wasza randka
temat: wasza randka
---
pop:
https://youtu.be/rNbjfIi3ABM
Odetchnęłaś głęboko, zaciągając się oceanicznym powietrzem, które wspaniale wypełniało twoje płuca. Słońce paliło w skórę, a jednak nie mogłaś powstrzymać od uśmiechu - dzień wydawał się perfekcyjny, najlepszy, jaki mogłaś sobie wymarzyć.
— [Imię]! Idziesz? — Odwróciłaś głowę w lewo, widząc machającego szaleńczo Aidena, a za nim dwójkę waszych przyjaciół, rozkładających koce. Teraz dopiero zdałaś sobie sprawę, że musiałaś przystanąć na chwilę by podziwiać widok.
— Już! — Odkrzyknęłaś radośnie, ruszając w ich kierunku, czując tak każdy twój krok zapada się nieznacznie, przyjemnie, w gorący piasek. Twoją lnianą koszulą trzepotała bryza a nagrzany materiał spódnicy ogrzewał dodatkowo skórę twoich ud.
W końcu dobiłaś do reszty swojej grupy, odkładając torbę z rzeczami na jednym z ręczników. Wyciągnęłaś krem przeciwsłoneczny i postanowiłaś rozpiąć guziki koszuli, wystawiając się tym samym na działanie promieni słońce niemalże całkowicie.
— Moja własna Marylin Monroe — usłyszałaś nad uchem, nim para smukłych, ale silnych ramion owinęła się dookoła twojej talii. Zaraz potem lekki pocałunek został złożony na twoim odsłoniętym ramieniu. Nie zorientowałaś się nawet, kiedy materiał zsunął się, odkrywając twoje ciało na działanie promieni słonecznych.
— Mmm, wolę nie, wolę szczęśliwe zakończenie! — Uśmiechnęłaś się delikatnie, potem chichocząc na jego pomruk o zepsutym komplemencie. Zazwyczaj przyjmowałaś jego miłe słowa bez większego problemu, ale twój obecny dobry humor spowodował, że nie mogłaś się powstrzymać od odrobiny droczenia się.
— Mogłaś przyjąć komplement — blondyn nadął policzki, ale jego jasne oczy dały ci do zrozumienia, że wcale nie miał ci tego za złe.
Nim jednak byłaś w stanie kontynuować rozmowę z ukochanym, wasi znajomi zwrócili się do ciebie, prosząc o ręczniki zapasowe, jakie zgodnie z umową wzięłaś z domu. Wyplątałaś się więc z ramion Aidena, ku jego delikatnemu niezadowoleniu i pochyliłaś nad torbą. Gdy po niecałej minucie wyprostowałaś się ponownie, chłopaka już nie było, a ty zdezorientowana rozejrzałaś się na boki. Dostrzegłaś go wchodzącego do wody, jego [ulubiony kolor] kąpielówki pomagające ci rozpoznać go spośród kilku pływaków i bawiących się na brzegu.
Gdy krzyknęłaś jego imię on jedynie odwrócił się, machając do ciebie ręką i zapraszając do wody.
Nie mogłaś powstrzymać jęku niezadowolenia.
— A krem przeciwsłoneczny?!
***
W taniej restauracji słychać dało się ciche brzęczenie jarzeniówek oraz rozmowy niewielkiej obecnie liczby gości. Nie przeszkadzało wam to jednak; a wręcz tworzyło przyjemne, klimatyczne tło, które w przeciwieństwie do perfekcyjnej ciszy, pomagało wam rozluźnić się, gdy zmęczeni całym dniem plażowania opadliście na stare kanapy ustawione po obu stronach obdartego latami użytkowania stolika.
Wasi przyjaciele już dawno się z wami pożegnali, wracając najprawdopodobniej do domu. Wy jednak zdecydowaliście się na jeszcze jeden przystanek - małą knajpę stylizowaną na lata 50, która lata świetności miała już za sobą, ale różowy neon migający sporadycznie wciąż zapraszał do środka.
Pogrążeni rozmową, prawie nie zauważyliście jak przysadzista kelnerka postawiła milkshake zdobiony bordową wisienką na blacie, obok ustawiając również pudełeczko z serwetkami.
Gdy odwróciłaś się w stronę deseru, z zaskoczeniem zauważyłaś, że posiadał on wciśnięte w bitą śmietanę dwie słomki zamiast jednej mimo, iż teoretycznie zamówiłaś go jedynie ty. Na twoje gorące policzki i uniesione brwi, kobieta zareagowała jedynie uśmiechem, po czym mrugnęła znacząco okiem i schowała się z powrotem za bar na drugim końcu lokalu.
— Cóż, smacznego — powiedziałaś znacząco, łapiąc z ukochanym kontakt wzrokowy. Zauważyłaś jak rumieni się delikatnie, jednak przysunął pomiędzy was szkło.
Bez zbędnych rozmów nachyliłaś się, biorąc delikatnie słomkę w usta, smakując rozkosznej słodyczy na języku. Zmusiłaś się do nie wstrzymania oddechu, gdy blondyn sam zaczął pić shake'a, a jego nos musnął twój policzek. Wasze ciepłe oddechy mieszały się ze sobą. Cisza jaka was otoczyła była pełna zawstydzenia, ale nie w złym tego słowa znaczeniu. To była nerwowość zauroczenia, motyle w brzuchu i niepewne westchnięcia zakochanych.
Gdy prawie cały deser zniknął, a na dnie szklanki została jedynie resztka bitej śmietany i wisienka, sięgnęłaś po łyżeczkę, by wyłowić owoc.
Gdy w końcu ci się udało, bez większego zastanowienia zjadłaś ją, wydając dźwięk zadowolenia, chociaż brew zmarszczyła ci się od kwaskowatości.
— Ahh, no nie! — Usłyszałaś głos niebieskookiego. Ten zrobił "dziubek" z ust, odwracając teatralnie wzrok i wzdychając ciężko. — Myślałem, że mi zaproponujesz...
— Wiśnię?
— Tak! To byłoby takie... romantyczne.
Teraz dopiero przypomniałaś sobie, że mimo żartu, to rzeczywiście - wiśnia była ulubionym owocem Aidena. Całe szczęście miałaś idealny plan - i wcale nie zamierzałaś ociągać się z jego wykonaniem.
Podniosłaś się delikatnie z siedzenia, nachylając się i łapiąc jego usta w czułym pocałunku. Smakował on niemalże czystym cukrem i było to rozbrajająco pasujące. Zatraciłaś się pięknej pieszczocie, którą pogłębiłaś bez zawahania.
Nieświadomie jednak uniosłaś dłoń, i ułożyłaś ją na muskularnym ramieniu ukochanego, szukając stabilizacji w niepewnej pozycji, w jakiej przebywałaś. Na to jednak twój partner oderwał się od ciebie, sycząc z wykrzywioną twarzą.
Natychmiast przypomniałaś sobie, że w końcu jego kark oraz wierzch pleców jest spalony delikatnie. Oczywiście dlatego, że się ciebie nie posłuchał: nie wrócił byś od nowa zaaplikowała mu krem przeciwsłoneczny, a ponieważ poprzednią warstwę wypłukał ocean, ostatnia godzina pełnego słońca okazała się zdradliwa. Całe szczęście i tak dość szybko zauważyłaś podejrzanie zaróżowioną skórę. Tak małe poparzenie wygoi się na przestrzeni najbliższych dwóch, może trzech dni.
Teraz jednak stan ten stanowił przeszkodę. Widząc więc reakcję błękitnookiego, opadłaś z powrotem na swoje siedzenie, uważając pocałunek za zakończony. On miał odmienne zdanie, bo gdy ty zaczęłaś przepraszać go za nieostrożność, on, niczym głuchy, teraz sam zaczął pochylać się niebezpiecznie nad stołem, sycząc z każdym centymetrem pokonanym, który dzielił jego usta od twojej twarzy.
Szybko więc porzuciłaś przeprosiny i zaczęłaś namawiać go raz po raz, by może się opamiętał.
— Stop. Stop! Ej, bo tylko pogarszasz sprawę — spanikowana wystawiłaś dłoń przed siebie, blokując dostęp do swojej osoby, opierając ją na jego klatce piersiowej i zmuszając tym samym chłopaka do zaprzestania głupoty. — Uspokój się!
Mimo iż spróbował przekonać cię spojrzeniem, jakie można by porównać do tego, jakie dałby ci smutny szczeniaczek, nie dałaś się złamać.
— Ale!
— Żadne ale. Jeju, tylko pogarszasz sprawę — orzekłaś zdecydowanym tonem. — Jak wrócimy do mnie to się tym zajmiemy. Powinnam mieć jakiś aloes w domu...
— Mi nie potrzeba jakiejś rośliny, mi potrzeba pocałunków! — Chłopak wydał z siebie fuknięcie niezadowolenia. Ponieważ był trochę głośno, kelnerka obdarzyła was znaczącym spojrzeniem.
Poczułaś uderzenie gorąca spowodowane zawstydzeniem, więc żeby uspokoić sytuację, zaczęłaś szybko obiecywać cuda.
— Dostaniesz tysiąc pocałunków. Dostaniesz ich ile zapragniesz! Ale po tym jak się zajmiemy tym oparzeniem. Dobrze?
Na te słowa Aiden uśmiechnął się usatysfakcjonowany, mrużąc lekko oczy, jakby z rozmarzeniem. Wiedział, że właśnie wygrał loterię.
— Trzymam cię za słowo.
Wywróciłaś oczami, jednak nie mogłaś powstrzymać kącików ust, które uniosły się nieznacznie.
W co ty się wpakowałaś.
rock:
https://youtu.be/xZAw6egALUc
Westchnęłaś, ze znudzeniem rozglądając się po okolicy. Jak się spodziewałaś, nic dookoła ciebie nie uległo zmianie, poczynając od ilości aut na parkingu, a kończąc na choćby obecności ptaków, które odpoczywały spokojnie na drutach ciągnących się od słupa do słupa. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, rzucając pomarańczowe promienie. Samo niebo w dużej mierze było różowe. Nie oznaczało to jednak wcale spadku temperatury - bynajmniej. W tym momencie nawet wiatr, zwyczajowo kojarzący się z orzeźwieniem, był ciepły i ciężki, niosąc ze sobą wszystkie spaliny i brudy miasta.
Byłaś, delikatnie mówiąc, zachwycona gdy Oliver pewnego dnia wypalił, że fajnie byłoby wybrać się do kina. Do tej pory większość wspólnego czasu spędzaliście w sklepie lub na domówkach i imprezach u jego, licznych, kolegów. Rzadko kiedy przebywaliście nawet w mieszkaniu któregokolwiek z was, a jeśli już, to u ciebie.
Dlatego tak podekscytowana byłaś, gdy brązowowłosy zaproponował takie spotkanie. Wydobyłaś nawet od niego, że takie spotkanie byłoby waszą oficjalną randką. I chociaż nie dało się nie zauważyć, jak bardzo jego uszy płonęły czerwienią, gdy to mówił, to uczyniło cię to jeszcze szczęśliwszą.
I chyba to cała ta radość podkusiła cię, byś na miejsce waszego spotkania przybyła przed czasem.
Odchyliłaś głowę, z mrukiem niezadowolenia wgapiając się w przestrzeń nad sobą. Zaczynałaś żałować, że założyłaś te eleganckie buty. Co prawda pasowały do reszty stroju, który wybrałaś, ale bardzo niewygodnie się w nich stało.
Minuty sprawiały wrażenie godzin, a chmury leniwie sunęły po niebie.
Gdy już myślałaś, że zrezygnujesz z oczekiwania na stojąco i skierujesz się w stronę jakiejś ławki, na parking skręcił samochód. Początkowo nie zwróciłaś na nie uwagi, jednak auto wykonało zakręt i zaparkowało dosłownie kilka metrów od ciebie. Podwójne przednie reflektory zgasły, tak sam silnik, co można było stwierdzić po tym, jak ustał jego niski pomruk.
Zwróciłaś głowę w stronę pojazdu, z zaskoczeniem zauważając, że wysiada z niego znajomy brązowowłosy. Z radosnym uśmiechem pomachał do ciebie, na co ty prędko pospieszyłaś w jego kierunku.
— Oliver! — Rozłożyłaś dłonie z zamiarem przytulenia, jednak chłopak natychmiast skierował się do twoich ust. Niemalże zachichotałaś, rozbawiona, jednak oddałaś pieszczotę. W nozdrza uderzył cię zapach wody kolońskiej, którą nie do końca rozpoznawałaś. Jego usta smakowały bardzo wyraźną miętą.
W końcu, po kilku sekundach, oderwaliście się od siebie. Zauważyłaś, jak brązowowłosy mierzy cię wzrokiem, czerwieniąc się lekko.
— Cholera, w-wspaniale wyglądasz — wydukał, nerwowo pocierając kark ręką. Uniosłaś na to brew; rzadko bywał aż tak nieśmiały. A jednak, chociaż nie zdawałaś sobie sprawy, sam szarooki czuł otumaniający stres, który zdawał się pompować czystą adrenalinę zamiast krwi w jego żyłach. Czy mogłabyś, gdybyś wiedziała, dziwić się mu? Naprawdę pięknie wyglądałaś, a i on nie był na zbyt wielu randkach w swoim życiu, sama idea wydająca mu się bardziej niemożliwą abstrakcją niż realnym planem na wieczór.
— Cóż, ty też niczego sobie — wydęłaś dolną wargę oraz, niby niewinnie, musnęłaś dłoni jego klatkę piersiową. Próbowałaś brzmieć, jakbyś rzuciła to bez większych emocji. Nie patrząc mu w oczy, zacisnęłaś dłoń na jego skórzanej kurtce. W końcu uniosłaś głowę, zauważając, jak chłopak wstrzymał na chwilę oddech pod wpływem twojego czułego dotyku. Odsunęłaś się na to, ku jego cichemu niezadowoleniu. — A teraz opowiadaj, skąd samochód i gdzie mnie zabierasz?
***
— Nie sądziłam, że one jeszcze istnieją — zachichotałaś, po czym zaczęłaś wyszukiwać w radio samochodowym konkretną częstotliwość, wypisaną na kartce wydanej wam przez obsługę. — I że jedno jest w naszym mieście!
— Niespodzianka — chociaż wcale na niego nie patrzyłaś, po samym tonie głosu domyśliłaś się, że szarooki uśmiecha się zadowolony z siebie. Nie mogłaś go jednak winić; naprawdę miał do tego prawo, zważając na to, że zabrał cię do kina samochodowego. — Mam tylko nadzieję, że uda ci się ustawić to radio, bo zapowiedzieli, że za minutę początek.
— Staram się — mruknęłaś, zirytowana potężną czułością gałki. W końcu jednak, po kilku dodatkowych przekręceniach, odpowiednie cyferki ukazały się na wyświetlaczu, a w głośnikach rozległ się spokojny komunikat, że jest to częstotliwość dla gości obiektu. Zadowolona, wyprostowałaś się w końcu znad biednego urządzenia i wrzuciłaś zwitek do schowka w drzwiach pojazdu. — Idealnie.
— Prawie idealnie — odpowiedział chłopak tajemniczym tonem. Odwróciłaś się w jego stronę, chcąc spytać, o co mu chodzi, jednak nim zdążyłaś, on przyciągnął cię za ramię, z łatwością sadzając na swoich kolanach. Jedną ręką ciasno objął cię w talii, a drugą po omacku wyszukał dźwignię, by odsunąć i odchylić swoje siedzenie. — Teraz jest po prostu perfekcyjnie.
— A jak zamierzasz oglądać film?
— Cóż... — szarooki zawahał się chwilę, jednak w pewnym momencie znowu delikatnie cię złapał i ułożył tak, by twoja głowa opierała się o jego klatkę piersiową. Twoje nogi, byś nie trzymała ich zgiętych, wypchnął na deskę po prawej stronie od kierownicy. — Jakoś tak. Chociaż wątpię, bym oglądał film.
Wywróciłaś oczami na tę uwagę. Doskonale wiedząc, o co twojemu chłopakowi chodzi, zaczerwieniłaś się delikatnie. Pacnęłaś karcąco jego dłoń, która wymownie usadowiła się na twoim udzie. Nie strzepnęłaś jej jednak, czując przyjemne mrowienie w miejscu, w którym dotykała ona twojej skóry.
Z westchnieniem postanowiłaś skupić się na ekranie, na którym wyświetlały się już pierwsze sceny filmu. Jak dobrze, że staliście trochę dalej, nawet dach auta nie przeszkadzał wam w ujrzeniu całego ekranu.
***
— Planuję go odkupić od wuja. Wymaga... dużo pracy, ale wierzę, ze mi się uda. Na razie pozwolił mi go pożyczać - spoglądałaś spokojnie w gwiazdy, przysłuchując się swojemu ukochanemu. — Więc, podsumowując, nie jest nagorzej. Nawet jeśli zajmie to jeszcze dwa lata.
Spojrzałaś na auto, o jakim była mowa. Właśnie się o nie opierałaś. Przejeżdżając po karoserii dłonią, czułaś podrapany lakier i zmatowiałe, starte miejsca. A jednak, coś w starym, zmęczonym Fordzie sprawiało, że ten sedan rzeczywiście miał swój urok.
— Cóż, wierzę, że ci się uda — uśmiechnęłaś się, po czym przysunęłaś się do szarookiego i oparłaś głowę na jego ramieniu. Jego ramię odnalazło cię po omacku, po czym ułożyło się na twoich plecach.
— Wtedy już będę mógł wozić swoją piękną dziewczynę gdzie tylko zapragnie — szarooki musnął ustami czubek twojej głowy. Zachichotałaś na ten uroczy tekst, unosząc się i odwracając całkowicie w jego stronę.
Zetknęłaś się z nim klatką piersiową, spoglądając w jego stalowe tęczówki. Lśniły swoją zwyczajową radością; miałaś wrażenie, że nie widzisz już tej niepokojącej pustki, zmęczenia, jak na początku waszej relacji. Wciąż przerażały cię momenty, gdy jego figura zdawała się przygarbiona, jakby ciężarem doświadczeń, o jakich nie było ci jeszcze wiadomo. Cieszyło cię, że te momenty zdarzały się coraz rzadziej, i trwały coraz krócej.
— Tak długo jak będziesz prowadzić, cel nie ma miejsca — mruknęłaś, zarzucając swoje ręce tak, by oplotły jego szyję. Wiedziona pewną bezczelnością, obdarowałaś zmysłowym pocałunkiem linię jego szczęki, jakby umyślnie omijając spragnione uczuć usta chłopaka.
Mogłaś poczuć, jak powoli, jak gdyby nigdy nic, jego dłoń sunęła wzdłuż twoich pleców, powodując przyjemny dreszcz, aż nie wylądowała na twoim pośladku. Odsunęłaś swoją głowę na tyle, by móc ujrzeć ten dobrze ci znany "niewinny", cwany uśmiech. Uniosłaś na to brew, spoglądając na niego z pobłażaniem. Nie mogłaś jednak długo obserwować jego zadowolenia, ponieważ przyciągnął cię do gwałtownego pocałunku.
Czasami zapominałaś, jak namiętny i bezwstydny był Oliver. I jaki miał na ciebie wpływ, ponieważ obecny ciąg zdarzeń wydawał się ułamkiem sekundy, zwykłym mrugnięciem. A jednak, gdy na nowo odzyskałaś trzeźwość umysłu, do tej pory zamroczonego czułościami, siedziałaś z nim na tylnej kanapie samochodu.
Wasze oddechy były ciężkie, a policzki zarumienione, chociaż nie widzieliście tego zbytnio w półmroku nocy. Poruszyłaś się lekko zirytowana na kolanach chłopaka, na których byłaś usadowiona. Jego skórzana kurtka zaczęła cię denerwować, odcinając dostęp do ciała twojego ukochanego.
W końcu po długiej batalii, i kurtki jakimś cudem udało się pozbyć.
A jednak, mimo twojego pochłonięcia pieszczotami, coś kazało ci się oderwać od brązowowłosego, gdy latarnia niedaleko was po raz kolejny zamrugała.
— Nie wiem, czy powinniśmy... — zaczęłaś, zaczerpując gwałtownie powietrze; z trudem ignorowałaś jego dłonie, gładzące skórę twojej talii. Oblizałaś usta, nie mogąc znaleźć dobrego słowa. Robić "to" brzmiało dziwnie, ale to nie było proste obściskiwanie się. Czując jego wyczekujący wzrok, odpuściłaś. — W samochodzie.
Ukróciłaś, nie siląc się nawet na poprawne zbudowanie zdania. Po minie brązowowłosego widziałaś, że zrozumiał. Gdy jednak na nowo zaczął muskać twoje ciało rękoma, dotarło do ciebie, że niezbyt się tym przejął. Nie mogłaś go winić, brzmiałaś mało wiarygodnie, gdy mówiąc te słowa, równocześnie wsuwałaś swoją dłoń pod jego koszulkę.
Sapnęłaś, gdy zaczął obcałowywać twój dekolt. Jego roztrzepane kosmyki łaskotały twoje ciało.
— J-ja poważnie mówię — jęknęłaś, wiedząc, że to twoja ostatnia linia obrony. A jednak, zaraz potem, podjęłaś się rozpinania paska od spodni chłopaka. Twarda skóra jednak bez problemu dała się poruszyć, a ty usłyszałaś tylko dźwięk klamry, oznaczający powodzenie twojej misji.
— Nie wiem jak ty — nawet nie zaprzestał pocałunków, mrucząc pojedyncze słowa pomiędzy nimi. — Ale ja nie zamierzam przestać. Czy masz coś przeciwko?
Zacisnęłaś usta, czując przyjemne mrowienie w miejscach, gdzie cię dotykał.
Odwróciłaś wzrok, wiedząc, że zostałaś pokonana. Jednak czy aby na pewno próbowałaś walczyć? Serce podpowiadało ci, że było to raczej poczynione w poczucia obowiązku, aniżeli szczerego sprzeciwu.
— N-nie. Nie mam nic przeciwko.
metal:
https://youtu.be/CxKs7TqEfp0
Mruknęłaś zestresowana, starając się zacisnąć sznurówki jeszcze mocniej. A jednak, czarny materiał ani ruszył; mogłaś przysiąc, że minęło dobre pięć minut, nim udało ci się doprowadzić wszystko do akceptowalnego twoim okiem stanu.
Gdy wstałaś, miałaś wrażenie, że twoje mięśnie zdążyły już ścierpnąć. Przeciągnęłaś się, niezadowolona tym faktem. Nie chciałaś wyglądać na zmęczoną, gdy Otto po ciebie przyjedzie. W końcu czekało was wiele godzin z dala od domu. Mieliście na nadchodzące godziny wielkie plany, w których pomiędzy dobrą zabawą wplecione było słowo randka, nawet jeśli powiedziane z lekka niepewnie.
Przejrzałaś się jeszcze raz w lustrze. Nim zaczęłaś chodzić z brązowowłosym, nigdy nie sądziłaś, że na randkę zakładać będziesz ciężkie buty i trzy warstwy czarnych ciuchów. Może na co dzień wydawało ci się to naturalne, w zależności od twojego stylu, ale na romantyczne spotkanie z ukochanym?
Poprawiłaś pasek, czując lekki dyskomfort. Ostatni raz przejrzałaś się w lustrze; nie mogłaś powstrzymać lekkiego uśmiechu, widząc swoje dzieło. No, może wsparte kilkoma radami twojego doświadczonego chłopaka. Ale chociaż obuwie znalazłaś samodzielnie!
Miałaś właśnie sięgnąć po książkę, by zabić czas w oczekiwaniu na ukochanego, ale zadzwonił dzwonek. Domyślając się, kto to może być, popędziłaś do drzwi. Gwałtownie je otworzyłaś, aż nie stuknęły o ścianę.
Brązowooki zdążył się tylko przywitać, nim wpadłaś na niego, wtulając się w jego klatkę piersiową. Nie musiałaś czekać długo, aż mocne ramiona mężczyzny przycisnęły cię jeszcze bardziej. Trwaliście tak kilka sekund, nim oderwałaś się, zdając sobie sprawę, że stoicie w progu.
— Cz-cześć — wydukałaś, lekko zażenowana swoim napadem. Wpuściłaś go do środka, lekko przymykając za nim drzwi.
Otto nie wyglądał na szczególnie wzruszonego. Zmierzył wzrokiem twój strój, po czym uniósł brew, palcem wskazując na twoje ciężkie buty.
— Za luźno je zawiązałaś — myślałaś, że wrzaśniesz z irytacją, słysząc to. Wywróciłaś oczami.
— Ich nie da się już mocniej! — Zaczęłaś energicznie gestykulować. Próbowałaś szukać jakiś argumentów i jeszcze się bronić, ale jedyne co napotkałaś, to niedowierzające spojrzenie twojego partnera. Westchnęłaś, poddając się. — Mi się nie udało.
Nad swoja głową usłyszałaś cichy chichot, nim mężczyzna bez skrupułów ukląkł i rozwiązał sznurówki, by za chwilę zacisnąć je z łatwością. Nie mogłaś zaprzeczyć, ze nagle buty wydały ci się o wiele wygodniejsze i stabilniejsze. Mogłaś się tego spodziewać: zawsze łatwiej jest drugiej osobie zacisnąć rzeczy takie jak gorsety, czy właśnie sznurówki.
— Po to masz mnie. A teraz chodź, bo się spóźnimy.
Kiwnęłaś głowa, ignorując pieczenie policzków. Zgarnęłaś gotówkę i klucze od domu, po czym prędko opuściliście mieszkanie.
W końcu, kto chciałby spóźnić się na koncert?
***
— Jak zimno...
— Jeszcze pół godziny temu było ci gorąco.
— Godzinę temu, nie pół. I stałam wtedy w tłumie jakiegoś tysiąca osób! Jestem przekonana, że zmieniło to moje odczucia — narzekałaś, mocniej owijając się w skórzaną kurtkę swojego chłopaka, która pachniała nieodłącznie dymem, farbą i kurzem. Nawet jednak ona, w całej swojej wymęczonej chwale, nie była w stanie uchronić cię od zimnego, nocnego wiatru. Gdyby nie wiał tak intensywnie, mogłaś przysiąc, że widziałabyś obłoczki pary uciekające z twoich ust.
Tym bardziej ucieszyłaś się gdy w końcu otworzyłaś starą, drewnianą furtkę i już po kilku metrach mogłaś znaleźć się przed drzwiami swojego domu. Jedną ręką przytrzymując kurtkę by nie spadła, drugą niezręcznie sięgnęłaś po klucze i wybrałaś odpowiedni. Wkładając go do zamka, wypuściłaś westchnięcie ulgi.
Wciąż jeszcze w głowie dudniła ci ciężka muzyka, a na twoich ustach żywy był jeszcze miłosny gest, jakim obdarzyliście się z Otto w trakcie ostatniej piosenki wieczoru. Świetnie się bawiłaś, skakałaś dużo, a jeszcze więcej klaskałaś. Wrzeszczałaś z każdą owacją tłumu, w większości trzymając się blisko swojego ukochanego, byście nie zostali rozdzieleni. Najlepszym wspomnieniem chyba pozostanie dla ciebie jednak to szybko bijące serce, te błyszczące oczy i ten pocałunek, na widok którego okoliczni, inni fani zespołu zaczęli bić wam szczere brawo.
Teraz jednak już pozostawiłaś wszystko to za sobą, mimo iż dalej malowało się barwnym wspomnieniem w twoim umyśle, i powróciłaś do pewnej normalności dnia codziennego, z którym związany był, w tym momencie najważniejszy dla ciebie, odpoczynek.
— A teraz pora na odrobinę relaksu! — Mimo wyczerpania twój ton był pogodny, a oczy skupione nad drzwiami, które zaraz odsłoniły korytarz wejściowy. Dlatego więc minęło dobre kilka sekund, nim zorientowałaś się, że nie słyszysz żadnego szelestu ani ruchu za sobą. Odwróciłaś się zdezorientowana. — Coś się stało?
— Moja kurtka? — Brązowowłosy wskazał palcem na element odzieży, który właśnie zsuwałaś z siebie by powiesić ją na wieszaku. Uniosłaś brwi.
— A po co ci ona?
— Co... na powrót? — Naprawdę wydawał się skrępowany tą odpowiedzią. Naprawdę był do niej przywiązany i chociaż kochał cię niezmiernie, miło by było nie zamarznąć wracając do swojego własnego, smutnego mieszkanka.
Gdzieś w tle słychać było tykanie zegara, wiszącego gdzieś w głębi twojego domu.
— A to ty nie zostajesz u mnie na noc? — Zdążyłaś wypalić, nim jakkolwiek dotarło do ciebie, że pytanie wahało się na granicy od bezpośredniego do po prostu niestosownego.
Na twoją obronę, chociaż nie omawialiście takiego planu, wydawał ci się on dość oczywisty: następnego dnia żadne z was nie pracowało, wracaliście praktycznie w środku nocy (chociaż technicznie można stwierdzić, że trzecia to już nad ranem) i twój dom był o wiele, wiele bliżej od wydarzenia. Oczywistym zdawało ci się, że twój partner przenocuje u ciebie, zmęczony całym tym wieczorem.
I chociaż zdążyłaś poczuć uderzenie gorąca z zawstydzenia, rozumiejąc co właśnie wypaplałaś, nie miałaś czasu nawet na żadne przeprosiny ani tłumaczenia.
Ponieważ ledwie zadałaś po pytanie, padła na nie odpowiedź.
— Przekonałaś mnie.
I do twojego mieszkania wszedł Otto z lekkim rumieńcem na twarzy, zamykając za sobą drzwi i patrząc na ciebie z uśmiechem satysfakcji. Ponieważ nie weszłaś za głęboko w korytarz, taki manewr pozostawił się niemalże wciśniętą w niezręczny sposób pomiędzy kant szafki na buty, a klatkę piersiową swojego ukochanego. Ten złapał cię za przedramię ręki, w której miałaś kurtkę; odbierając ją zresztą po chwili i wieszając na miejsce, odrywając od ciebie wzrok jedynie na sekundę.
Nabrałaś szybko powietrza gdy brązowooki opadł przed tobą na kolana, podobnie jak zrobił to kilka godzin temu. Teraz jednak, odmiennie od tamtej sytuacji, poczułaś jak twoje serce bije mocniej. Czy to półmrok, jaki ogarniał waszą dwójkę, czy kontakt wzrokowy, jaki jeszcze dłuższą chwilę utrzymywał z tobą długowłosy. A może to te jego powolne ruchy, pełne namysłu i pewnego... namaszczenia?
Chyba kręci ci się w głowie. Udałaś, że to nadchodzący, "po-koncertowy" ból głowy, nie adrenalina, tętniąca w twoich żyłach z jakiejś niewymówionej ekscytacji.
Twój partner nic natomiast nie robił sobie z twojego przeżycia emocjonalnego, samemu skupiając się na rozwiązaniu twoich sznurówek, a potem poluźnianiu ich, jeden rządek po drugim, aż bez problemu byłaś w stanie wyjąć nogę z ciężkiego obuwia.
Gdy stałaś już, o kilka centymetrów niższa, czując przez materiał teksturę dywanu, ten, przed samym podniesieniem się, ucałował jeszcze twoje ubrane kolano.
I chociaż stałaś jak zamieniona w posąg kamienny, on w pewną nuta lenistwa, sam zaczął zdejmować odzienie wierzchnie. Swoje buty, musiałaś mu to przyznać, grzecznie schował do szafeczki. Stanowiło to rozbrajający kontrast między niesamowitym napięciem, jakie wisiało w powietrzu jeszcze sekundę temu.
Gdzieś w międzyczasie udało ci się ocknąć na tyle, by odsunąć się na pewną odległość. Nie odeszłaś jednak z pełni, obserwując uważnie mężczyznę.
— Mmm, musimy się przebrać — mruknęłaś, wyrywając się z dotychczasowych rozmyślań. Twoje słowa brązowowłosy potwierdził kiwnięciem głowy, podchodząc do ciebie i całując cię w czoło.
Ty na ten czuły gest przytuliłaś się do niego, co on odwzajemnił z zadowoleniem. Wasz uścisk był długi i ciepły. Nie dało się jednak po dłuższej chwili zignorować zapachu dymu i potu, jakim przesiąkły ubrania zarówno jego, jak i twoje. Odsunęłaś się więc rozbawiona.
— Ale najpierw przyda nam się prysznic.
I chociaż nie czekałaś tym razem na jego reakcję, od razu zmierzając do komody mieszczącej dodatkowe ręczniki i zastanawiając się czy masz odpowiednią dla niego koszulkę do spania, mogłaś przysiąc że słyszałaś jego niski głos, jakby powiedział coś pod nosem, tylko do siebie samego.
"Masz dzisiaj same dobre argumenty."
jazz:
https://youtu.be/odH1Xc006fY
Był późny wieczór, gdy dało się słyszeć stukot twoich obcasów niósł się po opustoszałym chodniku. Spokojnie obserwowałaś otoczenie, by po chwili skręcić w jedną z bocznych uliczek, równie dobrze oświetloną, natomiast z lekka węższą od głównej trasy.
Z niepokojem spoglądałaś co chwila w górę, widząc gniewne, ponure chmury, które coraz większymi kłębami tłoczyły się na nieboskłonie, zakrywając gwiazdy i księżyc. Co chwila ich sylwetki rozjaśniały pioruny, jakby tętniące w środku i czekające na ostateczne załamanie.
Przygryzłaś dolną wargę, marszcząc delikatnie brwi. Planowałaś wybrać się z Samuelem na koncert jego znajomych w parku i teraz modliłaś się jedynie, by obłoki postanowiły odejść równie szybko jak się pojawiły, lub zaczekały z deszczem chociażby do nocy, po występie. To miała być wasza pierwsza randka jako oficjalnej pary; specjalnie wypastowałaś do niej swoje buty, i podwójnie wyszorowałaś dłonie po zmianie w kawiarni, by nie pachniały detergentem do czyszczenia stołów, z którego nagminnie korzystasz w pracy.
Przeszłaś kolejne kilkadziesiąt metrów w głąb ulicy i szybko zlokalizowałaś wzrokiem cel swojej podróży. W warsztacie stolarskim świeciło się światło, rozjaśniając malutki skrawek przestrzeni przed budynkiem do którego nie dosięgała łuna z okolicznych latarni. Jedyne miejsce, w którym okna nie tonęły w bezbrzeżnej ciemności.
Podeszłaś do frontu budowli, wspięłaś się po dwóch niskich schodkach i zapukałaś w duże, ciężkie drzwi knykciami. Po chwili uchyliły się one delikatnie, a ciebie prawie oślepiła jasność, tak inna od lekkiego półmroku w jakim do tej pory przebywałaś.
- [Imię]? No tak, o tej porze to nie żaden klient. Wejdź, Sam jeszcze pracuje - nim zdążyłaś cokolwiek powiedzieć, już znajdowałaś się w środku, wepchnięta niemalże przez współpracownika i kolegę twojego chłopaka. Rogers uśmiechnął się zadziornie, nim odwrócił się w stronę wieszaka. Zdjął z niego kurtkę i założył. - Zaproponowałbym, że wezmę twój płaszcz do powieszenia, ale mam szczerą nadzieję, że nie zostaniesz tu na długo. Ten dureń wystarczająco pracuje po godzinach, może tobie uda się go odciągnąć.
Zachichotałaś na ten radosny słowotok mężczyzny, który właśnie upewniał się, że niczego nie zapomniał i zawartość jego torby jest kompletna.
— Cóż, idziemy dzisiaj na koncert, więc nie ma szans, że pozwolę mu pracować bez wytchnienia do nocy — odrzekłaś radośnie, jednak twój uśmiech osłabł, kiedy dało się słyszeć grzmot na zewnątrz.
Drzwi znowu zostały uchylone, tym razem przez wychodzącego mężczyznę, który na zrywający się wiatr, postawił kołnierz kurtki.
— Gdziekolwiek będzie ten koncert, życzę wam, byście dotarli na niego przed burzą — wymruczał, po czym przed odejściem ostatni raz spojrzał przez ramię, w stronę ciebie i warsztatu. — Jak ja do domu!
I puścił się pędem po chodniku, nie tracąc więcej czasu na pożegnania.
Zaśmiałaś się krótko, gdy drzwi zatrzasnęła wichura, a z ulicy słyszeć się dało przytłumione przekleństwo. Po chwili odwróciłaś się i ruszyłaś w głąb przybytku, przez krótki, ale pusty i ciemny korytarz. Odetchnęłaś głęboko wonią drewna i impregnatu do jego zabezpieczania.
Niedługo później udało ci się zajść do dużej sali warsztatowej, i nie minęło długo, nim spostrzegłaś Samuela, pochylonego nad niewykończonym meblem, którego powierzchnia lśniła w świetle kilku lamp, jakie czarnowłosy miał dookoła ustawione.
— Sammy? — Podeszłaś do swojego ukochanego, który na dźwięk twojego głosu natychmiast uniósł wzrok i skierował go w twoim kierunku. Jego brązowe oczy zalśniły radośnie.
— Najdroższa! — Nie mogłaś powstrzymać się od odwzajemnienia ciepłego uśmiechu, jakim cię obdarzył. Już po chwili znajdywałaś w jego ramionach, gdy przyciągnął się i obdarzył krótkim, ale miłym pocałunkiem; krótkim z twojej winy, ponieważ po chwili odciągnęłaś się od jego ust (mimo iż usilnie próbowały za tobą podążać) i delikatnie pacnęłaś go opuszkiem palca w nos.
— Sammy, za niedługo rozpocznie się koncert! Mam nadzieję, że nie zapomniałeś — uniosłaś brew, jednak rozluźniłaś się, widząc niemalże oburzoną minę mężczyzny.
— Oczywiście, że nie! Ogoliłem się i mam na sobie wszystko, poza marynarką! Założę ją i wychodzimy. Gdzie to ja... — jego mamrotanie zagłuszył kolejny grzmot, a ciebie ogarniały coraz większe obawy przed warunkami pogodowymi. — Ah, tu jest!
Zmierzyłaś go wzrokiem, odkrywając, że rzeczywiście ma na sobie swoją wyprasowaną, białą koszulę i piaskowe spodnie. Zakładając, że nie chciał odrywać się od pracy, musiał pracować tak od przerwy popołudniowej. Byłaś pod wrażeniem, że dał radę utrzymać ubrania w porządku, nawet jeśli zawinięte starannie do łokci rękawy pomięły się nieznacznie.
Więc gdy w końcu marynarka została znaleziona, a twój ukochany gasił wszystkie źródła światła, by w końcu dołączył do ciebie, stojącej już niedaleko wyjścia.
— W drogę! — Przytaknęłaś radośnie, po czym nacisnęłaś na klamkę.
Oh nie.
Drzwi uchyliły się, ukazując widok, którego podświadomie bałaś się ostatnie godziny. Gęsty, zacinający deszcz rozbijał się o chodnik, nie zostawiając niczego w zasięgu wzroku nawet w najmniejszym stopniu suchego.
Spojrzałaś na kałuże, na których pojawiały się co chwila kręgi, oraz nurty deszczówki płynące po ulicy.
Po chwili silniejszy podmuch wiatru początkowo obsypał was odrobiną kropel, powodując nieprzyjemny dreszcz, gdy zimna woda zetknęła się z waszą skórą. Potem jednak drzwi, podobnie jak gdy stało się podczas wyjścia Rogera, zatrzasnęły się gwałtownie, popchnięte podmuchem.
— Rozumiem, że z parku nici?
***
Stary gramofon wygrywał piękną, jazzową melodię z płyty znalezionej na jednej z szafek. Kilka pojedynczych świateł zostało rozstawionych po sali, której środek był teraz sprzątnięty, zarówno z mebli, jak i wszelkich desek czy narzędzi. Klimatyczne łuny, niosące się z pomarańczowych lamp migały nieznacznie. Nie trzeba było też wytężyć słuchu, by usłyszeć szum wiatru i odgłos deszczu uderzającego o szyby.
Przytuleni do siebie, tańczyliście powoli, bujając się w rytm zmysłowej piosenki. Wasze podeszwy wydawały tylko ciche szurnięcia w wyniku kontaktu z podłogą.
I chociaż nie spędzałaś wieczoru tak, jak planowałaś, mogłaś przysiąc, że było idealnie.
Z rozmyślań wyrwał cię pocałunek Samuela, który musnął ustami twoją skroń, powodując przyjemne mrowienie na skórze.
— Wyjątkowo pięknie dziś wyglądasz — mruknął nisko brązowooki. Czułaś, że twoje policzki rozgrzewają się nieznacznie. — Niech świat żałuje, ze nie może cię dziś ujrzeć w pełnej krasie.
Zdusiłaś chichot, wiedząc, że jego wypowiedź nawiązuje do burzy za oknami.
Nastąpiła chwila przerwy w muzyce, nim rozpoczęła się kolejna piosenka, dalej powolna, i jeszcze bardziej romantyczna.
— Cóż, ty również wyglądasz dzisiaj bardzo przystojnie, mój miły — rozpoczęłaś, i zaraz poczułaś, jak do tej pory spokojny rytm jego serca przyspieszył niemalże niewyczuwalnie. Gdyby nie to, że obecnie byliście do siebie przyciśnięci, pewnie by ci to umknęło. — Nie martwiłabym się jednak światem. Tego wieczora widzieli mnie już wszyscy, którzy mieli. I Roger.
Odchyliłaś się lekko od czarnowłosego, by po chwili unieść dłoń i pogładzić jego ciemną skórę policzka. Ciepło jego ciała, bijące nawet przez koszulę i marynarkę w piaskowym odcieniu, napełniało cię lekkością.
— Mmm, miał szczęście — zachichotał twój partner, pozwalając swoim dłoniom powędrować z talii do twoich ramion, na których się zatrzymały, ściskając je delikatnie i przyciągając cię na nowo.
Po chwili wasze usta połączyły się w pocałunku, a serca zaczęły wybijać ten sam, lekko przyspieszony, rytm miłości. Jego odpowiedniczki były lekko suche, może nawet prawie szorstkie. A jednak były najlepsze, i pełne uwielbienia, co udowadniały słodko-namiętną pieszczotą.
Gdy oderwaliście się od siebie z braku powietrza, rozsiałaś kilka dyskretnych, delikatnych pocałunków na twarzy ukochanego. Jeden wylądował tuż pod okiem, drugi na policzku, trzeci w kąciku ust. Po muśnięciu jego szczęki podczas czwartego, w końcu odsunęłaś się powoli.
— Mam wrażenie, że zawsze kończymy tańcząc — odpowiedziałaś cicho, jednak dało się usłyszeć, że twoje słowa nie niosły żadnego wyrzutu. Wręcz przeciwnie. Lekki cień uśmiechu błąkał się po twoich ustach, a dłonie znalazły swoje miejsce, oparte na klatce piersiowej ukochanego. — Przy każdej możliwej okazji.
— I z każdą taką okazją kocham cię coraz bardziej. I nie chciałbym tego zamienić na nic innego — wyznał Samuel, a jego oczy lśniły czystą adoracją, a jego myśli nie znały granic, dając wypowiedzieć się na głos.
— Kocham cię, Samuelu — uśmiechnęłaś się nieśmiało, nie mogąc znaleźć innych słów, które może lepiej pasowałyby na odpowiedź na to niebywale szczere wyznanie.
Patrząc jednak na mimikę mężczyzny, uznałaś, że jednak podjęłaś dobrą decyzję. Jego uśmiech był szeroki, oczy teraz błyszczały również radością, a ramiona znowu otoczyły twoją talię, obejmując cię ciasno.
— I nawet nie wiesz, jak bardzo ja kocham ciebie, [Imię].
Zegar wybił północ, jednak umknęło to wam. Byliście zbyt pochłonięci czułościami, tańcem i jazzową muzyką, która stanowiła perfekcyjny akompaniament dla waszego romansu.
blues:
https://youtu.be/FyFxCGAz5Ls
Granat nieba zastąpiła lekka, neutralna szarość - na niej jednak już po jakimś czasie zaczęły malować się delikatnie róże, czerwienie, zielone przebłyski. Przez nieszczelne okno wciskało się chłodne, ostre powietrze, nasycone wilgocią mgły i niosące wodę zraszającą się na spodzie szyby.
Wyglądałaś spokojnie na przemijający na zewnątrz świat, ignorując mrowienie w zmarzniętych dłoniach, i kłucie w opuszkach palców, które trzymałaś przytknięte do metalowego panelu obok.
Powoli wschodzące słońce rzucało delikatne, coraz mocniejsze jednak wciąż nieśmiałe promienie słońca na lasy, które sunęły i znikały gdzieś w przestrzeni za tobą, siedzącą w pędzącym pociągu.
W końcu większa, również chłodna dłoń sięgnęła po twoją, delikatnie odrywając ją od parapetu, by wsunąć w nią gorący kubek. Po zapachu byłaś w stanie stwierdzić, że to najprawdopodobniej czarna herbata.
— Jesteś zmarznięta — usłyszałaś niedaleko swojego ucha, a ciepły oddech owiał twoją szyję. - Musisz się ogrzać.
— Wcale nie jest mi aż tak zimno — odpowiedziałaś, chociaż delikatny dreszcz biegnący po twojej skórze zdradził, jak naprawdę się czułaś. — Zresztą, skupiłam się na widoku.
Niski, długi pomruk był jedyną odpowiedzią jaką otrzymałaś na długi okres czasu. W końcu więc, gdy słońce było na tyle wysoko by nie dało się patrzeć prosto w nie, odwróciłaś się od szyby i spojrzałaś na oświetloną w połowie twarz swojego ukochanego, którego, pozornie znużone, oczy przypatrywały ci się uważnie.
Nie spodziewałaś się, że waszą randką będzie wyjazd za miasto, na łono natury, na obrzeża miasteczka znajdującego się kilka małych godzin pociągiem od waszego miejsca zamieszkania. Kilka godzin nocnych, spędzonych na cichej rozmowie i drzemaniu na zwiniętych kurtkach miało pewien urok, któremu nie mogłaś się oprzeć. Teraz również, czując woń herbaty, promienie słońca powoli zabierające na sile i zaczynające ogrzewać cię przez okno, mimo, iż jeszcze nie znajdowałaś się w głównym punkcie randki, już czułaś się magicznie.
A może to nie była magia, tylko właśnie ta realność, subtelna intymność tych cichych godzin i czułych gestów, która czyniła to wszystko tak bliskim twemu sercu.
***
— Sądzę, że zbiera się na deszcz.
I miałaś rację, oglądając chmury, które rysowały się na niebie sinymi i granatowymi kłębami. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach, który da się wyczuć tuż przez burzą, a wiatr zawiewał z dala od ciebie dym papierosa, który palił właśnie twój ukochany. Na wzgórzu na którym się znajdowaliście wyjątkowo czuć było naglą zmianę pogody.
Kończyłaś właśnie butelkę swojego piwa, które powoli grzało się w twoich dłoniach, tracąc chłód od sklepowej lodówki. Gdy w końcu w trakcie spaceru znaleźliście idealne miejsce do odpoczynku, nie zastanawialiście się długo. Siedząc przy metalowym stoliku na którym stała jedynie ciężka, już pełna jak przyszliście popielnica, podziwialiście widok na małe miasteczko rozciągające się niżej. Światła powoli zapalały się w domach, restauracjach, klubach i na ulicach, gdy godziny popołudniowe zmieniały się w wieczorne.
Już za godzinkę, już za dwie, będziecie musieli wracać na stację, kupić bilet i spędzić tych kilka wieczorno-nocnych godzin w równie starym pociągu co poprzednio.
Wróciłaś pamięcią do wspólnego obiadu w restauracji, wizyty w muzeum, w którym Muddy przyglądał się tobie, nie eksponatom opowiadającym historię miejsca. Delikatnych pocałunków w odosobnionych kątach, muśnięć dłoni w zatłoczonych uliczkach i wyznań które mimo bycia ledwie cichymi szeptami i pomrukami, odbijały się w twoim umyśle niczym dzwon.
Na dole, u podnóża wzgórza w miasteczku zaczęło padać. U was jednak wciąż jeszcze było sucho. Bluesowa muzyka z koncertu odbywającego się w okolicy niosła się aż do was, teraz w dodatkowym akompaniamencie szumu natury.
***
— Gdybym miał więcej pieniędzy, mieszkalibyśmy tam. — Czytałaś książkę, gdy jego słowa przerwały twoje skupienie. Nie bałaś się oderwać oczu od tekstu; i tak jak na razie akcja była dość nudna. Zresztą nawet najbardziej porywająca praca nie byłaby w stanie przeważyć twojego szoku.
Powoli odłożyłaś książkę na kolanach, zamykając ją i układając na niej dłonie. Chwilę trwałaś w milczeniu, jednak nie długo.
— Który dom byłby nasz? — Zapytałaś cicho, mając nadzieję na złapanie kontaktu wzrokowego z ukochanym. Ten jednak uparcie wpatrywał się w swoje dłonie, które pocierał o siebie nawzajem powoli, jakby próbował je ogrzać. Obecnie w przedziale było jednak ciepło.
— Jeden z tych na zakręcie, niedaleko alejki z kwiaciarnią. Byłby z dala od głównej ulicy.
Słuchałaś uważnie, wyobrażając sobie miejsce, które mijałaś jeszcze kilka godzin temu.
Muddy nie lubił mówić o przyszłości. O przeszłości również - czasami zdawało się, że względna teraźniejszość jest jedynym co uważa za godne swych myśli. Podobnie jest z waszą relacją i spekulacjami na jej temat. Wspólne mieszkania, wspólne życie. Nie był im nigdy jednak przeciwny; nie mrugnął okiem na kolekcję twoich ubrań z biegiem tygodni zajmującą coraz większą przestrzeń jego szafy. Cicho dziękował za posiłek, ilekroć rządziłaś się w jego kuchni.
— Będziemy tam mieszkać — powiedziałaś, podnosząc jedną z dłoni z książki i kładąc ją na odpowiedniczce czarnowłosego, która chętnie przyjęła czuły dotyk.
Muddy miał wiele cichych myśli. O finansach, czy zostaniecie razem na długo, o swojej kawiarni. A jednak, choć może i nie wiedziałaś, myśl o przyszłości z twoją osobą bardziej napawała go siłą i nadzieją, niż strachem i niepewnością.
Chciałby dać ci tak wiele, tyle więcej - siebie, od siebie, chciałby idealny scenariusz pięknego życia mając nadzieję, że zawsze będziesz mogła liczyć na wszystko od niego.
Nachyliłaś się w bok, delikatnie całując jego szyję, potem linię szczęki, kończąc na kości policzkowej.
Wiele drogi powrotnej zostało spędzone na wolnych pocałunkach, nieśpiesznych czułościach, dzięki którym w waszych organizmach miłość zdawała się pulsować stałym rytmem, napędzając wasze działania.
reggae:
https://youtu.be/F2tvCpxmnbw
Granica pomiędzy randką a zwykłym spotkaniem była w waszym przypadku zatarta. Każdy wspólny wieczór, zaplanowany lub nie miał w sobie coś z niewymuszonej romantyczności; każdy zapadał ci w pamięć z porażającą ilością szczegółów, ale wszystkie zarazem zlewały się w jeden ciąg przyjemnych wspomnień, pełnych wielu różnych, chociaż teoretycznie powielonych, uśmiechów i pocałunków, i może nawet zachodów słońca.
A jednak, nie określiłabyś dzisiejszego wyjścia innym słowem. To była randka - wasza i tak oficjalna, jak tylko się dało. Może nawet odrobinkę bardziej niż zwykle! W końcu nie codziennie zakłada się nową, letnią sukienkę i znajduje się pasujące do niej dodatki. Musiałaś przyznać, wyglądałaś ładnie; i wykonując ostatni obrót przed lustrem, nie mogłaś znaleźć jednej skazy na sobie.
Z ukochanym zobaczyłaś się dopiero w barze - waszym docelowym miejscu spotkania, tak zwyczajowym miejscem zgrupowań mieszkańców wysepki.
José miał na sobie koszulę, którą kupiłaś mu w prezencie. Chociaż miała na sobie akcenty w kolorze [ulubiony kolor] to ogólny wzór skłaniał się ku hawajskiemu. Wszystko to potęgowały krótkie rękawy i fakt, że ubranie było rozpięte - ukazując białą podkoszulkę pod spodem.
Nie zdążyłaś nawet wejść w pełni po małych, drewnianych stopniach na taras, gdy jego ramię już znalazło się dookoła twoich ramion.
— José — uśmiechnęłaś się i, gdy w końcu dotarłaś na szczyt, odwzajemniłaś uścisk, dodając do niego delikatny pocałunek, który brązowowłosy nieznacznie pogłębił, uśmiechając się w niego delikatnie. — Cóż, chyba najwyższa pora iść?
— W takim razie prowadź — odpowiedział dyskretnie i jego oczy zalśniły, gdy zachichotałaś, prowadząc go do waszego ulubionego stolika, na jakim stały już dwie buteleczki i dwa talerze z waszym ulubionym posiłkiem z menu.
***
Bujałaś się lekko na boki w rytm muzyki, czując wibracje muzyki nie tylko w podłodze, ale niemalże w powietrzu. A może to gorąca, nocna atmosfera zdawała się działać na ciebie tak odurzająco, gdy opleciona ramionami swojego ukochanego, tańczyłaś do kolejnych piosenek.
Jego dłonie spoczywały delikatnie na twojej talii, co jakiś czas masując ją przez materiał twojej sukienki. Czasami zaczynały sunąć w górę i dół twoich stron, pomagając w ruchach.
Nie byliście jedyni na parkiecie, kilka par czy nawet samotnych tancerzy wczuwało się w rytm reggae, jednak to wy mieliście dookoła siebie najwięcej miejsca; a mimo tego to wy byliście najbardziej przytuleni do siebie.
W końcu, gdy poczułaś jak napięte są twoje mięśnie od ciągłego ruchu od dobrych kilku długich piosenek, uniosłaś głowę z klatki piersiowej/ramienia José i spojrzałaś w jego ciepłe, brązowe oczy.
— Co ty na to, by zmienić miejsce pobytu? — Spytałaś delikatnie, zagryzając dolną wargę. — Mam pewien pomysł...
Usłyszałaś, jak chłopak na to śmieje się cicho, po czym zwalnia swoje ruchy. W końcu stanęliście, a on pocałował cię w czoło.
— Za tobą wszędzie.
***
W końcu wkroczyliście do szklarni lokalnego ogrodu botanicznego. Tutaj również zastało was instrumentalne reggae, jednak grane na żywo. Kameralny koncert zespołu właśnie dobiegał końca, gdy weszliście do przestrzeni, w jakiej odbywało się wydarzenie. Jednak nie zwracaliście nawet na to uwagi.
Napawałaś się widokiem oświetlonych delikatnymi lampkami egzotycznych roślin. Zapach, jaki unosił się w powietrzu był wyjątkowy: ciężki, słodki zapach kwiatów i roślin mieszał się z orzeźwiającą bryzą z wybrzeża, która wpadała razem z nocnym wiatrem.
W końcu, w trakcie twojego spokojnego spaceru z José stanęliście w alejce przechodzącej pod koroną pięknego, rozległego drzewa. Zdawaliście się być ukryci przed widokiem wychodzących słuchaczy i obsługi pakującej małą scenę. Mimo krzątaniny dookoła, wasza obecna lokalizacja dawała złudne poczucie spokoju i osamotnienia.
— Ten wieczór był cudowny. — Odrzekłaś w końcu po chwili ciszy, jaka nastąpiła, gdy zakończyła się wasza rozmowa na temat planów na najbliższe dni. Bawiłaś się materiałem swojego ubrania, zgniatając go w dłoni powoli.
Spojrzałaś w brązowe oczy ukochanego, które kryły w sobie radosny błysk. Po chwili przymknął je, nachylając się do twoim ust i łapiąc je w słodkim pocałunku. Oboje delikatnie uśmiechaliście się w czuły gest, a jednak zamiast przeszkadzać, powodowało to wrażenie, że dzięki temu stał on się jeszcze lepszy.
Gdzieś pomiędzy jednym a drugim usłyszałaś jak w ciężkim oddechu brązowowłosego gdzieś mruczy wyznanie, ciche "Kocham cię" wypowiedziane pomiędzy muśnięciami, jakimi obsypywana była twoja szyja oraz obojczyk. Westchnęłaś z zadowoleniem na to uczucie.
W pewnym momencie, jakieś kilka metrów od was dało się usłyszeć szelest.
— Przepraszam, ale za kilka minut zamykamy szklarnię dla osób z zewnątrz. Prosimy o opuszczenie obiektu. — Nagle za twoimi plecami odezwał się obcy głos, na który odwróciłaś się w mgnieniu oka, odpychając niezadowolonego ukochanego. Zauważyłaś pracowniczkę, która była wyraźnie zawstydzona tym, że musiała wam przerwać oraz jej towarzysza, również z plakietką, tym razem menadżera, który bezwstydnie chichotał, zasłaniając jedynie nieudolnie dolną połowę swojej twarzy dłonią.
— Dziękujemy, na-naprawdę przepraszamy, już wychodzimy — bąknęłaś zawstydzona, czując, jak robi ci się gorąco, teraz jednak już nie z ekscytacji, a zażenowania. Gdy w końcu obsługa obiektu odeszła, rzucając wam ostatnie niepewne spojrzenia, czy na pewno mogą zaufać waszej obietnicy, odwróciłaś się na pięcie do wyraźnie mało przejętego José. Jego mina wyrażała bardziej lekką satysfakcję, jak dziecka, które chociaż zostało w szkole przyłapane na czymś złym, to nie żałuje występku.
— Wynosimy się stąd — szepnęłaś, łapiąc go za rękę, i dając obsypać się ostatnimi kilkoma pocałunkami w policzki, nim zaczęłaś go ciągnąć w stronę wyjścia.
Zignorowałaś zaczepny komentarz brązowowłosego, który na twoje gusta został powiedziany trochę za głośno ("Ale idziemy do mnie czy do ciebie?") i ze wzrokiem utkwionym wyłącznie przez siebie, przyspieszyłaś kroku.
Nie mogłaś jednak zaprzeczyć, że miło patrzyło ci się na pozostałości szminki tuż pod kołnierzem jego koszuli i w kąciku jego ust.
Ah, te letnie wieczory.
classical music:
https://youtu.be/o1pmDMkaDmw
Odetchnęłaś głęboko, napawając się wonią polnych kwiatów. Słońce grzało w skórę, świecąc wysoko na nieboskłonie. Miałaś wrażenie, że pali cię w twarz i ramiona, a jednak nie czułaś dyskomfortu. Zwłaszcza, gdy po chwili zerwał się wiatr, przeczesując delikatnie twoje włosy. Wzięłaś głęboki oddech. Po chwili zauważyłaś wysokie drzewo w niewielkiej odległości. Zaraz pośpieszyłaś w jego stronę, by z radością odpocząć w jego cieniu.
Był sam początek lata, ale upały już kojarzyły się z palącym sierpniem. Tylko świeże, jeszcze wiosenne rośliny pod twoimi stopami przypominały ci, że to dopiero czerwiec. Pogoda wedle twojej opinii była perfekcyjna na obecne spotkanie z ukochanym.
— Tu będzie idealnie — odrzekłaś z lekkością. Odwróciłaś się w stronę swojego rozmówcy, którym był Adam. Mężczyzna kiwnął głową i odstawił koszyk piknikowy tuż obok ciebie. Na jego twarzy błąkał się delikatny rumieniec, ale nie byłaś w stanie stwierdzić, czego to wina; może pogody, a może twoja?
Schyliłaś się do kosza, by wyciągnąć duży, miękki koc. Po chwili zaczęłaś go rozkładać - jeden z boków podałaś Adamowi, a on przyjął go z wyraźną dezorientacją, jednak bez sprzeciwu. Odbiegłaś kilka kroków, by dało się go z łatwością rozłożyć. Zachichotałaś na zmieszanego brązowowłosego, który próbował nieudolnie naśladować twoje ruchy, gdy poprawiałaś ułożenie materiału na trawie pod odłożeniu go spokojnie.
W końcu jednak udało się, i pośpiesznie wgramoliłaś się na jego powierzchnię, swoje letnie buty zostawiając na trawie. Na klęczkach przyciągnęłaś koszyk, z którego zaczęłaś wyciągać przygotowane łakocie.
W pewnym momencie poczułaś jednak, jak pusto jest obok ciebie. Zamarłaś z talerzykiem w dłoni, rozglądając się zmieszana na boki.
— Adamie? Nie siądziesz? — Zakłopotana spojrzałaś na niebieskookiego, który stał perfekcyjnie wyprostowany w słońcu, przyglądając ci się przenikliwie. Miałaś wrażenie, że na twoje słowa dopiero się ocknął.
— J-już idę — cały czerwony podszedł do ciebie. Uśmiechnęłaś się lekko, ignorując gwałtowność jego ruchów. Gdy siadł niedaleko ciebie, natychmiast podałaś mu element zastawy. Roztargniona, nawet nie zauważyłaś, jak mężczyzna odbierając go musnął wierzch twojej dłoni kciukiem z wyraźnym uczuciem.
— Co powiesz na owoce?
***
Wiatr łopotał kołnierzem koszuli, gdy schylał się w poszukiwaniu najpiękniejszych z kwiatów. Nie mogłaś nie zauważyć, jak inaczej wyglądał jego strój od tego, który widywałaś na co dzień. Przypominał on raczej zestaw, w jakim wybrał się z tobą do ogrodów. A jednak, był on jeszcze bardziej codzienny. Biała, lniana koszula miała rękawy podwinięte do łokci, a do tego dwa górne guziki były odpięte, nadając bardziej zwyczajnego szyku. Piaskowe spodnie z jasnymi butami ożywiały go, w kontraście go smutnego granatu lub czerni, w jakich do tej pory chodził.
Zwróciłaś mu na to uwagę, nie mogąc powstrzymać się od komplementu. On jednak nie odpowiedział ci. Nie wiedziałaś, czy wynikało to z nieśmiałości, czy dyskomfortu. Ponownie postanowiłaś przemilczeć całą sytuację.
Właśnie sięgałaś po truskawkę, gdy usłyszałaś ciche mamrotanie. Gdy spojrzałaś w stronę, z której dobiegał dźwięk, zauważyłaś brązową czuprynę, rozwianą przez wiatr. Mężczyzna, do tej pory krążący po łące, wspiął się na małe wzgórze, widocznie spoglądając w widok, który z perspektywy twojego koca był dla oczu niedostępny. Nie myśląc wiele, zerwałaś się, na bosaka idąc w jego kierunku.
Niebieskooki nawet nie zauważył, gdy podeszłaś, aż nie wyprzedziłaś go o dwa kroki. Jego serce zabiło szybciej, kiedy westchnęłaś z zachwytem, po czym odwróciłaś się w jego stronę z wyraźną ekscytacją wymalowaną na twarzy. Coś w lśnieniu twoich oczu i tym, jak wyglądała twoja sylwetka w promieniach słońca powodowało, że w jego głowie zaczynał panować mętlik.
— Jak tu pięknie! — Westchnęłaś, spoglądając na widok wielu kilometrów łąk, sadów, i pól rozpostartych od stóp wzgórza, aż po sam horyzont.
***
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy wtulona w klatkę piersiową swojego partnera obserwowałaś, jak trawa faluje pod wpływem wiatru. Brązowowłosy natomiast obsypywał cię pełnymi miłości pocałunkami - głaskał cię po głowie, całując w jej czubek; nawet policzki, ani linia szczęki, ani szyja nie pozostały bezpieczne od jego pieszczot. Co jakiś czas wzdychałaś na te gesty, dłonią błądząc po jego klatce piersiowej i zataczając bezkresne wzorki palcem.
Bukiet polnych kwiatów leżał obok ciebie, rozsypując się lekko. Podmuchy trzepotały płatkami.
— Adamie — w końcu uniosłaś głowę, wspierając się na dłoniach. Błękitnooki oderwał się od twojego policzka z zamglonym spojrzeniem.
Uśmiechnęłaś delikatnie, pocierając swoim nosem o jego. Przymknęłaś powoli oczy, gdy zbliżyłaś się do jego ust. Jak się spodziewałaś, czekały na ciebie cierpliwie. Ucałowałaś je więc długo i z miłością. Wszystko było spokojne, niepospieszne, a jednak czułe i pełne skrytej namiętności.
Gdy oderwałaś się od niego, jego twarz po raz kolejny tego dnia była różowa. Teraz jednak wydawała się mniej zawstydzona, a bardziej rozmarzona, jakby dalej pochłonięta dotychczasowymi gestami.
— Kochany, dziękuję za dziś — zaczęłaś, po czym w napadzie nagłej nieśmiałości odwróciłaś wzrok. — Było... cudownie.
Gdy na nowo spojrzałaś na jego osobę, zauważyłaś jak rozgorączkowany się wydaje. Zaniepokojona rozchyliłaś usta, by spytać się go o to, jednak nie zdążyłaś wydobyć nawet pojedynczego dźwięku. Jego odpowiedniczki zaatakowały cię bezwstydnie, a jego ramiona ułożyły cię tak, byś leżała na plecach.
— [Imię] — jego głos drżał, gdy w końcu zmusił się do przerwy od pieszczot. Wisiał nad tobą, a między wami było zaledwie kilka centymetrów wolnej przestrzeni. — Jesteś mi najmilsza.
— A ty mi, Adasiu — nie mogłaś powstrzymać słodkiego, wesołego tonu, gdy mu odpowiadałaś.
Jego serce prawie przestało na sekundę bić, gdy zdrobniłaś jego imię. To było coś zupełnie innego, niż dotychczasowe "kochanie" czy "skarbie". Te również kochał, ale "Adaś" było wyjątkowe. Takie... personalne.
Nie wytrzymał spoglądania w twoje oczy. Opuścił głowę, w końcu kładąc się na twojej klatce piersiowej. Brązowe włosy połaskotały cię po obojczyku. Gdy tak stykaliście się ciałami, poczułaś jak szybko bije jego serce.
— Błagam, mów mi tak już zawsze — wyszeptał, pochłonięty do reszty wirem emocji. — I nigdy, nigdy nie znikaj, proszę cię.
Pogłaskałaś go delikatnie. Miałaś spytać się, o co mu chodzi. Ale doszłaś do wniosku, że niektóre rzeczy lepiej zostawić niewypowiedzianymi.
Wiatr ucichł, niebo zrobiło się do reszty pomarańczowe, a na ziemię padł wieczorny cień.
hip-hop/rap:
https://youtu.be/pK76GKkEc9o
Umieszczone w różnych miejscach światła migały kolorami, rozjaśniając punkty, do których nie sięgała łuna ustawionych wzdłuż alejek i atrakcji latarni. Niebo było już ciemne, jednak nie oznaczało to, że miejsce było opustoszałe. Wręcz przeciwnie; wesołe miasteczko, do którego się wybraliście, tętniło życiem.
Ty i James trzymaliście się za rękę, przez co czułaś się jakbyś była młoda nastolatką na pierwszej randce. On miał na sobie swoje ulubione jeansy, ty natomiast mimo komfortowych butów również ubrałaś się troszeczkę bardziej wyjściowo w [ulubiony kolor] letnią sukienkę. Panowała atmosfera lekka i komfortowa, ale romantyczna, gdy co chwila ukradkiem zerkaliście na drugą połówkę z uśmiechem na ustach.
Dzięki kręciły się dookoła was z rodzicami, mijały was również pary w różnym wieku. Wszyscy byli radośni, albo entuzjastyczni, pochłonięci zabawą.
W pewnym momencie wasz spokojny spacer został przerwany gdy w głośnikach rozmieszczonych dookoła obiektu rozległ się komunikat.
" Za godzinę zamknięciu ulegną następujące atrakcje: karuzela, dom strachów, diabelski młyn. Prosimy, by każdy kto chce skorzystać z tych atrakcji, miał to na uwadze."
— Ah, diabelski młyn... — westchnęłaś, i nie udało się ukryć jak twoje oczy zalśniły na myśl atrakcji. Mocniej ścisnęłaś ramię dookoła pluszowego byczka, jaki czarnowłosy wygrał ci na początku waszej randki na jednym ze stoisk.
— Idziemy? — Usłyszałaś głos i gdy obróciłaś się ku jego twarzy, napotkał cię znaczący błysk w jego spojrzeniu mówiący, że wie jak bardzo ci na tym zależy.
Więc, z gorącymi policzkami, uśmiechnęłaś się radośnie.
— Jasne.
***
Widok, jaki zastał was na samym szczycie, zapierał dech w piersiach. Światła migotały na dole, mieszając się w pewnym momencie z tymi z miasta i nawet reflektorami samochodów, które w ciemności rozpoznawało się tylko po hałasie dobiegającym z okolicznej drogi.
Zafascynowana wyglądałaś, obserwując i próbując rozpoznać jakiekolwiek charakterystyczne punkty okolicy, nawet jeśli w wyniku nocnej czerni byłaś daleka od sukcesu.
W pewnym momencie, próbowałaś odsunąć się od czarnowłosego, obok którego siedziałaś by siąść bliżej szyby kabiny i skupić się na czymś, co zdawało ci się być ogromnym świecącym logiem stacji benzynowej, teraz malutką iskrą na horyzoncie.
Nim jednak byłaś w stanie to zrobić, ciepła dłoń twojego partnera złapała cię gwałtownie za rękę, ciągnąć mocniej w swoim kierunku, aż wasze strony nie stykały się całkowicie, a ty wręcz nie wcisnęłaś swojego policzka w jego ramię.
Sapnęłaś z zaskoczenia, mrucząc ciche "Co do!?" i próbując dojrzeć jego twarz. W końcu udało ci się, i dostrzegłaś, że wyglądał co najmniej martwiąco.
— Jamie? Wszystko dobrze słońce? — Spytałaś, niepewna wobec tego, co mogło wywołać u niego tak niewyraźną minę. Z zaciśniętymi ustami, zmarszczonymi brwiami i spoconym czołem wyglądał bardziej, jakby zobaczył ducha, nie miasto nocą.
— Ja... świetnie, cholera. Trzymaj się blisko mnie, dobrze? — Wydusił, w niektórych miejscach łatając załamania głosu pociągnięciami nosa, które miały chyba wyjść nonszalancko, a sprawiały bardziej wrażenie jakby miał się rozpłakać.
Uniosłaś brew, nieprzekonana jego tandetną wymówką. Mogłaś być zakochana, ale nie byłaś głupia, ani naiwna.
Szybko więc połączyłaś fakty, powstrzymując uśmiech pobłażania, gdy usłyszałaś jego mamrotanie pod nosem "Kiedy w końcu zjedziemy z tego piekła w powietrzu?".
— Czemu nie powiedziałeś mi, że masz lęk wysokości? — Wypaliłaś bez ogródek, na co usłyszałaś jego niezadowolone, siarczyste przekleństwo. — Przestań, wiesz przecież, że nie musielibyśmy tu wchodzić, gdybyś tylko powiedział.
Nie nawiązując z tobą kontaktu wzrokowego, mężczyzna uniósł ramiona do góry, trochę nimi wzruszając, a trochę próbując skulić się, gdy waszą zjeżdżającą już powoli w dół kabiną zakołysał delikatnie wiatr. Kolejna siarczysta wiązanka opuściła jego usta.
— Za... zapomniałem? — Na twoje pozbawione prześmiewczej nuty, ale jednak niedowierzające parsknięcie fuknął. — Jestem, cholera, dorosły. Jestem sobie w stanie poradzić z tym przeklętym, idiotycznym młynem!
Przygryzłaś dolną wargę, starając w pełni przyswoić rzeczywistość sytuacji. I nierzeczywistość jego słów.
Z temperamentem, jaki twój ukochany posiadał, wiedziałaś że jego wyznanie równoznaczne było z "Zapędziłem się, nie chciałem się zawieść". I chociaż doceniałaś gest, naprawdę, to ciążyło ci na sercu, że twój zwykły kaprys wystawiał teraz czarnowłosego na sporą dawkę stresu, w dodatku w wyniku sytuacji, której dało się z łatwością zapobiec.
Uniosłaś delikatnie głowę, po czym ucałowałaś jego ubrane ramię, najpierw delikatnie, potem jeszcze raz, trochę dłużej. Zignorowałaś ciche dźwięki niezadowolenia Jamesa, które wykonywał zresztą bez przekonania. Potem wtuliłaś się w niego.
— Pomyśl o czymś miłym, mniej będziesz się bać. O mnie na przykład — zażartowałaś, twój cichy chichot zanikając w cichym szumie urządzenia.
— Spróbuję.
Uśmiechnęłaś się delikatnie rozczulona na tą odpowiedź.
***
— Ten wieczór był cudowny — odetchnęłaś głęboko, wyczuwając zapach nadchodzącej burzy w powietrzu. Toczące się nad wami grzmoty, zdawały się potwierdzać twoje przewidywania.
Mimo późnej godziny, byłaś względnie pełna energii, najprawdopodobniej ze względu na perfekcyjność tej randki. Chociaż brązowooki wydawał się teraz perfekcyjnym twoim przeciwieństwem. Wyczerpanie wręcz biło od niego, zdawał się przygarbiony, oraz powolnie spojrzał się na ciebie na twoje słowa, unosząc drżącą brew.
— Ta. Super. Mogę być z tobą piękna szczery?
— Mmm, oczywiście. Wręcz wolę, gdy jesteś — odpowiedziałaś zaciekawiona tym, co mógłby ci przekazać.
Po twoich słowach nastąpiła krótka pauza, podczas której mężczyzna oblizał usta, jakby szykując się mentalnie po raz kolejny tego wieczora. Twój wzrok przeskakiwał pomiędzy jego twarzą a blizną na jego ręce, która odznaczała się teksturą i odcieniem względem ciemnego tonu jego skóry, a którą zawsze odruchowo gładziłaś, gdy trzymaliście się za ręce.
Myślałaś już, że będziesz ponownie musiała odezwać się, by pospieszyć jego wypowiedź, jednak okazało się to niepotrzebne.
— Ja chcę do domu.
Twój ukochany chyba spodziewał się innej reakcji, ponieważ gdy na jego słowa wybuchłaś śmiechem, jego mina wyrażała mieszankę zaskoczenia i ulgi.
— Nie mogę cię winić po diabelskim młynie! — Wydusiłaś w końcu, a James pierwszy raz od pół godziny jakkolwiek się rozluźnił, mimowolnie myśląc, jak bardzo kocha, gdy się śmiejesz. — Co powiesz na mój dom?
— Zawsze.
Na jego nagle pewny siebie i wręcz groteskowo wykorzystaną uwodzicielską nutę, jaką zabarwił swój głos, wywróciłaś oczami, chociaż dalej uśmiech błądził po twoich ustach. Złapałaś go za koszulkę, zaciskając na niej palce.
— Pocałuj mnie. I możemy ruszać w drogę.
Nim jego usta wylądowały na twoim, udało ci się usłyszeć tylko jedno.
— Wedle rozkazu, królowo.
electronic:
https://youtu.be/tGIY85UeYus
Latarnie już oświetlały chodniki i ulice, mimo iż niebo było dopiero różowe na zachodnim horyzoncie. Trochę niepewnie poprawiałaś swoją spódnicę, czekając na Aratę. Chłopak podobno pofarbował włosy na inny kolor - odrzucając dotychczasową czerwień, w jakiej zresztą go poznałaś.
Nie chciał jednak przyznać ci się jaką nową fryzurę wybrał ani wysłać zdjęcia, co chociaż wydawało się trochę mało poważne, to musiałaś przyznać, dodawało pewnej nuty ekscytacji w twoim obecnym oczekiwaniu. Chociaż, nawet bez tego z niecierpliwością wyczekiwałaś nadejścia swojego ukochanego. Było to spowodowane randką, do której miało dojść dzisiejszego wieczora, a z powodu której trzymałaś właśnie w torebce bilety do kina.
W pewnym momencie, spomiędzy cichego szumu uśpionego wieczornym rozleniwieniem miasta, zaczęłaś rozpoznawać nagłaśniający się dźwięk kółek deskorolki jadących po chodniku. Bardzo ci zresztą znany, i zwiastujący koniec twojego męczenia się w gorącu otwartej przestrzeni.
Natychmiast twoja głowa odwróciła się w kierunku z którego dobiegał ten charakterystyczny hałas i, jak na zawołanie, zza zakrętu wyłonił się twój chłopak. Zamiast jednak z radością, zareagowałaś na jego widok z niezadowoleniem: ten... ten... ah! Jak on śmiał! Miał na sobie bluzę z kapturem!
Kiedy podjechał i zszedł z deski, łapiąc ją w dłonie, zauważyłaś mały uśmiech satysfakcji na jego ustach, chociaż mowa ciała wyrażała bardziej nerwowość. Gdy ty myślałaś, że to z powodu dzisiejszej randki, prawda była zupełnie inna; Arata najzwyczajniej w świecie obawiał się, czy spodoba ci się jego nowa fryzura. Chyba zapadłby się pod ziemię, gdyby po dwóch dniach trzymania cię w niepewności okazałoby się, że nie przypadł ci do gustu jego nowy wygląd. Pomijając fakt, że byłby bliski załamania, gdybyś w obecnej odsłonie nie uznawała go za wystarczająco przystojnego, by mógł pozostać twoim chłopakiem.
Nim zdążył jednak otworzyć usta, ty bez większych ogródek złapałaś obiema dłońmi kaptur i ściągnęłaś go. Zielonooki sapnął w szoku i wydał z siebie krótki dźwięk na granicy niezadowolenia i zawstydzenia. Nie powstrzymał cię jednak, chociaż rumieniec spowodowany twoją bliskością palił go w policzki.
Nie nawiązał jednak z tobą kontaktu wzrokowego aż nie nabrałaś gwałtownie powietrza i zaczęłaś zdanie, by urwać je w połowie.
— Oh! Ale... — Jego serce zaczęło zwalniać. To ten moment. To teraz, popełnił błąd, najgorszy z możliwych i całkowicie zepsuł jakikolwiek pociąg jaki do niego czułaś. Wszystko zepsuł!
— Ja...
— Ale cudowne! — Dokończyłaś w końcu, uśmiechając się szeroko. Szybko wplotłaś swoje palce w jego włosy, które teraz były w większości czarnego odcienia, z białymi pasemkami oraz końcówkami. Mimo farbowania dalej były dość miękkie, na tyle, na ile mogły.
Pod chłopakiem natomiast mało nie ugięły się nogi z poczucia ulgi, jaką właśnie poczuł. Jak możesz igrać tak z jego słabym i wrażliwym sercem!
Ty nigdy jednak nie dawałaś jego sercu odpocząć, o czym przekonał się po kilku sekundach, ponieważ wiedziona zachwytem nad jego wyglądem pocałowałaś go słodko, w dalszym ciągu trzymając dłonie pośród kosmyków, czym zarobiłaś mały mimowolny pomruk zadowolenia.
Po oderwaniu się od ust swojego partnera, odsunęłaś się na pewną odległość, ostatni raz spoglądając przelotnie na jego głowę.
— Naprawdę przystojnie wyglądasz. — Zapewniłaś go, czując potrzebę skomplementowania tak widocznej przemiany. — Ale, chociaż mogłabym tak patrzeć na ciebie jeszcze godzinę, mamy seans, na który się spóźnimy, jak nie wejdziemy do kinda w ciągu najbliższej minuty.
Zielonooki kiwnął słabo głową, próbując powstrzymać zakręty głowy z powodu tak szybkiego bicia serca, jakie ty u niego powodowałaś i, choć nieśmiało, dał złapać się za rękę i zaprowadzić do budynku kina.
***
— Co to ma być? — Usłyszałaś szept niezadowolonego Araty obok siebie, gdy na ekranie pojawiła się wyraźnie nierealistyczna scena, gdy morderca goni ofiarę przez las, który ewidentnie został niskim budżetem doklejony w postprodukcji. Wyglądał on co najmniej żałośnie. — Tandeta.
Musiałaś przyznać mu rację. Horror, mimo mało kreatywnego plakatu (bo ciężko znaleźć cokolwiek innego niż skok na kasę w czymś, co przedstawiało zakrwawiony nóż na tle lasu z kobietą ubraną w skąpy strój krzyczącą z przerażenia) zapowiadał się przynajmniej przyzwoicie. Cóż, tylko zapowiadał, bo jak się okazało po już zaledwie dziesięciu minutach, był czymś na wzór najgorszego gniota.
A jak okazało się po godzinie, on po prostu największym możliwym gniotem był.
Więc, będąc świadkiem tej porażki, postanowiłaś nie marnować więcej czasu na coś, czego nie życzyłabyś najgorszemu wrogowi i nachyliłaś się nad uchem swojego chłopaka, owiewając je gorącym oddechem i wywołując dreszcz, przez który musiał wysilić się, by skupić się na tym, co do niego mówisz.
— Co powiesz na to, by się stąd wyrwać? Wątpię, by to coś było warte chociaż chwili więcej naszego czasu.
— Ja-jasne. — zielonooki cieszył się, że nie widziałaś rumieńca, jaki błąkał się teraz po jego twarzy. Nie wiedział, co bardziej chwiało jego emocjami. Twoja bliskość, czy fakt, że jego ciało reagowało na nawet najmniejszy jej symbol.
Wstałaś, rozciągając się leniwie. Na sali i tak nie było nikogo, komu mogłabyś przeszkadzać - wszyscy musieli być widocznie o wiele mądrzejsi od waszej dwójki i odpuścili sobie ten chłam na dużym ekranie.
Gdy kolejna postać zginęła, tym razem spadając ze schodów w trakcie ucieczki, wywróciłaś oczami na jej sztucznie brzmiący wrzask, który jeszcze kilka sekund dudnił ci w głowie, powodując jej lekki ból.
— Wynośmy się stąd zanim oszaleję.
***
Uśmiechnęłaś się, rozsiadając się wygodnie na betonowym murku, gdy wiatr zdawał się przeczesywać twoje włosy. Zdecydowanie bardziej podobało ci się to od niskobudżetowego horroru.
Swoje dłonie zacisnęłaś na miękkim materiale bluzy Araty. Chociaż jeszcze godzin temu gotowa byłaś śmiać się z pomysłu zakładania czegoś tak grubego w taki upał i nie wytknęłaś tego swojemu partnerowi jedynie w wyniku zafascynowania fryzurą, co odsunęło inne myśli na dalszy plan, wieczorny spadek temperatur okazał się brutalny. Z chęcią więc pochwyciłaś ją w swoje ramiona gdy tylko czarnowłosy wyplątał się z niej i wcisnął w ręce, widząc jak przechodził cię dreszcz chłodu.
Nie mieściłaś się w nią zbytnio, ale byłaś w stanie zarzucić ją na ramiona co zaraz poczyniłaś. Była to wystarczająca ochrona od nocnego zimna i uśmiechnęłaś się zadowolona, czując jej przyjemny zapach. / Założyłaś ją, zadowolona zapinając się zaraz całkowicie. Materiał był miękki i ciepły i wspaniały, nawet jeśli nosił ślady zużycia. To musiała być jedna z jego ulubionych bluz.
Z rozmyślań wyrwało cię syknięcie chłopaka. Nie musiałaś jednak otwierać ust, ponieważ widząc twój zaciekawiony i lekko zmartwiony wzrok, zielonooki uniósł dłoń, pokazując, że upadając zdarł sobie po prostu skórę.
Wiedziałaś że po powrocie do mieszkania trzeba będzie to oczyścić, jednak jeszcze nie teraz. Zranienie było małe a żadnemu z was nie spieszyło się do zakończenia spotkania, nawet jeśli teraz opierało się na nim jeżdżącym po skateparku i ciebie obserwującej z jego krawędzi.
Po waszym wyjściu z kina wasze nogi same skierowały was do tej, znanej wam dobrze części parku. I organicznie, bez słowa każde z was odnalazło swoje miejsce na tym opustoszałym teraz terenie.
Gdzieś niedaleko was głośniej zaszeleściły korony drzew gdy ptaki wzniosły się stadem do góry, a ty wróciłaś ku nim swój wzrok. W tym samym momencie zdawało ci się, że słyszysz kółka deskorolki troszkę głośniej, ale nie zwracałaś na to uwagi, skupiona na trzepocie skrzydeł.
Nagle jednak poczułaś delikatnie muśnięcie na policzku, które zniknęło tak szybko jak się pojawiło. Zaraz potem znana ci sylwetka przyspieszyła na swojej desce. Odjeżdżając by zrobić kolejne kółko na placu i ćwiczyć nad swoimi trikami.
Uśmiechnęłaś, widząc na twarzy Araty, który szybko odwrócił się do ciebie tyłem rumieniec. Zdradziły go również uszy, których końcówki były równie czerwone co niegdyś jego włosy.
Tak, w końcu będziecie musieli wrócić do domu. Ale jeszcze nie teraz.
==========
gotowe!
missed me? hope so!
jeśli macie piosenki jakiegokolwiek z gatunków, które mogą przydać się jako załączniki do rozdziałów, pamiętajcie proponować <3
mam nadzieję, że rozdział się podobał <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top