Rozdział 1 Anhelo
Wietrzne miasto, przyciąga, co roku około 40 milionów turystów. Zachęcają ich oferowane przez Chicago ciekawe atrakcje, bogata historia, czy zwyczajnie niesamowity klimat tego miejsca.
Ja znam je z nieco innej strony. Z tej, gdzie niektórzy ludzie desperacko szukają sposobów na przetrwanie, bo myk wietrznego miasta jest taki, że jest ono podzielone na dwie części.
Pierwsza - wyidealizowany obraz kuszący pod każdym możliwym aspektem potencjalnego turystę.
Druga - słynąca z wysokiego poziomu przestępczości z dzielnicami, do których lepiej się nie zapuszczać. Zwłaszcza w wieczornych godzinach.
Nie wszystko, co widzimy i słyszymy, musi być takie, jak nam się wydaję. I nie muszę chyba państwu mówić, która część bliższa memu sercu.
-Jenkins, otwieraj, bo Ci rozpierdolę te drzwi! - zapukałem nerwowo.
-On nie żartuje! Już bierze zamach! - dopowiedział mój patrol partner stojący obok mnie w gotowości z ręką na kaburze.
-To, jak wolf? Idziesz z nami na tę imprezę po robocie? - zwrócił się do mnie, kątem oka obserwując uważnie wejście do domu.
-Ruszaj dupę, przecież słyszę, jak dyszysz pod tymi cholernymi drzwiami! - ponaglałem gościa w środku.
-Nie bawią mnie imprezy pracownicze, bo trzeba integrować grupę świeżaków - odpowiedziałem ironicznie, przewracając oczami.
-Daj już spokój, idziemy do baru - Colin zapukał ponownie. -Może w końcu znajdziesz sobie, jakąś i przestaniesz chodzisz taki nadąsany - zażartował, spoglądając na mnie.
-Jenkins! Cierpliwość mi się kończy! - krzyknąłem, ignorując wypowiedź przyjaciela i waląc pięścią w drzwi. -Trudno, rozpierdalałam Ci te drzwi! - zrobiłem krok w tył, po czym wziąłem zamach nogą z planem zakładającym siłowe pokonanie przeszkody.
-Już! Już! To moje trzecie drzwi w tym tygodniu! - naszym oczom ukazał się zbulwersowany, wyniszczony przez dilerskie życie, lekko zgarbiony mężczyzna około czterdziestki w niechlujnym ubraniu z kilkudniowym zarostem na twarzy.
-Z dnia na dzień szpetniejszy, robisz postępy - przewrócił oczami na moją drwiącą uwagę. -A teraz łapy do góry! Policja! - wymierzyłem z tasera w mężczyznę.
Bez ogródek skułem dilera i wraz z Colinem zgarnęliśmy go do radiowozu. Jenkins jest naszym stałym gościem na komisariacie, wpada przynajmniej dwa razy w tygodniu i nawet posiada swoją ulubioną celę, dlatego nie muszę bawić się w zbędne procedury, choć, prawdę mówiąc, rzadko, kiedy stosuje się do narzucanych mi wymogów, czy panujących zasad. Dla moich przełożonych najważniejsze są statystyki, a podczas mojej służby mogą je sobie sporo podbić, zatem przymykają oczy na moje momentami niekonwencjonalne formy pracy. Grunt, że robię dobrą robotę, a skargi i inne takie drobne pomówienia, to nie ja, pamiętajcie czysty zbieg okoliczności, zwyczajna pomyłka.
Jenkins był moim ostatnim oponentem na dziś. Zrzuciłem go na stacje, przekazałem niższym stopniem oficerom, wraz z jego zarzutami, a sam czym prędzej prysnąłem do szatni, zanim coś im się przypomni i zmarnują mi kolejną godzinę z mojego już wolnego czasu.
-Namyśliłeś się mam nadzieję - szatyn klepnął mnie z impetem w plecy, kiedy wyciągałem kurtkę z szafki i odkładałem pas taktyczny na górną półkę. -Zobacz Jenna też idzie - odwróciłem się. -I pytała, czy będziesz - dodał z wyczuwalną nutą złośliwości w głosie, obejmując ramieniem rudowłosą, niższą od niego o głowę kobietę, która frywolnie się do mnie uśmiechała.
-Gdybym jeszcze szukał sugar mommy, co nie Jenna? - odpowiedziałem z przekąsem, puszczając oczko do współpracownicy z biura finansów, przy okazji pochylając się nad nią, aby poklepać ją po ramieniu pocieszająco, po czym z nerwami trzasnąłem drzwiczkami od szafki, odwracając się na pięcie od towarzystwa i z czystą przyjemność ulotniłem się od towarzystwa przyjaciela.
Tak, to właśnie ja.... samozwańczy policjant z Chicago, który naiwnie walczy o lepsze jutro dla mieszkańców wietrznego miasta, a którego życie jest bardziej skomplikowane, niż życiorys nie jednego mojego zatrzymanego.
Za dnia stanowię prawo, zaś po służbie wracam do pustego domu. Porzucam czarnego Dogde challengera SRT Helcat w garażu podziemnym. Czarną skórzaną kurtkę zamieniam na ciemną bluzę i jupę* z full patchem* - godło klubu, dolny rocker*(naszywka Ilinois), górny rocker* (naszywka The Night Soldiers) oraz naszywka MC bardziej z boku loga klubu po lewej stronie. Na przody składa się naszywka po prawej stronie Stg. at arms*, pod nią naszywka Chicago, po lewej naszywka Life, to ride, pod nią naszywka FTW*
Zgarniam z półki kask, rękawiczki oraz wymieniam jedne kluczyki na drugie, po czym wracam na podziemny parking, lecz nie zmierzam do hellcata, a stojącego obok niego Harleya Davidsona Street Glide w pomarańczowo- czarno-szarym malowaniu z chromowanymi akcentami.
Odpalam silnik, przyjemne brzmienie przerywa otaczającą mnie ciszę i z poczuciem wolności w duszy wyjeżdżam na miasto. By po krótkiej samotnej przejażdżce, zajechać na Clubhouse* do mojej drugiej rodziny. Dzięki, której odkryłem drugą stronę medalu. Tę, w której najważniejszy jestem ja. To wyłącznie mój czas, kiedy ubieram jupe, przeznaczony dla mnie, nie dla kogoś, wszyscy dookoła, prócz moich bracia stają się obcy. Nawet rodzina schodzi na dalszy plan. Prawdę mówiąc, klub zawsze powinien być dla Ciebie na pierwszym miejscu i oczywiście dla każdego z nas tak jest. Z tym że nasz klub zrzesza dość interesującą mieszankę osób. Nie jestem jedynym policjantem w jego szeregach. Ba, nawet więcej, mamy osobistego lekarza, chirurga, dwóch weteranów, jednego Marines'a, lecz z racji pracy często nie bierze aktywnego udziału w życiu klubowym, ale każdy to rozumie, więc o naszywkę membera* bać się nie musi. W swoich szeregach mamy również kilku członków spoza frakcji porządkowych jednak większość i tak się śmieje, że The Night Soldiers, to klub typowo policyjny, gdyż mamy w nim przewagę liczebną.
Po zejściu z motocykla przywitałem się wpierw z Presidentem oraz V-ce Presidentem, a następnie z oficerami i memberami.
-Ciężki dzień? - westchnąłem, opadając widocznie zmęczony na kanapę przed wyjściem do Clubhouse'u. -Bieganie za dragami tak Cię zmęczyło? - spytał prześmiewczo Jonathan, wręczając mi butelkę bezalkoholowego piwa i siadając obok mnie.
-Nie każdy może mieć tak dobrze, że całymi dniami będzie zalegał wygodnie w fotelu kierownika - przewróciłem oczami.
-Stary, czemu tego nie rzucisz, jeśli Cię męczy? - zapytał Max, który również służy w policji, lecz na innej dzielnicy, niż ja.
-Nie mogę - odpowiedziałem bez wahania w głosie. -Za dużo mnie kosztowało, to marzenie - upiłem łyk piwa, po czym odstawiłem je na stolik przed sobą. -Zresztą obiecałem kom... - przerwałem w połowie zdanie, kiedy zorientowałem się, co chciałem powiedzieć.
-Wolf? Dokąd idziesz? Co jest? -machnąłem ręką na wołania motocyklistów, zapewniłem ich jedynie, że wszystko w porządku i niedługo wrócę.
Potrzebowałem chwili dla siebie. Tak, aby przez najbliższe kilka minut nikt mnie nie znalazł. Dlatego wspiąłem się do mojego ulubionego miejsca, o którym każdy wiedział i z którego nie ja jeden korzystałem, kiedy chciałem coś przemyśleć. Dach Clubhouse'u zwłaszcza nocą, gdy nad Tobą rozpościerało się gwieździste niebo, nadawał wyjątkowego klimatu, idealnego do samotnych spotkań ze swoimi myślami.
-Zresztą obiecałem komuś - ledwie słyszalnie dokończyłem zdanie pod nosem, wyciągając z kieszeni spodni obrączkę z białego złota z wygrawerowaną na wierzchu połową serca, oprawioną w trzy diamenty, po czym usiadłem na murku, spoglądając na nią. -Obiecałem walczyć do końca - zacisnąłem pierścionek mocniej w pięści, spoglądając w gwiazdy. -Gdzie teraz jesteś? - przymknąłem oczy. -Kiedyś, prawda? - westchnąłem, spuszczając głowę oraz chowając biżuterię z powrotem do kieszeni. -Wolf? - parsknąłem, zerkając kątem oka na braci w oddali.
W klubie podobnie, jak w pracy jestem sierżantem. Moim zadaniem jest utrzymanie dyscypliny klubowej i dopilnowania przestrzegania jego zasad, prawie jak za dnia, kiedy ubieram mundur. Z tym że tam odpowiadam za dyscyplinę obywateli dla obywateli.
Natomiast w życiu prywatnym nie muszę dbać, ani odpowiadać za nic. Już nie...
Poniekąd tłumaczyłoby, to historię powstania mojego przezwiska. Wolf nie wzięło się tylko od mojego imienia, które oznacza „Wilcza rad".
Wilki posiadają dwie natury. Z jednej strony kochają niezależność, a z drugiej cenią sobie rodzinę. Gdy znajdą drugą połówkę, łączą się z nią na całe życie, a dla watahy, w której czują się najlepiej, są gotowe poświęcić wszystko. Stając do walki na śmierć i życie, gdy ich bliscy znajdują się w niebezpieczeństwie. Podążają własnymi ścieżkami, nigdy nie rezygnując ze swoich wyborów. Czasami czuję się, jak taki wilk. Niby znalazłem swoją watahę, a mimo wszystko w długie wyprawy brnę w samotności.
Zapewne, dlatego zdecydowałem, że wilk będzie motywem przewodnim moich tatuaży, bo nic nie definiuje lepiej mojej natury, niż to piękne, dumne zwierze.
-Raul! - spojrzałem w dół. -Dawaj, jedziemy łapać wspólnie kilometry - uśmiechnąłem się sam do siebie na myśl, jak wspaniali ludzie mnie otaczają.
-Idę! - odkrzyknąłem, kierując się do drabiny. -Jedna miłość, jedno życie, jedna droga, ale zawsze razem, jak to powiada mój padre - zaśmiałem się pod nosem na wspomnienie, jak często serwował mi, to zdanie od dzieciaka, by w końcu zarazić pasją do motocykli.
Poznaliście właśnie malutki fragment mojego życia. Lecz bez obaw, poznacie jeszcze więcej, aż sami w pewnym momencie będziecie mieli dość, jak czasem mam ja. Jednak uwielbiam każdą część mojego dnia, choć tę kiedy słońce ustępuje miejsca księżycowi nieco bardziej. One mnie wykreowały i pokazały, kim naprawdę pragnę być, a nie kim powinienem, ponieważ walka o siebie to nic złego, wręcz przeciwnie. Zawsze powinniśmy być wyłącznie sobą i swoje dobro przekładać ponad wszystkich, chyba że znaleźliśmy godnych ludzi, z którymi gotowi jesteśmy wspólnie przemierzać życie. Wtedy dobro tej osoby jest dla Ciebie najważniejsze, mimo że często nie godzimy się z jej wyborami, to akceptujemy je z powodu tej przeklętej miłości.
Można rzec, że prawie całe moje życie składa się z samych decyzji, niestety w niektórych nie miałem możliwości decydowania.
Z biegiem czasu, uważam, że w niektórych kwestiach mogłem pewniej wyrazić swoje zdanie. Być może teraz inaczej wyglądałoby obecne życie, gdyż w tamtym okresie moje dobro zostało przełożone ponad czyjeś, czego konsekwencje odczuły obie strony.
Sam już nie pamiętam, ile czasu minęło od tamtej pory, ale wierzę, że trzecie marzenie kiedyś powróci, by odebrać swoją własność. I wtedy wszyscy będziemy kompletni.
,,A co z wolnością? Nie ma większej wolności niż bycie tym, kim naprawdę się jest. Nie ma większej wolności, niż nieuleganie cudzym wymaganiom, niż życie uważnie i spontanicznie" -Osho (1931 - 1990)
*Anhelo - Tęsknota (tłum. z hiszpańskiego)
*Jupa - kamizelka klubowa
*Full patch - pełne barwy, komplet naszywek na klubowej kamizelce
*Dolny rocker - pochodzenie terytorialne klubu
*Górny rocker - nazwa klubu
*Stg at. arms - Sierżant
*FTW - Fuck the world (Pieprzyć ten świat), lub Forever two wheels (Na zawsze dwa kółka)
*Clubhouse - miejsce należące do danego klubu, miejsce spotkań klubowych
*Member - pełnoprawny członek klubu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top