Księga XXI
(Andrella)
Nadal będziesz mnie ignorować?
Przyśpieszyła, choć jej łydki paliły nieznośnym bólem wywołanym kilkugodzinnym marszem. Nie zatrzymała się od momentu, gdy z płaczem wybiegła z karczmy. Nie zważała na nieprzyjemną pogodę i złe samopoczucie. Miała nadzieję, że padnie gdzieś z wycieńczenia, lecz odkąd zgodziła się na propozycję Chaosu, jej organizm uległ lekkiej zmianie. Mimo że przeszła naprawdę sporą odległość, nie czuła zmęczenia. Wciąż tryskała energią, która nie wiadomo skąd się brała. Jedynie jej mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Zmuszała się do każdego kolejnego kroku z nadzieją, że nareszcie znajdzie jakieś odludne miejsce, gdzie nikomu nie będzie zagrażać.
Nie będę przepraszał. Wiedziałaś, na co się zgadzasz, więc nie rób z siebie ofiary.
Zatrzymała się gwałtownie, słysząc odgłos jadącego powozu. Rozejrzała się w popłochu, po czym bez większego namysłu skoczyła w krzaki. Nie było to zbyt rozsądne wyjście. Kolce i suche gałęzie momentalnie odnalazły drogę do jej nagiej skóry, którą od razu poszarpały. Setki małych piekących ranek były jednak niczym w porównaniu do bólu reszty ciała. Skrzywiła się, ostrożnie odsuwając badyl, wbijający się w jej policzek.
Postępuj tak dalej, a sama się przypadkiem zabijesz. Znowu.
Wywróciła oczami, skuliwszy się tak, by nikt z przejeżdżającego powozu jej nie dostrzegł. Na szczęście pomimo dnia idealnie wtopiła się w tło. Było jasno, choć słońce wciąż zakrywały chmury. Zresztą był to chyba najcieplejszy dzień, odkąd przybyła do Garcii. Wiatr był niemal tak samo przyjemny, jak w Lazarii. Przez całą drogę słyszała za sobą skrzek wron, a świadomość ich obecności dodawała jej nieco otuchy. Samotna podróż była dużo gorsza, niż się spodziewała. Obawiała się wszystkiego, począwszy od dźwięku łamiącej się gałązki, a kończąc na siedzącym w jej umyśle Chaosie. Bóg w każdej chwili mógł przejąć nad nią kontrolę i dokonać kolejnej rzezi. Świadomość, że nie potrafiła nic na to poradzić, była przerażająca.
Cofnęła się o krok, żeby pozbyć się kolejnej wbitej w ciało gałązki. Pod cienką podeszwą buta poczuła miękką ziemię, która niespodziewanie osunęła jej się spod stóp. Runęła do tyłu, a krzyk zamarł jej w gardle. Nie potrafiła złapać równowagi. Obijała się o połamane konary drzew, kamienie i krzaki. Ból atakował ją z każdej strony. Desperacko wbijała palce w glebę, lecz nie potrafiła się zatrzymać. Przeturlała się tak jeszcze kilka metrów, aż w końcu z impetem uderzyła w wyrwany pień. Stęknęła, bojąc się poruszyć. Poczuła ciepłą krew wypływającą z nosa. Odruchowo starła ją oblepioną przez śnieg i błoto dłonią.
Brawo. Zakpił Chaos. Gdyby tylko mógł, stałby nad nią i naprawdę klaskał, upokarzając kobietę jeszcze bardziej. Gracja godna księżniczki, następczyni tronu i upadłej królowej.
— Odczep się w końcu — szepnęła.
Przewróciła się na bok, żeby spróbować wstać, lecz gdy tylko poczuła zawroty głowy, od razu zrezygnowała z tego pomysłu. Nie obchodziło jej, że najpewniej nabawi się przeziębienia od leżenia na zimnej i mokrej ziemi. Nawet tego pragnęła. Śmierć przez zapalenie płuc nie była najprzyjemniejszą, jaką mogła sobie wybrać, ale lepsza taka niż życie z potworem w głowie.
Jesteś moja, złotko. Zniżył głos. W tamtym momencie nie brzmiał jak psychopatyczny morderca o boskich mocach, a jak zwyczajny ludzki kochanek. Odczepię się, dopiero gdy wydasz z siebie ostatnie tchnienie.
Ukryła twarz w dłoniach, żeby zakryć płynące po policzkach łzy. Cierpienie rozrywało młode serce Andrelli, a fakt, że nie było już nikogo, kto mógłby jej jakkolwiek pomóc, sprawił, że zawyła głośniej. Opłakiwała nie tylko własny los zgotowany przez klątwę, ale też tych wszystkich ludzi, którzy umarli z jej powodu oraz tych, co dopiero mieli zginąć. Wyrzuty sumienia coraz bardziej nie pozwalały o sobie zapomnieć.
— Wszystko w porządku, madame? — Usłyszała niepewny głos jakiegoś młodzieńca.
Pociągnęła nosem, a następnie spojrzała na niego kątem oka. Był elegancko ubranym nastolatkiem. Jego zmartwiony wyraz twarzy sprawiał wrażenie, jakby naprawdę się o nią martwił. Zaraz za nim na leśnej drodze stał ten sam powóz, którego wcześniej próbowała uniknąć. Przez to małe zrządzenie losu prychnęła ironicznie pod nosem.
— Odpoczywam sobie — odparła, a gdy nieznajomy wciąż stał w tym samym miejscu, dodała: — Dziękuję za troskę.
— Nie wygląda pani na w pełni zdrową — ciągnął zmieszany. — Znaczy, nie to miałem na myśli... Po prostu sturlała się pani z tej górki, więc chciałem zaproponować pomoc, opiekę medyczną i może coś do jedzenia.
Popatrzyła na niego tak, jakby właśnie w tamtym momencie wyrosły mu dwie głowy. Ciekawiło ją, co go skusiło, aby zatrzymać się i w ogóle do niej podejść. Przecież wyglądała jak typowa wieśniaczka, brudna, w podartych ciuchach i na domiar złego lekko poobijana. Bogato urodzeni rzadko angażowali się w życie zwykłych ludzi, więc jego zachowanie było co najmniej dziwne.
— Nie potrzebuję pomocy.
— Na pewno? Ten nos nie wygląda za dobrze.
Usiadła zirytowana, krzywiąc się, gdy nagle wzdłuż kręgosłupa przeszył ją paraliżujący ból. Zmierzyła chłopaka lekceważącym spojrzeniem. Miała nadzieję, że opryskliwa i niemiła postawa zniechęci go do dalszej rozmowy.
— Przecież mówię, że nic mi nie jest — sarknęła. — A nawet jeśli coś by mi było, to nie twój interes. Zjeżdżaj stąd lepiej, zanim zauważą cię jakieś zbiry.
— W Garcii nie ma zbirów, a kradzieże są surowo karane, dlatego ludzie po prostu boją się napadać na innych — tłumaczył, zupełnie ignorując sprzeciw Andrelli. — Właściwie to jeden z najbezpieczniejszych szlaków, więc nie mam się o co bać.
Wziosła oczy ku niebu, niemo prosząc bogów o odrobinę cierpliwości. Była zbyt przerażona dokonanym przez siebie morderstwem, żeby mieć siłę na dyskusję z człowiekiem, którego również mogła zabić. Chciała, by odszedł od niej jak najdalej, aby zniknął z jej oczu i już nigdy więcej nie pojawiał się w ich zasięgu.
— Nie pochodzę stąd i w głębokim poważaniu mam prawo Meliasa — mówiła zjadliwym tonem. — Właściwie to chcę go zabić, więc zjeżdżaj stąd, zanim dołączysz do listy.
W oczach młodzieńca w końcu dostrzegła to, na co czekała. Strach. Chyba po raz pierwszy w życiu ucieszyła się z tego, że ktoś się jej bał. Mimowolnie rozciągnęła usta w diabelskim uśmiechu, by nadać jeszcze lepszy efekt swojej groźbie.
Zabij.
Pokręciła głową. Ostatnim czego w tamtej chwili pragnęła, było kolejne morderstwo. Nie miała przyczyny, żeby to robić.
Więc ja to zrobię, skoro nadal jesteś nieposłuszna.
Zamarła. Tym razem była w stu procentach świadoma błędu, jaki popełniła. Może naprawdę byłoby lepiej, gdyby raz na jakiś czas posłuchała się Chaosu — zabijałaby wtedy szybko i bezboleśnie. Jednak było już za późno na zmianę decyzji. Poczuła mrowienie w całym ciele, jakby wlazło na nią całe mrowisko. Zrobiło jej się słabo, a oddychanie stało się niemal niemożliwe. Dusiła się. Przycisnęła dłonie do gardła, próbując strzepać niewidzialny uścisk. Kiedy zamknęła powieki, dostrzegła coś w ciemności. Czarne, przyprószone mgłą ślepia wgapiały się w nią z uwagą. Czuła się skrępowana intensywnością tego spojrzenia. Oczy przerażały ją i jednocześnie napawały poczuciem spokoju, choć nawet na chwilę nie zwątpiła w przeczucie, do kogo należały.
— Nie rób tego — poprosiła cicho, lecz tak jak się spodziewała, było już za późno.
Znów poczuła tę dziwną siłę, która zepchnęła jej wolę gdzieś w głąb umysłu. Zacisnęły się na niej ramiona mroku i choć z całych sił usiłowała się z nich wydostać, nie zdołała się wyrwać.
Nieświadomie otworzyła powieki. Jej oczy nie przypominały już ludzkich. Były zalane czernią tak głęboką, że wystarczyło w nie spojrzeć, by przepaść na wieki. Rozejrzała się w poszukiwaniu sztyletu, który bezwolnie zabrała z karczmy, a kiedy dostrzegła go kilka metrów dalej, od razu do niego dopadła. Ostrze wciąż zalane było krwią poprzednich ofiar. Wstała i powoli zaczęła iść w stronę chłopaka. Choć próbowała z tym walczyć, jej ciało samo przygotowało się do ataku na niewinną istotę. Czuła się, jakby oglądała niemy pokaz. Z całych sił pragnęła odzyskać kontrolę, lecz nie potrafiła.
— Poczekaj — powiedziała, a głos tak bardzo przypominał jej własny, że sama złapała się na myśli, iż nie słyszała żadnej różnicy. — Jednak skorzystam z oferty.
Młodzieniec obrócił się z szerokim uśmiechem, lecz gdy tylko dostrzegł zmianę w jej spojrzeniu, pobladł z przerażenia. Dzieliło ich zaledwie parę metrów, które Andrella, a raczej Chaos w jej ciele pokonał w sekundę. Dopadł do ofiary i dźgał na oślep. Z trwogą oglądała te wydarzenia. Tym razem również spróbowała ukrócić cierpienia, lecz okolice serca pozostawały nietknięte. Patrzyła, jak nastolatek krztusi się własną krwią, a potem umiera w ramionach zabójcy.
Poddaj mi się lub nie, lecz wierz mi na słowo, że wtedy uczynię twoje życie nieskończoną sekwencją niezwykle bolesnych tortur, złotko.
♕♕♕
(Melias)
Jedną z rzeczy, które Melias uwielbiał niemal tak samo, jak zadawanie cierpienia, było siedzenie w ciszy. Mógł wtedy zagłębić się w rozmyślania, na które nie miał wcześniej czasu bądź chęci. Jednak tego wieczora spędzanie czasu samemu było niezwykle irytujące. Nie potrafił się skupić, a jego myśli podążały wszędzie, ale nie tam, gdzie pragnął.
— Możesz wytłumaczyć mi w końcu, jakim cudem znalazłaś się na drodze porywaczy? — To pytanie siedziało mu w głowie już od dobrych kilku dni, ale cierpliwie czekał, aż Lizette sama wyjawi mu prawdę. — Nie byłaś ich celem.
Księżna usiadła z wahaniem na drugim fotelu, po czym nerwowo poprawiła swoją, jak zwykle idealną suknię. Przyglądał się jej kątem oka, aby wyłapać każdą choćby najmniejszą oznakę kłamstwa.
— Zapewne wiesz, co Andrella zrobiła mi i Mizette — odezwała się spokojnym tonem, choć widział, że dłonie jej drżały. — Oszpeciła moją najlepszą przyjaciółkę do końca życia, a mnie uderzyła. Rozumiesz to?! Nie mogłam zignorować takiej zniewagi...
— Odpowiedz na moje pytanie, Liz — przerwał kobiecie. — Szczerze.
— Vadim ci nie powiedział?
Zmarszczył czoło, nie rozumiejąc, jaki jej brat miał z tym związek. Obrócił głowę w jej stronę i niemo nalegał, aby kontynuowała wypowiedź. Jej smukłą twarz oświetlał blask z palącego się w kominku ogniska, sprawiając, że czarne włosy pod odpowiednim kątem stawały się rude.
— Była w jego komnacie — mówiła z żalem, bo zapewne myślała, że została zdradzona przez jedynego członka rodziny. — Leżała na jego łóżku.
— Jesteś pewna?
— Przywiązał ją do łóżka, a sam gdzieś zniknął.
Tych kilka słów wystarczyło, żeby kompletnie stracić zaufanie do swojego najlepszego żołnierza. Już wcześniej próbował dowiedzieć się, w jaki sposób porywacze weszli do zamku, a później niepostrzeżenie wydostali się z niego z dwiema kobietami i workiem kosztowności. Zrozumiał, skąd wynikało rozkojarzenie mężczyzny, gdy go o to wypytywał. Wiedział, dlaczego nie dogonił Andrelli, gdy miał na to szansę, i pozwolił jej utonąć. To nie była wyłączna wina Najwyższego.
Vadim Nazarov okazał się zdrajcą.
♔♔♔
Kolejny rozdział: 15.11.2024 r.
Ig: nataliazakrzewska_autorka
TikTok: natalia_zak_autorka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top