Rozdział 11 Traicón


Po powrocie do pracy zataiłem przed Collinem wydarzenia tamtego feralnego wyjazdu oraz fakt, że Anne-Marie obecnie przebywa u mnie w mieszkaniu i pod groźbą oddania jej pewnym nie do końca tak uroczym i wyrozumiałym agentom, jak ja. Którzy z miłą chęcią dowiedzą się, kim jest tajemniczy pan M, uwięziłem ją w zamknięciu na jakiś czas. Swoją drogą nie podejrzewałbym, że tak bardzo przestraszy ją ten fakt, najwidoczniej nie tylko to jedno zdarzenie i kontakt z M ma za uszami, a znacznie więcej i nie ukrywam, że z miłą chęcią poznam więcej szczegółów.  Martwi mnie jednak inny fakt i obawiam się, że tego nie przeskoczę, o ile wieści o obcej kobiecie w moim domu nie rozeszły się już dalej, a jestem prawie pewny, że tak właśnie się stało. 
Jeśli w najbliższym czasie, nie otrzymam telefonu od małżonki, bądź jakiejkolwiek formy skontaktowania się zemną, to dość mocno się zaskoczę. Oczywiście nie mówię, że tym razem pasowałaby mi owa cisza. 
Znając życie, francuska zapewne również przetrzepała już moje mieszkanie w poszukiwaniu jakiśkolwiek śladów po moim mi carino, lecz ich nie ma już tam od dobrych dwóch lat, a czy kiedyś wrócą? Tego nie wie nikt. O mnie również za dużo informacji nie wyniesie ze swojego szpiegostwa, ponieważ nie trzymam tam niczego, co mogłoby mnie pogrążyć, bądź pozwolić dowiedzieć się czegoś więcej o moim życiu. Tego nauczyło mnie akurat wspólne mieszkanie z Kirą. Moja żona, to wspaniała kobieta, jedyna w swoim rodzaju, ale ma pewien minus. Minus, który odbija się na naszej dwójce, gdy jesteśmy razem. I ten sam minus, który zmusił nas do rozstania, a raczej ucieczki w nieznane. Jednak, gdyby nie moja praca nie musiałaby odchodzić. Właściwie nic z tego opłakanego scenariusza prawdopodobnie nigdy by się nie wydarzyło. Poświęciła się dla mnie, bo wiedziała ile praca oraz klub dla mnie znaczą. Nie chciała być kulą, która pociągnie mnie wraz z nią na dno. Więc, gdy przyszli tamtego dnia po nas do naszego mieszkania, złapała w pośpiechu spakowany wcześniej plecak, ucałowała mnie przelotnie, wręczając swoją obrączkę i czmychnęła oknem, zbiegając schodami przeciwpożarowymi na dół, gdzie czekał już przygotowany i podstawiony wcześniej samochód. To był ostatni raz, kiedy ją widziałem i ostatni, aż do niedawna, kiedy ponownie usłyszałem jej głos. Wstyd się przyznać, ale parę razy przez cały czas jej milczenia, przebiegła mi mroczna myśl przez głowę. Odnośnie tego, czy ona w ogóle jeszcze żyje. Obiecała wrócić po swoją własność, a słowa zawsze dotrzymywała, chyba że zatrzymało ją coś z niej winy, lecz w tym przypadku wątpiłem, cólera* tak strasznie wątpiłem. Jednak z jej przeszłością wszystko było możliwe. Nawet mimo ogromnego farta w życiu. Czasem zazdrościłem jej tej beztroski i sposobu, z jaką łatwością wywijała się nawet z największego mierda* Zdradzę Wam pewien sekret, którego w tym domu nie poruszamy z powodu przykrych doświadczeń. Kira już dawno powinna nie żyć. Chociażby incydent na drodze stanowej, gdzie znaleziono jej motocykl zmiażdżony na poboczu, bo ktoś miał sprytny plan. Tymczasem ona ma 9 żyć, jak kot i zawsze wychodzi bez szwanku, ale kiedyś i jej surte się skończy. 

-Jak było na zlocie? - spytał Colin, rzucając mi przelotne spojrzenie, wsiadając do radiowozu. -Burzliwy dzień? - dopytywał, kiedy na jego wcześniejsze pytanie wzruszyłem jedynie ramionami.

-Burzliwy miesiąc - poprawiłem go od niechcenia, gdy zawibrował mi telefon w kieszeni bluzy i momentalnie odczytałem otrzymaną wiadomość. 

-Co jest? - zapytał zmartwiony przyjaciel, widząc mą strapioną minę. -Puta la mierda - przyczytał na głos, gdy pokazałem mu ekran smartfona. -Wiesz, co to za nieznany numer? - westchnąłem. -Słuchaj, jak chcesz, zaraz możemy podrzucić, to naszym technikom, a oni z łatwością namierzą numer - zaśmiał się, przekręcając w międzyczasie kluczyk w stacyjce i odpalając czarną bestię. 

-Nie trzeba - pokiwałem głową na boki, chowając komórkę z powrotem do kieszeni. -Doskonale domyślam się kto może być jego nadawcą - Collin spojrzał na mnie skonfundowany. -Wiesz, co to znaczy? - pokiwał głową na boki, wyjeżdżając powoli z podziemnego parkingu. -Pieprzona suka - wyjaśniłem, wlepiając wzrok w boczną szybę. 

-Co zrobiłeś? - rzucił oskarżycielskim tonem, zmuszając mnie tym samym do wyjaśnień, tak które miałem najmniej ochoty w tamtym czasie. -Ty idioto! - wrzasnął, zjeżdżając na mały parking nieopodal stacji, gdy zdecydowałem się wyznać mu prawdę. -I ile zamierzałeś, to przede mną ukrywać?! -wzruszyłem ramionami. -Mało miałeś problemów w przeszłości?! Tak bardzo pchasz się w pasiak?! - zaprzeczyłem. -To, kiedy zrozumiesz, że tymi działaniami zbliżasz się do opcji bez happy endu? - spojrzałem na niego zdezorientowany. -Wolf, wiesz co robią z glinami w więzieniu? - nie chętnie przytaknąłem. -A jeśli chciałbyś tego uniknąć, musiałbym zniknąć, wyjechać do kraju, w którym władza Cię nie dosięgnie, ale Santa Muerte przyjmie Cię z otwartymi ramionami - bez słowa wyjechał nerwowo z parkingu, nie spoglądając w moją stronę.

-To, co Twoim zdaniem mam zrobić? - spytałem po długiej chwili milczenia, gdy zatrzymaliśmy się na jednej z ulic West Eaglewood na małą obserwację budynku, z którego ostatnio wychodził Anne-Marie.

-Ty? Nic - odparł bez emocji. -Ona musi wrócić, bo Ty sam zaczynasz się powoli gubić, a To doprowadzi do Twojej zguby panie sierżancie - puścił mi oczko.

-Nie jestem w stanie jej tutaj sprowadzić i doskonale o tym wiesz - odpowiedziałem z żałością.

-Myślę, że sama wróci w niedługim czasie - poklepał mnie krzepiąco po ramieniu. -Uważaj! - krzyknął niespodziewanie. -Głowa nisko - w tym samym czasie spadł na nas deszcz kul.

-Pozdrowienia perros od... - krzyknął jeden z oddających do nas strzały napastników, niestety nie usłyszałem końcówki zdania, bo zbyt szybko się oddalili, a ja czułem, jak powoli odpływał.

-Raul, przysięgam, jak to przeżyjemy, idę do przełożonego o zmianę patrol partnera - z trudem wydukał Collin, starając się, posłać mi jeden z jego słynnych drwiąc uśmieszków, ale zamiast tego na jego twarzy pojawił się dość dziwaczny grymas.

-Collin! Bracie! - starałem się dosięgnąć przyjaciela, widząc, że powoli odpływa. Chciałem sprawdzić jego obrażenia, ale wydał się tak bardzo daleko ode mnie, a moje powieki ciążyły mi coraz bardziej. Kątem oka dostrzegłem biegnących w naszym kierunku przechodniów, lecz straciłem przytomność, nim zdążyli do nas podbiec.

Całe Chicago żyje wydarzeniami ostatnich dni. Ludzie są wzburzeni, nie czują się bezpiecznie na ulicach naszego wspaniałego wietrznego miasta. Niektórzy biorą wolne i pozostają w domach, gdyż strach przed wyjściem na ulicę ich paraliżuje. 
Z naszych źródeł dowiedzieliśmy się, że ofiarami ostatniego ataku przy skrzyżowaniu ulic W 64th St z S Justtine St była dwójka funkcjonariuszy policji Chicago, która tamtego dnia pracowała w ukryciu. Jednak ktoś najwidoczniej rozpoznał policyjnego unmarked'a i stali się ofiarami krwiożerczego napadu z bronią. 
Obecnie funkcjonariusze pozostają dalej w szpitalu pod obserwacją, a ich stan jest już stabilny i nic nie zagraża ich życiu. 
Dowiedzieliśmy się, że to nie pierwszy taki przypadek w przeciągu ostatnich miesięcy. Podobna sytuacja miała miejsce kilka tygodni temu, kiedy oddano strzały również do funkcjonariusza policji, który w tamtym czasie przebywał poza służbą.
Co dzieje się z naszym pięknym miastem? Czy od teraz tak ono będzie wyglądało? Że w biały dzień ulice Chicago spływają krwią? Czy policja będzie w stanie zapobiec tym działaniom, czy my jako mieszkańcy tego pięknego miejsca, już zawsze mamy chodzić w strachu?

-Wyłącz, to gówno - rzucił mój szef, kiedy wszedł do sali. -Trąbią o Was od dwóch dni, już słuchać tego nie mogę - syknął kręcąc głową na boki z politowaniem.

Wyłączyłem zgodnie z jego rozkazem, mały, podwieszony na półce pod sufitem telewizor i odłożyłem pilot na stolik obok łóżka.

-Znowu jesteś sławny, przestaniesz w końcu zwracać na siebie uwage - zaśmiał się mój przełożony, podchodząc bliżej łóżka. -Jak się czujesz? Byłem u Collina ma się całkiem dobrze, napomknął coś, że chyba będzie musiał rozważyć zmianę partol partnera - dodał z przekąsem.

-Już mi, to w radiowozie zaznaczył tamtego dnia - zaśmiałem się z trudem.

-Teraz chyba przyznasz mi rację, że na coś przydała się ta kamizelka? - przytaknąłem od niechcenia. -A tak się sprzeciwiałeś temu rozkazowi - puścił mi oczko. -Jak poczujesz się lepiej, to macie się razem z Collinem stawić u mnie w gabinecie i zdać szczegółowy raport z tamtego zdarzenia - skinął do mnie porozumiewawczo.

-Tak jest, szefie - zażartowałem, chcąc zasalutować szefowi, ale zapomniałem o ranie na barku i nagły ruch ręką, spowodował przechodzącą przez moje ciało falę bólu.

-Nigdy się nie zmienisz - zaśmiał się, pukając palcem w czoło i sugerując mi tym samym, abym sam się puknął w głowę. -Raul, nie wpakujesz się chyba w nic znowu? - zwrócił się bezpośrednio do mnie, gdy do sali wszedł nieznajomy, ale znajomy mi z widzenia mężczyzna z niebieskiego muscle car'a. -Nie mówię ci tego, jako przełożony - położył mi dłoń na ramieniu. -Ale jako stary dobry przyjaciel - uśmiechnął się. -Proszę Cię, uważaj na siebie i nie wpakuj się znowu w jakieś gówno - kątem oka spojrzał na Latynosa w rogu sali. -I zakaz pokazywania mi się w pracy przez najbliższy czas - poklepał mnie po ramieniu, po czym zmierzył stanowczym wzrokiem i opuścił salę.

Zapewniłem przełożonego, że tym razem mam wszystko pod kontrolą, choć tak naprawdę nic nie było pod moją kontrolą. Wszystko ostatnimi czasy sypało mi się z rąk. Najprostszą interakcję potrafiłem schrzanić. Może ja już się nie nadaję do ludzi? Może Collin ma rację, że bez Kiry u boku, to już nie to samo. I że każdego dnia popadam w jakieś gówno, aż w końcu zniknę. Chyba że to właśnie byłoby wyjście z tej całej sytuacji. Co prawda dałbym niektórym sporo satysfakcji z tego powodu, ale przynajmniej dla mnie zakończyłyby się trudy tego świata. Gdyż zwyczajnie mam już dość. Czuję, że nie jestem tą samą osobą, co kiedyś. Nie wiem kiedy się, to zmieniło, ale wiem, że coś jest nie tak.

-Co Ty tutaj robisz? - spytałem, nie kryjąc zaskoczenia widokiem Latynosa.

-To samo, co robię od początku, kiedy tutaj przyleciałem - puścił mi oczko, uśmiechając się wymownie, po czym podszedł bliżej.

-Co masz na myśli? - dopytywałem.

-Dowiesz się w swoim czasie - odpowiedział wymijająco. -Nieźle Cię podziurawili - parsknął, wskazując głową na bandaże na torsie.

-To tylko kolejne blizny, nic specjalanego - wtrąciłem z obojętnością.

-Masz rację - przytaknął. -Jednak dla kogoś nie są to tylko blizny - nachylił się. -Bo widzisz, ktoś nad Tobą czuwa, a ja mam Cię w swojej opiece, byś dożył dnia, kiedy wszystkie misterios* wyjdą na jaw - skinąłem bez słowa głową.

-Jaki ci na imię? - spytałem po chwili, zmieniając temat.

-Armando, amigo - odpowiedział, wyraźnie akcentując ostatnie zdanie. -I myślę, że jeszcze nie raz o mnie usłyszysz - mrugnął do mnie porozumiewawczo, kierując się powoli do wyjścia. -Odpoczywaj, miałeś dużo suerte, zjawię się w odpowiednim czasie - opuścił sale.

Czasem mam wrażenie, że działam zbyt pochopnie i trochę już nie nadążam nad tym wszystkim. I po raz kolejny naciąłem się na swoich działaniach. Nie mam pojęcia kim jest Armando, skąd się wziął, jedynie domyślam się pewnych kwestii. Tak samo, jak w przypadku tego, kim mogli być potencjalni napastnicy. Zastanawia mnie jedynie fakt, czy że znajdowaliśmy się nieopodal budynku, z którego wychodziła Anne-Maria może mieć z nią jakiś związek.


*Cólera - cholera (tłum. z języka hiszpańskiego)

*Mierda - gówno (tłum.  z języka hiszpańskiego)
*Misterio - tajemnice (tłum. z języka hiszpańskiego)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top