Księga XXVII

(Andrella)

— Skąd ta pewność? — zapytała, starając się zyskać jak najwięcej na czasie. — Jak dotąd żadnemu się nie udało, a wielu próbowało.

Mężczyzna wykrzywił usta w szyderczym uśmiechu. Był młody, choć większą część twarzy pokrywały głębokie bruzdy, blizny, które go postarzały. Różnił się od poprzednich zamachowców głównie tym, że na pierwszy rzut oka kompletnie nie wyglądał jak wysłannik Najwyższego. Nie był też wieśniakiem, o czym świadczył drogi płaszcz i gładka dłoń, którą położył na ramieniu kobiety.

— Zaskoczyłem cię — odparł chrapliwym głosem. — Nie masz, czym się bronić, a cały zamek szykuje się do twojego ślubu, więc nikt cię nie obroni.

Prychnęła.

— Tak się składa, że mój narzeczony zaraz się tu zjawi — zablefowała, zachowując spokojny ton, choć w rzeczywistości gotował się w niej gniew. Ilu jeszcze takich idiotów będzie próbowało ją zabić? — Estrid właśnie po niego poszła.

Ku jej zaskoczeniu na cienkim materiale halki wciąż czuła ostrze. Miała nadzieję, że mężczyzna zwieje, jak tylko usłyszy o możliwym starciu z kolejnymi ludźmi, lecz niestety tak się nie stało. Zamiast tego poczuła, a bardziej usłyszała dźwięk rozrywanego materiału.

— Piękne blizny.

No cudnie, wariat. Pomyślała, próbując przy okazji wezwać Chaos, skoro tak bardzo pragnął, by z własnej woli kogoś zabiła. Teraz, jak cię potrzebuję, to oczywiście nie pomożesz, co?

— Chcesz poznać ich wykonawcę? — W panice rozglądała się po komnacie, szukając jakiejkolwiek broni, lecz na nic takiego nie trafiła. — Pewnie się z nim dogadasz.

Skrzywiła się, kiedy coś ostrego przesunęło się wzdłuż kręgosłupa, rozcinając skórę. Nie potrafiła stwierdzić, jaką bronią dokładnie dysponował nieznajomy, ale była pewna, że nie było to nic większego od krótkiego miecza, bo w innym wypadku zdołałaby zobaczyć to w odbiciu. Poczuła ciepły płyn na plecach. Na pewno nie był to pot. Nie w smak jej było brudzenie krwią sukni, więc łapczywie chwyciła się za pierwszą lepszą myśl o możliwym wyjściu z tej sytuacji.

Przyłożyła dłoń do serca, po czym osunęła się na kolana. Oprawca najwyraźniej nie spodziewał się takiego ruchu, bo momentalnie odskoczył. Jedno szybkie spojrzenie w odbicie wystarczało, aby oszacować swoje szanse. Lustro było jej jedynym ratunkiem. Kopnęła w drewnianą ramę z taką siłą, że gdyby nie przeturlała się w odpowiedniej chwili, na pewno skończyłaby z kilkoma ranami. Huk rozbijanego szkła zagłuszyły głośne przekleństwa mężczyzny. To była sekunda, zanim zdołała się obrócić. Na jej nieszczęście zwierciadło nie upadło na napastnika, co tylko go rozwścieczyło.

— Ostrzegali, że będziesz stawiać opór.

Poderwała się na drżące ze strachu nogi. Facet w tym czasie odstawił połamane lustro na miejsce, a następnie uśmiechnął się z kpiną. Lekceważył ją. Zajmował się sprzątaniem bałaganu, zamiast atakiem. Nie potrafiła tylko stwierdzić czy była to dywersja, czy może po prostu lubił zajmować się bzdurami. W końcu mogła zobaczyć, co trzymał w ręku. Zwykły sztylet. Niestety chwyt miał zbyt pewny, by mogła mu go wytrącić. Zaczęli krążyć wokół siebie. Mężczyzna poruszał się lekko, co przy jego masie ciała było trudne. Czyżby tym razem wysłali profesjonalistę?

W końcu ruszył przed siebie. Ciął w bok, ale na szczęście Andrelli udało się odskoczyć. Przy następnym ciosie uderzyła go w nadgarstek, ale tak jak się spodziewała, nie zdołała wytrącić mu broni. Wycofał się, z szerokim uśmiechem na ustach. Co go tak bawiło?

— Zabolało.

Kolejne pchnięcie, unik i uderzenie. Kobieta z całych sił próbowała wybić mężczyźnie sztylet, lecz ten sprawiał wrażenie, jakby był przyklejony do jego łapy. W końcu udało jej się zbliżyć na tyle, by móc go kopnąć. Wycelowała w miejsce, które miała nadzieję, że najbardziej go zaboli.

— To było niehonorowe — wycedził przez zaciśnięte zęby, trzymając się wolną ręką za krocze.

Skorzystała z okazji. Wyrwała sztylet, a następnie odrzuciła go gdzieś w bok. Nie chciała ryzykować, że znowu trafi w jego ręce. W biegu złapała za welon i stanęła za facetem. Okręciła materiał wokół szyi, zacisnęła i zaparła się stopami o podłogę. Charczenie rozbrzmiało w komnacie. Szarpał się z taką siłą, że oboje wylądowali na podłodze. Zanim zdążyła poprawić chwyt, mężczyzna poderwał się, po czym zatoczył się na ścianę. Odpuściła. Pozwoliła, żeby oprawca odszedł, a sama osunęła się po kamiennym murze, aby odetchnąć. Paraliżujący ból promieniował po całym jej kręgosłupie, nie pozwalając jej się poruszyć. Odszukała przerażonym spojrzeniem mężczyznę i ze zgrozą zorientowała się, że był coraz bliżej, a ona nie potrafiła się podnieść. Nie ucieknie.

Potrzebujesz pomocy, złotko? Nigdy nie sądziła, że kiedykolwiek ucieszy się na dźwięk jego głosu, lecz w tamtej chwili tak właśnie było. Odetchnęła z ulgą.

Krzyk wyrwał się z gardła Andrelli, kiedy sztylet napastnika niespodziewanie wylądował w jej ciele. Oddychała gwałtownie, dławiąc się łzami. Kątem oka spojrzała na lewy bok, skąd wystawała rękojeść. Krwista plama wyglądała niczym róża na śniegu. Zarazem pięknie, jak i makabrycznie. Rana była głęboka, a piekący ból tylko przypominał jej o tym, że lada moment mogła się wykrwawić.

— Pomocy! — wydusiła.

— Krzycz sobie do woli — usłyszała chwilę przed tym, jak nieznajomy wyszarpnął z jej brzucha ostrze. — I tak nikt ci nie pomoże.

Załzawionymi oczami spojrzała na mężczyznę. Mimo że wiedziała, iż w każdej minucie mogła umrzeć, o dziwo czuła spokój. Chciała w końcu odejść z tego świata. Żałowała tylko jednego. Że nie zabrała ze sobą potwora, który zasiadał na tronie Garcii. Nagle kobietę zaatakował niepokój. Już raz Chaos ją odratował, kiedy akurat tego nie potrzebowała. Dlaczego więc zwlekał, gdy pragnęła się zemścić?

W jednej sekundzie stało się tak dużo, że na początku brała to za omamy spowodowane utratą krwi. Jednak szybko przestała tak myśleć. Mężczyzna odskoczył od niej tak gwałtownie, jakby dotknął ognia. Najdziwniejsze, że to nie był krok czy dwa — poleciał niemal na drugi koniec komnaty. Zmarszczyła czoło, kompletnie nie wiedząc, co się wokół działo. Na widok czarnego dymu mknącego prosto do oprawcy spięła się jeszcze bardziej. Przerażonym spojrzeniem zaczęła szukać Meliasa, którego nie potrafiła nigdzie dostrzec. Nie czuła również typowego mrowienia w palcach, więc jeśli mocy nie używał ani car, ani ona, to kto?

Długo nad tym nie myślała, wystarczyło spojrzeć na lustro. W rozbitej tafli odbijał się ludzki cień, który po chwili przeistoczył się w nieco bardziej przerażający kształt. Posturą przypominał zgarbionego olbrzyma, lecz jego ślepia były niczym czerwony ogień — piękne, przeszywające i przede wszystkim niebezpieczne. Już od samego patrzenia na istotę jej skórę pokryła gęsia skórka. To właśnie od niego pochodził czarny dym.

Chaos.

Wątpiłaś we mnie, złotko?

Momentalnie poczuła znajome ciepło, a wraz z nim mrowienie w opuszkach. Przymknęła powieki, napawając się nagłą ulgą i spokojem. Ból również niespodziewane zelżał, choć wciąż czuła wypływającą z rany krew. Była przygotowana na utratę kontroli nad ciałem, jak tylko zjawi się Chaos, ale tym razem miał chyba inne zamiary.

Zabij.

Zerknęła na niedoszłego zabójcę. Szamotał się w cieniach, które niczym wąż oplotły całe jego ciało. Zorientowała się, że jej usta same rozciągnęły się w uśmiechu. W zakrwawionej sukni ślubnej i z taką miną pewnie wyglądała na jeszcze bardziej szaloną niż była w rzeczywistości. Mężczyzna wrzasnął, choć sam wcześniej powiedział, że nikt im nie pomoże.

Zabij.

Kiedy spróbowała wstać, odetchnęła głęboko, przygotowując się na kolejny upadek. O dziwo nie poczuła żadnego ukłucia, czy też bólu z okolic rany. Odsunęła dłoń, którą przyciskała do brzucha i z niedowierzaniem rozsunęła zakrwawionymi palcami materiał gorsetu. Po dźgnięciu pozostała jedynie świeża blizna.

Zabij.

Andrella postanowiła nie tracić czasu na rozmyślania, bo w każdej chwili mogła wrócić Estrid, która nie powinna wiedzieć o jej nowych umiejętnościach. Wolała jak najdłużej utrzymać to w tajemnicy, choć już jeden z jej wrogów o tym wiedział.

Ruszyła przed siebie, a z każdym kolejnym krokiem mrowienie rozchodziło się po całym ciele kobiety. Czuła w żyłach tę mroczną moc. Rozpierała ją. Chciała się jej oprzeć, bo przecież mogła go zabić gołymi rękami, lecz mrok był zbyt kuszący. Hipnotyzował ją. Właściwie nie wiedziała, co robi. Poddała się temu. Dopiero gdy poczuła w dłoni ciężar, zorientowała się, co robi. Trzymała cienistą włócznię zupełnie taką samą, jaką wielokrotnie widziała u Meliasa. Nie wiedziała, czy to było przerażające, czy bardziej fascynujące. Chyba wszystko na raz, bo jej uśmiech mimowolnie się poszerzył.

— J-jesteś n-nowym W-wybrańem Chaosu.

Zwróciła uwagę na mężczyznę. Przerażenie na jego licu było dziwnie satysfakcjonujące, lecz wypowiedziane słowa zirytowały księżniczkę. Nie życzyła sobie, by ktoś tytułował ją tym mianem. Nie była takim potworem, jakim był on.

Nawet nie mrugnęła, kiedy cienista włócznia przebiła krtań napastnika. Krew w piękny sposób rozbryzgała się po komnacie, przy okazji jeszcze bardziej brudząc suknię Andrelli. Można powiedzieć, że z radością obserwowała upadające, martwe ciało. Ten głuchy łoskot — nigdy nie przyszłoby jej do głowy, że będzie to tak miły dźwięk.

— Co tu się do jasnej anielki stało?!

Na szczęście cienie i Chaos znikły w samą porę. Za to przyszła małżonka obróciła się na pięcie i z niewinną miną spojrzała na Estrid. Jednak wymyślenie wymówki było dużo trudniejsze, niż sądziła.

— Jeszcze chwila, a typ by mnie zabił — mówiła z wyrzutem. — Macie tu karygodną ochronę.

— A-ale...

— Gdzie ten ślub?

— W sali tronowej.

Przemknęła szybko obok staruszki, unikając przy tym zbędnych pytań. Już miała wychodzić z komnaty, aby jak przystało na damę, udać się na tę jakże ważną uroczystość, kiedy przypomniała sobie o czymś. Chcąc nie chcąc, musiała się wrócić.

— Jeszcze to, dziękuję — powiedziała, zabierając coś z czerwonej poduszeczki, po którą poszła kobieta. — Nie musisz sprzątać, chcę, aby mój mąż odnalazł swój nieudany prezent.

Tym razem ruszyła do wyjścia jeszcze szybszym krokiem. Nie dbała o to, że wyglądała bardziej jak upiorny strach na wróble, niż idealna panna młoda. Tak naprawdę, gdyby miała wybór, nie szłaby tam, ale ucieczka nie wchodziła w grę. Zemsta była dla niej ważniejsza od czegokolwiek innego.

♕♕♕

Drżącą dłonią założyła na głowę swoją złotą koronę. Ciernie jak zwykle wbiły się w skórę, przez co poczuła, jak po twarzy spływa jej już nie tylko pot, ale też i krew. Poruszyła ramionami, próbując się chociaż odrobinę rozluźnić. Niestety była tak bardzo zestresowana, że ledwo oddychała. Zresztą pokojówka, którą zaczepiła, żeby zawiązała jej gorset, chyba za mocno go ścisnęła. Wygładziła poszarpaną tkaninę spódnicy. W najlepszym stanie okazał się czarny satynowy materiał przykryty rozchodzącym się na boki białym tiulem. Tylko ta część nie miała szkarłatnych plam. Wierzyła, że wciąż wyglądała pięknie, choć po drodze na jej widok kilka osób krzyczało, jakby zobaczyli ducha.

— Otwierać — zadecydowała nareszcie.

Stanie tuż przed drzwiami do sali tronowej było tak naprawdę bez sensu. Jej spóźnienie i tak nie odwoła ślubu, choć gdyby napastnik wykonał zadanie, nawet by do niego nie doszło. Pożałowała rozkazu, kiedy pobladła i potknęła się na oczach dworzan. Czemu od razu na to nie wpadła?

Z zakłopotaniem zorientowała się, że wszyscy na nią patrzyli. Poirytowanymi spojrzeniami wręcz nalegali, żeby się w końcu ruszyła. Tak więc uczyniła. Wyprostowana, z dumnie uniesioną brodą szła prosto do podestu z tronem, na którym już zasiadał Melias. U jego boku oczywiście stał Vadim. Nawet z tej odległości widziała, jak marszczy czoło, jakby naprawdę nie wiedział, co się z nią stało. Za to car wydawał się rozbawiony wyglądem upadłej księżniczki.

— Twój prezent ślubny był równie subtelny, co najazd na moje królestwo — wyszeptała, gdy dotarła do przyszłego męża. — Widzę, że wracamy do korzeni naszej relacji, kochanie.

Wymownie wpatrywała się w Vadima, licząc, że coś go zdradzi. Ten jednak wydawał się autentycznie zaskoczony jej słowami.

— O czym ty mówisz?

Zagryzła policzek, zirytowana jego marnym aktorstwem. Myślała, że będzie się szczycił próbą zamordowania jej. W końcu był do tego zdolny. Zaskoczył ją udawaniem i w sumie już sama nie wiedziała, co myśleć o zamachu. Może to nie on za nim stał?

— Miejmy to już za sobą — westchnął Melias, po czym wstał. — Uklęknijcie.

Mimowolnie do jej umysłu napłynęły nieprzyjemne wspomnienia. Kiedy ostatnim razem sprzeciwiła się temu rozkazowi, zabili Lottę. Zrobili to z taką wprawą, jakby mordowania uczyli się już od kołyski. Wciąż pamiętała zalane szkarłatem kamienie i ten specyficzny zapach, który znów unosił się w powietrzu. Jednak tym razem to ona kogoś zabiła. To ona miała krew na rękach. Przewrotność tej sytuacji przerażała ją... Przerażała ją do tego stopnia, że skupiła się wyłącznie na przysiędze złożonej nad ciałem ukochanej mamki.

— Tego dnia wysłuchamy przysiąg dwóch osób, które na zawsze zostaną połączone więzami Chaosu — głos cara wyrwał ją z zamyślenia. — Czy obiecujecie sobie wierność?

Spojrzała na Vadima, ale on jak na złość wbijał wzrok w kamienną posadzkę.

— Tak.

O dziwo na każde kolejne pytanie odpowiadali jednocześnie i zgodnie. Miała nadzieję, że oni w końcu przerwą ten cyrk. Że Melias albo Vadim się rozmyślą, lecz tak się nie stało. Wypowiadali słowa przysięgi, choć tak naprawdę żadne z nich w nie nie wierzyło — a tak przynajmniej było w przypadku Andrelli. Mówiła to, czego od niej oczekiwano. Udawała.

— Zatem na mocy nadanej mi przez Chaos ogłaszam was mężem i żoną.

Wzdrygnęła się, słysząc oklaski, a nawet czyjś płacz. Popatrzyła na swojego... męża. Przez dłuższą chwilę nie wiedziała, jak zareagować. Udawać, że ślub został zawarty z miłości i paść mu w ramiona? A może znów podjąć próbę ucieczki? Miała mętlik w głowie. Czuła, że nie panowała nad niczym, choć to przecież jej życie. Oddychała coraz gwałtowniej, powoli wpadając w panikę. Przez ostatnie godziny nie docierało do niej, że właśnie wiązała się z mężczyzną, który tak bardzo ją skrzywdził. Jednak kiedy w końcu to sobie uświadomiła, czuła pustkę. Była otępiała, tak jakby ktoś uderzył ją w głowę. Nie do końca była świadoma, choć doskonale wszystko słyszała i czuła.

— Możesz teraz pocałować pannę młodą...

O ile to możliwe, Andrella spięła się jeszcze mocniej. Miała wręcz ochotę podziękować Meliasowi, że kazał im uklęknąć, bo czuła jak mięknął jej nogi. Chociaż z drugiej strony już chyba wolała zemdleć, niż całować się ze swoim wrogiem na oczach ludzi, którzy nie darzyli jej nawet odrobiną sympatii. Jak na jej gust to było zbyt intymne, aby z własnej woli chciała się z kimkolwiek tym podzielić.

Z przerażeniem zauważyła, że Vadim nawet na chwilę nie odwrócił od niej wzroku. Kiedy się do niej obrócił? Odnosiła wrażenie, że te jego lodowe ślepia będą prześladować ją w najgorszych koszmarach, choć rzeczywistość sama w sobie była okropna. Westchnęła głęboko, decydując się zrobić ten pierwszy krok, którego w normalnych okolicznościach nie powinna się aż tak bardzo bać. Złożyła delikatny całus w kąciku jego ust, odruchowo krzywiąc się, gdy natrafiła na jego kłującą brodę. Nie było w tym nic romantycznego, choć jej serce i tak zabiło mocniej. Przypomniała sobie o tęsknocie za ludzkim ciepłem i wbrew wszystkim złym wspomnieniom zapragnęła już zawsze czuć ciepło jego skóry. Było miło.

Odsunęła się, lecz nie zdołała nawet otworzyć nieświadomie zamkniętych oczu, gdy znów poczuła na sobie wargi Nazarova. Tym razem nie było to zwykłe cmoknięcie. Nie przypominało też niczego, co kiedykolwiek wcześniej przeżyła. Ta zaborczość w uścisku, który niespodziewanie poczuła na swojej talii, sprawiło, że cicho jęknęła, uchylając dolną wargę. To wystarczyło, aby pogłębił ich pierwszy pocałunek. Gorąco oblało całe ciało świeżo upieczonej żony i chyba tylko świadomość tego, kim był, nie pozwoliła jej zezwolić mu na coś więcej. To i tak trwało za długo i było zbyt intensywne, jak na to, że przecież tylko udawali. Starała się nie przydawać temu znaczenia, ale nie mogła oszukiwać samej siebie. Obudził w niej pożądanie.

— Żono.

To jedno wydyszane przez niego słowo sprawiło, że znów zadrżała.

— Mężu.

Ciąg dalszy nastąpi...

♔♔♔

Ig: nataliazakrzewska_autorka

TikTok: natalia_zak_autorka



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top