Księga IX
(Melias)
Sen był spokojny... Do czasu, aż niewyraźne urywki obrazów wzbudziły w carze niepokój. Przez pierwszą chwilę odnosił wrażenie, że jak zwykle Chaos przekazywał mu wizje, które miały pomoc w podbiciu świata. Jednak wtedy zazwyczaj czuł dumę, a nie przejmujący strach. Był przerażony, choć nie miał ku temu żadnych powodów.
Z ciemności niespodziewanie wyłoniły się twarze dwóch mężczyzn. Nie znał ich. Po ubiorze mógł jedynie domyślić się, że byli zwykłymi wieśniakami. Nie przejął się zbytnio przedstawionym obrazem, tym bardziej że ludzie niezbyt go obchodzili. Dopiero gdy w tle zamajaczyła dobrze znana komnata, odruchowo zacisnął pięści. Nieznajomi mówili coś, rechotali, a jeden z nich śmiał nawet podejść do łóżka, na którym leżał. Nie wiedział, co się działo. To był sen? Koszmar? Przyglądał się uważnie rozgrywanym wydarzeniom, próbując dowiedzieć się czegoś więcej. W pomieszczeniu panowała przeraźliwa cisza, choć widział, że włamywacze poruszali ustami, jak przy wymawianiu słów. Irytowało go to. Zamierzał wstać, ale ta próba niewiele dała. Coś wbiło się w jego nadgarstki i kostki, przytrzymując Meliasa w miejscu. Kiedy poczuł ukłucie w łydce, skrzywił się, po czym zwrócił w tamtą stronę wzrok. Ktoś wstrzykiwał mu jakiś przezroczysty płyn. Aczkolwiek to nie podejrzany płyn go zmartwił, to nie była jego noga. Zresztą tak samo, jak całe ciało. Obserwował świat czyimiś oczami, a uświadomienie sobie tego sprawiło, że miał ochotę poderżnąć tej osobie gardło. Był zbyt zmęczony na takie gierki, a mimo to Chaos po raz kolejny postanowił zabawić się jego życiem.
Świat zawirował, a on przez dobrą minutę widział tylko smugi światła przebijające się przez rozmazane kontury postaci. Niemal czuł, jak podany narkotyk działa również na niego. Zrobiło mu się niedobrze, gorąc oblał ciało pogrążone we śnie, a ból przebiegł prądem po każdej kończynie. Coraz mniej rozumiał, a to sprawiło, że resztkami cierpliwości powstrzymywał się przed użyciem mocy i wybudzeniem się. Pomimo irytacji wiedział, że jego bóg nie pokazywałby mu tego bez potrzeby.
Kiedy nagle ujrzał wykrzywioną w przerażeniu twarz Lizette, gniew zawrzał w żyłach cara. Nie kochał jej, ani nawet nie lubił. Kobieta była niezwykle wkurzająca, ale przywykł do jej towarzystwa — szczególnie w łóżku. Nienawidził, gdy ktoś przywłaszczał sobie jego rzeczy. Uwielbiał w niej uległość, jakiej zdecydowanie brakowało Andrelli. Nie ukrywał też przed nikim, że tylko dlatego wciąż utrzymywał pozory tego przedziwnego związku. Była jedynie zastępstwem. Miał więc ochotę spalić żywcem człowieka, który śmiał położyć łapska na ciele kochanki.
♕♕♕
Poderwał się z posłania tak szybko, że aż zakręciło mu się w głowie. Nie tracąc czasu, zarzucił na siebie koszulę, spodnie i ulubiony niedźwiedzi płaszcz. Spojrzał za okno, gdzie słońce powoli wychodziło zza horyzontu. Zdecydowanie za dużo czasu spędził poza domem, a teraz najwyraźniej miał odczuć tego konsekwencje. Przez własną nieostrożność znowu będzie musiał złapać Andrellę, choć tym razem miał nadzieję, że nie zajmie to kolejnych dwóch dekad. Wzdrygnął się na samą myśl o straconych latach. Może gdyby nie wypuścił jej w dzieciństwie, sama, z własnej woli chciałaby zostać jego carycą? Dobijała go ta myśl, ale skąd mógł wtedy wiedzieć, że Chaos będzie domagał się połączenia ich rodów. Westchnął znużony.
Potarł o siebie dłońmi, po czym uniósł wzrok i wbił go w szarą ścianę. Moc zawrzała mu pod skórą, a mrowienie rozeszło się po całym ciele. Uwielbiał to uczucie tuż przed uwolnieniem skrywanego w sobie mroku. Wolność. W takich chwilach czuł, że cały świat padał mu do stóp i wcale nie musiał przelewać za niego krwi. Przywołał cienie z niemal każdego zakątka wyspy, a kiedy okrąg z czarnego dymu zaczął się przed nim tworzyć, z ust Meliasa nawet na ułamek sekundy nie schodził uśmiech. Mimo że lubił Vadima, zastanawiał się już, jak go ukarać. W końcu opuścił stanowisko, umożliwiając dwóm włamywaczom porwać jego kobiety. Gdyby zrobił to inny żołnierz, bez wahania by go zabił, a wcześniej jeszcze torturował. Jednak tutaj chodziło o brata Lizette, a przy tym jednego z najlepszych ludzi cara — szkoda byłoby utracić kogoś tak przydatnego. Kara więc nie mogła być zbyt surowa, lecz przykładna dla reszty pospólstwa. Nie mógł tak po prostu odpuścić i zapomnieć.
Nie skupiał się zbytnio przy tworzeniu portalu, więc gdy dostrzegł, że coś było nie tak, niepokój mimowolnie przejął nad nim kontrolę. Od lat mrok poddawał mu się bez jakichkolwiek trudności. Władanie nim było niemal jak oddychanie — nie kontrolował tego, po prostu się działo. Tego ranka jednak cienie niespokojnie odbijały się od ścian i tylko niektóre wykonały rozkaz Wybrańca Chaosu. Wpatrywał się w nie z niezrozumieniem, a irytacja coraz bardziej w nim narastała. Czara goryczy przelała się, kiedy obłoki ciemnego dymu zamigotały, jakby zaraz miały zniknąć.
Zacisnął boleśnie pięści, wyobrażając sobie, jak torturuje mężczyzn, którzy śmieli włamać się do jego domu i zabrać z niego należące do cara rzeczy. Na chwilę wściekłość przyćmiła radość z odbieranego życia. Natychmiast przywołał cienie, a każdego, który nie poddał się woli Pana Kontynentu, roztrzaskiwał o ścianę. Nawet nie myślało tym, że każdy wytwór swojej mocy przyrzekł traktować z szacunkiem. W tamtym momencie niewiele go obchodziło. Ciemność próbowała z nim walczyć, lecz jak zwykle wygrał. Nie tracąc więcej czasu, podszedł do portalu, a chłód zimowego powietrza przyjemnie owiał jego twarz. Czarna otchłań wyciągnęła ku niemu swe macki. Pozwolił, by otuliły jego ciało, niczym woda podczas nurkowania. Rzadko kiedy korzystał w ten sposób z daru Chaosu, bo nie lubił marnotrawić mocy, ale tym razem była to nadzwyczajna sytuacja. Minęła zaledwie sekunda, zanim przedostał się na drugą stronę. Mrok wypuścił mężczyznę z objęć, pozostawiając po sobie pustkę, jakby właśnie coś stracił.
Melias otworzył oczy, a kiedy zobaczył przed sobą nocny krajobraz, zaklął siarczyście. Niegdyś zdarzały się sytuacje, że zamiast do wnętrza zamku trafiał gdzieś na ogrody w jego pobliżu. Miał nadzieję, że i tym razem tak było. Obrócił się wokół własnej osi. Choć bez trudu widział w ciemnościach, żaden pagórek, czy nawet głupie drzewo nie przypominało okolic jego posiadłości. Teleportował się jednak bez wątpienia do Garcii, tylko nie wiedział gdzie dokładnie.
— Akurat teraz postanowiłeś się ze mną bawić? — wymamrotał pod nosem, mając nadzieję, że Chaos go usłyszy.
Niestety jednak słychać było wyłącznie świst wiatru między świerkami, który jak zwykle zwiastował śnieżycę. Była to cisza przed burzą.
— Będziesz milczał?
Melias z niecierpliwością oczekiwał jakiegokolwiek znaku od kapryśnego boga. To nie był jedyny raz, gdy nie otrzymywał odpowiedzi, ale zdecydowanie pierwszy, kiedy podarowana moc zawiodła. Czyżby w jakiś sposób go uraził? A może była to kara za pozostawienie Andrelli samej? Nie wiedział, dlaczego coś, czemu bezgranicznie ufał, tak nagle go opuściło.
— Na fochy ci się zebrało?! — wrzask poniósł się echem po lodowym pustkowiu.
Sapnięcie pełne frustracji wydobyło się z gardła cara. Ten dzień — a właściwie noc, bo właśnie znajdował się na drugiej półkuli planety — nie zapowiadał się zbyt dobrze. Zaczynał nawet żałować, że się obudził. Rozejrzał się jeszcze raz, licząc na przeoczenie czegoś istotnego. Dobijała go myśl, że marnował swój cenny czas, kiedy ktoś śmiał panoszyć się po jego włościach. Irytacja mężczyzny rosła z każdą kolejną chwilą bezczynności. Im dłużej przyglądał się okolicy, tym bardziej czuł się zagubiony. Nienawidził tego.
Zacisnął boleśnie pięści, a następnie udał się w losowym kierunku. Był tak wściekły, że nie zwracał uwagi na układ gwiazd, dzięki któremu z pewnością łatwiej odnalazłby drogę. Niezbyt obchodziło go, dokąd dążył. Wiedział, że gdzieś w pobliżu znajdował się posterunek, skąd żołnierze wyruszali na patrole. Musiał tylko do niego dotrzeć. Szedł dziarskim krokiem, przedzierając się przez śnieżne zaspy. Mróz wdzierał się powoli pod ubranie, a śnieg oblepiał już i tak przemarznięte nogi cara. Załzawionymi oczami próbował dostrzec jakieś domostwo, lecz jak na złość pojawił się na samym środku jakiegoś pustkowia. Im bardziej się spieszył, tym trudniej było mu się skupić. Odnosił wrażenie, że krążył w tym samym miejscu. Bezgraniczna biel powoli doprowadzała go do szału.
— Proszę — mówił tym razem nieco spokojniejszym tonem. — Odezwij się.
Cisza.
— Jeśli jest to kara za opuszczenie Andrelli, to przepraszam — szeptał, próbując opanować szczękanie zębami wywołane przez zimno. — Vadim nigdy mnie nie zawiódł, więc uznałem, że i tym razem sobie poradzi...
Pociągnął nosem, kiedy przez katar nie mógł już oddychać. Otulił się jeszcze mocniej połami płaszcza, po czym trzęsącą dłonią przetarł twarz. Lodowate powietrze irytowało go coraz bardziej i zaczynał żałować swojej gwałtownej reakcji. Nawet jeśli pojawiłby się w zamku, to i tak były marne szanse na złapanie włamywaczy. Zawładnęły nim emocje, przez które zapomniał, że wizję Chaosu oddzielało od rzeczywistości co najmniej kilka godzin. Sapnął z frustracją.
— Jeśli mi pozwolisz, zrobię wszystko, by...
— Hej! Do kogo ty tam gadasz?! — Przerwał mu nieznany męski głos, kiedy blask lamp niespodziewanie oświetlił okolicę. — Z choinki się chłopie urwałeś?
Melias obrócił się, by móc spojrzeć przybyszowi w oczy. Był to niski, barczysty mężczyzna ubrany w gruby kożuch i czapkę zasłaniającą niemal całą twarz. Zaraz za nim stał oddział pięciu żołnierzy z wyhaftowanymi na płaszczach gwiazdami chaosu. Druga połowa jednostki okrążyła ich, zatrzymując się w krótkich odstępach. Wyglądali, jakby szykowali na kogoś obławę, lecz car nie przypominał sobie, aby wydawał rozkaz aresztowania każdego, kto przechadzał się w nocy w pobliżu warowni.
— Jesteś dowódcą? — zapytał spokojnym tonem.
— Nie twój zasrany interes, dzieciaku — odezwał się ten sam jegomość. — Lada chwila rozpęta się śnieżyca, więc spierdalaj do domu, póki masz czas, bo nie zamierzam jutro szukać twojego trupa.
— Jesteś dowódcą?
— Głuchy jesteś?! — odwarknął, zadzierając brodę, by móc gniewnie spojrzeć carowi prosto w oczy. — Zmiataj do mamusi, bo cię aresztuję i wierz mi lub nie, ale w celi nie spotka cię nic dobrego.
Kpiące parsknięcie wydobyło się spomiędzy warg Wybrańca Chaosu. Zmierzył pogardliwym spojrzeniem nieznajomego od stóp, aż po sam czubek głowy, walcząc ze sobą, by już teraz nie zrobić mu krzywdy. Z tak prostackim zachowaniem nie spotkał się już dawno, ale, o dziwo, nabrał ogromnej ochoty, by się roześmiać. Bawiło go zachowanie żołnierza, choć okazywał brak szacunku.
— Nie chcę robić kłopotów — mówił, powstrzymując śmiech. — Zgubiłem się i chciałem tylko zapytać o drogę do waszego posterunku, ale najwyraźniej dawno nie mieliście ze mną do czynienia, skoro nie potraficie się zachować.
— Cywile nie mają prawa przekraczać progu posterunku...
— No co ty nie powiesz? — wtrącił się szybko. — Kreujesz siebie na takiego ważniaka, a nie potrafisz rozpoznać najważniejszej osoby w cesarstwie! Niech Chaos ma cię w swojej opiece, bo jeśli faktycznie tu dowodzisz, to bez wahania obetrę cię ze skóry!
Pozostali mężczyźni poruszyli się niespokojnie. Prawdopodobnie żaden z nich nie miał pojęcia, kto właśnie przed nimi stoi. Z jednej strony bawiła go taka sytuacja, bo mógł wyładować gniew na zupełnie niewinnych istotach. Z drugiej zaś była to strata czasu. Nie wiedział, co stało się w jego własnym zamku, ani gdzie w tej chwili znajdowali się włamywacze wraz z porwanymi kobietami. Dobijała go ta bezradność i pragnął jedynie, by jak najszybciej mieć to za sobą.
— Nasz car jest obecnie na południu, więc jak śmiesz się za niego podawać?! — odezwał się ktoś zza pleców Meliasa. — Wiesz jaka kara cię za to spotka, głupcze?!
— Oświeć mnie.
Nim ktokolwiek zdołał wypowiedzieć choćby słowo, ogień w lampach zamigotał, a odgłos głuchego łoskotu przerwał ciszę. Wszyscy spojrzeli po sobie z niepokojem i tylko Wybraniec Chaosu ze spokojem przyglądał się rozgrywanym wydarzeniom. Kiedy żołnierze zorientowali się, że jeden z nich upadł, rozpętało się prawdziwe zamieszanie. Krew powoli sączyła się z rany na piersi i choć próbowali mu pomóc, oczywiste było, że właśnie się wykrwawiał. Ten, który miał najwięcej do gadania, zaczął wykrzykiwać rozkazy, a reszta z widocznym przerażeniem próbowała odnaleźć strzelca. Szkoda tylko, że nadal nie potrafili pojąć, co się wydarzyło. Car czuł się tym zawiedziony. Liczył, że chociaż jeden z nich wykaże się odrobiną mądrości.
— Naprawdę mam obedrzeć cię ze skóry? — zapytał, wyciągając przed siebie ręce. — Wolałbym zająć się ważniejszymi sprawami, ale...
— Ale co?! — warknął dowódca oddziału, przedzierając się przez zaspy, aby dopaść do Meliasa i z całej siły szarpnąć go za poły niedźwiedziego płaszcza. — Gadaj, z kim tu przylazłeś i kto właśnie zabił dobrego żołnierza!
Najwidoczniej nie był taki dobry, skoro nie wiedział, kim jestem... Zakpił w myślach.
Wraz z kolejnym szarpnięciem przelała się czara goryczy. Pan Kontynentu stracił cierpliwość. Lampy znów zamigotały, a powietrze stało się jakby zimniejsze. Atmosfera stała się tak nieprzyjemna, że nawet Melias poczuł na skórze ciary. Ciemność tym razem bez problemów odpowiedziała na wezwanie. Mrok spowił dłonie cara, a zdezorientowani mężczyźni pobledli ze strachu. Chyba w końcu do nich dotarło, że zatrzymany przybysz nie był tylko zwykłym przechodniem.
— Mówi ci coś imię Chaos? — Obrócił głowę ku dowodzącemu. — To z nim jestem, a ty właśnie popełniłeś ostatni błąd w swoim marnym życiu.
Przerażenie wykrzywiło twarz nieznajomego. W chwili, gdy cienista włócznia przebiła jego pierś, świat zdawał się zwolnić. Melias poczuł niespodziewaną ulgę. Satysfakcję, kiedy odbierał komuś życie. Przestały go obchodzić problemy, przez które przybył do Garcii. Po prostu wpatrywał się w upadające, martwe ciało. Opanował go spokój, choć wokół zapanował chaos. Część żołnierzy wymierzyła w niego broń, inni zaś uklękli, licząc, że ich oszczędzi. Pogoda również zareagowała. Na początku płatki śniegu delikatnie opadały na ziemię, lecz z każdą chwilą wiatr przybierał na sile, a z nieba zaczął sypać również grad.
— Odłóżcie broń — polecił, odrywając spojrzenie od zamordowanego dowódcy. — Puszczę w niepamięć ten incydent, choć kusi mnie, by podciąć gardło każdemu, kto teraz do mnie mierzy. Znajcie jednak miłosierdzie swego pana.
Przypatrywał się żołnierzom z uwagą. Żaden nie śmiał na niego spojrzeć, mimo że jeszcze chwilę wcześniej jawnie okazywali mu brak szacunku. Melias był usatysfakcjonowany. Jak za każdym razem napawał się władzą, którą dzierżył dzięki przemocy. Uwielbiał ten strach w ich oczach.
— Zaprowadźcie mnie na posterunek — kontynuował. — I wyślijcie posłańca do zamku z wiadomością, aby Vadim Nazarov pod groźbą śmierci natychmiast stawił się na wezwanie.
♔♔♔
Kolejny rozdział: 15.05.2024 r.
Ig: nataliazakrzewska_autorka
TikTok: natalia_zak_autorka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top