ROZDZIAŁ VII
#wnaszymrytmieVI
Ig: _heartless_girl_author
Tt: _heartless_girl_author
_______________________________
CASSANDRA
Moja noga mimowolnie podryguję. Wbijam długie, kremowe paznokcie w skórę, próbując oderwać swoje myśli od tej całej sprawy.
Czego znowu chcą?
Od czasu zaginięcia ojca byłam przesłuchiwana już trzy razy, a pytania niewiele różniły się od poprzednich. Za każdym razem, gdy słyszałam te same słowa, powtarzane kilkukrotnie w ciągu przesłuchania, wpadałam w wściekłość.
Ich niekończące pytania powodowały u mnie ataki paniki, wywołane bolesnymi wspomnieniami, które za wszelką cenę chciałam pogrzebać w swoim umyślę.
Bałam się, że tego wieczora cała ta sekwencja powtórzy się.
- Cassandra.
Finn od kilku minut nieskutecznie próbuję zdobyć moją uwagę.
- Cassie.
- Zero pytań. - przypominam mu. - Mieliśmy nie grzebać w swojej przeszłości.
- Zakaz dotyczył wyszukiwania informacji w Internecie, a nie bezpośredniego pytania cię. - zaznacza z cwanym uśmieszkiem.
- Nic ci nie powiem, Finn. - syczę. -Więc nie pytaj i nie drąż.
- Jezu, dobra.
Kierowca staję przed apartamentowcem mężczyzny. Brunet wysiada bez słowa, trzaskając tak głośno drzwiami, że zabrzęczało mi w uszach. Wzdycham, gdy samochód ponownie rusza, kierując się na posterunek policji.
Gonitwa myśli dręczyła mnie, dopóki nie dotarliśmy na miejsce. Na podjeździe czekała na mnie Monika. Już z daleka widziałam jak bardzo było wkurzona.
- Przysięgam, że kiedyś wyrżnę całą chicagowską policję! - mamrocze pod nosem.
Łapię mnie pod ramię, odwracając się w stronę budynku. Żwawym, zdenerwowanym krokiem kierujemy się do środka.
- Zamiast robić coś pożytecznego, oni wzywają ludzi w środku pieprzonej nocy na kolejne, niepotrzebne przesłuchanie. - wiązanka przekleństw wypływa z ust kobiety. - Nie odpowiadaj na pytania, które uznasz za niezwiązane z sprawą lub budzące twoje podejrzenia.
- Dobrze.
- Idź, a ja zadzwonię do naszego adwokata.
Biorę drżący oddech, nim naciskam na klamkę i wchodzę do klimatyzowanego pomieszczenia. Szare ściany z pewnością spowodowały depresje u nie jednej przebywającej tu osoby, a białe, jaskrawe światło tylko pogarszało tylko efekt.
Szczerze współczułam funkcjonariuszom, którzy tu pracowali.
- Panna Evans? - pyta. Policjant z równo przystrzyżoną, ciemną brodą pojawia się przede mną. Nie odkleja wzroku od kartek spiętych spinaczem.
- Powell. - poprawiam uprzejmie. - Nie posługuję się nazwiskiem ojca.
- Panno Powell. - wskazuję ręką na drzwi na końcu korytarza. - Zapraszam.
Wymijam mężczyznę, kierując się do wskazanego miejsca. Czuję za sobą jego obecność, gdy pewnym korkiem przemierzam długi i wąski korytarz.
- Proszę usiąść, porozmawiamy.
Na środku pomieszczenia ustawiono dębowe biurko. Po przeciwległych stronach mebla stały krzesła, wyglądające na mało wygodne. Na biurku stał komputer oraz niewielka lampka.
Siadam, zakładając nogę na nogę. Obserwuję młodego funkcjonariusza, który rzuca dokumentami na blat, po czym zajmuję swoje miejsce. Dopiero w chwili, gdy rozsiada się, raczy spojrzeć mi w oczy.
- Wie Pani dlaczego została wezwana?
- Domyślam się. - odpieram obojętnie. - Ale nie rozumiem w jakim celu, skoro zostałam już kilkukrotnie przesłuchana.
- Wykonuję tylko polecenia z góry.
Kartkuję kilka spiętych ze sobą stron, po czym unosi wzrok na mnie. Utrzymuję kamienny wyraz twarzy, nie dając po sobie nic poznać.
- Leonard Evans zaginął z nocy 13 na 14 stycznia. Ostatni raz był widziany w jednym z swoich hoteli, a jego stał wskazywał na to, że był nietrzeźwy. Świadkowie zeznali, że widzieli jak wychodził. Czy jest Pani pewna, że nie dotarł do domu?
- Jestem pewna.
- Dlaczego zgłosiła Pani jego zaginięcie dopiero po trzech dniach?
Poważna, surowa mina funkcjonariusza sprawia, że się denerwuję. Jego stalowy wzrok świdruję mnie, jakby chciał prześwietlić moją duszę.
- Ojciec często nie wracał do domu. Jego nieobecności trwały co najwyżej dwa dni, więc gdy nie wracał już trzecią noc z rzędu, zaniepokoiłam się.
- Wie Pani gdzie się wtedy podziewał?
- Nie wiem. Nigdy nie zdradzał mi dokąd się udaję. - odpowiadam formalnie, pilnując by mój głos był spokojny.
Jednak z każdym kolejnym pytaniem moja irytacja rosła, a ja z trudem powstrzymywałam się od wywrócenia oczami.
- Jakim ojcem był Leonard Evans?
- W czym moja odpowiedź ma pomóc w znalezieniu Leonarda?
- Proszę nie utrudniać i po prostu odpowiedź.
- Był dysfunkcyjny. Nie zajmował się mną, chyba, że mógłby na tym coś zyskać. Rzadko pojawiał się w domu, zbyt zajęty interesami. Wieczorami lubił się napić.
- A co z Pani matką? - pyta. - Zostawiła Panią z tym mężczyzną?
- Nie żyję. Zmarła, gdy byłam mała. - mówię szczerze. - Nie pamiętam jej zbyt dobrze.
- Moje kondolencje.
Wzdycham ciężko, czując jak moje serce ściska się boleśnie na wspomnienie o mamie.
Jej śmierć była kolejnym za co nienawidziłam ojca. Słyszałam jej krzyki, gdy bił ją i kopał. Widziałam jak niemal martwym, pustym wzrokiem błagała mnie bym gdzieś się ukryła i nie wychylała się, dopóki ojciec nie zniknie. Pamiętam jak siedziałam w szafie i zaciskałam ręce na uszach, by stłumić dobiegające zewnątrz odgłosy.
Po tym jak ją skatował, znalazł mnie. Byłam sparaliżowana przez strach, gdy rzucił mną o podłogę i kazał ścierać krew mojej mamy z paneli. Moje całe ciało trzęsło się, ale nie płakałam. Wbijałam sobie paznokcie w skórę i wgryzałam się w nią, by nie uronić ani jednej łzy.
Zawsze bił mocniej, gdy płakałam.
- Nie potrzebne jest mi Pana współczucie. - syczę. - Proszę tego nie przeciągać.
- Skąd ta irytacja?
- Bo muszę odpowiadać na głupie pytania na temat człowieka, którego nienawidzę. Nie żywię żadnych cieplejszych uczuć do jego osoby. To chyba oczywiste, że będę zirytowana. Szczególnie, że ściągacie mnie tu o tak później godzinie. - syczę.
Opieram się wygodniej o oparcie krzesła, patrząc wyzywająco w oczy mężczyzny. Ciśnienie skaczę mi w górę, gdy nie widzę żadnej zmiany w jego mimice. Moje słowa ani ton w jakim je powiedziałam nie zrobiły na nim żadnego wrażenia.
Cholerna policja.
- W takim razie przejdźmy do sedna. Mogłaby Pani opowiedzieć jeszcze raz z wszystkimi szczegółami noc z 13 na 14 stycznia?
Wzdycham z rozdrażnieniem, ale posłusznie wykonuję polecenie funkcjonariusza.
***
Z pokoju przesłuchań wychodzę grubo po trzeciej w nocy, po pięciu spędzonych w środku godzinach.
Na korytarzu czeka na mnie Monica, pisząc coś w swoim tablecie. Od razu, gdy mnie dostrzega, podnosi się z małego, plastikowego krzesełka i chowa tablet do torby, którą ma na ramieniu. Obejmuję mnie mocno z widocznym na jej twarzy zmartwieniem.
- I jak?
- Chujowo, ale chyba stabilnie.
Kobieta parska, ale nie komentuję tego.
Byłam cholernie zmęczona. Nie miałam siły stać prosto, a moje oczy same się zamykały. Szpilki wpijały się w moje stopy, a długa sukienka plątała się pomiędzy moimi nogami.
Miałam tak cholernie dość.
Dość tego miejsca, tego wiecznie znudzonego faceta, który mnie przesłuchiwał i tej całej sprawy z zaginięciem mojego, pożal się Boże, ojca. Miałam dość życia.
- Zabierz mnie do domu. - mamrocze w jej ramię.
- Zaraz, kochanie. - masuję moje plecy. - Zaraz będziemy w domu.
- Proszę wybaczyć wszelkie niedogodności. - mówi mężczyzna, z którym spędziłam ostatnie pięć godzin. - Mogą Panie udać się do domu.
- Liczę, że zdobyte informację pomogą w śledztwie.
Złośliwy ton brunetki nie umyka mojej uwadze.
- Nienawidzę go. - szepcze w szyję Moniki, gdy zostajemy same. - Nie ma go, a on dalej niszczy moje życie.
- Poradzimy sobie ze wszystkim. - jej kojący głos nieco mnie uspokaja. - Zadbam o to, byś miała spokój.
Kiwam głową, a Monica powoli rusza w stronę wyjścia z komisariatu policji. Wsiadam do jej auta, wzdychając z ulgą. Opieram czoło o chłodną szyję, obserwując zmieniający się krajobraz.
- Ludzie w końcu zapomną o tym. Znajdą inny temat, który ich zajmie.
- Ale ja nie zapomnę. - warczę zirytowana. - Nie zapomnę tego jak bardzo bałam się, gdy wracał do domu. Tego jak bił mnie. Tego jak sama musiałam opatrywać swoje rany, bo nikt inny by tego nie zrobił. Tego jak godzinami sprzątałam po jego libacjach alkoholowych. - wymieniam, czując narastającą wściekłość. - Nie zapomnę widoku jego dziwek, które sprowadzał i gwałtów na mamie, których się dopuszczał. Nie zapomnę jego przykrych, gorzkich i nienawistnych słów, które do mnie kierował, bo nie mógł znieść myśli, że ktoś może być od niego lepszy...
- Cassie – szepcze smutno Monica. - Przykro mi.
- Po prostu... zabierz mnie do domu. Chcę zostać sama i pozbierać myśli.
- Dobrze.
Brunetka odwozi mnie do domu, nie odzywając się już więcej w czasie podróży.
Zamykam się w swoich czterech ścianach, dając upust wściekłości, którą odczuwałam. Wszystko co wpadało mi w ręce w ciągu chwili zostawało zniszczone. Z każdym stłuczonym naczyniem odczuwałam coraz większą ulgę. Z każdym krzykiem pełnym frustracji ulatywały ze mnie emocje, które kumulowały się we mnie od czasu jego zaginięcia. Każdy powód, za który go nienawidziłam, widniał w odłamkach szkła i porcelany, drzazgach i zniszczonych meblach.
Zasnęłam dopiero, gdy słońce powoli wychylało się zza widnokręgu, wycieńczona.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top