04. Endmonton
Percy nie spodziewał się, że minęło już kilkanaście tygodni od kiedy wyruszył w podróż. Czas płynął mu dość szybko na jeździe, robieniu zdjęć i korzystaniu z życia oraz odkrywaniu nowych miejsc. Zrozumiał, że małe miasteczka, w których się zatrzymywał miały większy urok niż Nowy Jor czy Chicago. Wychował się w dużym mieście i żył w nim przez całe życie, ale spokój, który mógł odnaleźć między małymi sklepikami i polami, które sięgały, aż za horyzont, był naprawdę miły. Dźwięki życia, a nie miasta i trąbiących taksówek.
***
Percy zrozumiał dopiero po dwóch tygodniach, że kiedy był kolejnych miastach czy miasteczkach, zaczął poszukiwać tej kawiarni ze snu. Rozglądał się, przechodząc ulicami, zatrzymywał się, gdy zobaczył zbyt dużo roślin i brązowe kolory na ścianach.
Nie wiedział czemu, ale nasłuchiwał również czy gdzieś, ktoś nie mówił imienia jego bratniej duszy. Karał się potem za to, bo Luke Castellan był martwy. Tak bardzo martwy jak może być człowiek, które śmierć widział (który go prosił żeby sam Percy go zabił), a potem uczestniczył w pogrzebie i palił całun.
Kolejne trzy tygodnie zajęło mu zrozumienie, że łudził się ciągle i miał nadzieję w głębi serca, że Luke do niego wróci.
Ale rozum podpowiadał mu, że jedyny sposób na jego kolejne spotkanie z bratnią duszą będzie dopiero po śmierci. A nawet wtedy nie miał pewności, że spotkają się w Hadesie.
***
Pierwszy tatuaż zrobił pod wpływem chwili. To był kaprys dziecka, które po zobaczeniu kolorowych neonów i ładnej nazwy studia, stwierdziło, że chętnie weszłoby do środka. I Percy faktycznie to zrobił. Wszedł do studia tatuaży, ale nie wiedział konkretnie po co.
Mężczyzna z ciemną kozią bródką i tatuażami na szyi oraz ramionach, uśmiechnął się szeroko kiedy usłyszał dźwięk dzwonka przy drzwiach.
- Cześć, młody! - przywitał się, a Percy kiwnął głową, rozglądając się niepewnie po wnętrzu. To nie był brązowy kolor ścian, którego tak szukał, ale szarości lepiej pasowały do tego miejsca. Typowy zapach studia tatuażu unosił się wszędzie - Czego potrzebujesz?
- Ja... - Percy zaciął się. Nie za bardzo wiedział co miał powiedzieć. Czy był gotowy zrobić sobie tatuaż? Ten, który miał z Obozu Jupiter nie przynosił ze sobą dobrych wspomnień. - Chciałem się rozejrzeć?
- Jasne - pokiwał głową mężczyzna i zszedł z barowego krzesła, na którym siedział przy małym biurku i uzupełniam dokumenty. - Dam ci folder z szablonami, przejrzyj sobie, może coś wybierzesz, okej?
- Okej. - Percy pokiwał energicznie głową. To była bezpieczna opcja. Obejrzy sobie kilkanaście zdjęć tatuaży i będzie mógł wyjść bez robienia z siebie kompletnego idioty.
Usiadł w fotelu przy oknie, które pokazywało główną ulicę miasteczka, do którego właśnie przyjechał. Kiedy otworzył folder nie spodziewał się, że pierwsze co, to będzie na niego patrzeć podobizna Meduzy. Wzdrygnął się, a album niebezpiecznie zakołysał się na jego kolanach. Percy miał wrażenie, że te przeraźliwe oczy patrzyły prosto na niego, gotowe w każdej chwili zamienić go w kamień. Pamiętał doskonale jak ją zabił, a potem wysłał mamie jako prezent, by w końcu pozbyła się Gabe'a i zarobiła dużo pieniędzy na sprzedaży rzeźby.
Drżącą ręką dotknął jednego z węży, który wyrastał z głowy Meduzy. Były dużo większe niż te, które kobieta posiada w rzeczywistości, ale mimo wszystko przerażały.
Pod powiekami wręcz widział wspomnienia, gdy trafili do sklepy cioci M. i o mało nie zginął z Annabeth i Groverem. Naprawdę, piekielna pierwsza misja.
Przeglądał kolejny z rzędu folder z tatuażami, aż w końcu coś przykuło jego uwagę na tyle, że poważnie (jak na Percy'ego i jego możliwość poważnego rozważenia spraw) zastanowił się czy to może nie było tym czego szukał.
- Masz coś dzieciaku?
- Jaaa.... Tak, chcę to.
To był impuls. Tak samo jak wejście do tego studia tatuażu. Ale Percy nauczył się, że czasami decyzję, które podejmował w takim stanie, były tymi najlepszymi. Analiza sytuacji tylko wszystko pogarszała.
- To pakuj się na fotel i zaczynamy - odpowiedział mężczyzna i nawet nie zerknął na wzór tatuażu, który wybrał Percy. Uruchomił maszynkę, założył rękawiczki i uporządkował miejsce pracy. - Gdzie to ma być?
- Na biodrze - odpowiedział szybko Percy.
***
Półtorej godziny później wyszedł z maścią, opatrunkiem, zaleceniami od tatuatora i graficznymi falami, które ozdabiały jego lewe biodro.
Potem poszło z górki.
***
Percy odliczał czas, aż będzie mógł wykonać kolejny tatuaż, chociaż zauważył, że na nim goiło się to dużo szybciej niż na zwykłym śmiertelniku, a lepiej niż krem, działa zwykła woda.
Wykonując telefon do mamy wspomniał jej o tatuażu, a Sally kategorycznie nakazała wysłać mu zdjęcia każdego tatuażu, który zamierzał lub zrobił i przyrzekła na nim obietnicę, że będzie o to dbał.
Potem w kolejnych miastach powstają następne tatuaże. Trójząb Posejdona na plecach między łopatkami był upamiętnieniem jego ojca i swoistym przypomnieniem o tym jak to wszystko się zaczęło.
Napis pamiętam na lewym przedramieniu napisany ozdobną i kanciastą czcionką. Percy kiedy na niego patrzył jak mantrę powtarzał, że miał pamiętać, ale nie zapomnieć, nie roztrząsać, pamiętać o tym co mu zrobili i co on sam zrobił w imię bogów i własnych przekonań, pamiętać o śmierci, której był świadkiem, ale i do której się przyczynił. To również odwołanie do utraty pamięci (musiał pamiętać, by ponownie nie zwariować).
Było również niebieskie małe serce (jego jedyny kolorowy tatuaż) symbolizujący Sally i rodzinę na wewnętrznej stronie nadgarstka. To jedyny tatuaż, który miał mu przypominać tylko szczęśliwe wspomnienia.
Udaje mu się również przykryć blizny po gaszonych na niego petach przez jednego bezdomnego, a zamiast tego ma tam małe czarne pióro na upamiętnienie Mrocznego i jego wiecznego jasne, szefie.
Ale rozpłakał się dopiero wtedy kiedy usiadł w fotelu w Endmonton, a tatuatorka zaczęła pracę nad jego tatuażem na udzie.
- Boli cię? - zapytała cicho, a jej głos zlał się z szumem maszynki.
- Nie. - Percy pokręcił głową i odchylił ją opierając się potylicą o zagłówek. - To nie boli.
Boli mnie to co ten tatuaż symbolizuje. I fakt, że najwyraźniej nie jestem w stanie przestać się karać za coś co już dawno minęło i nie wróci.
***
Percy prawie już spał w kolejnym, niewygodnym łóżku w motelu. Jego miecz, który Nico mu zorganizował, leżał bezpieczny pod poduszką i w zasięgu ręki. Percy był wyjątkowo zmęczony jazdą, ponieważ padało przez większość czasu, a deszcz upadający na szybę i regularny ruch wycieraczek, usypiało go niesamowicie.
Leżał w samych bokserkach pod kołdrą i czuł, że jest na granicy snu kiedy połącznie Iryfonem nagle zaświeciło mu nad głową, wybudzając go.
- Percy! - głośny krzyk Annabeth, spowodował, że podskoczył na łóżku gotowy w każdej sekundzie do walki jeśli zaszłaby taka potrzeba. - Śpisz? Obudziłam cię Glonomóżdżku?
- Nie śpię - odpowiedział ochrypłym głosem i potarł zarośnięty policzek. Rano powinien się ogolić. Usiadł po turecku na łóżku i przytulił do piersi kołdrę.
- Czy skończyłeś już swoją podróż? Wracasz do domu?
Annabeth była wściekła po tym jak odkryła i przeczytała list, który zostawił Percy wraz z Orkanem i koralikami w swoim pokoju, w dniu wyjazdu. Dzwoniła do niego co kilka dni dopytując czy przestał się wydurniać jak to ujęła Annabeth kiedy powiedział jej jak teraz wyglądało jego życie. Potem przestał wspominać o czymkolwiek.
- Nie, nie wracam - odpowiedział sztywno. Nie wiedział kiedy rozmowy z jego przyjaciółką i byłą dziewczyną jednocześnie stały się takie suche. - Ann, jestem jakieś dwa dni ciągłej jazdy od domu? Wątpię, że wrócę w tym roku.
Był początek listopada.
Annabeth westchnęła głośno.
- Masz o siebie dbać, czy to jest jasne? I nie pakować się w żadne kłopoty.
- Jak słońce - przytaknął jej, a potem zerwał połączenie i opadł z powrotem na plecy. Patrzył w biały sufit i kremowe ściany, na których tańczyły cienie, aż znowu nie zasnął.
***
Percy nie miał pojęcia czemu to zrobił, ale na autostradzie zamiast pojechać prosto tak jak planował, skręcił nagle na zjazd, który prowadził do Alaski, jakby niewidzialna siła ciągnęła go w tamtą stronę. Nie miał zamiaru się z nią za bardzo spierać, ale nie podobało mu się to, ponieważ za bardzo przypominało to Mojry i ich kłębek nici będący w rzeczywistości ludzkimi życiami.
Wjeżdżał coraz bardziej w zaśnieżone tereny, a jego uśmiech na twarzy ciągle się poszerzał. Tak, okej, mógł spędzić trochę czasu w otoczeniu zimy, psich zaprzęgów, śnieżnych quadów i wełnianych czapek. Porobić ładne zdjęcia i może znaleźć jakieś studio tatuażu, bo czas gojenia ostatniego miał już dawno za sobą.
Witamy na Alasce!
Taki napis powitał go o drugiej w nocy, kiedy przekraczał granicę stanu. Percy otworzył okno i odetchnął głęboko, a w radiu śpiewał The Man.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top