Rozdział 4 Familia


Po pracy zadzwoniłem do Hudsona i umówiłem się z nim na spotkanie pomiędzy Lakefront park, a Chicago Yacht Club w porcie Monroe Harbor. Klub jest mi rodziną, ale nie każdy z moich braci zna swoją historię. Moją zna jedynie Hudson, i tajemnicy jak na razie dochowuje. Dlatego chciałbym, aby ta rozmowa również odbyła się w cztery oczy, jak przed dwóch laty. 

-Wszędzie poznam tę pomarańczową bestię - zaśmiał się, podchodząc do mnie i klepiąc po ramieniu, po czym oparł się o barierkę i spojrzał na mnie. -Co jest? - uśmiech zniknął z twarzy Presidenta, zastąpiła go powaga. -Raul? - spytał, ponaglając mnie i przyglądając się nieco podejrzliwe. 

-Czy klub miał kiedykolwiek problemy przez moją obecność w nim? - Hudson otworzył szerzej oczy, słysząc moje pytanie, a następnie wyjął z kieszeni paczkę papierosów, poczęstował mnie i sam również wyjął jednego.

-Nie - odpowiedział bez wahania, podsuwając mi zapalniczkę pod nos, po czym następnie sam odpalił od niej papierosa. -Bywały drobne komplikacje, jak wszędzie - zaciągnął się spoglądając na rozciągająca się przed nami spokojną taflę wody. -W końcu przyjmujemy nietypowe jednostki do siebie - zaśmiał się, zerkając kątem oka na mnie. -Nie każdemu, to pasuje, bo nie jesteśmy klubem typowo klasyfikowanym, jako policyjny. Można rzec, że jesteśmy typowym MC, które nieco  bardziej otworzyło swoje progi dla wszystkich obywateli i nie każdemu odpowiadać będzie, że przyjmujemy policjantów, czy innych funkcjonariuszy publicznych - zaciągnął się, wypuszczając powoli dym przez nos. -Często też pracodawcy tych osób będą wykorzystywać ten fakt, by się ich pozbyć, bo dokleją nam jakąś niestosowną i niezgodną z prawdą łatkę - dokończył swoją wypowiedź spoglądając na mnie. -Pytasz mnie, co coś takiego, my problemów nie mamy, to znaczy, że Ty je masz? - odwrócił się do mnie.

-Jeszcze nie wiem - westchnąłem. 

-I zgaduję, że nie możesz mi powiedzieć - przytaknąłem. -A jeśli sam bym zgadł, to przecież byś mi nie powiedział, prawda? - uśmiechnąłem się wymownie do przyjaciela, który odwzajemnił mój gest. -Chodzi o tego policjanta z naszego klubu? - nie odezwałem się, bo trafił w dziesiątkę. -Był u mnie dziś rano - zdziwiłem się. -Odszedł z klubu ze statusem Good Standing* - spuścił wzrok. -Szkoda trochę, ale rozumiem go, dlatego nie robiłem problemów - uśmiechnąłem się smutno. -Raul pamiętasz, jak dwa lata temu walczyłem o Ciebie, jak lew, kiedy ta Twoja mała wariowała? - przytaknąłem. -Tak teraz też nie dam Cię ruszyć Twojemu szefowi - zaśmiał się. -Chyba, że wcześniej dopadną Cię dilerzy z miasta - puścił mi oczko, wyrzucając niedopałek papierosa do wody.

-Dzięki stary - poklepałem go ramieniu. -Zaraz, zaraz! - zawołałem, kiedy dotarła do mnie druga część jego zdania. -Jacy dilerzy? 

-A bo Ty nie wiesz? - zadrwił. -Wieści w Chicago szybko się rozchodzą - zaśmiał się. -Kto wystawił dilera przeciwnej grupy przeciwnej grupie? - zignorowałem, uszczypliwe pytanie, odwracając głowę w drugą stronę. -Ładnie tak panie policjancie? -szydził ze mnie dalej. -Ja nie oceniam, bo sam bym tych dupków sprzedającym dzieciakom ten syf bym powystrzelał, ale na Twoim miejscu miałbym oczy dookoła głowy - spojrzałem na niego pytająco. -Musiałeś mu cholernie dumę urazić, bo szykuję odwet - wyjaśnił, widząc malujące się na mojej twarzy zwątpienie. -Oczywiście też nie dam Cię ruszyć - skinął głową uśmiechając się do mnie. -A teraz porozmawiajmy o poważniejszych rzeczach - zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów.

-Hudson, ale wiesz, że ja nie mogę - odezwałem się kiedy przyjaciel skończył swoją prośbę.

-Raul, Ty myślisz, że ona o Tobą się przejmuje? Ba, o ile w ogóle o Tobie pamięta! - spuściłem wzrok, słowa przyjaciela po części mnie dotknęły. -Minęły prawie dwa lata! - podniósł głos. -Dwa pieprzone lata! A lepiej, żeby ta dziennikareczka nie wypuściła tego artykułu - powiedział, spokojniejszym już tonem głosu.

-To nie możesz wysłać kogoś, kto faktycznie może? - spytałem.

-Wolf! To tylko kobieta - odwrócił się i ruszył w stronę motocykla.

-To jest, aż kobieta - wyszeptałem pod nosem, kiedy odjechał, po czym wyjąłem z wewnętrznej kieszonki w jupie obrączkę.

Spojrzałem na wygrawerowany po wewnętrznej stronie napis - Por siempre mi amor*. Hudson się myli, prawda mi carino? 
Schowałem zgubę z powrotem do kieszeni i ruszyłem w stronę motocykla, by udać się na umówione już, ku mojemu zdziwieniu spotkanie z Anne-Marie w Provare Chicago na N Armour St. Odnoszę wrażenie, że zostałem postawiony przed faktem dokonanym. Nie rozumiem tylko, dlaczego Hudson zdecydował się akurat na mnie. Uważam, że są znacznie lepsze wybory wśród naszych braci i którzy równie chętnie podjęli, by się takiego zadania. Ponieważ ja szczerze nie mam ochoty na użeranie się z jakąś dziennikareczką, a tym bardziej nawiązywania bliższych relacji. Odmówić President'owi nie wypada. Oczywiście nie zrozumieć mnie źle. W klubie każdy traktowany jest na równi, z szacunkiem i ma prawo do własnego zdania. Tutaj chodzi zwyczajnie o zachowanie jakiejkolwiek kultury osobistej, ponieważ w grze wchodzi opinia publiczna klubu. Zatem, jeśli wszyscy chcemy dla niego dobrze, nie powinniśmy spierać się z podjętymi działaniami na rzecz jego obrony. Jednak nie będę tolerował, czyjegoś zachowania widząc, że sytuacja zmierza w złym kierunku, także niech pani z redakcji nie spodziewa się gwiazdki z nieba od mojej osoby. 
Zaparkowałem po drugiej stronie ulicy na parkingu piętrowym i pieszo udałem się do lokalu. Z daleko dostrzegłem siedzącą przy stoliku obok okna samotną blondynkę, ubraną w dopasowany damski kremowy garnitur, którego marynarka była delikatnie zarzucona na drobne ramiona kobiety. Podchodząc bliżej, dostrzegłem jasne, jak niebo oczy, które podkreślał delikatny makijaż, a jasna czerwona szminka na drobnych ustach dopełniała go, wręcz perfekcyjnie. Nieskazitelna, świetlista cera i delikatne, choć wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Jednym słowem mówiąc piękna, przykuwająca zapewne wzrok nie jednego mężczyzny kobieta i czekała właśnie na mnie.

-Mam przyjemność z Anne-Marie? spytałem kurtuazyjnie, gdy podszedłem do stolika, przy którym siedziała z nosem w swoim małym notatniczku.

-Tak, masz przyjemność - uśmiechnęła się czarująco, zamykając dziennik, zdejmując okulary i odkładając je na nim. -Hudson mówił, że kogoś przyślę, ale spodziewałam się kogo innego - odpowiedziała powabnie, opierając łokieć o brzeg stołu, podbierając brodę na dłoni i lustrując mnie uważnie wzrokiem. 

-Kogo, więc się spodziewałaś? - spytałem, przysiadając się.

-Kogoś mniej charmant* - odpowiedziała z wyraźnym francuskim akcentem.

-Nie jestem tutaj, by romansować, chica - puściłem jej oczko, na co zareagowała uśmiechem.

-Więc, po co tutaj jesteś? - spytała z udawanym smutkiem w głosie.

-Porozmawiać o Twoim artykule - nagle się ożywiła.

-Ah tak - machnęła ręką. -Będzie przecudny - pokiwała głową z zachwytem. -Myślisz, że czytelnikom spodoba się fakt, że klub The Night Soldiers rozprowadza narkotyki po najniebezpieczniejszych dzielnicach Chicago, by tamtejsi dilerzy mogli puszczać je dalej w obieg pod szkolnymi placówkami, a przynależący do niego funkcjonariusze zamiatają całą sprawę pod dywan? - zamurowało mnie, gdy dotarło do mnie, z jakim ziółkiem mam do czynienia. -Mam nawet nagłówek - przeciągnęła palcami przed moją twarzą, prawie jakby chciała zrobić zdjęcie nieistniejącym aparatem, uśmiechając się przy tym dumnie. -Nikt nie jest czysty - dokończyła z dumą swoją wypowiedź. 

-Zdajesz sobie sprawę, jak absurdalnie, to brzmi? - spytałem, nie kryjąc oburzenia.  

-Moich przełożonych nie interesuje treść artykułu - położyła dłonie na stole i splotła palce. -Ich interesuje zainteresowanie nim - nachyliła się. -A będzie ono wielkie - wyszeptała frywolnie.

Pogrąży nas wszystkich, jeśli wypuści ten artykuł. Ciekaw jestem skąd pomysł na taki temat. Rozumiem, że zapewne dziennikarze prześcigają się jeden przez drugiego w redakcji o to, żeby na szczycie tej ich hierarchii, ale czy to znaczy, że nie mają obowiązku weryfikowania zgodności swoich treści z rzeczywistymi ruchami jednostek, o których zamierzają pisać? Aż tak mogą naginać prawdę? Do takiego stopnia, że wypływa, to aż poza skalę absurdu? Najgorsze, że jeśli dopnie swego, ona zyska na tym dużo, ale klub i ja stracimy wszystko. Anne-Marie nie może wypuścić tego artykułu, a ja zupełnie nie wiem, jak temu zapobiec.

-Powiedz, czy jest coś, co skłoniłoby Cię do zmiany zdania, bądź raz jeszcze upewnienia się w swoich dowodach? - posłała mi prowokacyjny uśmieszek.

-To prawda, że w Latynosach płynie gorąca krew? - przejechała paznokciem po moim przedramieniu, wlepiając swoje spojrzenie w moje. -Romantyczni, pełni pasji, żarliwi kochankowie, macho - wymieniała powoli, jednak nie wytrzymałem i słysząc ostatnie słowo, parsknąłem śmiechem, co natychmiast ją spłoszyło i się odsunęła.

-Za dużo telenowel chica - zadrwiłem.

 -Trudno - rzuciła oburzona. -Artykuł zostanie opublikowany w czwartek o 11:00 a.m - wstała nerwowo, pośpiesznie zbierając ze stolika swoje rzeczy i wrzucając je do torebki, pognała do wyjścia.

W pewnej chwili wpadł mi do głowy pomysł. Wstałem i podążyłem za nieświadomą Anne-Marie, która najwyraźniej ucieszyła się z tego, ponieważ zaraz zwolniła, pozwalając się tym samym dogonić i nie protestowała, kiedy zaproponowałem, że gdzieś ją zabiorę. Początkowo nie chętnie chciała zgodzić się na porzucenia swojego samochodu przed włoską restauracją, ale finalnie uległą, godząc się wsiąść ze mną na motocykl.
To będzie pierwszy raz, kiedy moja maszyna przewiezie kogoś innego, niż mi carino, lecz nie zmienia, to faktu, że rola plecaczka od dobrych kilku lat jest już zaklepana i nic tego nie zmieni.
Anne-Marie marzy się macho, niczym z telewizyjnych ekranów, jeśli tylko z nich czerpała o nas wiedzę, to może doznać pewnego szoku kulturowego.
Zagłębiając się bardziej, w kulturę Meksyku dowiemy się, że słowo macho, ma tak naprawdę dwa znaczenia. Stereotypowe, wiążące się z patriarchatem i dyskryminując kobiet. W głównej mierze mit ten stworzyli gringos, a Ci stosujący przemoc wobec kobiet znaleźli sobie usprawiedliwienie na swoje czyny, nazywając, to kultywowaniem tradycji macho i machismo. Jednak jest druga strona medalu słowa macho, która ma pozytywny wydźwięk, kojarzy się z odważnymi, lojalnymi i pokornymi mężczyznami, dla których rodzina jest najważniejsza i nie boją się poświęcenia siebie, czy ciężkiej pracy dla ich dobra. I ta wersja była tą prawdziwą, która definiowała macho. Jednak zmieniło się, to na przestrzeni lat, bo po prostu tak niektórym było wygodniej, aby nie musieć zmieniać swojego bezwstydnego zachowania wobec kobiet i jednocześnie mieć na nie usprawiedliwienie.
Mój padre od małego starał się przekazać mi oraz zaszczepić we mnie meksykańską kulturę. Urodziłem się w Chicago, moja matka, co prawda jest amerykanką, ale dla prawdziwego macho kultywowanie jego tradycji jest najważniejsze. Moja matka najwidoczniej też, to rozumiała, ponieważ chętnie, wraz ze mną chłonęła przekazywaną nam przez padre tradycję, a my szczerze kochaliśmy nasze wspólne, rodzinne fiesty, kiedy to zjeżdżali się do nas wujkowie z Meksyku. Hiszpańskiego również uczyłem się od małego, bywały momenty, że padre mówił do mnie wyłącznie w ojczystym języku i choć momentami był dla mnie surowy w tych naukach, jestem mu wdzięczny, ponieważ nie raz ta znajomość języka uratowała mi tyłek podczas odwiedzin Ciupad de Mexico.
Padre szczerze kocha moją matkę i nigdy nie przejawił, choćby na chwilę agresywnego względem niej zachowania, wręcz przeciwnie, czasem mam wrażenie, że to ona nosi spodnie w tym związku, ale w końcu prawdziwy macho jest taki, że choć będzie miał ostatnie zdanie, to będzie ono brzmiało "Tak, kochanie". Ponieważ on podobnie, jak ja mojemu carino dałby gwiazdkę z nieba, jakby tylko mógł.
Jednak na potrzeby sytuacji, zagramy nieco inaczej.

-Latynoska krew? - pomyślałem, śmiejąc się pod nosem na samo wspomnienie tego. -Wsiadasz chica? - usiadłem na motocykl, podając jej swój kask. -Zawsze możesz się wycofać, jeśli się obawiasz? - puściłem jej oczko, na co kobieta zabrała, wręcz prawie wyrwała kask z mojej dłoni i z wlepionym we mnie morderczym spojrzeniem pośpiesznie go ubrała, wsiadając na miejsce pasażera. -Gdzie te rączki? - powiedziałem stanowczo, łapiąc ją za nadgarstki i przesuwając dłonie z mojej miednicy, wysoko na brzuch. -Jeszcze nie zasłużyłaś - zganiłem ją, odpalając maszynę.

-Jak Ci na imię? - wyszeptała cicho, obejmując mnie mocniej, kiedy motocykl ruszył.

-Raul! - odpowiedziałem nieco głośniej, by przebić się przez ryk silnika. -Raul O'Hara - powtórzyłem dla pewności. - A Ty chica, jeszcze nie wiesz do kogo wsiadłaś - dodałem sarkastycznie.

-Co masz na myśli? - spytała z wyczuwalnym niepokojem w głosie.

-Trzymaj się - zignorowałem jej pytanie, niebezpiecznie przyśpieszając i poczułem tylko, jak uścisk na moim brzuchu się wzmacnia. 



*Good stanading - status osoby odchodzącej z klubu z różnych przyczyn, ale w dobrej atmosferze. Osoba taka jest nadal mile widziana.
*Por siempre mi amor - Na zawsze moja miłości

*Charmant - Urokliwego (tłum. z francuskiego)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top