1

Peter nigdy nie uważał siebie za bohatera.

Co z tego, że miał kostium i nadludzkie zdolności? W jego mniemaniu, wciąż nie był bohaterem. Kimś takim mógł być Kapitan Ameryka, czy Czarna Wdowa, ale nie on. Był tylko dzieciakiem w przebraniu, który tak naprawdę, nawet nie za dobrze, sprawował się w roli bohatera. Była to jedynie przyczepiona do niego łatka, etykietka - każdy zachwalał go, jak bardzo pomaga, ale chłopak po prostu czasami sam sobie, nie potrafił pomóc.

I naiwnie brnął w to, by być taki jak jego mentor. Wielki Tony Stark, Potężny Iron Man, który ma fanów na całym świecie.

Po prostu chciał być taki jak on. Chciał być prawdziwym bohaterem. Chciał niczego się nie bać.

Ale może w podświadomości, chciał po prostu być, taki jak on, by mu zaimponować. Bo przecież widział w nim ojca, ale najwidoczniej on nie widział w nim syna.

~~~

Miesiąc wcześniej od Prologu

– Karen! – sapał, jego klatka nierównomiernie się unosiła. – Cholera! Ilu ich jeszcze jest? – przycisnął dłoń, do krwawiącej rany.

Przybył tu zaledwie dziesięć minut temu. W opuszczonej fabryce, która znajdowała się kawałek od miasta, ktoś sprzedawał nielegalne substancje, które podobno, były w czymś rodzaju serum, super żołnierza. Nie wiedział czy jest to prawda i czy ta substancja działa, ale nie mógł tak tego zostawić, więc wkroczył od razu do akcji. Myślał jednak on, że będzie tu może z pięciu facetów, ale nie, aż tyle!

– Z moich danych wynika, że dziesięciu jest jeszcze w budynku, pakują substancje, by szybko je wywieźć... –odezwała się, sztuczna inteligencja. – Prawdopodobnie jeszcze dwójka z nich ma nadludzkie zdolności, przyjeli substancje super żołnierza – dodała szybko.

– Dobra, dam sobie radę... – wymamrotał do siebie, ściskając dłonie w pięści. Następnie szybko i niespodziewanie, wywarzył metalowe drzwi budynku, robiąc tym samym duży huk.

Wszyscy nagle odwrócili się, niespokojnie zaglądając na Spidermana. Nie mieli czasu, musieli działać.

Pięciu z nich zajęło się chłopakiem, a pozostali szybko pakowali, resztę swoich rzeczy. Nastolatek szybko się z nimi uporał, nie mieli mocy, więc po chwili unikania pocisków od broni, ogłuszył ich i przyczepił pajeczyną do ściany i podłogi. Następnie podeszła do niego czwórka facetów, dwóch z nich miało supermocne, a ostatni z pięciu, wciąż pakował rzeczy.

Dwójkę bez mocy, również szybko pokonał, ale z następną dwójką nie było tak łatwo. Jeden - wysoki, napakowany blondyn wraz z drugim - trochę niższym, rudowłosym mężczyzną, przygwoździli go do ściany, po zaledwie minucie walki. Byli bardzo silni i szybcy.

Peter zaczął szybko oddychać, kiedy ostatni z nich, który był bez mocy i pakował rzeczy, podszedł do niego z teczką w dłoni i z uśmiechem na twarzy. Piętnastolatek zaczął się szarpać, ale to było na nic.

– Wiesz pajączku... – wysoki, czarnowłosy mężczyzna o grubym głosie i prawie, że czarnych oczach, spojrzał się na niego, złowrogo. – To nie był zbyt dobry pomysł, by pakować odnóża, w nie swoje sprawy... – parsknął.

Peter jęknął kiedy jeden z mężczyzn, bardziej przycisnął go do betonowej ściany.

– Zapłacisz mi za to. Oj nawet nie wiesz jak bardzo... – zaśmiał się cicho. – Zdejmijcie mu tę maskę– warknął, niecierpliwiąc się.

– Nie! – wykrzyczał chłopak, ale oni nie słuchali jego protestów. Po chwili z jego twarzy została ściągnięta maska, który jeden z mężczyznów, rzucił na ziemię. Na buzię Petera opadły lekko kręcone, mokre od potu włosy, a zaróżowiałe policzki świadczyły o jego zmęczeniu i zdenerwowaniu. Zwiesił głowę w dół, nie chcąc się pokazywać, ale rudowłosy facet, stanowczym ruchem, łapiąc go za brodę, podniósł ją. Nastolatek spojrzał się swoimi brązowymi oczami, na czarnowłosego, który szerzej się uśmiechnął, a po chwili zaczął się śmiać.

– Oh! Nie sądziłem, że jesteś tylko jakimś głupim dzieckiem... – wydawał się na bardzo rozśmieszonego tą sytuacją. Nawet dwóch facetów, którzy go trzymali, zaczęli się cicho śmiać.

– Nigdy nie krzywdziłem dzieci, ale chyba warto próbować nowych rzeczy, no nie? – puścił do niego oczko, odchodząc. Dopiero kiedy wyszedł z budynku, mężczyźni go puścili. Upadł na ziemię, krzywiąc się, a kiedy podniósł głowę, ich również nie było. Rozemocjonowany szybko wstał i zaczął przeszukiwać okolicę, ale nie znalazł żadnego z mężczyzn.

Co on narobił...

~~~

Przez następne dwa dni, Peter chodził cały rozdrażniony i wystraszony. W głowie, wciąż kłębiły mu się słowa mężczyzny i nie miał pojęcia, co właściwie dla niego znaczy :"zapłacisz mi za to". Jednakże nic przez te dni się nie wydarzyło, a nawet w pewnym momencie pomyślał sobie, że czarnowłosy o tym zapomniał, lub były to po prostu zwykłe słowa, rzucane na wiatr.

Trzeciego dnia, zdał sobie sprawę, jak bardzo się mylił.

Budzik dudnił mu w uszach, a chłód w pomieszczeniu, dawał we znaki. Z zamkniętymi oczami, wyłączył upierdliwe urządzenie, ale wciąż nie ruszył się z łóżka. Było tutaj cieplutko i wygodnie. Otworzył oczy, dopiero wtedy, gdy poczuł na twarzy, nieprzyjemny wiatr. Dlaczego było tutaj tak zimno?

Wygrzebał się z łóżka, a kiedy postawił gołe stopy, na panele, potarł dłońmi ramiona, próbując się rozgrzać. Po chwili zdał sobie sprawę, dlaczego w pomieszczeniu jest tak zimno. Otwarte, szeroko okno, wpuszczało do pokoju zimno. Chłopak cicho westchnął, zamykając okno. Musiał o nim zapomnieć, wracając z nocnego patrolu, czasami mu się to zdarzało, gdy był bardzo zmęczony.

Nie zaprzątając sobie głowy, ubrał się w jeansy i pierwszą lepszą, czarną bluzę. Jesień powoli nadchodziła i było coraz zimniej, a co za tym idzie, spodenki i koszulki, lądowały na dnie szafy. Nie mogąc znaleźć książki od biologii, z której miał dzisiaj sprawdzian, zaczął przeszukiwać cały pokój. Sprawdził pod łóżkiem, w szafie i w kącie pokoju, ale dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że zapewne leży na biurku. Podszedł do drewnianego mebla, ale to nie książka przykuła jego uwagę, tylko kawałek kartki, ułożonej na krawędzi biurka. Nastolatek zmarszczył brwi, nie przypominając sobie, by jakąkolwiek kartkę, tutaj zostawiał, więc wziął ją do ręki, czytając zapiski.

Zabawę czas zacząć.

Brunet wypuścił kartkę z dłoni, zdając sobie sprawę, z tego, że to nie jego pismo. Co to może znaczyć? Jaką zabawę? Kto to napisał? I jak dostał się do pokoju? Przegryzł wargę, a kiedy spojrzał się na zamknięte już okno, przypomniał sobie, że przecież wczoraj w nocy je zamykał.

W takim razie, ktoś inny musiał je otworzyć.

Zrozumiał po chwili, że musiał to być czarnowłosy. Mężczyzna, który mu groził.

Nie wiedząc, co w tej sytuacji zrobić, udał się do Pana Starka. Przecież mu pomoże, prawda?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top