kiedy spędzacie razem czas/ponowne spotkania
temat: kiedy spędzacie razem czas
---
pop:
- Dobrze, to koniec na dziś dziewczęta. Teraz szybko spadać mi sprzed oczu. - Usłyszałaś te słowa, gdy próbowałaś wykonać szpagat ze skoku, cała zalana potem. Podobnie jak twoje koleżanki, zareagowałaś na to westchnieniem pełnym ulgi i dźwignęłaś się z ziemi, nie otrzepując nawet spodni.
Chciałaś jak najszybciej wydostać się stąd i schować w szatni, a potem niepostrzeżenie uciec do domu. Dlaczego?
Przez niego.
Aiden zawsze próbował zagadać do ciebie, jak tylko kończyłaś trening, rzucając nietypowymi tekstami i cytatami z nieznanych ci piosenek. To nie tak, że go nie lubiłaś, w końcu nie byłaś typem osoby, która nienawidziła za samą popularność. Zwłaszcza, że mimo wszystko blondyn był dość miły.
Jednakże powiedzmy sobie szczerze - ONIEŚMIELAŁ CIĘ i mimo wyrzutów sumienia, że dosłownie biegniesz przed siebie by nie mógł cię dogonić, to nie mogłaś tego odruchu powstrzymać. Jakoś chłopak zawsze dawał radę cię zawstydzić, zwłaszcza, gdy ukazywał te swoje cholernie urocze dołeczki w policzkach tym cholernie uroczym uśmiechem.
One były naprawdę cudowne i za każdym razem gdy zagadywał cię to nie mogłaś przestać się im przyglądać. Powoli zaczynałaś rozumieć, co większość dziewczyn w nim widziała, że nazywały go przystojnym.
Już myślałaś, że dzisiaj wyjątkowo udało ci się uciec od problemu, ale okazało się, że twoje nadzieje miały bardzo szybko okazję roztrzaskać się o okrutną rzeczywistość, bo trenerka zawołała cię i kazała zostać. W bardzo nietypowej roli.
- Masz ich pilnować, by nie uciekli do szatni, ani się nie pozabijali. Ja idę na chwilę do pana dyrektora - tu zauważyłaś znaczący uśmiech kobiety. Czyżby nauczycielski romans? - Odpowiadasz za nich.
I poszła. Poszła.
A ty zostałaś z dziesiątką spoconych, umięśnionych piłkarzy, którzy obrzucali cię to zmęczonymi, to zaciekawionymi spojrzeniami. Przełknęłaś lekko zestresowana ślinę. No to cię wpakowała. I to, gdy Aiden był w tej grupce. No, "w grupce" to za dużo powiedziane, bo tak naprawdę już był u twojego boku, klepiąc cię po ramieniu i witając przyjaźnie, przedstawiając zarazem z drużyną.
- Mam nadzieję, że nie masz nam za złe, że zrobimy sobie przerwę... spokojnie, dotrzymam ci towarzystwa. I powtarzaj sobie: I will survive, piękna! - Powiedział przyjaźnie, na co jego koledzy, siedzący już na ziemi, zaśmiali się, a ty poczułaś nagłe uderzenie gorąca.
***
Niestety, musiałaś przełamać blokadę i zachować spokój. Całe szczęście, niektórzy chłopcy zrozumieli twój zażenowany wzrok i zachowali dystans. O dziwo pomogły też komplementy blondyna, który ciągle powtarzał, jak cieszy się z twojej obecności tutaj.
Jak zazwyczaj, dziwił cię jego zapał, ale postanowiłaś się nie pytać. Prowadziłaś miłe i nieco niepewne rozmowy ze wszystkimi członkami, więc nie było sensu wprowadzać niezręcznej atmosfery.
Okazało się, że chwila pani Summoney przeciągnęła się do połowy godziny i startej szminki. Ty jednak wcale na to nie narzekałaś, bo choć racja, uciekł ci poprzedni bus do domu, ale nie dość, że wspaniale ci się rozmawiało, przełamałaś swoją niepewność w obecności Aidena, to nawet zostałaś zaproszona do "stolika drużyny" na śniadanie i obiad.
Nie zauważyłaś jednak, że to niebieskooki przejął twoją nieśmiałość. I skołowany patrzył się na ciebie w milczeniu, gdy odchodziłaś do szatni.
rock:
Westchnęłaś, wdychając wieczorne powietrze. Zbierało się na deszcz, wiedziałaś, że powinnaś zacząć pospiesznie kroczyć w stronę mieszkania, ale czułaś się tak dobrze...
Przejrzałaś się leniwie w szklanej witrynie sklepu jak w lustrze, poprawiając włosy i ubrania. Dopiero po chwili zauważyłaś, że stoisz przed sklepem z płytami. Zaciekawiona, postanowiłaś tam zajrzeć. W końcu, co ci szkodzi?
Weszłaś trochę nieśmiało, a dzwoneczek zadzwonił delikatnie. W środku pachniało kurzem, tekturą i chemikaliami. Czułaś, jakby to miejsce miało swój własny klimat, swoją duszę - jakbyś była tu niepotrzebna, choć miło przywitana, co na swój sposób było kojące.
Nie wiedząc za bardzo co ze sobą zrobić, skierowałaś się w stronę płyt na półce podpisanej "rock". Była dość oddalona od wejścia, jednak od razu widoczna - przyciągała cię. Powoli, ostrożnie zaczęłaś przeglądać półki w poszukiwaniu czegoś, co mogłabyś zabrać ze sobą do domu. Wzięłaś w dłonie płytę AC/DC, przejeżdżając palcem po opakowaniu. Nagle jednak usłyszałaś kroki za sobą.
Powoli odwróciłaś się, po czym przyjrzałaś zaskoczona. Stał przed tobą chłopak z pociągu. Właściwie, teraz bardziej już przypominał młodego mężczyznę. Skórzana kurtka dobrze podkreślała jego posturę, a lekko postawione włosy nadały jego twarzy bardziej dzikiego wyglądu. W oczach jednak widniało to samo, znane ci już, delikatnie zmęczenie.
Zdałaś sobie sprawę, że bez słowa wpatrujesz się w bruneta. Odwróciłaś więc wzrok speszona, mówiąc ciche przywitanie. Nie za bardzo wiedziałaś, co miałaś zrobić - równie dobrze mógł cię nawet nie kojarzyć, zresztą gdy przebudziłaś, przedział był pusty...
- Oh, [Imię]! Od razu czułem , że skądś znam te [kolor] włosy - Chłopak uśmiechnął się, szczerząc zęby. Był zdecydowanie bardziej pewny siebie niż ostatnio i natychmiast podszedł do twojej osoby, spoglądając na twój wybór. - Klasyka dobrego rocka. Czysta dzikość!
Takim oto sposobem zaczęliście rozmawiać na tematy muzyczne, zupełnie jak za pierwszym razem. Brązowowłosy co jakiś czas bujał się na palcach czy zginał w pół, śmiejąc się głośno.
Czułaś się zdezorientowana. W porównaniu do spokojnego i cichego chłopaka z pociągu... Ten wydawał się całkowitym przeciwieństwem! Uśmiechnięty, promieniujący jakąś niewytłumaczalną energią i charyzmatyczny. Nie oznaczało to jednak, że gorszy - zdecydowanie nie. Dodatkowo zachowywał się, jakbyście wcale nie spotkali się jeden raz, tylko znali od dawna.
Gdy w końcu zdecydowałaś się zakupić płytę, podeszłaś do lady. Z zaskoczeniem zauważyłaś, że chłopak zajmuje miejsce sprzedawcy.
- Hę? - stęknęłaś, dając zabrać sobie z rąk płytę, której kod został po chwili wystukany i kasa otworzyła się w oczekiwaniu na twoje pieniądze. Machinalnie wyciągnęłaś portfel, podając Oliverowi banknot. - Pracujesz tu?
- Ja ten sklep wręcz prowadzę - uśmiechnął się leniwie. - Teoretycznie należy do mojego wuja, ale on przyjeżdża tu średnio raz na kilka miesięcy. To ja się nim zajmuję.
Kiwnęłaś głowa na znak, że rozumiesz. Brązowowłosy był zdecydowanie bardziej otwarty niż ostatnio i mówił z większą swobodą.
Przez chwilę jeszcze porozmawialiście. Po chwili oprócz głosu mężczyzny usłyszałaś również delikatne stukanie o szyby, które z czasem stało się coraz częstsze. Odwróciłaś się w tamtym kierunku, po czym jęknęłaś z żalem.
- No nie, zaczęło padać! A ja miałam iść do domu.. - westchnęłaś ciężko, a szarooki to spoglądał na ciebie, to na szybę. - Boże, nawet nie mam parasolki!
Przysunęłaś się do witryny, wyglądając na ulicę. Deszcz padał coraz mocniej, tworząc na deptaku kałuże.
Gdy tak ubolewałaś nad tym, ze będziesz musiała biec w burzy, usłyszałaś chłopaka.
- Odprowadzę cię - spojrzałaś w tamtym kierunku, widząc jego uśmiechniętą twarz. W dłoni trzymał dużych rozmiarów parasolkę. - Nie pożyczę ci jej, bo muszę potem wrócić do domu, ale mogę cię odprowadzić!
Wyszczerzył się, na to ty zachichotałaś.
***
- Dziękuję ci, naprawdę - stałaś już pod daszkiem klatki z brązowowłosym i co chwila kręciłaś głową, dziękując ciągle chłopakowi. - Kiedyś ci się odwdzięczę, obiecuję!
Szarooki słysząc te słowa zastanowił się chwilę, po czym uśmiechnął się zawadiacko. Wyciągnął z kieszeni marker permanentny, którym często podpisuje się pudła i zabrał ci z rąk płytę w opakowaniu. Chwilę coś pisał, a gdy otrzymałaś ją z powrotem, zauważyłaś jego imię i nazwisko, oraz jakiś numer telefonu.
- To numer telefonu w sklepie - uśmiechnął się niemrawo. - Adres już znasz, ale zawsze możesz po prostu zadzwonić. A teraz wybacz, muszę iść; sklep musi działać.
Chłopak odsunął się, po tym jak kiwnęłaś głową na znak pożegnania. Patrzyłaś, jak ponownie otworzył parasol i wyszedł, chcą ruszyć w swoim kierunku. Był już w pewnej odległości, gdy zrobiłaś krok w przód.
- Na pewno zadzwonię! Albo przyjdę! Na pewno! - Krzyknęłaś, machając do niego na pożegnanie ręką.
Chłopak odwrócił się zaskoczony, przyglądając się twojej twarzy.
- Będę czekać! - Odkrzyknął, po czym przyspieszył kroku, by jak najszybciej odejść z tego miejsca. - Naprawdę będę. - szepnął, lekko się rumieniąc i nucąc jakiś kawałek, przeskakiwał zwinnie przez kałuże.
Zdecydowanie polepszył mu się humor.
metal:
Westchnęłaś, nie wierząc, że to ma miejsce.
Uśmiechnęłaś się niemrawo sama do siebie; zdecydowanie planowałaś tu wrócić, zdecydowanie nie w takiej sprawie.
Poprawiłaś swoją torebkę na ramieniu po czym pewnym krokiem wkroczyłaś do, już ci znanego, sklepu muzycznego.
***
Od razy po przekroczeniu progu miałaś wrażenie, jakby nic się nie zmieniło; cicha muzyka płynęła z głośników, a kilku klientów przeglądało różne instrumenty. Odetchnęłaś głęboko, skręcając w stronę lady, przy której spodziewałaś się zastać brodatego mężczyznę.
Jak wielkie więc było twoje zdziwienie, gdy po podejściu zauważyłaś, że go tam nie ma, a zamiast tego siedzi tam jakiś mężczyzna o zielonych włosach, z dużą ilością piercingu i tatuaży. "Mają samych charakterystycznych sprzedawców" - pomyślałaś, po czym przywitałaś się z pracownikiem.
- Dzień Dobry - starałaś brzmieć jak najgrzeczniej.
- Co podać? - Odparł znudzony zielonowłosy, żując gumę i spoglądając na ciebie leniwie.
- Właściwie nie jestem pewna - zachichotałaś nerwowo. - Kupiłam to u pracownika z imieniem Otto chyba i...
- Otto? - Zaciekawiony facet przyjrzał ci się uważnie, po czym pstryknął palcami. - Poczekaj, zawołam go.
Skinęłaś głową, gdy sprzedawca krzyknął w stronę zaplecza. Po chwili, ku twojej radości, wyłonił się z niego znany ci już brązowooki o groźnym spojrzeniu. Gdy zobaczył ciebie, przystanął na chwilę zaskoczony.
- Ty?
- T-tak - uśmiechnęłaś się krzywo. - Ale do rzeczy. Pamiętasz tę kostkę, która u ciebie kupiłam?
- Szajs, no pamiętam - mruknął, podchodząc do lady. Dotychczas obecny kolega rozejrzał się po sklepie, po czym powiedział, że on już idzie na zaplecze. - Dobra, zostanę tu do końca zmiany Reek, spadaj.
- No dokładnie! Ale chyba z tym, jaka ona zła, to mnie okłamałeś - powiedziałeś z wyrzutem, opierając się o blat. - Mojemu ojcu się bardzo spodobała i mówi, że chce jeszcze dwie na zapas. Wiesz, predyspozycje do gubienia...
- Chwila, co? - Mężczyzna zszokowany przyjrzał ci się z takim wyrzutem, jakbyś sobie z niego żartowała. Po chwili schylił się, a gdy wyprostował się ponownie, w dłoni trzymał dwa znane twoim oczom kiczowate pudełeczka z tektury mniejsze od tych na zapałki. - Mówisz, że podoba mu się tak kostka?
Kiwnęłaś głową, rumieniąc się lekko z zawstydzenia.
Delikatnie wzięłaś od niego przedmioty, po czym wpakowałaś je do torby i już normalnym tokiem transakcji, zapłaciłaś. Nie chcą jednak odchodząc, zagaiłaś rozmowę z brodaczem, odsuwając się tylko krok na bok, by w razie czego każdy mógł bez problemu przejść do kasy.
***
Brązowooki z chęcią odpowiadał na twoje pytania i sam je zadawał; nie była to rozmowa jak u starych znajomych, ale nie było w niej też niezręczności. Pomagała w tym głównie twoja towarzyskość i zdolność do nawiązywania kontaktów.
Właśnie opowiadałaś o tym, jak twoi rodzice przeżywali, gdy wiele lat temu wyprowadziłaś się na drugi koniec miasta, gdy poczułaś, jak twój telefon wibruje w kieszeni. Wyciągnęłaś go zaciekawiona, po czym zmarszczyłaś brwi, widząc godzinę na zegarku.
Nieważne, ze wiadomość była spamem; to godzina stanowiła tutaj problem.
- Muszę iść - odpowiedziałaś, na co mężczyzna westchnął z lekkim ubolewaniem, co uznałaś za zabawne. - Ale spokojnie, nie dam tak łatwo o sobie zapomnieć!
Mówiąc to, wygrzebałaś z torebki długopis, po czym sięgnęłaś po karteczkę walającą się na ladzie. Szybko napisałaś tam swój numer telefonu, a następnie wepchnęłaś mu ją w ręce.
- Zadzwoń - mruknęłaś, puszczając zawadiackie oczko i żegnając się. - Będę czekać!
Gdy wyszłaś, uśmiechnęłaś się sama do siebie. Zbyt wiele razy pozwalałaś, by twoje kontakty i rozmowy były jednorazowe. Teraz postanowiłaś sama wszystko inicjować. W końcu, aż żal przegapić taką okazję, prawda?
Mężczyzna poczekał, aż wyjdziesz, po czym ze świstem wypuścił powietrze. Podrapał się dłonią po karku i zarumienił, w dłoni ściskając skrawek papieru z ciągiem cyfr.
Z rozmyślań wybudził go głos jego współpracownika.
- To ty poderwałeś ślicznotkę, czy jednak ślicznotka poderwała ciebie? - Zielonowłosy stał opierając się o półkę, wyraźnie rozbawiony. - Stary, chciałbym mieć takie branie!
- Zamknij się Reek - odburknął mu mężczyzna, chowając kartkę do kieszeni. Po chwili jednak jego rysy twarzy złagodniały, a twarz przybrała zakłopotany wyraz. - Pierwszy raz w życiu tak mam.
- I co, nie podoba ci się? - Przyjaciel zmarszczył zdezorientowany brwi.
- Nie no, co ty - brązowowłosy zaprzeczył, uśmiechając się. - Wręcz przeciwnie. Będę musiał zadzwonić.
jazz:
- Twoje zamówienie!
- Dziękuję. Z pewnością cudowne jak zawsze! - Zachichotałaś, słysząc wesoły głos Samuela.
Jego śnieżnobiały uśmiech i entuzjastyczny głos potrafiły w mgnieniu oka poprawić ci humor, a delikatny rumieniec był w jego towarzystwie nie do powstrzymania. Czar i charyzma czarnoskórego mężczyzny potrafiła zdziałać cuda, a przecież jak tu opierać się cudom...
Westchnęłaś, z ulgą zdając sobie sprawę, że twój przyjaciel był ostatnim klientem w kawiarni, która za dosłownie dziesięć minut zostanie zamknięta. Wiedząc, że w tej części miasta żaden niespodziewany gość się już nie zjawia, rozluźniłaś mięśnie i oparłaś ciężką, metalową tackę o biodro. Twoje delektowanie się ciszą przerwał jednak głos czarnowłosego.
- Czy dasz się może odprowadzić? Z tego co pamiętam, kończysz zmianę - jego ton był przyjemny, grzeczny, nienachalny, a zarazem od samej propozycji robiło się ciepło na sercu. Tym bardziej więc z ogromnym żalem musiałaś odmówić.
- Niestety, [Imię koleżanki] się rozchorowała i to mi zostaje sprzątnięcie lokalu - odrzekłaś zmęczonym głosem, po czym uśmiechnęłaś się nikle. - Będę dzisiaj wracać naprawdę późno. - Na chwilę zapadło krótkie milczenie, jakby każde z was kalkulowało coś w swoich umysłach. Po chwili jednak usłyszałaś jego wesoły ton.
- Tym bardziej więc nie powinnaś wracać sama! To niebezpieczne dla tak pięknej kobiety jak ty! A zresztą, w dwójkę czas szybciej minie - poczułaś jak pieką cię uszy, więc kiwnęłaś tylko głową energicznie.
- Jeśli nie szkoda ci czasu...
- No ba, dla ciebie mam całą noc!
***
Wyprostowałaś się, sycząc z bólu, gdy twoje plecy zaprotestowały wobec takiego wysiłku. Musiałaś jednak przyznać, że humor ci dopisywał. Gdy w końcu wbiła dwudziesta pierwsza, razem z Samuelem zamknęłaś frontowe drzwi kawiarni, wywieszając tabliczkę z napisem "nieczynne" i wzięłaś się za sprzątanie. Początkowo myślałaś, że myciem podłogi i blatów zajmiesz się sama, a czarnoskóry jedynie dotrzyma ci towarzystwa. Jednak ku twojemu pozytywnemu zaskoczeniu, jego marynarka w kolorze bladego, piaskowego, jasnego beżu wylądowała na krześle, a mężczyzna zakasał rękawy koszulki. Okazało się, że brązowooki był bardzo zręczny jeśli chodzi o mycie podłóg w czym w dużej mierze cię wyręczył, ale całkowicie nie radził sobie ze szmatką do wycierania blatów. Chichotałaś tylko, zabierając mu materiał z rąk, a w zamian wciskając mopa.
Gdy już cały lokal lśnił czystością w świetle lamp, ty oparłaś się o ladę przypominającą bar i rozejrzałaś zadowolona. Wtem, z kąta pomieszczenia zaczęła grać jazzowa muzyka. Odwróciłaś się w tamtą stronę zaskoczona.
Z cienia wyłonił się Samuel, pochylając się i wyciągając rękę. Bardzo chciałaś przyjąć zaproszenie do tańca, ale...
- Spokojnie, najdroższa! Tylko jeden utwór, potem odprowadzę cię do domu - czarnowłosy jakby czytał ci w myślach.
Jak więc mogłaś mu odmówić?
Wytarłaś wilgotne i zmarznięte od lodowatej wody do mycia stołów dłonie, w fartuszek. On szybko pochwycił cię w swoje objęcia i zaczął prowadzić do rytmu płynącego z płyty winylowej, ustawionej na starym adapterze. Czułaś, jak w porównaniu do twoich, zawsze zimnych/wyjątkowo jak raz zmarzniętych dłoni, jego były bardzo ciepłe. I do tego przyjemne szorstkie.
Nawet nie zauważyłaś, że tak naprawdę przeszły już trzy piosenki. Wieczór był taki klimatyczny, że chciałaś, by nigdy się nie kończył. W pewnym jednak momencie mimowolnie ziewnęłaś, gdy twój zmęczony organizm zbuntował się przeciwko tobie. Wtedy twój przyjaciel odsunął się od ciebie, po czym wyłączył muzykę. Zaczerwieniłaś się zażenowana swoją wpadką i odwróciłaś wzrok na zegar ścienny. Dopiero zauważyłaś, ile czasu minęło. Dwudziesta trzecia.
- Jest już naprawdę późno - rzuciłaś.
- Racja, kochana. To idziemy?
***
- Dziękuję za odprowadzenie mnie.
- Nie ma za co, naprawdę! Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś miała o tej porze sama wracać! - Zaśmiałaś się cicho. No tak, cały on i jego szczerozłote serce.
Po chwili radosnej pogaduszki przypomniałaś sobie, że masz na ramionach jego marynarkę. Dał ci ją prawie od razu po wyjściu z kawiarni, gdy zaczęłaś trząść się od nocnych podmuchów zimna. Pachniała piaskiem, drewnem i jego perfumami.
Powoli zsunęłaś ją, wiedząc, że zaraz poczujesz chłód i zniknie zapach, przypominający ci o jego cudownej osobie. Jednak nieubłaganie zaczynałaś czuć się senna, więc postanowiłaś zakończyć spotkanie. Oddałaś odzież jej właścicielowi z miłym uśmiechem, po czym pożegnałaś się i skryłaś w domu.
I tylko księżyc widział, jak Samuel wziął głęboki oddech, czując jak gorące są jego policzki, jakby zdjęta została z niego jakaś niewidzialna blokada. A w jego myślach wybrzmiewało tylko jedno.
Jak to możliwe, że ktoś na tym świecie, tuż obok niego, mógł być tak piękny, słodki i uroczy jak ty? Nie wiedział.
blues:
Zaczynał się zimowy wieczór, a ty wchodziłaś właśnie do kawiarni, którą odwiedzałaś prawie codziennie od czasu pewnej nocy w klubie.
Była to kawiarnia - jak zdążyłaś się dowiedzieć oraz zapamiętać - Muddy'ego. To nietypowe imię wydało ci się pasujące do jego ponurej osobowości, jakby ironicznie podkreślając jego cierpką osobę.
Już siedziałaś przy stoliku niedaleko lady, gdzie siwa ścianka zasłaniała cię komfortowo z dwóch stron, zastanawiając się, co dziś wybierzesz, gdy podszedł do ciebie nieznajomy chłopak, lekko uśmiechnięty, z notatnikiem w dłoni. Na początku nie wiedziałaś o co chodzi, jednak po chwili zauważyłaś na nastolatku fartuch z logiem kawiarni.
Nasz ponurak sprawił sobie pomocnika?
– Witam panią, co podać? – Spytał się ciebie miło młodzieniec. Ty już miałaś go szybko zbyć, uznając, że zamówisz u Muddy'ego przy stoisku, jednakże jedna z pozycji na karcie przykuła twoją uwagę. Musiałaś o nią zapytać, inaczej nie wybaczyłabyś sobie.
– Przepraszam, co to za specjalność zakładu... [Imię]-[Ulubiony owoc]? – spytałaś zaciekawiona, przyglądając się kolorowej karcie z grafiką pastelowo-fioletowego kubka z parującym w nim napojem. Gdy podniosłaś wzrok, zauważyłaś, jak chłopak przekrzywia z niezrozumieniem głowę. – Jakby, nie zrozum mnie źle, umiem czytać, ale... śmiem twierdzić, że chodzi tu o mnie.
Nigdy nie widziałaś tylu emocji na twarzy zwykłego nastolatka naraz. Zdziwienie, potem podejrzliwość, z czasem zmieniająca się w kompletny szok, gdy pomachałaś do stojącego za ladą jego szefa, na co ten, wyłapując cię wzrokiem, wydał z siebie nieokreślony dźwięk podobny do zduszonego westchnięcia. Czarnowłosy powoli do ciebie doszedł, ruchem ręki odsyłając podekscytowanego chłopaka. Wyszczerzyłaś zęby, by potem wskazać na wcześniej przeglądaną ofertę.
– Czyżbym była dla pana baristy inspiracją?
- Nie pochlebiaj sobie [Imię], zwykły przypadek. - Powiedział szarooki spokojnym głosem. Wiedziałaś, że mężczyzna kłamie, jednak nie miałaś już ochoty się z nim spierać. Sam fakt istnienia owej pozycji w ofercie mówił sam za siebie. Och, no i fakt, że mimo twojego nachalnego zachowania jeszcze nigdy cię nie wyrzucił z lokalu, a wręcz przeciwnie, niejednokrotnie rozmawiał z tobą, dzięki czemu wspólnie stworzyliście między sobą przedziwną więź.
- Wiem swoje, Muddy - zauważyłaś, że mężczyzna szybko odwrócił wzrok, gdy powiedziałaś jego imię, mimo, że reszta twarzy pozostała kamienna. Zresztą, nie pierwszy raz jego reakcja była tak dyskretna. On raczej się nie uzewnętrzniał.
- To jak, zamawiasz coś? - Czarnooki wyrwał cię swoim chrapliwym głosem z rozmyślań. Ty tylko spojrzałaś na niego znacząco. - Którą kawę dzisiaj?
- To chyba oczywiste, że tą na moją cześć!
- To nie jest na twoją cześć - mężczyzna powtórzył ze znudzeniem, jednak ruszył za ladę by przygotować napój. Odprowadziłaś go wzrokiem, dalej uśmiechając się pod nosem z pobłażaniem.
***
Wzięłaś machinalnie łyka kawy, którą przyniósł pracownik, ponieważ czarnowłosy zajęty był robieniem napojów dla reszty gości.
Po chwili zaskoczona słodkim, idealnie wyważonym smakiem, wzięłaś drugi łyk. I trzeci.
I może nie byłoby w tym nic szczególnego, niezwykłego w najzwyczajniej w świecie dobrej kawie, gdyby nie jeden drobny, dosłownie mikroskopijny szczegół.
To jedyna słodka kawa, jaka jest w jego karcie.
Mężczyzna przygotowywał różne rodzaje tego napoju - lżejsze, cięższe, czasami zawierające owocową nutę, ale zawsze był w nich jeden szczegół, powtarzający się we wszystkich produktach, coś, co czyniło to miejsce prawdziwie kameralnym i coś, co było po prostu nieodłączną częścią lokalu - Muddy nigdy nie słodził kawy.
Do tej pory nie wiedziałaś nawet, że wie, czym w ogóle jest cukier. Nie zostawiał nawet saszetek dla klientów, by mogli przecież dosładzać sobie sami!
Zdziwiona wypiłaś kawę szybciej niż zwykle, jakby zaraz miała zniknąć lub zgorzknieć.
***
Gdy wypiłaś podany ci płyn, zapłaciłaś i wyszłaś, uprzednio machając do baristy za ladą. Czarnowłosy odpowiedział ci kiwnięciem głowy.
Stojąc w deszczu przed kawiarnią, słuchałaś przytłumionej, bluesowej muzyki, dochodzącej z jej wejścia i wdychałaś zimne, jesienne powietrze. W końcu, jedna z wolnych myśli wbiła ci się i zagnieździła w umyśle, powodując zaróżowienie policzków. I chodź nie chciałaś jej wierzyć, choć wmawiałaś sobie, że to absurd, to po prostu nie mogłaś wyrzucić jej z głowy.
Czyżbyś osłodziła mu życie?
reggae:
Był piękne, gorące popołudnie. Słońce nie stykało się jeszcze co prawda z powierzchnią oceanu, który wyznaczał na wyspie horyzont, jednak już dawało promienie w odcieniu pomarańczu, które nadawały okolicznym drzewom i piaskowi przepiękny, lekko karmelowy odcień.
Ty sama siedziałaś na rozgrzanym piasku, patrząc na prawie pusty brzeg i łapiąc ostatnie muśnięcia dziennej gwiazdy przed jej zachodem. Czułaś się w pełni zrelaksowana. Nic jednak dziwnego - w żadnym z miejsc, w jakich do tej pory mieszkałaś nie czułaś się tak dobrze jak tu. To było twoje, choć nie od dnia narodzin, to jednak miejsce na ziemi.
Odetchnęłaś głęboko ciepłym powietrzem i już miałaś się zbierać, gdy usłyszałaś głuche kroki, przytłumione piaskiem. Odwróciłaś głowę w lewą stronę, gdy poczułaś czyjąś obecność obok siebie. Zauważyłaś José, siadającego powoli u twego boku. Spojrzałaś na to zaskoczona, aczkolwiek zadowolona.
Od czasu pamiętnych zakupów, gdy to do rozmowy z tobą przymusił go dziadek, zdążyliście spotkać się kilkakrotnie. Czasami to ty go zauważyłaś za półką w sklepie muzycznym, innym razem miałaś już naprawdę ciężkie zakupy, z którymi nie mogłaś sobie dać rady. Los splótł wasze drogi w nietypowy, ale uszczęśliwiający was oboje sposób. Był to jednak pierwszy raz, gdy z twojej perspektywy, spotkanie nie odbyło się "przy okazji'.
Szybko jednak wybiłaś sobie to z głowy, wmawiając sobie, że za szybko oceniasz sytuację.
- Witaj - jego przyjemny głos od razu wywołaj twój uśmiech. - Można się przysiąść, jeśli to nie problem?
- Ależ oczywiście, że nie problem! Zresztą, dla ciebie zawsze jest miejsce. Za bardzo cię lubię, by ci odpuścić - zachichotałaś, patrząc na jego zdziwienie i ledwie widoczny rumieniec na spalonej słońcem skórze. Wciąż nie mogłaś uwierzyć, że jakimś cudem byłaś w stanie czasami zakłócić jego spokojną, ale radosną aurę.
- Cóż, bardzo mnie to cieszy. A czy w sercu też?
Teraz to ty znowu rumieniłaś się szalenie, czując, że końcówki twoich uszu są szalenie gorące. Ponieważ nie wiedziałaś co odpowiedzieć, przemilczałaś temat, uparcie wpatrując się w bezkresny ocean. Po chwili przypomniałaś sobie, że spotkałaś go kiedyś w bibliotece, gdy opowiadał coś dzieciom z wyspy.
- José?
- Tak?
- Opowiedz mi coś - mruknęłaś, nie spoglądając w jego stronę. Po chwili usłyszałaś westchnięcie. - Nawet coś z życia. Może być nawet jakaś głupota. - Gdy w końcu odwróciłaś się, spoglądając w jego stronę, zauważyłaś, że patrzy w przestrzeń swoimi brązowymi oczami, intensywnie się zastanawiając. Po chwili na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Mam coś z życia. Ale bynajmniej nie głupotę. Na pewno chcesz usłyszeć?
- Oczywiście! Opowiadaj. - Twoje oczy zalśniły z ekscytacji. Ułożyłaś się wygodniej na ciepłym piasku.
- No więc, poszedłem kiedyś do swojego dziadka, który razem ze swoimi przyjaciółmi grał w domino przed sklepem. Myślałem już, czy nie wrócić do mieszkania, gdy usłyszałem, że na werandę sklepu weszła obca osoba...
classic music:
Było to mroźne, styczniowe popołudnie. Siedziałaś samotnie na ławce przed budynkiem starego teatru, w którym teraz odbywały się głównie koncerty muzyki klasycznej, którą tak bardzo lubiłaś. Właśnie wybierałaś się na koncert, ale była do niego jeszcze godzina, dlatego postanowiłaś przysiąść na chwilę i przyjrzeć się otoczeniu.
Koniec końców zima jednak była śnieżna. Białe płatki spokojnie spadały z nieba, osadzając się na już istniejących zaspach, ale też przechodniach. Twój elegancki płaszcz również przyprószył się lekko bielą.
Przyglądałaś się własnie gołębiom dziobiącym mały, odśnieżony kawałek chodnika, gdy usłyszałaś męski głos.
- To Pani? - Odwróciłaś się w jego kierunku. Stał tam brązowowłosy, którego poznałaś w dzień wigilijny. Znowu miał na sobie ten sam płaszcz, jednak zamiast parasolki posiadał gruby, czarny szalik owinięty kilkukrotnie dookoła szyi.
- Oh, witaj Adamie... dobrze zapamiętałam twoje imię, prawda? - Gdy mężczyzna potwierdził kiwnięciem, odetchnęła z ulgą, po czym uśmiechnęłaś się delikatnie. - Nie mów mi Pani; nie przepadam, gdy ludzie zwracają się do mnie tak formalnie.
- [Imię] - mężczyzna mruknął, po czym dosiadł się do ciebie. - Co tu robisz?
- Wybieram się na koncert fortepianowy - odpowiedziałaś, po czym spojrzałaś na swój lśniący zegarek na nadgarstku. - Ale mam jeszcze chwilę czasu, dlatego obserwuję świat.
Gdy tylko to powiedziałaś, mężczyzna zerwał się nagle, czerwieniąc się lekko. Spojrzałaś zmartwiona na niego.
- Coś się stało Adamie?
- T-to ja na tym koncercie gram - wymamrotał, odwracając wzrok, zawstydzony swoją reakcją. Wystarczająco czuł, że wygłupia się w twojej obecności, jako prawie nieznajomej, pięknej kobiety. Nic jednak nie mógł na swoje reakcje poradzić, nieważne jak bardzo się starał.
Ty jednak nie przejęłaś się całą tą sytuacją szczególnie, wręcz zapominając o tym, jak energicznie wstał.
- Naprawdę, to wspaniale - twoje oczy ożywiła ekscytacja, jednak zaraz obok pojawiło się też zamyślenie. - No tak, mówiłeś, że jesteś muzykiem... Będę miała okazję doświadczyć twojej ekspresji twórczej. Ale, czy to nie oznacza, że już powinieneś się przygotowywać do występu?
Twój trzeźwy umysł od razu wyłapał, że skoro muzyk nie przebywał na sali od samego rana, to przynajmniej teraz powinien się przygotować porządnie. I chyba pamiętałaś o tym bardziej od mężczyzny, bo on wyglądał na zaskoczonego twoimi słowami. Potem spojrzał na zegar na wieży jakiegoś starego ratusza, stojącego przy dziedzińcu.
- Racja; na śmierć zapomniałem - jęknął, a ty zachichotałaś cicho. Nie musiałaś czekać na koncert. Brązowowłosy już teraz ukazywał pełny wachlarz emocji.
- To w takim razie idź! Zobaczysz mnie ponownie, gdzieś na widowni - zakreśliłaś ręką w powietrzu bliżej nieokreślony ruch.
Niebieskooki przytaknął i już zrobił krok w stronę bliżej drzwi, gdy w jego umyśle zaświtała pewna myśl. Wrócił swoje nogi tuż przed twoją osobę, po czym wziął głęboki oddech, który zarysował się w powietrzu białym kłębkiem pary wodnej.
- Czy nie chciałabyś pójść ze mną i towarzyszyć mi w przygotowaniach? - Spojrzał na ciebie, wyraźnie oczekując odpowiedzi. Ty tylko uśmiechnęłaś się radośnie.
- Z wielką chęcią! - Poczułaś, jak twoje policzki rumienią się już nie tylko od mrozu, ale też w reakcji na propozycję.
Po chwili w twoją stronę wysunęła się smukła, męska dłoń odziana w czarną rękawiczkę.
- W takim razie zapraszam ze mną, [Imię}...
hip-hop/rap:
Wasza relacja, choć wskazywała na ewidentny, namiętny i gorący romans, wcale taka się nie stała od dobrych paru tygodni, a nawet - można by i tak liczyć - miesięcy.
Racja, na początku ubierałaś się ładniej i dostawałaś od niego kwiaty na każdym spotkaniu.
Ale z czasem wasze wyjścia zmieniły się na siedzenie przed z telewizorem z jakimś "talk-show", a róże i tulipany - w twój ulubiony fast-food kupiony za rogiem. I było wam w takim momentach całkowicie dobrze, ponieważ zdążyliście już zrozumieć, że jesteście dla siebie czymś na wzór przyjaciół, jednej z tych normalnych relacji, jakie zdarzyły się w waszych pokręconych życiach.
Zresztą, dziś również była jedna z takich sytuacji. W dresie leżałaś na kanapie, opierając na nim nogi, podczas gdy on żując ostatniego kęsa niezdrowego posiłku wpatrywał się w telewizor. Oglądaliście "Facetów w Czerni", rozkoszując się swoją obecnością.
Nagle jednak jego telefon zaczął wibrować, co oznaczało, że ktoś do niego dzwonił. Westchnęłaś ciężko, ponieważ telefon leżał tuż obok ciebie, przez co zostałaś poproszona o podanie go.
Z męczenniczym jękiem przewróciłaś się i sięgnęłaś po urządzenie. Spojrzałaś na wyświetlacz, podając go towarzyszowi.
– Mama – mruknęłaś.
Nagle zauważyłaś, że mężczyzna spina się, słysząc to. Odebrał, po czym na czas rozmowy wyszedł do innego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
***
Ta rozmowa była bardzo... żywiołowa, ale i smutna. Słyszałaś, że mężczyzna na początku stara się być spokojny i mówić przyciszonym głosem. Potem jednak zdenerwowanie musiało wziąć nad nim górę, ponieważ słyszałaś przez cienką ścianę jego krzyki do telefonu.
Po chwili czarnowłosy wrócił, a ty zauważyłaś, że podświadomie napina mięśnie, przyjmując bojową postawę. Miałaś wrażenie, że w ogóle zapomniał o tobie, bo siadł na kanapie nie obdarzając cię nawet jednym spojrzeniem. Przypomniał sobie o tobie dopiero, gdy delikatnie musnęłaś dłonią jego ramię. Wzdrygnął się, gwałtownie spoglądając na ciebie rozkojarzonym wzrokiem.
- James, co się stało? - Spytałaś, a w twoim głosie można było wyczuć zmartwienie.
- Nic takiego - próbował cię zbyć, jednak wiedząc, że to niesprawiedliwe zostawiać cię bez informacji, dopowiedział. - Rodzinne nieporozumienia.
Westchnęłaś współczująco. Takie problemy zawsze są bolesne, a konflikty nie raz pozostawiają po sobie bolesny, psychiczny ślad.
Próbując jakoś wesprzeć swojego przyjaciela, przytuliłaś do delikatnie. Po chwili otulił cię zapach jego wody toaletowej. Wyczułaś, że napina delikatnie mięśnie, jednak po chwili rozluźnił się lekko, odwzajemniając gest.
Gdy odsunęłaś się, uśmiechnął się do ciebie krzywo. Kilkakrotnie podczas swoich rozmów pojawiał się temat różnych nieprzyjemnych sytuacji, jakie działy się w waszym życiu. Zawsze wtedy wykazywałaś całkowite wsparcie, ale teraz dopiero poczuł jego fizyczny wymiar. Nie wiedział, że szczery uścisk i troska wobec niego potrafią tak bardzo ukoić jego nerwy.
Nic ci nie powiedział, mając nadzieję, że zrozumiesz, że to ty trzymasz go przy normalności i jesteś jego promieniem w brudzie życia, jakkolwiek poważnie i zobowiązująco to nie brzmiało. I nie zamierzał dać ci odejść.
electronic:
Minęły trzy dni od twojej kraksy z tajemniczym chłopakiem. Przez ten czas zdążyłaś uważnie przestudiować jego notes. Choć co jakiś czas dopadały cię wyrzuty sumienia, to ciekawy wiersz czy rysunek od razu usuwały je, by zastąpić je nieprzebraną ciekawością. Zostawiłaś nawet po sobie pamiątkę...
Oczywiście jako uczciwa, porządna kobieta, przez ostatnie trzy dni, gdy tylko przechodziłaś obok skateparku to nosiłaś przy sobie dzienniczek by oddać go właścicielowi. Teraz właśnie było takie popołudnie - znowu w swojej kusej spódniczce wracałaś, łapiąc delikatnie tchnienia wiatru na palącą skórę. Nagle jednak usłyszałaś od lewej strony dziwnie znajomy głos, a gdy zorientowałaś się, że przechodzisz obok skate parku uśmiechnęłaś się rozbawiona.
- Mamy naszą zgubę - powiedziałaś sama do siebie, skręcając w tłum nastolatków tłoczących się przy barierkach. Co chwila łapałaś ich na zdziwionych spojrzeniach - co w końcu robi dziewczyna w krótkiej spódniczce w takim miejscu? Nie miałaś również deski...
Po chwili przystanęłaś, gdy z prawej strony mignęły ci czerwone włosy. Odwróciłaś się w tamtym kierunku.
Chłopak jeszcze nie zauważył się, grzebiąc w swojej torbie. Podeszłaś więc do niego i stanęłaś nad nim, rzucając na jego osobę cień. Gdy tylko go zrobiłaś, rozległ się jego głos.
- Odsuń się, Athe - powiedział zniecierpliwionym głosem. Gdy jednak cień nie znikał, podniósł głowę i spojrzał gniewnie na winowajce. - Mówiłem ci, spadaj...
Gdy jednak wasze spojrzenia się skrzyżowały, z jego twarzy wyparowały jakiekolwiek oznaki wściekłości, a zastąpiły je objawy zdezorientowania, aż w końcu i... zawstydzenia. Uśmiechnęłaś się delikatnie, widząc taką reakcję.
- Cześć - podniosłaś lekko rękę w geście powitania. Ten, cały czerwony, pokazał to samo, po czym wyprostował się gwałtownie, stając tym samym na przeciwko ciebie. - Mam coś twojego, Arata.
Mówiąc to, powoli wyciągnęłaś z kieszeni notes. Do tej pory milczący chłopak ożywił się znacznie i natychmiast pochwycił go w swoje ręce. Otworzył szeroko oczy, co chwila spoglądając to na okładkę bruliony, to na ciebie.
- K-kiedy-
- Gdy na mnie wpadłeś - odrzekłaś wesoło, po czym wbiłaś palec w jego brzuch. - Powinieneś uważać, naprawdę, Ara!
Cały czerwony chłopak kiwnął tylko głową, nie wiedząc jak zareagować. Ciągle natomiast przypatrywał się twojej twarzy.
Ty, całkowicie nieskrępowana, spojrzałaś na zegarek na nadgarstku. Wskazywał on zdecydowanie, że powinnaś już dawno być na stancji, nim zacznie się odcinek twojego ulubionego serialu. Westchnęłaś z rozżaleniem.
- Niestety, muszę już iść! Trzymaj się tam - odrzekłaś, wymijając chłopaka z uśmiechem. Po chwili odwróciłaś się i nim pomachałaś mu na pożegnanie, oznajmiłaś tajemniczym głosem. - Poszukaj, sama coś do niego wpisałam...
Po czym odbiegłaś, mocniej chwytając siatkę z zakupami. Chłopak natomiast patrzył się, jak twoje [kolor] włosy znikają za rogiem. W transu wybudziło go dopiero buczenie kilku młodszych dzieciaków, które do tej pory obserwowały wszystko z uśmieszkiem.
- ARATA ZNALAZŁ SOBIE DZIEWCZYNĘ - wrzeszczały, jeżdżąc dookoła chłopaka. Ten tylko zirytowany zaczął jeszcze bardziej się rumienić i denerwować. Krzyczał, chcąc się wytłumaczyć.
- Cisza! J-ja ją tylko raz spotkałem! - Biednego czerwonowłosego jednak nikt nie słuchał.
=======
o i koniec! ale oczywiście nie tej książki - tylko tego rozdziału. zdaję sobie sprawę z tego, że jest toporny - pewnie łatwo się domyślicie, które fragmenty pochodzą jeszcze sprzed miesięcy, może roku, a które są świeże.
potrzebuję też na powrót poczuć ich charaktery, smaczki, wczuć się w fabułę, co mam nadzieję, nastąpi w następnych rozdziałach. A tymczasem:
mam nadzieję, że podobał wam się choć trochę ten rozdział, chętnie poznam waszą opinię
uwu, tagehaya.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top