ROZDZIAŁ XIX
#wnaszymrytmieVI
Ig: _heartless_girl_author
Tt: _heartless_girl_author
_____________________________
CASSANDRA
Uważnie śledziłem wzrokiem Cassandrę, gdy z drapieżnym uśmiechem odchodziła w stronę kuchni. Jej tyłek w tych spodenkach wyglądał
nieziemsko i grzechem było na niego nie spojrzeć.
Nie przyszedłem tu oglądać się za jej jędrnym tyłeczkiem jak napalony licealista - Zacisnąłem zęby, besztając sam siebie w myślach – Tak samo nie powinienem jej całować, ale one same nie wołały. Grzechem powinno być wyglądanie jak cholerna bogini w zwyczajnych, luźnych domowych ubraniach. Jednak ten widok działał na mnie niczym afrodyzjak.
Rozejrzałem się po wnętrzu, chcąc chociaż na chwilę oderwać swoje myśli od blondynki, rozlewającej alkohol do kieliszków.
W mieszkaniu dominowały trzy tonacje kolorystyczne: granatowym, czarnym i białym. Ściana, na której wisiał telewizor pomalowana na granatowy, nad nim został naklejony pozłacany zegar. Meble były głównie ciemne z złotymi wstawkami co dodawało charakteru i elegancji.
Za granatową sofą, na której siedziałem, ciągnął się szereg dużych okien, przez które widać było Chicago skąpane w złotym blasku zachodzącego słońca. Ciemne zasłony aż do ziemi były lekko uchylone, wpuszczając do wnętrza delikatne światło.
Zmarszczyłem brwi, gdy poczułem ruch przy nodze. Zabrałem szybko kończynę, dostrzegając wielkiego szczura, który patrzył na mnie z dołu.
-Ja pierdolę, co to jest?!
Blondynka prycha, tuszując śmiech. Stawia lampki wypełnione do polowy winem na czarnym, metalowym stoliczku kawowym, po czym bierze na ręce wyrośniętego, pozbawionego jakiegokolwiek owłosienia szczura.
-To kot. I nie obrażaj Dante. - posyła w moją stronę spojrzenie spod wachlarza długich rzęs. - To ty jesteś u nas gościem.
-To wyrośnięty szczur, a nie kot.
-Nie słuchaj go. - całuję kota w główkę. - Jesteś przystojniakiem i na pewno nie jedna kocica za tobą szaleje.
Siada na miejscu obok mnie, a Dante, jak go nazwała Cassie, mości się na miejscu pomiędzy jej nogami. Mruczy głośno, wystawiając łepek po więcej pieszczot, którymi zostaje obsypany. Kocur posyła w moją stronę zwycięskie spojrzenie. Mam wrażenie, że uśmiecha się do mnie z pobłażliwością i pogardą
Też bym mu takie posłał, gdybym to ja leżał pomiędzy jej nogami.
Sięgam po kieliszek, zrywając ten dziwny kontakt wzrokowy z Dante. Podaję jeden z nich Cassie, która dziękuję mi uśmiechem.
Ciekawe czy będzie się dalej tak uśmiechać, gdy dowie się, że wiem, że robi mnie w chuja od początku.
-To czym sobie zasłużyłam na twoją wizytę?
-Chłopacy byli zajęci, więc pomyślałem, że ty dotrzymasz mi dzisiejszego wieczoru towarzystwa.
-Skąd miałeś pewność, że będę chciała ci go dotrzymać?
-Nie protestowałaś, gdy pożądliwe oddawałaś moje pocałunki, Cassie.
-Nie? - pyta z zastanowieniem. - Och, może dlatego, że wpychałeś mi swój jęzor do gardła?
-Podobało ci się. - wtrącam z pewnością.
Marszczy nos, robiąc obrzydzoną minę.
-Bywało lepiej. O wiele lepiej.
Unoszę brwi, patrząc na nią z niedowierzaniem.
Nie jestem w te klocki zły. Chyba. Dotychczas żadna z dziewczyn nie narzekała, gdy się całowaliśmy lub robiłem językiem inne...
Cassandra parska śmiechem, niemal opluwając mnie półsłodkim winem. Przewracam tylko na nią oczami, gdy blondynka próbuję opanować napad śmiechu. I oczywiście głośne chrumknięcie wydobywa się z spomiędzy jej warg.
Nie wierzę, że ta słodka, piękna i inteligenta kobieta tak świetnie umie manipulować ludźmi dzięki swojemu urokowi. Wydaję się tak zwyczajna, a jednak w każdej chwili mogłaby ci wbić nóż w serce i pewnie jeszcze byś jej za to podziękował.
Dlatego musiałem dowiedzieć się co knuję razem z swoją sukowatą menadżerką. Nie dam się drugi raz zrobić w chuja.
Mój wzrok ląduję na pudełku schowanym pod jedną z szafek. Marszczę brwi, zwracając się do Cassandry.
-Co to? - kiwam głową w stronę pudła.
Niemal niewidocznie się spina. Upija łyk trunku, dając sobie czas na wymyślenie jakiegoś kłamstwa.
-Prezent. Dostałam go tydzień temu.
-Od kogo?
-Nie wiem, nie był podpisany. - wzrusza ramionami. - Coś ty nagle taki ciekawski, co?
-Zastanawia mnie, dlaczego prezenty chowasz pod meblami. - odpowiadam tym samym luźnym, na nic nie wskazującym tonem, co ona.
Tez umiem kłamać, słońce. Zabawimy się w tę grę razem, co ty na to?
-Nie chowałam go. Dante musiał się nim bawić i wepchnął je pod szafkę.
Szczurek unosi pyszczek na brzmienie swojego imienia. Zerka to na mnie to na swoją Panią, jakby oceniał sytuację. Jestem pewny, że
Cassandra szkoli go na małego zabójce. Gdybym zrobił jeden nierozważny ruch on rzucił by mi się do gardła z pazurami.
Wyglądał na takiego małego gangstera. Mały, ale cholernie niebezpieczny.
-Mogę zobaczyć?
Uważnie obserwowałem każdą jej reakcję, nawet tą najmniejszą. Nawet jej powieka nie drgnęła, gdy powiedziała:
-Pewnie, proszę.
Podszedłem do szafki, na której stało parę ramek z zdjęciami. Głównie przedstawiały ją i Monicę, ale nie zabrakło też zdjęcia małej Cassie z nieznaną mi kobietą. Były niemal identyczne, nie licząc koloru oczu i kształtu nosa. Sięgnąłem po pudełko, zaglądając do środka.
Jakie było moje rozczarowanie, gdy w środku były tylko uschnięte kwiaty, drażniące nos swoim intensywnym zapachem, i Scrabble.
Niech ją szlag, nie kłamała.
-Moja siostra zawsze zmuszała mnie grać w Scrabble. Jest w tym cholernym mistrzem. - podnoszę pudełko z grą na wysokość oczu kobiety. - Chcesz zagrać?
Zerkam na nią.
Akurat przełyka nerwowo ślinę, skubiąc zębami pulchną wargę. Kręci krwistoczerwonym płynem w kieliszku, szukając pewnie w głowie wymówki.
-No nie wiem. Skoro grałeś z mistrzem, musisz być równie dobry. Nie chcę przegrać.
-Dam ci fory.
-Finn, nie...
Z ust blondynki wypada przekleństwo, gdy zsuwam wieczko z opakowania, rozsypując klocki na stoliku. Marszczę brwi, gdy z środka wylatuje tylko parę kafelków. Zaglądam jeszcze do pudełka, ale nic więcej tam nie ma.
Cassie gwałtownie wstaje z kanapy, próbując wyrwać mi grę z rąk. Oddycha nierówno, mrożąc mnie wzrokiem. Chwieję się, potrącając stolik.
-Masz aż tak słabą głowę, Cassie? - pytam z kpiną.
Kobieta jednak nie podziela mojego dobrego nastroju. Opiera się ciężarem o stolik, przykucając na puszystym dywanie. Oddycha głęboko, chowając twarz pomiędzy rękoma.
-Co się dzieje?
Odrzucam to cholerne pudełko gdzieś na bok, a po chwili znajduję się już przy blondynce. Pomagam jej usiąść i przytrzymuje jej osłabione ciało.
Dante miauczy głośno, alarmując o stanie swojej właścicielki. Zapiera się o jej kolano łapkami, drąc się w niebo glosy, jakby poganiał mnie do działania.
-Przynieś... - duka niewyraźne. - ... czarne, średniej wielkości opakowanie.
-Dobrze, gdzie jest?
-W sypialni. Górna szuflada.
Nie odpowiadam, od razu ruszam we wskazane miejsce. Zachowuje zimną krew, skupiając się. Odnajduję jej sypialnie na końcu korytarza.
Trzęsącymi się rękoma przeszukuje niewielką komodę przy jej łóżku. Przełykam ślinę, gdy po kilku długich minutach odnajduję to czego szukałem.
Wracam z czarnym opakowaniem do na wpół przytomnej blondynki i podaję jej pokrowiec. Przyglądam się jej, gdy wyjmuję z niego niewielkie urządzenie i wkłada do niego niebieski paseczek. Światełko nad moją głową rozjaśnia się, gdy Cassandra nakłuwa sobie palec i przystawia go do glukometru.
Oddycha ciężko, czekając na wynik.
-Czemu mi nie powiedziałaś, że masz cholerną cukrzycę? - pytam z złością. - Powinnaś w ogóle pić alkohol?
-Jesteś ostatnią osobą, która może mi prawić w tym momencie kazania. - warczy. - Kurwa.
-Co?
-Jest za niski. – wyjaśnia. - Przynieś z kuchni coś słodkiego. Górna szafka przy lodówce.
Po kilku chwilach przynoszę jej ciastka i na wszelki wypadek wybieram kilka innych słodkości, gdyby to nie starczyło. Nigdy nie miałem styczności z osobą chorującą na cukrzycę, nie wiem co robić.
-Lepiej?
-Tak, dziękuję. - odpowiada cicho. Spoglądam na nią sceptycznie, jakby w każdej chwili mogła zemdleć.- Już lepiej, naprawdę.
Kiwam głową, opadając z ulgą na miękkie poduszki. Ta mała cholera napędziła mi stracha. Czuję jak jej palce wsuwają się w moją dłoń, zaciskając się na niej. Uśmiecha się do mnie delikatnie, z wdzięcznością.
-Dziękuję. Naprawdę, Finn.
Wzdycham, przyciskając ją do swojej piersi. Całuję delikatnie czubek jej głowy, czując jak resztki strachu wypuszczają mnie ze swoich szponów. Nie mogłem się powstrzymać przed tym, nawet jeśli coś przede mną ukrywa.
Nie chcę przyznać tego sam przed sobą, ale... polubiłem jej towarzystwo. Nawet jeśli jest wstrętną kłamczuchą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top