1. Złamany #Jily (Blackout)
Od ścian odbijał się jej krzyk. Mógł wyobrazić sobie łzy płynące po jej twarzy, kapiące na podłogę. Bawili się nimi, czerpali przyjemność z ich cierpienia. Łamali palce, cieli skórę, rzucali zaklęcia. Po pewnym czasie przestało boleć. Nie całkowicie, ale cierpienie z czasem zelżało. Można się do wszystkiego przyzwyczaić, ale ból można jedynie zaakceptować. James obiecał sobie, że nie ulegnie. Jego własne sumienie, by go zabiło gdyby przystał na tą szaloną propozycje. Nie polegała ona tylko na wstąpieniu w szeregi Śmierciożerców, ulżyłoby mu, gdyby tak było. Miał pozwolić na integrację do swojej głowy, na kontrolowanie swoich czynów, na zabawę własną pamięcią. Nie miał złudzeń, zgoda na takie działania zniszczyłaby jego osobowość, a Lord Voldemort stworzyłby sobie kompletnie nowego człowieka w swoich szeregach, który dzieliłby z nim ciało.
Bał się śmierci, ale czy można go za to winić? Strach jest czymś naturalnym, być może w tej kwestii nie ma się czym chwalić, ale ukrywanie tego faktu tylko, by zaszkodziło. Czy był samolubem chcąc, aby Syriusz dzielił z nim męki? Być może. Myśl o tym, że jego najlepszy przyjaciel mógłby cierpieć, jak on przyniosłaby ukojenie, nie byłby wtedy sam w tym bólu.
Mijały dni, liczył wszystkie skrupulatnie odkąd znalazł się w tym miejscu. W jego celi było okno. Liczne zaklęcia nie dawały mu szans na ucieczkę, a jego ciało było za słabe, by radzić sobie prymitywnymi sposobami. Wiedział, że został umieszczony w celi z oknem specjalnie. Miało mu przypominać o utraconej wolności, a przecież mógł ją w każdej chwili odzyskać. Ale tylko Voldemort tak twierdził, on sam znał prawdę. Jeśli się podda, straci wolność na zawsze. Właśnie tu Czarny Pan się mylił, on nadal był wolny, jego umysł nadal był pod jego kontrolą, a jego pamięć była nienaruszona.
Dwudziestego trzeciego dnia ich pobytu przestał liczyć. Tego dnia wszystko się zmieniło, a Voldemort zadał mu cios prosto w serce. Kiedy słońce już zaszło do jego celi weszła Lily.
Żelazne kraty zaskrzypiały i James mimowolnie podniósł wzrok. W szoku wyszeptał jej imię i ciężko podniósł się z miejsca. Jego noga była złamana w co najmniej kilku miejscach, rozprostowanie jej wymagało nie lada wysiłku. Po paru długich sekundach stanął na jednej nodze i popatrzył na dziewczynę.
- Nie... - wyszeptał osłupiały.
Wyraz jej twarzy powiedział mu to, czego oboje nie mieli odwagi powiedzieć na głos. Nie bacząc na złamaną nogę pokuśtykał do niej i przytulił z całej siły. Po jego policzkach spływały łzy cierpienia, to była najgorsza tortura jaką Voldemort mógł mu zaserwować. Sprawić, by Lily się poddała.
- Jestem zmęczona James – wyszeptała drżąco do jego ucha, czuł jej ręce zaciskające się na jego ciele w rozpaczliwym geście – Przepraszam.
Nie musiała mówić nic więcej, rozumiał. To była jego mała, drobna Lily, to była kwestia czasu aż się podda. Wiedział, że jego również to czeka już niedługo, nikt nie jest w stanie, tak długo wytrzymać.
Stali tak próbując zapamiętać siebie nawzajem. Następnym razem, gdy Lily wkroczy do jego celi już nie będzie tą samą osobą, to było ich ostatnie prawdziwe spotkanie. Jej oczy nie były przepełnione cierpieniem, jej twarz nie była wykrzywiona w grymasie bólu. Już nie cierpiała, była po prostu zmęczona.
Chwyciła jego twarz w dłonie i po raz ostatni poczuł jej usta na swoich. Zaraz potem odeszła, już na zawsze.
Zaraz po jej wyjściu pojawili się Śmierciożercy, zapytali czy zmienił zdanie. Wahał się, naprawdę czuł wątpliwości. Nie miał już nic do stracenia, kwestią czasu była jego pozytywna odpowiedź. Czy warto było już się poddać i skrócić swoje męki o parę dni?
- Tak, zmieniłem zdanie. – Wyszeptał cicho, wstydząc się własnych słów.- Chcę się widzieć z Czarnym Panem.
Gdy wypowiedział te słowa zrozumiał, że nadszedł prawdziwy koniec. Koniec wszystkiego, co było mu znane. To nie będzie tylko Obliviate, lecz prawdziwa magia umysłu. Magia, która zniszczy go doszczętnie za jego własną zgodą. Czy przeniesie mu to ulgę? Czy zapomnienie o Lily, przyjaciołach, o własnym sumieniu cokolwiek pomoże? Będzie zabijał, będzie torturował, ale nie będzie tego świadomy. Miał stać się maszyną, eksperymentem kontrolowanym przez samego Voldemorta. Zostanie mu zabrany największy skarb, jaki posiadał kiedykolwiek. Jego wspomnienia zostaną zniszczone.
Zanim został zabrany do Voldemorta jego noga została naprawiona. Nie całkowicie, ale mógł przynajmniej chodzić o własnych siłach nie będąc podtrzymywanym przez Śmierciożeców. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie. Wydał na siebie wyrok, pora na jego skutki.
Drewniane drzwi otworzyły się zanim ktokolwiek zdążył je dotknąć. Aksamitnie czarny tron znajdował się wprost do drzwi, a na nim siedział mężczyzna o oczach w kolorze krwi. Obserwował go uważnie, James będąc świadomy tego, co miał zamiar uczynić nie był w stanie iść z głową w górze. Na wargach Czarnego Pana pojawił się złośliwy uśmiech. Już wiedział, co usłyszy. Wygrał.
- Czy jest coś o czym chcesz mnie poinformować, James? – wysyczał głosem przepełnionym szyderstwem.
Na wysokości głowy trzymał kielich wypełniony winem. Zdawałoby się, że chce wypić z kimś zwycięski toast, uczcić swoją wygraną. Pochylił kielich w jego stronę i przybliżył do swoich wąskich warg. Upił część, a jego usta poplamiły się czerwonym winem. James patrzył, jak zahipnotyzowany. To nie było wino, tylko krew. Krew Lily. Dziewczyna, która już za kilka chwil przestanie go znać. Ogarnęła go złość. Z każdą sekundą rosła w nim w szybkim tempie przekształcając się w furię, która miała nim zawładnąć. Chciał jej na to pozwolić, ale tym samym przedłużyłby swoje cierpienie. Zabrakło mu sił, by walczyć o wolność. Upadł na kolana przed Voldemortem, patrzył na posadzkę nie będąc w stanie mówić i jednocześnie patrzeć na pełną satysfakcji twarz Czarnego Pana. Z jego policzka popłynęła krwista łza, woda zmieszana z krwią płynącą z jego głowy. Jego ciało zadrżało pod wpływem nawału uczuć, a usta nie pozwalały wypowiedzieć zdradzieckich słów.
- A więc, James – usłyszał łagodny głos nad sobą – czy zgadzasz się zostać moją własnością?
Złamany. Był złamany.
************************************************************************************
Początkowo był to prolog do dłuższego opowiadania, ale oficjalnie zostanę przy miniaturce, ewentualnie do zeszytu tylko rozdziały. Pozdrowienia kochani!
Wasza Blackout.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top