ROZDZIAŁ XIV
#wnaszymrytmieVI
Ig: _heartless_girl_author
Tt: _heartless_girl_author
_____________________________
FINN
Po próbie i krótkiej rozmowie z Liam'em, w której napomknął coś o nowej trasie koncertowej po Stanach, od razu wsiadłem w samochód i pomknąłem niemal pustymi chicagowskimi ulicami w stronę Grand Park. Miałem się tam spotkać z Cassandrą przy fontannie Buckingham.
Było to idealne miejsce by pokazać się ludziom. Szczególnie, że przy fontannie zazwyczaj kręciło się sporo zarówno turystów jak i mieszkańców.
Liam wspominał też że planował umówić nas na kolejny wywiad i sprowokować moją byłą do wypowiedzenia się na ten temat. Musiał tylko ustalić dogodny dla nas termin. Przeklinał przy tym sukowatą menadżerkę Cassandry, która celowo nie odbierała, by go wkurwić.
Wendy od jakiegoś czasu siedziała cicho jak mysz pod miotłą. Od trwania mojego fikcyjnego związku z blondynką nie pchała się przed kamerę i unikała prasy. Do tej pory tylko jeden dziennikarz złapał ją na w centrum handlowym, ale nie uzyskał wielu odpowiedzi na swoje pytania.
Cieszył mnie ten spokój, ale bałem się, że to tylko cisza przed burzą.
Stojąc na światłach mimowolnie przysłuchiwałem się ogłaszanym wiadomością.
-Pojawiły się nowe informację w sprawie zaginięcia Leonarda Evansa, właściciela największej sieci hoteli w stanie Illions. Dzisiaj na komendę policji w Chicago anonimowo dostarczono kluczowe dowody, mogące przyśpieszyć działania policji w tej sprawie. Do tej pory poszukiwaniami zaginionego zajmowała się wyłącznie policja, dziś rano włączyła się również prokuratura.
Marszczę brwi, wsłuchując się w głos kobiety, zaciekawiony tematem.
Ta sprawa ciągnęła się od dobrych kilku miesięcy, a policja przez długi czas zatrzymała się w martwym punkcie. Szczerze współczułem rodzinie mężczyzny, muszą bardzo cierpieć z powodu tej okropnej sytuacji.
Szczerze, nie wyobrażałam sobie życia bez któregokolwiek z członków mojej rodziny. Nawet bez mojej młodszej siostry, którą pamiętam, ze kiedyś chciałem sprzedać za tabliczkę czekolady. Niestety mama się nie zgodziła.
-Leonard Evans zaginął 4 stycznia. Sprawa została zgłoszona na policję następnego dnia przez jego córkę. Mężczyzna ostatni raz był widziany przed jednym ze swoich hoteli, gdy wsiadał do taksówki, która miała zapewne zawieść go do domu. Jego córka zeznała, że nie wrócił tej nocy do domu. Policja apeluje o kontakt, jeśli ktoś posiada informację na temat zaginionego.
Parkuję niedaleko parku, gdy kończą się wiadomości.
Słońce świeciło mocno na bezchmurnym niebie, sprawiając, że pociłem się jak świnia. Jedynie delikatne podmuchy letniego wiatru dawały nieco ukojenia.
Wszedłem do parku, chowając się przed gorącymi promieniami słońca w cieniu drzew. W oddali dostrzegłem Cassandrę, która siedziała na ławce i przeglądała telefon. Miała na sobie zwiewną białą sukienkę, a jasne fale związała w kitkę. Kilka pasm opadało na jej buzie, sprawiając, że wyglądała o wiele łagodniej. Na nosie miała czarne i eleganckie okulary przeciwsłoneczne.
Podchodząc bliżej, dostrzegam jak jej brwi ściągają się w zmartwieniu. Nerwowo obraca między palcami złotą zawieszkę, oddychając nierównomiernie.
-Cześć
Mój głos zwrócił uwagę Cassandry. Okulary przesunęła na głowę, odsłaniając duże, niebieskie oczy. Na powiece miała namalowaną idealną kreskę, a jej kości policzkowe zostały uwydatnione przez bronzer.
-Cześć – jej usta rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu.
-Panienko?
Nieznajomy, męski głos zwrócił moją uwagę. Odwracam głowę w stronę postawnego, aczkolwiek zwyczajnie ubranego mężczyzny. Przerastał mnie o kilka centymetrów i miał bardziej rozbudowane ramiona.
-To on. Nie jest groźny, Em.
-Em?
-Emanuel Warren. - przedstawia się – Ochroniarz pańskiej dziewczyny.
W głowie słyszałem melodyjny, wkurzony głos blondynki dodającej „fikcyjnej ".
-Ochroniarz? - pytam. - Wcześniej nie miałaś ochroniarza. Po co ci on teraz?
-Względy bezpieczeństwa. Firma ochroniarska, z których usług korzystam poleciła Emanuela. - tłumaczy spokojnie, w dalszym ciągu uśmiechając się delikatnie. Miałem wrażenie, że jej spokój to tylko pozory. - Możesz już odejść.
Gdy facet odchodzi skąd przylazł, siadam obok blondynki. Opieram się wygodniej o drewniane oparcie. Układam ramię na jej barkach, przyciągając Cassandrę bliżej. Kilkoro ludzi spogląda w naszą stronę, dlatego delikatnie całuję czoło dziewczyny.
-Co się dzieje?
-Nic, mówiłam ci.
-Widzę, że coś jest nie tak. - odpowiadam. - Jesteśmy w tym razem, Cassie. Nasz układ będzie nieważny, jeśli będziesz martwa.
Blondynka mimowolnie parska śmiechem, kręcąc przy tym głową.
Jej śmiech robi z moim sercem dziwne, lecz całkiem przyjemne rzeczy. Nie jestem jednak do końca pewny czy mi się to podoba.
Zasada numer 3 – Nie zakochamy się w sobie.
Ta myśl szybko mnie otrzeźwia. To co jest między nami nie jest prawdziwe. Sam to zaznaczyłem na samym początku nim oboje weszliśmy w ten układ. Nie chciałem przechodzić tego samego gówna co z Wendy. Obawiałem się, że nie pozbierałbym się ponownie. Nawet teraz moje serce nie było złożone do końca do kupy.
Bałem się wchodzenia w kolejny związek.
-Pewna kobieta zaniepokoiła mnie. Opowiedziałam o niej Monicę, a ona od razu zadzwoniła do firmy ochroniarskiej. Nie wydaję mi się, żeby coś mi zrobiła, ale wolę nie zastanawiać się za każdym razem jak wyjdę z domu czy ktoś zaraz nie sprzeda mi kulki w łeb.
-Byłoby szkoda, gdyby taka piękna twarzyczka miała dziurę w czole. - moje słowa kolejny raz wywołują jej śmiech, tłumiony przez dłoń, którą przystawia do ust. - Kiedy ta kobieta się pojawiła?
-Niedawno. Może z tydzień temu. - wzrusza ramionami, swobodniej się o mnie opierając. - Po naszej randce w Mcdonaldzie.
Strach ścisnął moją klatkę piersiową.
Przywołałem w wyobraźni tamten dzień. Tak sądziłem, że Cassandra wydawała się być niespokojna i spięta, ale zlekceważyłem to.
Moja intuicja rzadko mnie zawodziła. W tamtym momencie także była niezawodna.
-Nieważne, zmieńmy temat, proszę. Nie chcę psuć sobie humoru jeszcze bardziej.
Jej ramiona nadal były sztywne i spięte. Czegoś mi nie mówiła. Ale nie powinnienem naciskać.
Im mniej wiemy na swój temat tym lepiej. Łatwiej po 6 miesiącach będzie się nam rozstać.
A przynajmniej tak sobie wmawiam.
-Wiesz, że Kate Buckingham sfinansowała tą fontannę na cześć swojego brata, Clarenca? Byli ze sobą bardzo blisko, szczególnie po śmierci ich rodziców. Kate załamała się po jego śmierci w 1913 roku.
-Tak? - zapytałem zaskoczony. - Dlaczego akurat fontannę?
-Kate nie chciała, aby jej brata upamiętniono w formie typowego posągu czy monumentu. Uważała, że takie formy są zbyt statyczne i nie oddają ducha jego życia oraz ich wspólnej wizji dla Chicago. Wydała wtedy ponad 1 milion dolarów.
-Nieźle. - komentuję. - Nie wiem czy ja dałbym radę bez Rose.
-Rose to twoja siostra?
Ciche pytanie uleciało z kształtnych i pełnych ust Cassandry. Jej wargi musiały kusić nie jednego faceta, w tym mnie.
-Tak, młodsza. - odpowiadam po chwili. - Jest moim oczkiem w głowie, chociaż czasem jest upierdliwa i wredna. Niemal jak ty.
-Nieśmieszne. - parska, posyłając mi spojrzenie z dołu.
-Skąd tyle wiesz o tej fontannie?
Pytanie samo wyleciało spomiędzy moich ust.
Cassandra zamilkła, podziwiając zdobienia fontanny i wodno - świetlny pokaz, który niemal na każdym zrobi wrażenie.
-Przychodziłam tu razem z mamą, gdy ojciec wyjeżdżał w delegacje.
Kiwam w zrozumieniu głową.
-Pewnie są z ciebie dumni? Niewiele młodych osób odnosi taki sukces jak ty.
Dziewczyna ponownie spina się w moich ramionach.
-To nie jestem już tylko drugoplanową aktoreczką, która weszła do tego świata za pomocą pieniędzy i kontaktom tatusia?
-Nie zapomnisz mi tego, co?
-Nie licz na to.
Nie umyka mojej uwadze, że nie odpowiedziała na moje pytanie.
-W dodatku Netflix zatwierdził mnie jako główną postać w nowej produkcji. - wystawia w moją stronę język.
-Gratuluje - odpowiadam szczerze, uśmiechając się. - Wychodzi na to, że nie jesteś aż tak beznadziejna.
Przewraca oczami, ale nie mówi nic więcej. Po prostu trwany w tej beztroskiej chwili, dopóki słońce nie chowa się za widnokręgiem. Niebo zmienia kolor, przeplatając różowy z pomarańczowym.
-Moi rodzice nie żyją. - szepcze z bólem. - Ale Monica jest dla mnie niemal jak druga matka, więc chyba nie jest aż tak źle.
Nie mówię nic, mocniej oplatając ciało blondynki. Okulary, które ma na głowie nieco się przekrzywiają.
Układam dwa palce na jej brodzie, odwracając jej głowę w moją stronę. Łączę nasze usta, całując ją głęboko. Wkładam w ten pocałunek cały żal, pragnąc chociaż na chwilę ją pocieszyć. Zabrać od niej cały ból i smutek, który dźwigała.
Nie zasłużyła na taki kopniak od losu.
Mimo całego gówna, które nagle na nią spadło nadal świeciła jasno i ciepło jak słoneczko
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top