Księga XVIII

(Melias)

Niedawne tortury więźniów sprawiły, że Melias był niezwykle rozluźniony. Na chwilę zapomniał o śmierci Andrelli. Ta kwestia tak bardzo pokrzyżowała mu plany, że nie dziwił się Chaosowi, iż go opuścił. Nie miał już mu tego za złe. W końcu sam dopuścił do tej sytuacji. Jego bóg chciał połączenia ich rodów, a on nie tylko pozwolił jej uciec, ale też utonąć. Wystarczył moment samotności, aby znów zacząć myśleć o najgorszej porażce w całym jego życiu. Westchnął sfrustrowany, kierując się do wyjścia z lochów.

Niespodziewanie poczuł na klatce piersiowej dotyk. Ręka wystrzeliła w jego stronę tak szybko, że nie zdążył uskoczyć. Nie był to jednak zamach na jego życie, czego się spodziewał. Z pogardą spojrzał na pomarszczoną skórę dłoni, spoczywającej na czarnym materiale koszuli, którą miał tego dnia na sobie. Przeniósł wzrok na twarz wiedźmy, ale nie odezwał się ani słowem. Zza krat ze złotymi łańcuchami na nadgarstkach nie była w stanie mu nic zrobić, a zresztą, nawet jeśli, to i tak nie bał się jej. Była nikim.

— Ulżyło ci? — zapytała spokojnie. — Na pewno, skoro tak głupio się szczerzyłeś.

Spoglądał na kobietę z politowaniem. W czasie, kiedy Vadim nieudolnie próbował złapać upadłą księżniczkę, ona nawet nie próbowała uciekać. Stała przy wozie, na którym leżała Lizette i obserwowała wszystko ze spokojem, jakby wcale się go nie obawiała.

— Do rzeczy — odparł, ignorując jej wywód.

— Jak tam Andrella? Już ją skatowałeś, jak tamtych dwóch, czy łaskawie czekasz, aż zgodzi się zostać twoją carycą i odda ci swe serce?

Carowi zabrakło słów, by móc w przyzwoity sposób wyrazić, jak bardzo gardził stojącą za kratami istotą. Rzadko kiedy rozumiał nienawiść Chaosu do magicznych stworzeń — tym bardziej tych pochodzących z natury — ale w tamtej chwili w jego sercu istniało tylko to uczucie. Uwolnienie jej lata temu było błędem, za który właśnie płacił. Zdjęła upadłej księżniczce złote bransolety i choć ta nie pożyła zbyt długo jako wolna niewiasta, to ten drobny gest zaprzepaścił lata jego działań.

— Martwa raczej nie wyzna mi miłości — odpowiedział, poczuwszy na języku gorycz porażki. — A teraz zabierz rękę, zanim ci ją wyrwę.

Natychmiast zrobiła to, czego od niej oczekiwał. Wpatrywała się w niego już nie tylko z nienawiścią, ale też ze smutkiem, bo doskonale wiedziała, co to dla niej oznaczało. Jako ostatnia ze swojego gatunku musiała zastąpić Andrellę, ale na szczęście potrzebował od niej jedynie krwi — nie miał zamiaru żenić się ze starą jędzą.

— Zabiłeś ją?!

— Nie zdążyłem. — W jego głosie dało się wyczuć zawód. — Sama się utopiła.

— Och... Jak mi przykro.

Prychnął. Dobrze wiedział, że cieszyła się z jego niepowodzeń. Zresztą jak wszystkie napotkane dotąd wiedźmy jej pokroju radowała się każdym potknięciem Wybrańca Chaosu. Jako nimfa miała jeden cel. Urodziła się właśnie po to, by stawiać opór mrokowi, co dotąd dzielnie robiła. Dzięki niej między chaosem i naturą wciąż trwała równowaga, choć chwiała się ona coraz bardziej. Im mniej tych istot żyło na świecie, tym więcej mroku, cierpienia i zniszczenia spadało na świat. Chaos wygrywał. Nie mógł doczekać się chwili, aż w końcu wypełni przeznaczenie, ale bez kontaktu z bogiem było to niemożliwe. Kolejna przeszkoda, której musiał się za wszelką cenę pozbyć.

— Znalazłeś jej ciało? — Wiedźma wyrwała go z zamyślenia. — Widziałeś je?

Zagryzłszy wnętrze policzka, zastanawiał się, dlaczego wciąż tam stał. Nie musiał udzielać przecież żadnych odpowiedzi. Była tylko środkiem do celu, a jednak nadal z nią rozmawiał. Miała w sobie to dziwne coś, jakby przyciąganie, jakie czuł zawsze przy Andrelli. Ciekawiła go, fascynowała i przyprawiała o lekki dreszczyk niepokoju. Niby wiedział, że były ze sobą spokrewnione, ale nie spodziewał się, że będą do siebie aż tak podobne z charakteru.

— Może.

Uśmiechnęła się wymownie i zatarła dłonie. Skrzywił się, kiedy zgrzyt łańcuchów poniosło echo. Między innymi dlatego podarował upadłej księżniczce złote obręcze — były o wiele cichsze.

— Więc nie widziałeś. — Zachichotała. — Gdy ją znajdziesz, nie będzie już niewinną dziewuszką, która pozwoli sobą pomiatać. Oj nie będzie.

Zmarszczył czoło, próbując rozgryźć słowa staruchy. Nie było w nich ani odrobiny sensu, bo przecież lazarianka była martwa. Utopiła się. Sam widział wyrwę w lodzie i nie było szans, by wydostała się stamtąd o własnych siłach. Uznał więc gadanie kobiety za objaw szaleństwa.

— Andrella nigdy nie była niewinna i nigdy nie pozwalała sobą pomiatać, ale to już nieistotne, bo jest martwa! — Miał ochotę przeliterować ostatnie słowo, lecz szkoda mu było na to czasu. — Ona nie żyje i już tylko ty dzielisz mnie od celu, więc już nic, co powiesz, niczego nie zmieni.

— Pożyjemy, zobaczymy.

Obserwował, jak kobieta znika równie szybko, jak się pojawiła. Odeszła gdzieś w kąt celi, zupełnie ignorując zdezorientowanego mężczyznę. Kiedy w końcu wyrwał się z chwilowego otępienia, odszedł stamtąd najszybciej, jak się dało. Odgłos jego kroków mieszał się ze śmiechem wiedźmy, a w głowie miał tylko jedną myśl, by następnym razem przynieść ze sobą knebel.

♕♕♕
(Andrella)

— Ona nam nie zagraża — mówiła Prim, wpatrując się w swojego męża. — A przynajmniej tak mówiła.

Andrella wpatrywała się w parę z lekkim otępieniem. Od momentu zobaczenia ogłoszenia minęło dobrych kilka godzin, w trakcie których nie potrafiła się otrząsnąć. W milczeniu pomagała w obsłudze gości, czekając, aż zostaną sami. Kłótnia wybuchła, jak tylko drzwi zamknęły się za ostatnim pijakiem. Przysłuchiwała się rzucanym słowom, ale sama wolała się nie wtrącać. Poza tym towarzysze zachowywali się tak, jakby wcale jej tam nie było. W głowie miała mętlik, panika coraz dobitniej wdzierała się do umysłu, a ciało niekontrolowanie drżało. Nie bała się tej dwójki. To ona mogła ich skrzywdzić, a nie na odwrót. Obawiała się bardziej tego, do jakich wniosków mogli dojść. Była dla nich obcym człowiekiem, więc raczej nie zaryzykują życiem, by mogła w spokoju odejść. Wybór był oczywisty, lecz wciąż miała nadzieję na inne zakończenie.

— Ściga ją car! Jak może nie być zagrożeniem!? — Wskazał na upadłą księżniczkę palcem, ale nie zaszczycił jej nawet jednym spojrzeniem. — Wiesz, co się stanie, gdy ją tu znajdą? Będzie jedna wielka rzeź. I na stówę spalą pół pobliskiej wsi z naszym domem włącznie.

— A jeśli odejdzie jeszcze dziś?

— To nieistotne. Była tu, a my ją ukryliśmy i nakarmiliśmy — tłumaczył dużo spokojniejszym tonem. — Wiem, że chciałaś dobrze. Kochasz pomagać, ale już od dawna mówiłem, że to sprowadzi na nas kłopoty. Twoja naiwność jest zarazem darem, jak i przekleństwem, a teraz musimy jakoś się z tego wywinąć. Musimy się jej pozbyć.

Poczuła się, jakby ktoś uderzył ją w twarz, wybudzając ze snu. Te dwa tygodnie były chwilą odpoczynku, spokoju i ciszą przed burzą. Wiedziała, że to nie mogło trwać wiecznie. Mimo to czuła lekki zawód. Nie chciała stawać do walki, gdy nie odzyskała pełni sił. Nie była gotowa na kolejną rzeź. Przerażało ją to. Jednak nie znała innej drogi do upragnionego celu. Skoro garcianie nie chcieli zrezygnować z przemocy, to musiała zacząć działać jak oni. Poprzysięgła pomstę za wyrządzone jej ludowi krzywdy i miała zamiar dotrzymać słowa za wszelką cenę. I na pewno nie przeszkodzi w tym żadna przypadkowa para miejscowych.

Załatwię ten problem. Chaos odezwał się tak niespodziewanie, że niewiele brakowało, a ze strachu wywróciłaby stojący przed nią kufel z piwem. Nie będzie światków.

Przewróciła oczami ze znudzeniem. Miała dość tego, że siedział w jej głowie, choć była to dosyć świeża sprawa. Przemawiał do niej rzadko, ale to wystarczyło, by znienawidziła tajemnicze bóstwo. Poza tym miał zły zwyczaj pojawiania się w najgorszych momentach życia Andrelli i zawsze wtrącał się tam, gdzie go nie potrzebowała. Postanowiła jak zwykle go zignorować.

— To człowiek, żywa istota. — W oczach Prim zaiskrzyły łzy. — Nie sprzedamy jej.

No nie bądź taką cnotką. Zachrypnięty, dudniący głos stawał się coraz bardziej irytujący. Przestań w końcu się powstrzymywać i daj upust cierpieniu.

— Car bez powodu nie wystawiłby za nią listu gończego. Musi mieć coś na sumieniu, a ja nie chcę stawać na drodze sprawiedliwości.

Upadła księżniczka upiła kilka sporych łyków piwa, aby nie roześmiać się przez to jedno słowo. W Garcii sprawiedliwość była tak wypaczona, że jej władca zdążył już pewnie wymyślić nową definicję.

— I co z tego?! — krzyknęła Prim i wyrzuciła dłonie w powietrze, spoglądając gniewnie na męża. — Każdy w tym przeklętym kraju ma coś na sumieniu. Wystarczy, że nie robimy nic, żeby powstrzymać rzezie, które pustoszą Floselum, a to wszystko na rozkaz naszego jakże sprawiedliwego władcy!

Andrella śmiało mogła powiedzieć, że obserwowanie małżeńskiej kłótni było dużo ciekawsze od przedstawień teatralnych, jakie odbywały się czasem w Lazarii. Tamte opierały się głównie na drwinach z żyjących bądź martwych monarchów, czyli same nudy, bo nawet pojedynki były ustawiane, a aktorzy bawili się papierowymi mieczami. Zero dreszczyku emocji. Teraz przynajmniej ważyły się losy prawdziwych ludzi, a rolę główną odgrywała ona sama.

Pozwolisz im się sprzedać? Sprawiał wrażenie, jakby naprawdę martwił się o osobę, której przecież jeszcze niedawno całkiem skutecznie niszczył życie. Nie wiedziałem, że zmieniłaś poglądy i stałaś się żywym towarem, złotko.

— Zamknij się — szepnęła tak cicho, aby nikt nieproszony jej nie usłyszał.

Po kolejnych kilku łykach alkoholowego napoju, w końcu poczuła delikatne gorąco i lekkie zawroty głowy. Miała nadzieję, że w ten sposób uciszy Chaos, który najwyraźniej nie chciał dać jej spokoju. Zastanawiała się, co tym razem chciał zrobić. Już raz wtrącił się w jej życie, wyciągając ją spod lodu. Był to miły gest, lecz wtedy naprawdę pragnęła umrzeć. Miała nadzieję, że w końcu przestanie czuć ból, a przepowiedziane przez Mojry zniszczenie zatrzyma się wraz z chwilą, gdy serce lazarianki przestanie bić. Jednak przez interwencję boga klątwa wciąż istniała. Przez niego nadal będzie odpowiedzialna za cierpienie milinów istot.

Pokaż im, kim tak naprawdę jesteś. Nie pozwól sobą pomiatać. Nie chcesz przecież znów trafić w ręce Meliasa, prawda?

— Zamknij się w końcu! — Andrella podniosła głos, tracąc panowanie nad sobą.

Oddychała ciężko, choć nawet nie ruszyła się z krzesła przy barze. Czuła, jak gniew szuka ujścia z jej ciała, kusi, aby wyżyła się na przypadkowych osobach. Dopiero po kilku sekundach zorientowała się, że w pomieszczeniu zapanowała cisza. Spojrzała na Prim, która wydawała się przerażona. Za to jej mąż spoglądał na upadłą księżniczkę z uwagą, jakby spodziewał się kolejnego wybuchu.

— Miła ta twoja nowa koleżanka — mężczyzna przerwał ciszę.

— To ja już może sobie pójdę. — Uśmiechnęła się niezręcznie, po czym wstała z krzesła.

Spojrzawszy na Prim, kiwnęła głową zarówno w ramach przeprosin, jak i podziękowań. Czuła się niekomfortowo, wiedząc, iż naprawdę mogły ich dopaść konsekwencje jej pobytu w ich domu. Miała jednak nadzieję, że żaden z pijanych gości jej nie rozpoznał, a para szybko zapomni o istnieniu kogoś takiego jak ona.

Opuszczenie karczmy okazało się zaskakująco szybkie. Nie miała ze sobą niczego osobistego, co było jedną z nielicznych zalet porwania. Szkoda tylko, że tuż po przekroczeniu progu jej ciało owiał mroźny wiatr, a na twarz momentalnie spadło kilka płatków śniegu. Zdążyła już zapomnieć, że w Garcii panowała wieczna zima. Zatrzęsła się, po czym objęła ramionami, by się nieco ocieplić. Niestety na niewiele się to zdało. Wpatrywała się w zimowy krajobraz, zastanawiając się dokąd ruszyć. Nie miała pojęcia, gdzie się znajduje, więc zawsze istniało ryzyko, że wybierze akurat tę ścieżkę, która wiodła prosto do zamku cara, czego pragnęła uniknąć. Po drodze musiała zdobyć też jakieś okrycie, żeby nie zamarznąć żywcem. Zerknęła na chylące się ku zachodowi słońce. Podróż nocą nie napawała jej optymizmem, lecz powrót do budynku byłby jeszcze gorszy.

Tym razem nie uratuję cię od zamarznięcia.

— Cudnie — sarknęła pod nosem. W międzyczasie postanowiła ruszyć przed siebie, nie zważając na obrany kierunek. — Ostatnim, czego mi teraz potrzeba, jest twoja pomoc.

Beze mnie już byłabyś martwa, złotko. Przypomniał, na co mimowolnie przewróciła oczami. Miała ochotę odpowiedzieć, że nie potrzebowała wtedy ratunku, ale uznała, iż milczenie bardziej go wkurzy. Okaż odrobinę wdzięczności. Nie zrobiłbym tego dla Meliasa, więc możesz czuć się wyjątkowa.

Zatrzymała się gwałtownie. Spojrzała w lekko zachmurzone niebo, jakby tam znajdowały się rozwiązania na wszystkie jej problemy, po czym wyciągnęła dłonie ku górze.

— Za co, bogowie? — mówiła rozpaczliwym tonem. — Co ja takiego zrobiłam, że mnie nim ukaraliście?!

Żyjesz. To im wystarcza.

Zanim zdołała postawić kolejny krok, poczuła uderzenie w tył głowy. Przed oczami zobaczyła mroczki, a pulsujący ból sprawił, że łzy pociekły po policzkach Andrelli. Obraz zaczął się rozmazywać. Nie zdążyła się nawet obrócić, a następny cios padł niemal na to samo miejsce. Wrażenie spadania przyprawiło ją o mdłości. Traciła przytomność. Ciemność otuliła jej skostniałe z zimna ciało i ukoiła zszargane nerwy. Spokój był jednak wyłącznie piękną obłudą i była pewna, że złudzenie pęknie niczym bańka mydlana tuż po ponownym otwarciu powiek.  

♔♔♔

Kolejny rozdział: 15.10.2024 r.

Ig: nataliazakrzewska_autorka

TikTok: natalia_zak_autorka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top