Rozdział 8 Conspiración
Następnego dnia w pracy dostałem kolejne wytyczne. Tym razem bardziej istotne, ponieważ odnoszące się do moich niedoszłych morderców, a zarazem jednego z tych ugrupowań bez zasad, które z wielką chęcią sprzedają dragi nieletnim.
Dzisiejszego ranka Higway patrol zatrzymał za przekroczenie prędkości na autostradzie mężczyznę pochodzenia latynoskiego. Przy jego przeszukaniu znaleziono przy nim znaczne ilości kokainy, jak i również w samochodzie. Z tego względu uznali, że rozsądniejszym będzie przekazanie go agentom z biura do spraw związanych z przestępczością narkotykową, czyli mówiąc w dużym skrócie nam. Jednak uprzednio sprawdzono jego dane osobowe i całkiem przypadkiem okazało się, że Fernando Rodriguez, to jeden z naszych strzelców z czarnego SUV-a, który zaatakował mnie tego feralnego dnia. Ależ musi mieć do siebie teraz żal, że dał się złapać za taką błahostkę, jak przekroczenie prędkość, za którą w normalnych okolicznościach dostałby jedynie mandat i pojechał dalej. Tymczasem odpowie za posiadania nielegalnych ośrodków odurzających w znacznej ilości, przynależność do grupy zorganizowanej, co prawda jeszcze dowodów, na to nie mamy, ale zdobędziemy. Niestety sama świadomość czegoś, o czym doskonale wiemy, czasem nie starcza i trzeba ją dodatkowo poprzeć odpowiednimi argumentami przed sądem, najlepiej z dowodami na każde wypowiedziane w kierunku oskarżonego słowo. Dodatkowo zostanie mu przybita próba pozbawienia życia funkcjonariusza i ten zarzut zaboli go najbardziej. Mamy oczywiście możliwość zejścia komuś z wyroku na współpracę, jeśli zdradziłby nam jakieś istotne informacje o swojej grupie oraz jej członkach. Jednak w tym przypadku nie zamierzam robić nic takiego, nawet jeśli z własnej woli, chciałby pójść na współpracę, w co szczerze wątpię. Mało tego, doliczę mu jeszcze do zarzutów napaść na funkcjonariusza. Gdyby w późniejszym czasie nie próbowali zrobić na mnie Drive-bay'a, to puściłbym mimo uszu fakt dotyczący naszej małej przepychanki pod barem nieopodal Clubhouse'u. Niestety wkurwili nie tego człowieka i odczują, to na własnej skórze. W tym przypadku lista ich zarzutów jest ruchoma i nigdy nie mogą być pewni, kiedy przestanie rosnąć.
-Sądzisz, że Fernando podał nam prawdziwy adres? - spytał Colin w drodze na S Seeley Ave w dzielnicy West Englewood.
-Ani trochę - odrzekłem z obojętnością, skręcając w 65th St. -Rozmawiałem z Kirą - dopowiedziałem półgębkiem nie odrywając wzroku od ciągnącej się przed nami drogi.
-Jak to?! Wróciła do Stanów? - dopytywał, przyglądając mi się z niedowierzaniem, jakbym sam sobie wymyślił tę historię.
-Nie. Zadzwoniła przez mojego wujka, a potem nie wytrzymała i wyrwała mu telefon - zaśmiałem się pod nosem.
-W stylu Kiry - Colin parsknął śmiechem. Wskazując mi palcem na grupkę mężczyzn pod Nick's Gyros obok, którego na nasze nie szczęście ma się mieścić kryjówka jego braci.
-Wydarzyło się jeszcze coś dziwnego - przejechałem obok restauracji i zatrzymałem się kawałek dalej po drugiej stronie ulicy. -Znalazłem bezdomnego kota - przyjaciel uniósł brew, wpatrując się we mnie z politowaniem. -Nie Colin, nie kota miałem na myśli - westchnąłem, kręcąc głową na boki. -Podszedł do mnie nieznajomy i od buta zaznaczył, że nie muszę się obawiać - mój patrol partner, przeniósł wzrok z budynku przed nami na moją osobę. -A odchodząc, zasugerował mi, że powinienem nazwać kota suerte - mężczyzna podrapał się po głowie.
-Myślisz, że to ktoś od Kiry? - wzruszyłem ramionami. -Owszem, to do niej pasuje, szczególnie jeśli dowiedziała się o próbie Twojego postrzału, ale to nielogiczne - niechętnie przytaknąłem. -Pamiętasz jego twarz? - zaprzeczyłem. -A przedstawił się? - ponownie zaprzeczyłem. -Myślę przyjacielu, że powinieneś na siebie uważać - poklepał mnie po ramieniu. -Jeśli rzeczywiście jest od Kiry, to dobrze, bo ktoś nad Tobą czuwa - odpiął pasy, po czym wysiadł z pojazdu. -Ale jeśli, to ktoś, chcący wykorzystać sytuację, który posiadł pewne informacje, to miej oczy dookoła głowy - dokończył swoją wypowiedź, wskazując na mnie palcem, kiedy również wysiadłem i dołączyłem do niego w spacerze do kryjówki mężczyzn.
Jeśli okażę się, że Fernando nas nie okłamał, a miejsce będzie wyglądało na użytkowe i będziemy mieć stuprocentową pewność, że należy do osób, których poszukujemy, zlecimy obserwację, a sami wrócimy na stację opracować dokładniejszy plan zatrzymania trójki mężczyzn.
-Stój! - krzyknął Colin, szepcząc jednocześnie, po czym złapał mnie za ramię i wciągnął w boczną uliczkę.
-Co Ty robisz?! - warknąłem na niego.
-Spójrz - nakierował mnie na wychodzącą właśnie z budynku znajomą mi blondynkę. -Nie z nią byłeś wtedy w tej knajpie, gdy Was zaatakowano? - przytaknąłem, nie wierząc własnym oczom, co Anne-Marie może mieć z tym wszystkim wspólnego.
-Jeśli okaże się, że miała coś z tym wspólnego, sam zawiadomię Kirę - rzucił mi złośliwy uśmieszek. -Uważaj idzie - docisnął mnie do ściany, a sam odwrócił się plecami przed mijającą nas po drugiej stronie ulicy kobietą. -Pomyśl - puknął się w czoło palcem. -Dwukrotnie z nią byłeś i dwukrotnie zostałeś zaatakowany, a teraz wychodzi z potencjalnej kryjówki napastników - upewnił się, że jest czysto i machnął na mnie ręką, abym wyszedł z ukrycia. -Albo to cholerny zbieg okoliczności, albo ktoś to zaplanował - zakradliśmy się na tył budynku, z którego wychodziła francuska. -Tylko, po co ktoś miałby planować coś tak absurdalnego? - Colin wzruszył ramionami, kiedy przyznałem mu rację.
Zajrzeliśmy przez okna do budynku, ale wszystko wskazywało, że miejsce było puste. W normalnych okolicznościach wtargnęlibyśmy do środka bez nakazu, sprawdzić czego szukała tam Anne-Marie, ale ostatnio zbyt duże zainteresowanie jest moją osobą i wolę, aby nieco przycichnęło, dlatego tym razem zrobię, to zgodnie z procedurami i zlecę obserwację oficerom. Szefuńcio powinien, być zemnie dumny, że pierwszy raz nie wziąłem spraw w swoje ręce, ale zamierzam powierzyć komuś innemu moje zaufanie.
-Spotkasz się z tą kobietą, prawda? - spytał Colin z rezygnacją w głosie, gdy wróciliśmy do radiowozu. Nie odpowiedziałem jednak bezpośrednio przyjacielowi na jego pytanie, za to posłałem mu wymowny uśmiech.
Poznałem się z Colinem zaraz po dołączeniu do policji, a znamy się lepiej niż z własną rodziną, więc nawet nie musiałem mówić, co dokładnie planuje, bo on już, to wiedział.
I faktycznie zrobiłem, jak podejrzewał. Umówiłem się z Anne-Marie po pracy, ale zaprosiłem ją na Clubhouse. Do miejsca, w którym czuję się, jak ryba w wodzie i do którego nie ma dostępu każdy.
W międzyczasie dostrzegłem wolno przejeżdżającego kilkukrotnie wkoło klubu niebieskiego muscle car'a, za którego kółkiem siedział prawdopodobnie mężczyzna pochodzenia latynoskiego z tatuażami na twarzy.
W każdej innej sytuacji przejąłbym się tym, zwłaszcza że mignął mi już wcześniej parę razy przed oczami podczas mojej służby. Jednak obecnie dużo bardziej rzuca się w oczy i coś mi się wydaję, że właścicielowi pojazdu wcale nie zależy na anonimowości. Mam też jakieś dziwne przeczucie, podsuwające mi myśl do głowy, że nie muszę się go obawiać. Ponieważ, gdyby chciał coś zrobić, zrobiłby, to dawno, kiedy miał okazję.
-Dlaczego chciałeś się spotkać? - spytała zmieszana francuska, spoglądając co jakiś czas w kierunku bramy wjazdowej do Clubhouse'u.
-Widziałem, że wypuściłaś artykuł - puściłem jej pytanie mimo uszu, zmieniając temat. -I nie wspomniałaś nic o swoim pierwotnym pomyślę - przytaknęła nieśmiało, gdy powoli zlustrowałem ją wzrokiem. -Dlaczego? - nachyliłem się, spoglądając jej prosto w oczy i pesząc przy tym kobietę.
-Uznałam, że przez ostatnie sytuacje, których byłam świadkiem, mógłby to być nieco ryzykowny temat - westchnęła. -Ale nie odpuściłam sobie wstawki o policjancie i klubie - wyszczerzyła się do mnie, nie kryjąc złośliwości w tym uśmiechu.
-Jakże inaczej mogłoby być w Twoim przypadku - odwzajemniłem uśmiech, na co się widocznie oburzyła. -Mniejsza - machnąłem ręką. -Za dwa dni mamy taki klubowy wyjazd zapoznawczy z innym chapterem - uniosła brew. -Masz ochotę na krótki odpoczynek poza miastem? - otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, prostując się dumnie na fotelu.
-Co chcesz? - parsknąłem śmiechem. -Ty zapraszasz mnie? - spytała niepewnie, wskazując na siebie palcem dla pewności. -Jasno się wyraziłeś, że nie mam czego u Ciebie szukać - przytaknąłem. -Zastraszałeś mnie - wzruszyłem ramionami, kiwając głową na boki powoli. -I jeszcze próbowali mnie zabić przez Ciebie - rozłożyłem ręce w geście bezradności.
-I teraz zaprzecz, że Cię nie kręci ta relacja - podniosłem się, oparłem rękoma o stół i nachyliłem nad nią. -Zaprzecz! - powiedziałem stanowczo, wpatrując się w jej jasne oczęta. -Nie zaprzeczysz, bo mam rację - puściłem jej oczko. -Więc, jak masz ochotę? - zmieniłem temat, nim zdążyła coś powiedzieć i wróciłem na swoje poprzednie miejsce, odsuwając się od niej.
-Dupek - wymamrotała pod nosem, na co jedynie odpowiedziałem krótkim śmiechem. -Nie powinnam się zgadzać - westchnęła. -O której?
-Bądź gotowa przed południem - skinęła przytakująco. -A teraz znikaj mała - wstałem. -Mam coś jeszcze do załatwienia - oznajmiłem, odwracając się na pięcie, ale przystanąłem na chwilę, aby kątem oka upewnić się, że wsiada do swojego samochodu i opuszcza teren Clubhouse'u.
Dla pewności odczekałem chwilę, aż Anne-Marie zniknie z mojego pola widzenia i wszedłem do środka budynku, w którym mieścił się bar dla klubowiczów oraz członków ich rodzin, gdzie swoją drogą chętnie wszyscy spędzają wspólnie wieczory.
Nie byłem pewny, czy Max jest, ale kiedy dostrzegłem go w rogu sali, rozmawiającego z Katrine odetchnąłem z ulgą. Widziałem przed wejściem jego motocykl, ale słyszałem również, że miał drobne kłopoty ze swoim przełożonym, gdy dowiedział się o jego przynależności do The Night Soldiers, ale jak widać, wszystko się wyjaśniło i znów jest z nami po krótkiej przerwie nieobecności.
Machnąłem ręką na brata, z czego widocznie niezadowolona była Old Lady, że zabieram jej kompana do rozmowy, ale w żadnym stopniu nie zareagowała i grzecznie osunęła się w cień, dołączając do rozmawiającej obok grupki kobiet. Jeśli chodzi o nasz stosunek wobec kobiet, nie jest tak rygorystyczny, jak w niektórych typowych amerykańskich klubach MC, ale wciąż nie są stawiane na pierwszym miejscu, brat ważniejszy. Z tym że jak źle teraz, to nie zabrzmi, mają po prostu więcej głosu w niektórych sprawach.
-Co jest? - spytał szatyn, stając obok mnie.
-Mam sprawę - spojrzał na mnie niepewnie. -Trochę służbową, a trochę prywatną - uśmiechnąłem się przyjacielsko, obejmując go ramieniem. -Jako detektyw na pewno kojarzysz dzielnicę West Eaglewood - powoli ruszyliśmy przed siebie, a mężczyzna przytaknął. -Gnoje, które mnie zaatakowały są stamtąd - gdy wyszliśmy przed Clubhouse, zabrałem rękę z jego ramienia i stanąłem przed nim.
-Przez jakiś czas byłeś u nas na stacji temat numerem 1 w rozmowach między współpracownikami - zaśmiał się. -Ale czego ode mnie oczekujesz? - spytał po chwili zawahania się.
-Ufam Ci Max - uśmiechnąłem się ponuro. -Mam podejrzenia, że kobieta, która dziś tutaj była, ma powiązania z tymi mężczyznami - detektyw, aż otworzył szerzej buzię ze zdumienia.
-Mam, to dla Ciebie sprawdzić, tak? - przytaknąłem. -I podejrzewam, że tą inną drogą, niż oficjalną, skoro sam tego nie możesz zrobić? - wyszczerzyłem się wymownie, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi.
-Max, nie zrozum mnie źle. Będziemy ją obserwować, ale Ty masz troszkę inne możliwości, jako detektyw - zażartowałem.
-Powiedziałbym, że z naszej dwójki, to Ty możesz więcej sierżancie z wydziału narkotykowego i nie tylko - puścił mi oczko.
-Nie mogę ryzykować kolejną naganą na chwilę obecną - wyszeptałem niechętnie, na co szatyn zareagował śmiechem. -A i zaprosiłem ją na wyjazd - powiedziałem już pewniejszym głosem.
-Raul! - zawołał, prawie że oskarżycielskim tonem. -Ty się nigdy nie zmienisz - wzruszyłem ramionami.
Pewnie robię kolejny błąd, ale taki już mój urok. Dowiem się prawdy, zamknę cały ten pseudo latynoski gang i skupię się w końcu na czymś innym, niż dzielnica West Eaglewood albo czwarty raz nie wyminę się śmierci z rąk. W końcu do trzech razy sztuka, a limit już wykorzystałem.
Hm, chociaż Kira bez ryzyka mogłaby wrócić wtedy do miasta, a nie tułać się, niczym na wygnaniu tysiące kilometrów ode mnie. Gdybym zniknął, nikt nie miałby powodów, by bruździć w jej przeszłości, a tak przy mężu policjancie jest kuszącym kąskiem, jeśli ktoś zechciałby mu zaszkodzić. Ponieważ pewne osoby ze względu na swoje przeżycia, czy przeszłość nie powinny się wiązać dla swojego dobra, bo kiedy już się, to stanie, mamy mieszankę wybuchową, którą ktoś kiedyś zapragnie poruszyć.
Niemniej jednak wiem, że nigdy by mi tego nie darowała. Nawet jeśli stałoby się nie z mojej winy. Prędzej, czy później dosięgnęłaby sprawiedliwości, a później dołączyła do swojej miłości.
Gdyż powiedzenie na śmierć i życie w naszym przypadku nabiera nowego znaczenia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top