Księga XXIII

(Melias)

Drzwi do sali tronowej otworzyły się przed Meliasem z hukiem. Z typową dla siebie obojętnością omiótł wzrokiem pomieszczenie, a na widok kilku lordów, skrzywił się lekko. Nie miał najmniejszej ochoty wysłuchiwać ich skarg, ale też nie mógł publicznie żadnego z nich znieważyć, choć w innej sytuacji zrobiłby to bez wahania. Już samo wspomnienie o problemie wprawiało cara w negatywny nastrój. Musiał się jednak wstrzymać nie tylko dla dobra cesarstwa, ale też dla celu, który wyznaczył mu Chaos. Wojna z całym światem okazała się jeszcze bardziej kosztowna, gdy królowie Dziesięciu Wysp skutecznie odpierali lub unikali ataków jego wojsk. Wściekał się jeszcze bardziej, gdy przypominał sobie, że te niepowodzenia zapoczątkował jeden głupi list, który w dodatku wysłano tuż pod jego nosem.

— Panie. — Usłyszał w tej samej chwili, gdy opadł na miękkie obicie tronu. — Przybyli właśnie wezwani lordowie.

— Widzę — powiedział znudzonym tonem. — Każ przygotować biesiadę na ich cześć.

Sługa, którego imienia nawet nie pamiętał, odszedł, kłaniając się nisko. Na jego miejsce od razu wskoczył najmłodszy z lordów. Był jeszcze dzieckiem, więc majątek musiał odziedziczyć niedawno.

— Współczuję straty — zaczął Wybraniec Chaosu, ignorując zwroty grzecznościowe, tytuły szlacheckie i inne bzdety, jakie wydawały mu się w tamtej chwili niepotrzebne. — Liczę, że pomimo młodego wieku rozumiesz, po co cię wezwałem.

— Oczywiście, Panie.

— Zatem?

Westchnął znużony milczeniem chłopaka. Młodzieniec był niezwykle zestresowany, choć Melias nawet na niego nie patrzył. Słyszał za to jego przyśpieszony oddech, a w powietrzu unosił się swąd nastoletniego potu. Zastukał palcem w drewniany podłokietnik. Jedynym, co w tamtej chwili powstrzymywało go przed wybuchem, była myśl, że po spotkaniu wyżyje się na więźniach.

— Z przyjemnością wesprę działania wojenne — odezwał się w końcu, lecz niemal od razu zachłysnął się powietrzem, kaszląc i plując na dopiero co polerowaną posadzkę — które przyniosą chwałę Wybrańcowi Chaosu.

Zwrócił spojrzenie na młodego lorda. Miał czerwoną, zapłakaną twarz, którą postarzały cienie pod oczami. Prawdopodobnie nie spał zbyt wiele przez ostatnie noce, ale car wątpił, aby przyczyną było jego wezwanie.

— Jak zmarł twój ojciec? — spytał z ciekawości, żeby zająć czymś myśli.

— On od dawna nie żyje — poprawił z wahaniem, po czym dodał już dużo odważniejszym tonem: — Dwa dni temu znaleźli zwłoki mojego brata w środku lasu. Miał dziesiątki ran kłutych na całym ciele.

Zmarszczył czoło i odruchowo usiadł bardziej wyprostowany. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał, tym bardziej że dokładał wszelkich starań, żeby takie zdarzenia eliminować jeszcze w zarodku. Najwyraźniej pod jego nieobecność wydarzyło się więcej, niż mógł przewidzieć. Nie dość, że ponosił klęskę za klęską w walce z wrogami, to jeszcze na domiar złego w jego ojczyźnie zapanowała anarchia.

— Korona zapłaci za stracony majątek i ukarze sprawców — zapewnił, machając ręką, do następnego w kolejce, aby zajął zwolnione miejsce.

— Nic nie zniknęło — odezwał się znowu młodzik, przez co odruchowo zmierzył go wściekłym spojrzeniem. — Majątek jest w nienaruszonym stanie.

Robiło się coraz ciekawiej. Tego typu zbrodnie w Garcii zdarzały się rzadko. Zwykle to on mordował z byle powodu, a zwykli ludzie najwyżej okradali się nawzajem. Tak brutalne zabójstwo szlachcica i to w dodatku nie dla celów zarobkowych było czymś, co miało miejsce jedynie za czasów jego przodków, którzy zupełnie nie dbali o spokój w królestwie.

— Kontynuuj.

— Woźnica zeznał, że kobieta...

— Kobieta?! — przerwał, unosząc głos. Kolejna niespodzianka. — Twojego brata zabiła kobieta?

— Tak zeznał woźnica — chłopak zająknął się, po czym obejrzał przez ramię, słysząc szepty pozostałych lordów. — Mój brat wyszedł pomóc jakiejś niewieście, która sturlała się ze zbocza, ale ona odmówiła. Podobno groziła nawet tobie, panie.

Prychnął. Czegoś takiego kompletnie się nie spodziewał. Najwyraźniej dzięki temu chłopakowi te rozmowy mogły nie być aż tak nudne, jak zwykle. Zaśmiał się cicho.

— Co mówiła?

— Że cię zabije, panie.

Szepty ucichły, a powaga młodego lorda sprawiła, że niekontrolowany śmiech wydobył się z gardła Meliasa. Przywykł do nienawiści poddanych — szczególnie tych z podbitych niedawno królestw. Nie było w tym niczego niezwykłego, bo przecież zniszczył im życie. Groźby więc nie robiły na nim żadnego wrażenia. Jednak ostatnią kobietą, która wypowiedziała podobne słowa była Andrella Apsarā. Uparta, pyskata i żądna zemsty upadła księżniczka, którą z rozkazu Chaosu miał zamiar pojąć za żonę. Gdyby nie utonęła, najpewniej dołożyłaby wszelkich starań, aby spełnić obietnicę. Przez chwilę pomyślał nawet, że być może jakimś cudem przeżyła lub Vadim go okłamał, skoro okazał się zdrajcą. Aczkolwiek jego smutek był zbyt autentyczny, by mógł go udawać. Zatem niedoszła królowa Lazarii była martwa i już nic nie mogło tego zmienić.

— Każ ją znaleźć i do mnie przyprowadzić. Niech spróbuje swojego szczęścia.

♕♕♕

Melias podwinął rękawy koszuli, po czym delikatnie przesunął palcem po ostrzu sztyletu. Był tępy, ale wbrew pozorom wcale nie zamierzał go ostrzyć. Właściwie wolał użyć takiego narzędzia, bo dzięki niemu sprawiał dużo więcej bólu. Nachylił się nad więźniem, który nie miał już nawet siły, aby na niego spojrzeć. Jego twarz przypominała jeden wielki siniak, poszarpane ubrania odsłaniały pocięte ciało, a na skórze było już więcej krwi, niż brudu. Musiał przyznać, że był to rozkoszny widok.

— Kto się z tobą kontaktował?

Charczący oddech Zedka nagle przyśpieszył. Chyba właśnie dotarło do niego, że nadszedł kolejny dzień tortur.

— Kto się z tobą kontaktował? — powtórzył car, a kiedy w pomieszczeniu wciąż panowała cisza, dodał: — No mów... Co ci szkodzi? I tak za kilka dni lub godzin wykrwawisz się na śmierć, a wtedy będzie ci wszystko jedno, co stanie się z Najwyższym i jego fanatykami. Oszczędź sobie bólu w tych ostatnich chwilach.

— Dia — zająknął się więzień. — Dias.

Car przykucnął naprzeciw mężczyzny, a następnie gwałtownie szarpnął go za brodę, aby móc spojrzeć mu w ledwo przytomne oczy. Nie musiał długo zastanawiać się nad diagnozą jego stanu zdrowia — oczywiste było, że nie przeżyje tej nocy.

— Powtórz.

Irytacja Wybrańca Chaosu osiągnęła swój limit, gdy Zedek znowu zaczął uparcie milczeć. Władce nie obchodziło, czy robił to specjalnie, czy po prostu nie był w stanie mówić. Być może po prostu zemdlał albo było bliżej końca jego życia, niż sądził. Interesowały go wyłącznie informacje, a przez kiepski stan zdrowia ofiary coraz mocniej odczuwał presje czasu. Przekleństwa cisnęły mu się na usta, lecz nie wypowiedział ani słowa. Zamachnął się sztyletem, po czym dźgnął nim na oślep.

— Dias! — krzyk poniósł się echem po korytarzach lochów. — Tak się nazywał.

— I co? — Poklepał Zedka po policzku. — Takie trudne to było?

Niczego więcej już nie potrzebował. Wiedział, kto stał za porwaniem jego kobiet, więc pozostało jedynie wymyślenie stosownej kary. Mimo kłębiącej się w nim złości wciąż zamierzał udawać przed innymi, że o niczym nie wiedział. Miał zamiar przejrzeć wszystkie ich plany, a dopiero później zaatakować.

Wyszedł z celi, nie kłopocząc się, żeby zamknąć za sobą kraty. Więzień nie byłby w stanie stamtąd uciec, a nawet jeśli to i tak nie doczołgałby się zbyt daleko. Splótł dłonie za plecami, po czym ruszył do wyjścia z lochów.

Melias czuł się zaskakująco spokojnie jak na to, że w ostatnich tygodniach mało co szło zgodnie z planem. Chyba przywykł już do niepowodzeń, ale nie oznaczało to, że je akceptował. Miał ochotę zniszczyć coś więcej niż jednego marnego człowieczka. Pragnął, by klęknęli przed nim wszyscy ci, którzy ośmielili mu się sprzeciwić. Żądał krwi i całkowitego poddania. Postanowił jednak całą tę złość zatrzymać na chwile, gdy będzie zmuszony pokazać niedowiarkom swoją potęgę. Kolejna rzeź mogłaby wynagrodzić porażki lub chociaż ponownie zwrócić uwagę Chaosu.

Nagły huk rozbrzmiał w korytarzu, przez co mimowolnie drgnął lekko przestraszony. Rozejrzał się, lecz w pobliżu nikogo nie było. Ze złością zaczął zaglądać do celi, w których więźniowie kulili się pod ścianami. Żaden z nich jednak nie wyglądał tak, jakby miał siłę narobić aż tyle hałasu. Jego ciężkie kroki odbijały się echem od ścian, kiedy krążył w podziemnym labiryncie. Kiedy nieprzyjemny stukot znów dotarł do jego uszu, zatrzymał się gwałtownie i odruchowo przywołał cienie.

— Czego tu szukasz? — zapytał człowieka, który właśnie przekręcał klucz w zamku więziennej kraty.

Niedźwiedzi płaszcz na pierwszy rzut oka wydał się carowi znajomy, lecz wątpił, aby żołnierz wrócił tak szybko z wygnania. Nieznajomy zamarł, po czym uniósł dłonie i powoli zaczął się obracać.

— Dzień dobry, panie.

Wpatrywał się w niebieskie oczy Vadima, nie wiedząc, jak zareagować. Zdrajcę powinien od razu skazać na śmierć, dawnego przyjaciela zaś odpowiednio ugościć, a dopiero później osądzić.

— Znalazłeś jej ciało? — zapytał Melias, a kiedy zobaczył na twarzy brata Liz zmieszanie, dodał: — Więc jakim prawem wróciłeś? Po raz kolejny sprzeciwiłeś się rozkazowi, a to podchodzi pod zdr...

— Przywiozłem ją — przerwał sługa zdesperowanym tonem. — Okazało się...

Car poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a zimny pot spływa po plecach. Nie potrafił stwierdzić, czy właśnie coś go przestraszyło, czy bardziej uradowało. Potwierdzenie wcześniejszych podejrzeń było marzeniem, które miało się nigdy nie spełnić, bo przecież martwi nie wracali zza grobu. Mimo to podświadomie czuł, że to jeszcze nie był koniec historii krnąbrnej arystokratki.

— Ona żyje, prawda? — tym razem to on wtrącił się w zdanie żołnierza. — Andrella Apsarā przeżyła?

— Tak — odparł z wahaniem podwładny, a niepokój i radość Wybrańca Chaosu zmieszały się z niepohamowaną chęcią ukarania jej za ucieczkę. — I przy okazji zostawiła za sobą trzy trupy.

Prychnął. Kto inny jak nie ona śmiałby publicznie grozić mu śmiercią? Intuicja jak zwykle go nie zawiodła.

— Jednym z nich jest szlachcic gdzieś w środku lasu? — dopytał, a Vadim od razu potwierdził skinieniem głowy. — A pozostała dwójka?

— Karczmarze, których zadźgała. Zrobiła rzeź w twoim stylu, panie.

Mimo złości na Andrellę za ucieczkę nie mógł nie przyznać przed samym sobą, że był z niej dumny. Po tylu torturach i manipulacjach w końcu wyzbyła się człowieczeństwa. W końcu stawała się potworem, z którym pragnął dzielić tron. Wyłącznie dlatego miał ochotę odpuścić jej karę, lecz musiał dać kobiecie nauczkę. Nie obchodziło go, czy opuściła zamek z własnej woli, czy też pod przymusem. Liczyło się tylko to, że — sądząc po siniakach na twarzy żołnierza — nie wróciła do niego z własnej woli.

— Prowadź do niej.

Nazarov wyciągnął dłoń w stronę celi, z której wcześniej wychodził. Dokładniej przyjrzał się panującej tam ciemności, a kiedy dostrzegł kształt leżący na środku pomieszczenia, uśmiechnął się krzywo. Jakim cudem nie zwrócił wcześniej na nią uwagi? Kobieta miała na sobie jakąś poszarpaną, brudną suknię. Jasne włosy skołtunione i przyozdobione liśćmi oraz błotem. Nie widział jednak jej twarzy, więc nie wiedział, jak bardzo została pobita.

— Dzień dobry, złotko — przywitał się, licząc na to, że była świadoma. — Tęskniłaś?

♔♔♔

Kolejny rozdział: 05.12.2024 r.

Ig: nataliazakrzewska_autorka

TikTok: natalia_zak_autorka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top