Księga V
(Vadim)
Z niedowierzaniem przypatrywał się dwóm kobietom siedzących na przeciwległych końcach sofy. Między nimi dreptał podstarzały mężczyzna, który próbował zadowolić obie damy. Każda z nich na zmianę narzekała na swoje rany, choć to zdecydowanie Mizette była w gorszym stanie. Poparzenie nie wyglądało zbyt dobrze, więc nie musiał nawet pytać medyka, czy zostaną jej blizny. Za to jego siostra miała jedynie rozcięty łuk brwiowy, a lamentowała tak bardzo, jakby co najmniej złamano jej nogę. Przez dobre pół godziny próbował dowiedzieć się, co się wydarzyło, lecz tym pytaniem wywołał jedynie wrzaski zamiast upragnionych odpowiedzi. Zdecydował się więc przesłuchać je osobno, choć zapewne każda miała do powiedzenia coś zgoła innego. Domyślał się jednak, co mogło się stać. Nieobecność Andrelli była jednoznaczna z przyznaniem się do winy.
— Melias mnie zabije — szepnął, przykładając dłoń do czoła.
Kiedy kazał przywlec ją nieprzytomną na statek, już wtedy niepokoiło go przeczucie, że będą z tą kobietą same problemy. Biła się jak zawodowy żołnierz, choć przecież była damą, w dodatku księżniczką. Nie powinna więc wiedzieć, jak posługiwać się mieczem, a już tym bardziej używać broni palnej. Pyskowała, a jej słownictwo często dużo bardziej pasowało do babki z rynsztoku, niż kogoś z rodziny królewskiej. Nie miała w sobie za grosz ogłady. Gdy usłyszał, do czego zmusił ją Melias, żywił nadzieję, że po stracie poddanych, Andrella choć trochę się uspokoi. Jednak nawet tak traumatyczne wydarzenie nie utemperowało jej chaotycznego charakteru.
— Rana pańskiej siostry nie jest poważna, więc zastosowałem jedynie dwa szwy — zaczął medyk, podchodząc do Vadima. — Tak na wszelki wypadek, żeby szybciej się zrosło.
Już teraz miał ochotę wzdrygnąć się na samą myśl o nadchodzących kłótniach z Lizette. Był pewien, że całą złość przeleje na niego, bo w końcu to on przywiózł tę psychopatkę do Garcii. Nie liczył się dla niej fakt, że car wydał taki rozkaz, a on nie miał nic do gadania.
— Co z księżną Mizette?
— Z nią jest już dużo gorzej... — Zaczął pakować swój sprzęt do skórzanej torby. — Małe poparzenia zwykle nie zostawiają blizn, lecz w jej przypadku nie wykluczam, że ślady po tym wypadku zostaną na całe życie.
— To nie był wypadek! — krzyknęła wciąż zła Lizette, która nagle stanęła u boku brata.
— Nie mnie to oceniać — odpowiedział starzec, potulnie skinąwszy głową. — Służące będą musiały przez miesiąc codziennie przemywać i smarować specjalną maścią rany, zmieniać opatrunki co najmniej dwa razy dziennie. Jedno oko również zostało zalane wrzątkiem, więc dla pewności zbadam panienkę jeszcze raz. Proszę przyprowadzić księżną do mojego gabinetu dzisiaj wieczorem, wtedy przekażę szczegóły.
Tym razem Andrella naprawdę przesadziła. Co innego krzywdzić ludzi, którzy faktycznie odpowiadali za jej cierpienie, ale co takiego zrobiły jej te kobiety, że aż tak źle je potraktowała? Doskonale wiedział, że jego siostra nie była niewinna i słowami potrafiła doprowadzić do łez. Wcale nie zamierzał jej idealizować. Jednak to nie tłumaczyło wybuchu księżniczki. Znała konsekwencje, więc albo stała się masochistką, w co wątpił, albo przestało jej zależeć.
— Co się stało? — zadał siostrze nurtujące go pytanie. — Tylko tak szczerze.
Kątem oka spoglądał na dwie służące, które starały się wyprowadzić Mizette z komnaty. Było to dosyć trudne, zważywszy na fakt, że kobieta niemal całą głowę miała obandażowaną i nic nie widziała.
— Nic. — Uniósł wymownie brwi, kiedy usłyszał pierwsze kłamstwo, na co niemal od razu dodała: — Rozmawiałyśmy o kandydatach na mężów dla Miz, kiedy nagle ta wariatka podeszła i wylała na nią wrzątek. A gdy ja się wtrąciłam, to mnie uderzyła.
Zaplótł dłonie za plecami i całym ciałem obrócił się do Lizette. Zmierzył ją wzrokiem od stóp, aż po czubek głowy. Zastanawiał się, gdzie popełnił błąd we wpajaniu jej moralnych wartości. Jako dziecko była dosłownie małym aniołkiem. Nawet jako zbuntowany nastolatek, który gardził wszystkim wokół, uwielbiał się nią zajmować. Kochał ją. Jednak kiedy przybyła do tego zamku, zaszła w niej okropna zmiana. Zaczęła plotkować, szerzyć kłamstwa na temat innych dam i, co gorsza, zakochała się. I to w mężczyźnie, którego kategorycznie zabraniał jej kokietować. Wtedy już całkiem przestała się go słuchać, a ich niegdyś piękna, rodzinna relacja, przeistoczyła się w nieskończony ciąg kłótni, niedomówień i oszustw. Nie wiedział, jak do niej dotrzeć, by przemówić młodej damie do rozsądku. Pojawienie się Andrelli jeszcze bardziej pogorszyło ten stan.
— Doprawdy? — dopytał podejrzliwym tonem. — Żadnych podtekstów, wyśmiewania jej pochodzenia lub głupich docinek? Jesteś pewna?
Był pewien, że nie ważne jak długo by ją przesłuchiwał i tak nie powiedziałaby mu całej prawdy. A jeśli nawet zdecydowałaby się na ujawnienie szczegółów, opowiedziałaby to wszystko tak, by winą obarczyć kogoś innego. Nie chciał przyznawać tego na głos, ale Lizette była straszną suką i czasem zastanawiał się, jakim cudem byli ze sobą spokrewnieni.
— Nie ufasz własnej siostrze?
Wzdrygnął się na sam wydźwięk jej tonu. Zaczynał żałować, że nie poszedł najpierw porozmawiać z Mizette.
— Okłamywałaś mnie dużo częściej, niż wszyscy wrogowie razem wzięci, więc jak mam ci ufać?
— Ojciec by mi uwierzył.
To wystarczało, by stracił cierpliwość. Ostatkiem zdrowego rozsądku zacisnął pięści za plecami, po czym zagryzł od wewnątrz policzek, by nie wypowiedzieć słów, których oboje później pożałują. Wolał wycofać się teraz, niż brnąć w bezsensowną kłótnię kosztem ich, już i tak kiepskiej, relacji. Szybkim krokiem ruszył do wyjścia.
— Zatem spraw by powstał z grobu, bo ja nie zamierzam ciągle po tobie sprzątać.
Trzasnął za sobą drzwiami. Huk poniósł się po korytarzu, przyprawiając go o gęsią skórkę. Westchnął głęboko, by choć na chwilę uspokoić szalejące nerwy. Czuł w trzewiach dziwny uścisk, przez który chciało mu się wymiotować. Miał dość odpowiedzialności za rzeczy, o jakich nie miał najmniejszego pojęcia. Po śmierci jedynego rodzica wszystko spadło na jego barki, a on nie miał nawet czasu, aby porządnie przeżyć żałobę. Pragnął, by choroba trawiąca go od kilku tygodni powróciła, by mógł zostać w swojej komnacie i spokojnie pomyśleć.
Zacisnął i rozluźnił pięść. Chciał pozbyć się napięcia z mięśni, lecz najpierw musiał załatwić spawy z Andrellą. Na samą myśl o niej krew w jego żyłach zawrzała. Nie liczył już, ile razy fantazjował o zabiciu tej kobiety. Działała mu na nerwy jeszcze bardziej niż Lizette. Zastanawiał się przez chwilę, dokąd mogłaby się udać. Wątpił, by ukryła się w swojej izbie, choć był to dobry początek poszukiwań. Mimowolnie udał się w tamtą stronę, by na wszelki wypadek sprawdzić wszystkie zakątki zamku. Kobieta spędziła w budynku kilka miesięcy, a fakt, że nie pilnował jej bez przerwy przez całą dobę, nie pomagał. Przypadkiem mogła odkryć ukryte przejścia, ale równie dobrze mogła nie mieć o nich najmniejszego pojęcia. Nienawidził błądzić po omacku, ale taka już była jego rola. Co prawda niańką został po raz pierwszy w życiu i miał tego dość już po kilku pierwszych dniach, ale nie miał prawa nie wykonać rozkazu cara.
Szedł powoli, mijając po drodze mnóstwo drzwi do pustych pokoi. Twierdza była ogromna i mogło w niej zamieszkać naprawdę wiele osób, a mimo to w tamtym momencie znajdowało się w tym miejscu zaledwie dziesięć rodzin szlacheckich wraz ze służbą. Melias nienawidził obcych, ale trzymał się tradycji, w której co pewien czas zmieniali się domownicy, aby wysoko urodzeni nie mieli wątpliwości co do władcy. Nie jedno królestwo zniknęło z map tylko dlatego, że plotki zniszczyły monarchę. Dlatego w Garcii wprowadzono dziesiątki zasad, których Vadim do dziś nie rozumiał. Jedną z nich był na przykład sezon bali. Co dwa lata car musiał w nich uczestniczyć wraz z wybranymi towarzyszami. Nienawidził tego okresu tak bardzo, że specjalnie zgłaszał się do uczestniczenia w wyprawach wojennych. Jedynie jego siostra miała ubaw z takich przyjęć.
Uszczypnął się, by powrócić myślami do obecnej chwili. Irytował go fakt, że od dobrych kilku tygodni nieomal cały czas był czymś rozproszony. Nie potrafił skupić się na obowiązkach, które przecież wykonywał niemal przez całe życie. Nie wiedział, czym było to spowodowane. Zastanawiał się przez chwilę, co zrobi z Andrellą, kiedy w końcu ją znajdzie. Obiecywał Meliasowi, że podczas jego nieobecności w zamku zapanuje względny spokój. Na pewno nie chciał, by ktoś z rodziny szlacheckiej ucierpiał na zdrowiu. Jednak najwyraźniej nie udało mu się dotrzymać słowa, a to wszystko przez jedną cholernie upierdliwą osobę. Nie mógł jej poważnie uszkodzić. I tak cudem uniknął nagany po tym, jak na statku odciął jej kawałek ucha, więc wolał robić wszystko, aby taka sytuacja już nigdy więcej się nie powtórzyła. Poza tym nigdzie w zamku nie była bezpieczna, bo ściągnęła na siebie gniew Lizette. Szlachcianka może i była damą, więc siłowe rozwiązania nie były czymś, po co chętnie sięgała, ale w intrygach była mistrzynią. Vadim był pewien, że siostra znajdzie sposób, aby należycie ukarać służącą, a on nie chciał do tego dopuścić. A przynajmniej do momentu, aż car powróci z wyprawy.
Jego rozmyślenia przerwał ledwie słyszalny jęk. Zatrzymał się gwałtownie, po czym rozejrzał się uważnie. Korytarz był kiepsko oświetlony, ale blask pochodni wystarczał, by na dywanie dostrzegł kilka czarnych plamek. Na początku chciał je zignorować, ale przeczucie kazało mu dokładniej się im przyjrzeć. Uklęknął więc na jedno kolano i dotknął mazi, przypominającej ropę. W powietrzu unosił się gęsty, duszący zapach. Nie potrafił dokładnie powiedzieć, co to było. Zmarszczywszy czoło, po raz kolejny omiótł wzrokiem okolice. Na pierwszy rzut oka wszystko wydawało się w porządku. Jednak kiedy lepiej wsłuchał się w ciszę, ponownie do jego uszu dotarł jęk. Nie był to jednak dźwięk, który wydawali z siebie ludzie, gdy uprawiali miłość, a wręcz przeciwnie. Bolesne westchnięcia nie miały końca. Wstał, a następnie udał się do najbliższych drzwi. Otwarcie ich zajęło mu zaskakująco dużo czasu. Były zamknięte od środka, choć nie przypominał sobie, by w którymkolwiek z tych pokoi znajdował się dostępny dla ogółu klucz. Nie miał przy sobie wytrychu, więc zostało mu jedno wyjście. Wziąwszy rozbieg, uderzył z całej siły w drewnianą płytę. Odbił się jednak od niej, a ból przeszył jego bark. Nie zważając na niedogodności, ponawiał ten ruch, aż zawiasy w końcu odpuściły. Wparował do komnaty, omal nie przewracając się przez siłę rozpędu.
— Kurwa — wymsknęło się Vadimowi.
Otępiały wpatrywał się w całkowicie puste pomieszczenie. Spodziewał się, że zastanie w środku kogoś ledwie żywego, a tymczasem nie było tam nawet mebli. Wkurzył się. Tyle zachodu na nic. Dodatkowo pewnie będzie musiał zapłacić za naprawę drzwi, co jeszcze bardziej zszargało mu nerwy. Rozzłoszczony otrzepał płaszcz z drzazg, wyszedł z komnaty, po czym udał się w stronę izby Andrelli. Nie zwracał już uwagi na podejrzane jęki, które z każdym krokiem stawały się coraz głośniejsze. Uznał je za omamy słuchowe pozostałe po chorobie. Zacisnął nerwowo szczękę, jakby miało mu to pomóc w rozładowaniu napięcia. Ten dzień zdecydowanie nie należał do najlepszych w jego marnym życiu. Mógł jedynie liczyć na miłosierdzie Meliasa, gdy ten dowie się, co zaszło pod jego nieobecność.
Nie dotarł nawet do połowy pozostałej drogi, kiedy jego oczom ukazał się dosyć niespotykany widok. Bez trudu rozpoznał siedzącą na zimnych kamieniach kobietę. Co prawda głowę obróconą miała w drugą stronę, ale nie miał wątpliwości co do jej tożsamości. Jak zwykle była ubrana w cienką suknię, która nie dawała wystarczająco dużo ciepła, by mogła ogrzać skostniałe kończyny. Krwista czerwień materiału idealnie współgrała z jej nietypową opalenizną, a przy tym doskonale opinała wysportowane ciało. W takim wydaniu była naprawdę piękną kobietą, choć niezwykle irytującą. Gdy milczała, towarzystwo tej dziewczyny było znośne, lecz kiedy mówiła, miał ochotę odciąć jej coś więcej niż kawałeczek ucha. Czasem nachodziły go myśli, że gdyby spotkał Andrellę w innych okolicznościach, może udałoby im się stworzyć nieco ciekawszą relację od tej, co mieli. Był jej oprawcą, a ona jeńcem, niewolnikiem i morderczynią jego ojca. Niczym ponadto. Nie miał nawet prawa, by myśleć inaczej. Mimo to poczuł coś więcej. Nie potrafił tego nazwać, a już na pewno nie chciał tego robić. Wolał nie wiedzieć. Coś w rodzaju smutku kiełkowało w jego sercu za każdym razem, gdy widział jak po raz kolejny dostawała w kość. Prócz tego pojawiała się satysfakcja, jakby cieszył się, że wciąż uparcie podnosiła się po upadku. Miała w sobie zaskakująco dużo siły. Czasem podziwiał ją za te wszystkie próby przeciwstawienia się Meliasowi, bo sam nie dał rady tego zrobić. Była przeciwieństwem wszystkiego, czego nienawidził w swojej siostrze, a to sprawiło, że patrzył na nią nieco łagodniej, choć nie zapomniał o dokonanych przez nią zbrodniach. Dobijała go świadomość, iż zapewne prędzej sam umrze, niż ta kobieta zazna chociaż odrobiny spokoju mieszkając w Garcii.
Chaos zadecydował.
Przeznaczeniem Andrelli było życie w bólu, a on nie mógł tego powstrzymać.
Na początku sądził, że po prostu była pijana i ze zmęczenia zasnęła, ale z każdym krokiem coraz wyraźniej słyszał niezrozumiałe mamrotanie. Oddech kobiety był urywany, a dłonie, luźno zwisające po bokach jej ciała, dziwnie drgały. Wydała z siebie zduszony jęk, po czym obróciła się w kierunku Vadima. Uklęknął przy kobiecie, aby móc się jej lepiej przyjrzeć. Na pierwszy rzut oka wyglądała zwyczajnie, jakby naprawdę zmorzyła ją senność. Jednak to, co najbardziej go zaniepokoiło, dostrzegł dopiero, gdy padła prosto w jego objęcia, kiedy potrząsnął za jej ramiona. Próba wybudzenia Andrelli ze snu nie przyniosła zamierzonych efektów, a widok, który się mu ukazał, zaparł mężczyźnie dech w piersi. Szyję księżniczki zdobiło kilkanaście małych, czarnych żyłek. Niektóre biegły niemal po sam czubek głowy, inne zaś wtapiały się stopniowo w skórę, aż w końcu znikały. Ze zdenerwowania nieświadomie zacisnął na jej drobnych nadgarstkach pięści.
Już kiedyś był świadkiem podobnej sytuacji, a skutki tego mógł niemal codziennie obserwować na przykładzie swojego przyjaciela. Doskonale wiedział, co działo się z Andrellą. To nie była tylko choroba, a coś, co właśnie wnikało do jej organizmu, nie było zwyczajną trucizną. To zmieniało ludzi w bestie.
Jednego był pewien. Świat nie wytrzyma drugiego takiego potwora — tym bardziej że Melias Temberero nie znosił konkurencji.
♕♕♕
Ig: nataliazakrzewska_autorka
TikTok: natalia_zak_autorka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top