może nieco gorzej. Zrobię jeszcze tak, że sama będzie chciała wycofać ten artykuł i wcale zbytnio się przy tym nie namęczę.
-Chodź - wstałem z kanapy i spojrzałem na blondynkę, która posłała mi bojaźliwe spojrzenie. -Zamierzasz wracać sama o tej godzinie? - stanąłem przed nią dumnie w rozkroku, krzyżując ręce na klatce piersiowej i uśmiechając się przebiegle. -Nie jestem dżentelmenem z telenoweli, który Cię odwiezie, więc jak? Zamierzasz wracać o tej godzinie? - pochyliłem się nad nią, by spojrzeć jej w oczy, ale uciekła wzrokiem za siebie, spoglądając na bramę wjazdową na teren klubu. -Tak myślałem - westchnąłem, kręcąc głową na boki, po czym złapałem ją za nadgarstek i pociągnąłem za sobą do budynku Clubhouse'u.
-Co robisz? - starała się wyrwać dłoń, ale wzmocniłem delikatnie uścisk. -Nie ty przypadkiem jeszcze kilka godzin temu pragnęłaś gorącego Macho? - przystanąłem, odwracając się do niej. Kobieta speszona, uciekła wzrokiem w ziemię. -Widzisz chica, czasem trzeba uważać, na to czego pragniemy - wyszeptałem, po czym ruszyłem do budynku, ciągnąć kobietę za sobą.
Dla jasności nie jestem żadnym zdegenerowanym typem mężczyzny, a negatywnym znaczeniem słowa macho brzydzę się podobnie, jak mój padre. Owszem jestem może nieco loco, nie mylić jednak z peligroso*. Chyba że w grę wchodzi kwestia rodziny, wtedy jestem zdolny do wszelkich poświęceń, aby ją ratować. Jednak nigdy nie skrzywdziłem w żaden sposób kobiety. Wielokrotnie sam stawałem w ich obronie. Anne-Marie również krzywda nie grozi, pragnę jedynie dać jej małą nauczkę. Niech ma świadomość, że jej kłamstwa z różnymi reakcjami otoczenia mogą się spotykać, natomiast ona nigdy nie może mieć tej pewności, że całe życie będzie unikała konsekwencji swoich czynów. Tutaj już nawet nie chodzi o fakt oczernienia klubu, ale ta kobieta nie zdaje sobie chyba sprawy z tego, jak wielką moc mają słowa oraz jak dużą krzywdę potrafią wyrządzić.
Zaprowadziłem dziennikarkę do jednego z dwóch klubowych pokoi, z którego swoją drogą ostatnimi czasy często coś korzystam.
-Żeby nikt nam nie przeszkadzał - przekręciłem klucz w zamku, wyciągając go z nich i wrzucając do przedniej kieszeni spodni.
-Nie musiałeś - wyjąkała, wskazując palcem na wyjście za nią.
Podszedłem niebezpiecznie blisko do blondynki i pchnąłem ją, ku jej zaskoczeniu na ścianę. Wsunąłem kolano między jej nogi, by uniemożliwić jej ucieczkę, po czym oparłem ręce o ścianę na wysokości jej głowy. W spojrzeniu kobiety dostrzegłem zakłopotanie.
-Zawiodłem się - cmoknołem, kręcąc powoli głową na boki. -Gdzie ta namiętność - nachyliłem się. -Gdzie ta wcześniejsza pewność siebie? - szepnąłem jej pożądliwie do ucha. -Gdzie tamta Anne-Marie? - chwyciłem ją za podbródek, unosząc jej głowy i zmuszając tym samym do spojrzenia mi w oczy.
-Jesteś policjantem - wydukała, błądząc wzrokiem, na co zareagowałem śmiechem.
-Aaa - przeciągnąłem. -Bo Ty myślisz, że każdy policjant, to wzór do naśladowania? - pokiwałem głową z dumą, unosząc brew. -Zdziwię Cię chica - spojrzała mi w oczy. -Mamy więcej za uszami, niż Ci się wydaję - posłałem jej drwiący uśmiech. -Jestem też motocyklistą, człowiekiem, mężczyzną, mogę być każdym, ale co to zmienia w momencie, gdybym chciał Ci teraz coś zrobić? - spytałem ozięble, lecz odpowiedzi nie uzyskałem. -Nie pogrywaj z kimś, jeśli nie znasz jego możliwości - puściłem ją, po czym odsunąłem się od niej.
-Przepraszam - wyszeptała, poprawiając nieśmiało ubranie.
-Prześpij się tu do rana, nie będziesz teraz wracać, ja prześpię się na kanapie. Zaproponowałbym drugi pokój, ale tam sjestę ma nasz Road Capitan - westchnąłem na wspomnienie o jego nieprzewidywalnych podróżach i późniejszych poszukiwaniach.
-A drzwi? - zapytała nieśmiało, spoglądając w ich kierunku.
-Uwierz mi, chcesz, żeby były zamknięte - skinęła bez słowa głową. -Gdybym chciał, wykorzystałbym wcześniejszą okazję - powiedziałem lekceważąco. -Nie skrzywdzę Cię - westchnąłem, przewracając oczami, po czym zniknąłem za drzwiami od łazienki.
"Czynnikiem umacniającym poczucie pewności siebie jest akceptowanie siebie, jako wartościowej osoby"
-Brian Tracy
*Compadre - kumpel (tłum. z hiszpańskiego)*Hermano - brat (tłum. z hiszpańskiego)*Carino - Kochanie (tłum. z hiszpańskiego)*Suerte - Szczęście (tłum. z hiszpańskiego)
*Peligroso - Niebezpieczny (tłum. z hiszpańskiego)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top