Księga XVII

(Andrella)

Dwa tygodnie minęły w mgnieniu oka. Codziennie spędzała czas z Prim. Naprawdę okazała się jedyną garcianką, która nie chciała jej zabić. Ponadto nie oczekiwała niczego w zamian. Ponoć dzięki dobrym uczynkom pragnęła odkupić winy cara. O dziwo nie była w niego ślepo zapatrzona, a jego bestialstwo uważała za coś niegodnego Wybrańca Chaosu. Andrellę zdziwiły jej poglądy, ale nie komentowała ich. Wolała przebywać wśród przeciwników Meliasa niż jego fanatyków. Martwił ją jednak fakt, że to wszystko mogło być obłudą. Ciszą przed burzą. Nie potrafiła pozbyć się tego przeczucia.

— Nad czym tak rozmyślasz?

Spojrzała na towarzyszkę, po czym dźwignąwszy się do pozycji siedzącej, oparła się plecami o ścianę. Ból pleców nie ustępował, ale pozwalał na większy zakres ruchów niż jeszcze kilka dni wcześniej. Co prawda wstawanie z łóżka było niemal tak samo bolesne, jak biczowanie cara, którym została kiedyś uraczona, ale przynajmniej mogła się przemieszczać. Dało jej to spokój ducha, jakiego od dłuższego czasu desperacko potrzebowała. Za bardzo bała się ponownego schwytania, by w pełni odpocząć.

— Właściwie nad niczym — odezwała się po chwili zawahania. — Naprawdę nie musisz mnie aż tak niańczyć. Poradzę sobie.

— I tak nie mam nic lepszego do roboty, więc cichaj.

— Może pomogłabym ci dziś wieczorem na górze? Potrzebuję więcej ruchu.

Milczenie przeciągnęło się do kilku dłuższych minut. Właściwie Andrella pierwszy raz o to spytała, więc zrozumiałaby odmowę Prim. Przyjęła ją pod swój dach, nakarmiła i dała czas na odpoczynek, nie oczkując niczego w zamian — nie mogło być za dobrze. Poza tym w głębi duszy bała się wyjść z kryjówki przez dosyć oczywisty powód. Z jej szczęściem pewnie ledwie wyściubiłaby nos zza ściany, a już złapałby ją któryś ze sług Wybrańca Chaosu. Chciała za wszelką cenę tego uniknąć, ale nie mogła przecież wiecznie siedzieć w ukryciu. Nie była tchórzem. Mimo wszystkich okropieństw, jakie spotkały ją w zaledwie kilka miesięcy, całkowite poddanie się było ostatnią rzeczą, jaką chciałaby w tamtym momencie zrobić.

— Nie boisz się, że ktoś cię zobaczy? Spotkasz swojego prześladowcę? — zapytała, przybierając zmartwiony wyraz twarzy. — Jak cię poznałam, od razu wiedziałam, że przed kimś uciekałaś. Nie zadawałam pytań, bo nie lubię być wścibska, ale jeśli ten ktoś zagraża mi lub mojemu mężowi to lepiej mi powiedz, żebym nie miała później niespodzianki, gdy po ciebie przyjdzie.

Czy car Melias Temberero był zagrożeniem?

Mało powiedziane. Dla kaprysu niszczył wszystko na swej drodze. Na jego rękach było pewnie więcej krwi niż u wszystkich ludzi na Floselum razem wziętych. Był potworem w ludzkiej skórze, mordercą i podłym manipulatorem, który chciał podbić świat. I to po co? Bo jakiś bożek mu kazał? Bo czuł się godnym, by władać tak potężną mocą? Bo nikt nie śmiał mu się sprzeciwić?

Zatem odpowiedź sama się nasuwała. Oczywiście, że był zagrożeniem.

Nie odważyła się jednak powiedzieć tego na głos. Nie chciała przyznać się, kim tak naprawdę jest i kto ją ścigał. Wolała jak najdłużej unikać tej kwestii, bo po raz pierwszy od kilku miesięcy czuła namiastkę spokojnego życia, które niegdyś wiodła. Pragnęła przedłużyć te chwile w nieskończoność.

— Pewnie sądzą, że zginęłam, więc nie mamy o co się martwić. Nic nam nie grozi.

Kłamstwo wyleciało z niej zaskakująco gładko, jakby robiła to codziennie i wcześniej nie uważała go za obrazę bogów. Andrellę przeraziło, że przez ten cały czas zupełnie zapomniała o dawnej wierze. Za bardzo skupiła się na własnym cierpieniu, by choćby pomyśleć o siłach wyższych, jakie rządziły jej losem. Nie czuła jednak wyrzutów sumienia, skruchy czy smutku. Bardziej gniew, bo zostawili ją samą. Nie zrobili nic, by wesprzeć ją w walce z Meliasem, nie wspominając już nawet o dużo gorszym złu — Chaosie. Porzucili ją, więc co stało na przeszkodzie, aby zrobiła to samo?

— Jeśli czujesz się na siłach, to nie mam nic przeciwko pomocy. — Usłyszała kobiecy głos, który wyrwał lazariankę z rozmyślań.

♕♕♕

Andrella skrzywiła się, kiedy taca pełna pustych kufli prawie wypadła jej z rąk. Jej refleks był godzien pożałowania. Wstydziła się tego, jak podczas minionych miesięcy zaprzepaściła długie lata treningów. Kompletnie zapomniała o wykonywaniu jakichkolwiek ćwiczeń. Poza tym uwięzienie w zamku nie sprzyjało w rozwoju tych umiejętności. Tygodnie na resztkach jedzenia z pańskiego stołu również zrobiły swoje. Aż dziw, że jej organizm to wytrzymywał — w końcu przywykła do zupełnie innych warunków.

— Nie tęskniłam za oglądaniem zapijaczonych gęb — stwierdziła, wspominając czasy dzieciństwa, kiedy specjalnie wykradała się z zamku do tawern, by posłuchać pijackich opowieści. — I jeszcze ten odór.

Położyła tackę na blat baru, po czym oparła się o niego i rozejrzała po pokoju. Karczma była mała, ale wystarczała, by zmieściło się w niej ze trzydziestu pijanych chłopów. Duże ławy przecinały na pół pomieszczenie, sprawiając, że obsługiwanie gości było niezmiernie trudne ze względu na dość dużą ciasnotę. W powietrzu unosił się zapach alkoholu zmieszany z podawaną wraz z nim papką, która sprawiała, że miało się ochotę od razu zwrócić kupiony trunek. Aczkolwiek wszystkie siedzenia były zapełnione, więc ludziom najwyraźniej smakowała ta potrawa.

Andrella była pod wrażeniem sielankowej atmosfery. Nikt nie przejmował się polityką, rzeziami niewinnych ludzi z innych królestw i przede wszystkim carem terroryzującym wszystko, co żywe. Pijaków interesował jedynie kufel piwa i ta dziwna papka, którą pochłaniali litrami, o czym świadczył duży garnek postawiony na małym piecu w rogu karczmy.

— Nikt się jeszcze nie posrał w gacie, więc nie przesadzaj — odparła Prim, podając Andrelli kolejne kufle piwa. — Zanieś do tamtych.

Upadła księżniczka z ociąganiem ruszyła we wskazaną stronę. Z każdym krokiem czuła, jak jej mięśnie napinają się, a przez kręgosłup przechodzi impuls bólu. Zaciskała wtedy zęby i szła dalej, bo dobrze wiedziała, że siedzenie w miejscu jej nie uleczy. Stanięcie na nogi było jednak niezwykle uciążliwe, ale przynajmniej tym razem czuła się nieco lepiej niż wtedy, gdy car skatował ją po raz ostatni. Może to dlatego, że w końcu wydostała się z więzienia, a może dzięki pozbyciu się złotych obręczy. Po raz pierwszy od dawna czuła, jakby oddychała pełną piersią, lecz wciąż zdarzały się chwile, gdy panikowała, a wtedy wracała do punktu wyjścia. Coś ciągle ją wstrzymywało, a rosnąca w niej frustracja sprawiała, że miała ochotę po prostu odpuścić zasady moralne i odzyskać to, co zostało jej skradzione, choćby za cenę zniszczenia każdej żywej istoty. Podświadomie pragnęła kary dla tych wszystkich ludzi, którzy śmieli zrobić jej krzywdę. Pragnęła pomsty i krwi. A w szczególności pragnęła krwi Meliasa Temberero.

— Smacznego — powiedziała, stawiając kufle przed wskazanymi klientami.

Oczywiście przywitali ją obleśnymi uśmiechami, które na dobre wyrwały Andrellę z zamyślenia. Resztkami samokontroli powstrzymywała się przed uderzeniem chociaż jednego z nich. Poza tym była w gościnie i nie wypadało wszczynać bójek. Obróciła się wiec na pięcie i zignorowawszy pijackie zaczepki, z powrotem udała się do baru. Zatrzymała się jednak w połowie kroku, gdy przy Prim dostrzegła rosłego mężczyznę, zrzucającego z siebie niedźwiedzi płaszcz. Z przerażeniem wstrzymała powietrze.

— Dobrze cię widzieć! — Usłyszała krzyk niewiasty, która od razu padła w ramiona nieznajomego.

Wbrew złym przeczuciom lazarianka ruszyła ku parze. Z uwagą obserwowała plecy mężczyzny, a kiedy zobaczyła niemal białe kosmyki włosów, odetchnęła z ulgą. Nie był garcianinem — a przynajmniej miała taką nadzieję.

— Po drodze szukałem czegoś — odpowiedział, wyciągnąwszy coś z kieszeni. — Całe miasto jest tym obklejone.

Zatrzymała się u celu, po czym oparła się o blat. Z uśmiechem spoglądała na szczerzącą się Prim. Niby od samego początku ich znajomości kobieta wydawała się wiecznie szczęśliwa, lecz w tamtej chwili niewiele brakowało, a piszczałaby pewnie z radości. Aczkolwiek kiedy spojrzała na to, co trzymał prawdopodobnie jej mąż, mina od razu jej zrzedła. Pobladła i z przerażeniem zwróciła wzrok na Andrellę.

— Kochanie? — zaniepokoił się nieznajomy, a kiedy nie otrzymał odpowiedzi obrócił się w tę samą stronę, gdzie patrzyła jego żona. — Będziemy bogaci.

W tej samej chwili upadła księżniczka zobaczyła to, co trzymał w dłoni. Pergamin był pomięty, a tusz wyblakły, lecz bez trudu rozpoznała przedstawioną na portrecie osobę. Wpatrywała się w swoją własną twarz z niedowierzaniem. Zatkało ją i nie wiedziała, co powiedzieć. Jak miała wytłumaczyć całą sytuację Prim? Aczkolwiek najbardziej przeraził ją napis na samej górze kartki:

„Andrella Apsarā poszukiwana żywa lub poważnie uszkodzona"

A na samym dole wyraźny podpis cara wraz z jego pieczęcią.

♕♕♕
(Melias)

Szczęk zardzewiałych zawiasów rozszedł się echem po zamkowych korytarzach, do którego po chwili dołączył odgłos ciężkich kroków. Więźniowie niemal od razu skulili się pod ścianami. Bali się przybysza, myśląc zapewne, że to do nich zmierza. Tym razem jednak nie była to ich kolej. Melias kroczył do ostatniej celi, gdzie pozostawił swoje ulubione ostatnimi czasy zabawki. Napawał się ciszą przerywaną przez jęki torturowanych. Z pogardą spoglądał przed siebie, a widok znajomych murów przywołał pewien sentyment. Oczami wyobraźni widział Andrellę walczącą ze swoimi ludźmi. Jego cienie odegrały wtedy niesamowity spektakl. Uwielbiał go. Krew, mrok i cierpienie. Połączenie tak idealne, że obawiał się, iż już nigdy więcej go nie ujrzy. Nie tylko dlatego, że Andrella była martwa, ale też ze względu na Chaos, a właściwie jego nieobecność.

— Witam panów — przywitał się, wchodząc do wybranego pomieszczenia. — Jak się spało?

Standardowo odpowiedział mu jedynie świst ciężko wciąganego powietrza, gdy więźniowie ze zgrozą orientowali się, kto ich odwiedził. Nie była to zniewaga, wręcz przeciwnie. Przerażenie w oczach przeciwnika było o wiele lepsze od fanatycznego oddania. Nie patrzył jednak w ich stronę. Ignorował przybitych do krzeseł mężczyzn, ale tylko po to by wzbudzić w nich jeszcze większy strach. Napięcie, jakie czuli, było zapewne paraliżujące. Nie wiedzieli co się zaraz z nimi stanie, a ta niepewność wywoływała cudowną panikę.

Obszedł pojmanych kilka tygodni temu ludzi, po czym zatrzymał się tuż za nimi. Spoglądał na nich bez najmniejszych wyrzutów sumienia, choć każdy normalny człowiek na widok skatowanej ludzkiej istoty miałby typowe odruchy człowieczeństwa. Ratowanie ich było ostatnią rzeczą, jaką by dla nich zrobił. Pragnął ich ukarać za dopuszczone zbrodnie. Po pierwsze włamali się do jego domu i wykradli bardzo cenną inwestycję. Karygodne. A po drugie kochał torturować. Sprawiało mu to niewyobrażalną satysfakcję. Było sposobem na radzenie sobie z problemami i dzięki temu mógł choć na chwilę oderwać myśli od przyziemnych spraw. Poza tym nieustannie męczyła go jedna myśl: Kto był tak głupi, żeby wynająć wieśniaków do takiej roboty?

— Jeden z was dzisiaj umrze, ale to od was zależy który — mówił, spoglądając na cieknącą po oparciu krzesła szkarłatną ciecz. — Dobrze wiecie, o co spytam... Zatem, panowie, macie mi coś do powiedzenia?

Melias oparł dłonie na barkach pierwszego z mężczyzn, tak jakby chciał mu zrobić relaksujący masaż po ciężkim dniu pracy. Nie obrzydziła go brudna i klejąca skóra przebijająca się przez poszarpany materiał zabłoconej koszuli. Przywykł do tego. Krew i inne wydzieliny również nie robiły na nim wrażenia, choć niektóre zapachy sprawiały, że miał ochotę zwrócić zawartość żołądka. Chwilę stał nieruchomo, przesuwał zdegustowane spojrzenie po ciele delikwenta i zastanawiał się, który pęknie szybciej. I tak był pod wrażeniem, że wytrzymali dwa i pół tygodnia codziennych rozmów. Na początku obstawiał, że będzie to ten o imieniu przypominającym inne słowo — zadek. Jednak obaj okazali się równie milczący i zgodni w zeznaniach. Żaden nie podał ani jednej przydatnej informacji, co było strasznie irytujące, a car nie grzeszył cierpliwością. Mieli ostatnią szansę. Na widok wbitego w nogę gwoździa uśmiechnął się krzywo. Wokół zardzewiałego metalu zebrała się już żółtawa maź, więc zakażenie było poważne. Sięgnął po łom, a następnie bez cienia zawahania wyrwał stalowy kolec z kończyny więźnia. Symfonia jęków i krzyków poniosła się echem po korytarzu.

— Uwielbiam to.

Westchnąwszy, stanął naprzeciw mężczyzn, by móc spojrzeć im w twarz.

Obaj wyglądali okropnie, co oczywiście było jego zasługą. Krew i brud, a do tego ich własne wydzieliny tworzyły ohydny widok, ale też na swój sposób piękny. Prócz przybicia wieśniaków gwoźdźmi zdążył też obedrzeć ich delikatnie ze skóry specjalną rzeźniczą maszynką. Następnie ich ciała przyozdobił setkami malutkich cięć, a na koniec wyrwał im paznokcie jeden po drugim. W takim stanie pozostawił ich zeszłej nocy i do tej pory dziwił się, że przeżyli tortury. Oglądał swoje makabryczne dzieło z zachwytem, przez który na jego ustach igrał złowieszczy uśmiech.

— Kto was wynajął?

Spokojny ton oprawcy chyba zaskoczył ofiary, bo spojrzeli na siebie z widocznym niepokojem. Wybraniec Chaosu przeskakiwał spojrzeniem z jednego na drugiego, próbując sobie przypomnieć, który z nich miał na imię Zedek, a który Edek. W tym stanie trudno było ich od siebie odróżnić, co było jedynym minusem tortur.

— Z kim mieliście się spotkać?

Milczenie stawało się coraz bardziej irytujące.

— Dokąd wieźliście moje kobiety?

Reakcja tym razem okazała się zaskakująca. Chrapliwy śmiech mężczyzn sprawił, że car przez krótki moment nie wiedział, co zrobić. Zwykle słyszał jedynie jęki, krzyki i wrzaski przepełnione cierpieniem, a nie oznaki radości. W lochu podczas tortur wyłącznie on się śmiał. Na szczęście szybko się ogarnął i już sięgał po kolejne narzędzie, gdy w końcu usłyszał odpowiedź:

— Ona nigdy nie była i nie będzie twoja, panie.

Zwrócił wzrok na Zedka — a przynajmniej takie odnosił wrażenie, pamiętając, gdzie usadzili go strażnicy. To właśnie w jego nodze tkwił wyrwany wcześniej gwóźdź.

— Niedługo wszystko będzie należeć do mnie — odparł ze znudzeniem Melias. — Na rozkaz Chaosu podbiłem niemal cały świat, więc byle wieśniak nie ma prawa mówić mi, co należy do mnie, a co nie.

— No właśnie... — Przerwał, zanosząc się kaszlem. — Na rozkaz Chaosu.

Kpina wyczuwalna w głosie więźnia wytrąciła władcę z równowagi. Zanim zdołał przemyśleć swoje zachowanie, przed twarzą Edka pojawiła się cienista włócznia, którą zatrzymał milimetry od jego szeroko rozwartego z przerażenia oka.

— Co masz na myśli?

— Biegasz tam, gdzie ci każe. Atakujesz to, co ci każe. Wypełnisz jego wolę. I karmi cię tymi swoimi kłamstwami. Przypomina ci to coś, panie?

Zacisnął pięść. Zedek coraz mocniej nadszarpywał jego cierpliwość, ale resztkami cierpliwości powstrzymywał się przed wykonaniem kary. Jeszcze zdąży to zrobić, a otrzymanie potrzebnych informacji było wtedy ważniejsze od dumy Meliasa.

— Dokończ. — spokojny ton zaskoczył nawet samego cara.

— Tresuje cię. Jesteś jego pieskiem na posyłki.

Przymknął powieki, by przypomnieć sobie, jak jeszcze wczoraj błagali go o litość. Dzięki temu zapanował nad gniewem, bo doskonale wiedział, że kara nikogo nie ominie. Poza tym znał swoją rolę w świecie i sam nawet kiedyś tak o sobie myślał. Na początku wypełnianie woli Chaosu było ubliżające, niegodne roli króla. Jednak z czasem zrozumiał, że to właśnie dzięki niemu bóg zdobywał to, czego pragnął, więc był czymś więcej niż tylko „pieskiem na posyłki". Robił to, co kochał, a do tego z korzyściami. Dzięki temu nie był już tylko królem, a carem, władcą całego świata.

— Twój zleceniodawca też jest tylko pieskiem na posyłki naszego pana. Wszyscy nimi jesteśmy.

Z napięciem czekał na odpowiedź. Manipulowanie było jeszcze lepszą rozrywką od tortur. Obserwował, jak czoło Zedka marszczy się pod wpływem złości, a w oczach igra iskierka buntu.

— Najwyższy jest sam sobie panem!

Uśmiech Meliasa poszerzył się w tej samej chwili, gdy nieudolni porywacze zorientowali się, co właśnie zrobili. Nie dał im jednak nawet sekundy odpoczynku, bo wypełnił daną tego ranka obietnicę. Nie powstrzymywał już włóczni, która wisiała nad twarzą Edka. Pchnął ją z całej siły, aż ta na wylot przebiła jego głowę. Krew rozbryzgała się po pomieszczeniu, a siarczyste przekleństwa ocalałego więźnia udobruchały gniew cara. W tle słyszał błagania, ale zwracał uwagę wyłącznie na martwe już ciało. Nie chciało mu się wzywać straży, by je wynieśli. Poza tym miał ważniejsze rzeczy na głowie.

Zastanawiał się, czy już teraz ukrócić intrygi duchownego, czy może poczekać, co z tego wyniknie. Pragnął, aby przed śmiercią zaznał cierpienia, ale nie chciał go tak po prostu torturować — to byłoby zbyt nudne. Postanowił więc zachować go przy życiu, aż do chwili, gdy pozna prawdziwy cel jego działań. Pozwoli Najwyższemu myśleć, że o niczym nie wie, a w odpowiedniej chwili zniszczy wszystko, co zbudował.

— Wrócę jutro.

♔♔♔

Kolejny rozdział: 05.10.2024 r.

Ig: nataliazakrzewska_autorka

TikTok: natalia_zak_autorka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top