Księga XV

(Vadim)

Lód pod Andrellą załamał się tak szybko, że nawet nie zdążył mrugnąć, kiedy wpadła do wody. W jednej chwili wpatrywał się w nią, mając nadzieję, że złapie jego rękę, a w kolejnej już jej nie było. Zniknęła.

W tamtym momencie odniósł wrażenie, jakby jego serce przestało bić. Sekundy mijały, a on stał niczym słup soli, sparaliżowany strachem. Bał się o swoje życie. Miał ją w końcu odnaleźć i przyprowadzić do cara. Prawie mu się udało. Jednak nie przewidział, że po kilku tygodniach przetrzymywania w złych warunkach ona wciąż będzie mieć siłę do walki lub ucieczki. Ta pogoń była tak niespodziewana, że po zatrzymaniu kompletnie nie wiedział, co robić. Przez całą drogę myślał, co jej powiedzieć, jak ją ukarać, zagrozić, aby już nigdy więcej nie zdobyła odwagi na taki czyn. Mimo to teraz w jego głowie panowała pustka. Co powinien zrobić? Ratować ją? A może dla wszystkich byłoby lepiej, jakby zostawił ją w spokoju?

Padł na kolana i ostrożnie doczołgał się do wyrwy w lodzie. Na powierzchni nie było nawet śladu po Andrelli. Dlaczego nie wypływała? Nie wróżyło to niczego dobrego, lecz dla własnego dobra postanowił nie tracić nadziei na odnalezienie jej martwego ciała. Zanurzywszy ręce w lodowatej wodzie, wzdrygnął się z obrzydzeniem. Czuł, jak mocno bije mu serce, a gwałtowny oddech wywołuje lekką panikę. Chaotycznie młócił dłońmi we wszystkie strony. Za każdym razem, gdy na coś natrafiał, oddychał z ulgą, ale chwilę później wyławiał jedynie glony lub gałęzie.

Nie czuł upływu czasu, nie wiedział, jak długo grzebał w rzece, ale skostniałe dłonie dały w końcu o sobie znać. Przysiadł na brzegu, nie zważając na panujący wokół mróz. Nie dbał już nawet o to, czy Lizette była cała i zdrowa, że powinien do niej wrócić i wesprzeć, tak jak na brata przystało. Liczyło się wyłącznie rozczarowanie. Rozczarowanie całą tą sytuacją i przede wszystkim tym, że znowu nie wykonał rozkazu. Zawiódł.

Kiedy rżenie konia dobiegło do jego uszu, oprzytomniał na chwilę. Zwrócił spojrzenie w stronę, gdzie znajdowała się chatka wiedźmy. Melias najpewniej już dawno rozliczył się z porywaczami kobiet, a nieobecność Vadima działała jedynie na niekorzyść żołnierza. Jednak nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Nie mógł tam wrócić z pustymi rękami. Z wiadomością, że upadła księżniczka była martwa. Był pewien, że to jego obwinią o jej śmierć. Sam siebie za to winił. Żałował, że nie złapał jej wcześniej, nie postrzelił czy po prostu nie staranował koniem, żeby ją zatrzymać.

W tamtej chwili już nic nie mógł zrobić.

Przegrał.

♕♕♕

— Co się stało?

Vadim drgnął, gdy usłyszał nad sobą głos Meliasa. Czuł na sobie jego przeszywające spojrzenie. Znał swego władcę na tyle dobrze, że bez patrzenia wiedział, jaki wyraz właśnie przybrała jego twarz. Rozczarowanie zmieszane z gniewem. Najgorsze połączenie.

— Nie złapała mojej ręki — odezwał się z wahaniem.

Wlepił wzrok w dziurę, w której zniknęła Andrella, bo możliwość wpatrywania się w oczy cara była zbyt przerażająca.

— Co mam przez to rozumieć? Nie czytam ci w myślach, Vadimie.

Sposób, w jaki Pan Kontynentu wypowiedział imię żołnierza, sprawił, że powietrze uszło z jego płuc. Spiął wszystkie mięśnie, gotowy do przyjęcia ciosu. Doskonale wiedział, co go czeka za niewykonanie rozkazu.

— Goniłem ją. Prawie ją miałem — mówił, a z każdym słowem jego serce biło coraz szybciej. — A kiedy się zatrzymaliśmy, ona stała na lodzie, a ja na brzegu. Podałem jej rękę, prosiłem, by mnie złapała, ale ona nie słuchała.

Panująca wokół cisza okazała się jedną z najgorszych tortur, jaką przeżył młody Nazarov. Wciąż bał się spojrzeć na Meliasa, więc niewiedza jeszcze bardziej napędzała jego wyobraźnię do wymyślania okrutnych kar, jakie niewątpliwie go spotkają. Dreszcze co chwilę wstrząsały jego ciałem, a oczy paliły od mrozu. Każdy oddech sprawiał mu ból, choć przecież nikt jeszcze nie podniósł na niego ręki.

— Powiedz, że uciekła — odezwał się w końcu władca, a jego ton zdradzał tylko jedno uczucie. Był wściekły. — Powiedz, że zdołała wygrzebać się z tej dziury, ogłuszyła cię i uciekła! — Wrzask poniósł się po lesie. — Gadaj!

Po raz pierwszy w życiu Vadim doświadczył tak skrajnych emocji, że mimowolnie zapomniał, iż o cokolwiek go zapytano. Strach mieszał się z poczuciem ulgi, bo nie musiał przyznawać się do błędu — car już wiedział, co się wydarzyło. Cieszył się, że Andrella w końcu na dobre zniknęła, a jego siostra była bezpieczna. Miał ochotę roześmiać się i jednocześnie rozpłakać.

Nienawidził tej niepewności, jaka niespodziewanie zagnieździła się w jego sercu. Co teraz z nim będzie? Przecież Wybraniec Chaosu nie wybaczał nawet najmniejszego błędu, a on popełnił już dwa. Nie liczył już, ile razy widział cieniste ostrze zatapiające się w ciele biedaka, który ściągnął na siebie gniew cara. Było ich setki, jak nie tysiące. Zawsze zastanawiał się wtedy, czy i jemu pisany jest taki koniec. Do tej pory był pewien, że nie. Był zbyt dobrym żołnierzem wypełniającym każdą wolę władcy. Jednak w tamtym momencie... W tamtym momencie zrozumiał, że niczym nie różnił się od ofiar mrocznej mocy. Był nikim.

— Nie mogę, Panie — odparł nieco ochrypłym głosem. — Ona nie żyje.

Kiedy odważył się w końcu spojrzeć na Meliasa, poczuł, że robi mu się niedobrze. Blask księżyca delikatnie oświetlał twarz garcianina, więc ciężko było dostrzec jakiekolwiek emocje. Za to doskonale widział cienie, które zaczęły krążyć wokół mężczyzn.

Czyżby była to ta chwila? Koniec?

Cios padł niespodziewanie, a promieniujący ból rozlał się po policzku. Miał szczęście, że siedział na ziemi, bo w innym wypadku na pewno by upadł. Wypluł ślinę zmieszaną z krwią, po czym z opanowaniem zerknął na dowódcę. Nie musiał długo czekać. Uderzenia czuł niemal z każdej strony. Nie potrafił rozpoznać, czy były to cienie, czy pięści. Łzy rozmazywały widok, a cierpienie uniemożliwiało racjonalne myślenie. Coś chrupnęło. Chyba właśnie złamano mu kość. Coś chlupnęło. Więcej krwi. Ból ogarnął jego ciało, a był to dopiero początek. Zwinął się w kłębek, licząc, że uchroni go to przed napaścią.

— Nie! — Usłyszał nagle. — Już wystarczy!

Uderzenia ustały, ale wcale nie poczuł ulgi, a wręcz przeciwnie — jeszcze bardziej napiął wszystkie mięśnie. Rozchylił ostrożnie opuchnięte powieki, które w którymś momencie zamknął. Przed sobą zobaczył jedynie materiał sukni. Mimowolnie poczuł, jak gorąco oblewa jego posiniaczone ciało. Gniew zawrzał w jego żyłach, gdy tylko zrozumiał, kto przed nim stał.

— An... — wystękał, ponownie wypluwając krew.

Kobieta momentalnie przyklękła przy nim, ale nie potrafił rozpoznać twarzy. Delikatny dotyk ciepłych dłoni był tak niespodziewany, że się wzdrygnął, mając ochotę odsunąć się jak najdalej. Chwilę zajęło mu rozjaśnienie przytłumionych bólem myśli.

To nie była Andrella, a jego siostra. Niespodziewane rozczarowanie przyprawiło Vadima o chwilowe zmieszanie. Co mu strzeliło do głowy, by tak myśleć? Przecież sam widział, jak tonęła. Najwidoczniej uderzenia były zbyt słabe, by wybić z niego pozytywne uczucia do kobiety, która zabiła mu ojca i pobiła Lizette. Miał ochotę niemal błagać Meliasa, by nie kończył tortur, ale nie chciał robić przykrości swojej jedynej rodzinie. Już i tak za wiele w ostatnich dniach wycierpiała.

— Nie wracaj bez jej ciała.

♔♔♔

Kolejny rozdział: 15.09.2024 r.

Ig: nataliazakrzewska_autorka

TikTok: natalia_zak_autorka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top