03. Chicago

Percy Jackson od kiedy pamiętał, uciekał. Od śmierdzącego Gabe'a – jego zapachu, krzyków i pięści. Przed potworami, które chciały go zabić. Biegł w poszukiwaniu zaginionych przedmiotów, przyjaciół i żeby ratować własne życie.

To było takie męczące.

I dlatego uciekł z Obozu Herosów (od tego wszystkiego i wszystkich) prosto w objęcia ukochanej mamy i jej nowego życia. A teraz kiedy wszystko zaczynało się układać, a Percy był na każdy płacz swojej małej siostry i czuwał żeby nic jej się nie stało, chęć ucieczki przysłoniła wszystko inne.

Zaczęło się niewinnie, ale Percy wiedział, że tak właśnie tworzą się najgorsze historie. Pewnego dnia Sally zapytała się go jakie ma plany po tym jak skończy szkołę. Następnie Annabeth przez Iryfon zadała tak bardzo podobne pytanie.

– Na jakie studia idziesz, glonomóżdżku?

Bogowie mu świadkiem, Percy nie myślał o studiach. Ani o niczym co wymagało jakiegokolwiek planowania dłużej niż dwadzieścia minut w przyszłość. Ale w końcu, kiedy został mu miesiąc do egzaminów i końca roku, wiedział, że musiał podjąć decyzję. I wtedy zrozumiał, że nie chciał zostać.

Może ten ciągły ruch spowodował, że nie był w stanie przeżyć nudne, pełne rutyny, śmiertelnicze życie.

Ale po zakończeniu roku – rozdania świadectw i rzucenia czapeczek na znak wolności, Percy zaczął się zastanawiać co dalej. I nie mógł za bardzo zdecydować. Było mu dobrze w tej iluzji bajki, którą sobie stworzył – mieszkanie w domku jednorodzinnych na podmiejskim osiedlu, chodzenie do szkoły, zajmowanie się malutką siostrą i odpychanie wszystkich problemów jakie miał. To było wygodne.

I dlatego zderzenie z prawdą okazało się takie trudne.


***


Wszyscy myśleli, że Percy wróci na wakacje na Obóz Półkrwi, a on wymiotował na myśl, że miał się tam pojawić i udawać, że wszystko jest jak dawniej.


***


– Percy? – zapytała się pewnego letniego wieczoru Sally, gdy zauważyła jak Percy leżał rozłożony na kanapie i oglądał Małą Syrenkę.

– Coś się stało? – usiadł od razu i zapytał się nieco przytomniej, rozglądając się wokół. Minęły miesiące od kiedy wrócił do domu, ale i tak nadal miał ciągle pewne odruchy. – Coś z Estelle?

– Twoja siostra śpi, nakarmiona i przewinięta – wytłumaczyła mu Sally i usiadła obok niego. Pomimo zmęczenia spowodowanego opieką nad małym dzieckiem, miała uśmiech na twarzy kiedy patrzyła na syna. Przytył, nie miał już takich czarnych kręgów pod oczami odkąd spał kilka godzin w nocy i nie krzyczał już tak bardzo, gdy kolejne koszmary atakowały jego umysł. To nadal nie był dawny Percy, ale i tak było dużo lepiej.

(Dawny Percy odszedł już dawno temu i tylko głupcy łudzili się, że on wróci. Tamten Percy umarł w Tartarze, pochowany wraz z Kronosem, Gają i Lukiem Castellanem.)

– Mam dla ciebie propozycję Percy.

– Co to jest? – zapytał szybko, ale zaraz pokręcił głową jakby zgadł co mama chciała powiedzieć. – Nie wrócę na Obóz.

– Nie o Obóz mi chodziło – odpowiedziała łagodnie i wyciągnęła rękę, by pogłaskać go po czarnych włosach. – Co ty na to żebyśmy pojechali do naszego domku w Montauk? Tylko ja i ty, jak za starych czasów?

Percy spojrzał się na nią w szoku. Ich domek letniskowy w Montuak to kiedyś była ich ucieczka od Gabe'a, gonitwy miasta i czas na wspólne spędzenie czasu wśród fal i niebieskiego jedzenia pieczonego nad ogniskiem.

– A Estelle i Paul?

A twoja nowa rodzina prawie zapytał. Wiedział, że Sally go kochała najbardziej na świecie, ale widział również, że stworzyła coś, czego Percy bardzo nie chciał zniszczyć. Normalność, na którą jego mama zasługiwała.

– Paul ma teraz wakacje i chyba przeżyje trzy dni z własną córką, prawda? A my pojedziemy. Co ty na to?

– Tak, jedźmy.


***


Na wyjeździe w świetle zachodzącego słońca Sally zapytała się go czy nie chciałby podróżować. Szum fal był uspokajający.

– Podróżowałem mamo – odpowiedział jej wtedy, ale Sally pokręciła głową.

– Misje nie są podróżami – zaprzeczyła. – Chodzi mi o to czy nie chciałbyś zapakować samochodu, wziąć mapę i pojechać przed siebie? Zostawić to wszystko za sobą, odpocząć i nie wiedzieć w jakim mieście będziesz jutro spał? Poznawać ludzi, robić zdjęcia i cieszyć się każdą chwilą jaką masz?

Zatrzymał się w połowie kroku. Paul w zimę nauczył go jeździć i Percy w końcu miał prawo jazdy. Ale to co powiedziała mama... to nie byłaby jazda do sklepu czy na jednodniową wycieczkę. To coś znacznie większego i Percy nie mógł się pozbyć wrażenia, że stała właśnie przed nim szansa na kolejną ucieczkę tylko pod nazwą podróży.

– Mógłbym? – zapytał niepewnie.

Czy mógłbym zostawić cię znowu samą i uciec?

– Jak będziesz często dzwonić, mówić mi gdzie jesteś i wyślesz mi kilka ładnych pocztówek, to jedź, kochanie. Może w końcu znajdziesz to czego od tak dawna szukasz.


***


Były takie dni, że Percy nie mógł patrzeć na skrzydła, które zdobiły jego nogi nad kostkami. Stawały się swoistym przypomnieniem tego co stracił i mógł mieć, o ile nie byłoby żadnych Przepowiedni, Kronosa i bogów. Tylko ich dwójka, która znalazła się na letnim obozie.

Może w innej rzeczywistości właśnie tak było. Luke Castellan nie był martwy i nie zostawił swojej bratniej duszy z dziurą w sercu.

W niektóre dni Percy zamykał oczy i przypominał sobie Luke. Jego niebieskie oczy, bliznę na policzku, ruchy, które wykonywał, gdy walczył mieczem i śmiech. Słowa, które powiedział do niego i to jak bardzo mu pomógł kiedy po raz pierwszy przybył do Obozu.

Starał się zapomnieć o wszystkich krzywdach jakich doznał z rąk Luke Castellana. Nie chciał pamiętać złotych oczu wpatrzonych w niego z chęcią mordu kiedy Kronos zajął jego ciało. Nie wspominał słów, które go krzywdziły i raniły. A jad skorpiona, którego wezwał Luke, by go zabił wcale nie palił mu żył.


***


Kiedy zdmuchiwał świeczki na niebieskich torcie urodzinowych, a wokół wszyscy śpiewali sto lat, Percy miał jedno życzenie.

Chcę żeby Luke Castellan żył.


***



Następnego dnia Percy spakował samochód, który mama i Paul wczoraj mu podarowali jako prezent urodzinowy, pożegnał się z nimi i małą Estelle i usiadł za kierownicą, odpalając silnik.

– Nie myśl o tym jak o ucieczce Percy – wyszeptał mu Paul, pochylony przy otwartym oknie od strony kierowcy. – To podróż w poszukiwaniu szczęścia i swojego miejsca na Ziemi. Powodzenia, dzieciaku.

– Dzięki, Paul.

Percy ruszył z podjazdu, widząc we wstecznym lusterku jak Sally z małą Estelle na rękach i Paulem obok, machają mu na pożegnanie.

Miał nadzieję, że mama przekaże Annabeth czy komuś z Obozu jego list, który zostawił, naszyjnik z koralikami i Orkan.

Jeśli miał faktycznie uciec czy wyjechać na poszukiwania szczęścia i swojego miejsca na Ziemi jak to ubrał w ładne słowa Paul, to nie mógł tego zrobić z naszyjnikiem, który wręcz zaciskał mu się na gardle, ani z Orkanem ciążącym mu w kieszeni.

Skończył z chłopcem z Przepowiedni, wybawicielem Olimpu i zabójcą Gai.

Stał się tylko nastolatkiem w niebieskim Cadillacu z zapakowanym bagażnikiem, z mieczem, który podarował mu miesiąc temu Nico di Angelo oraz telefonem gdzie były zapisane numery tylko do Paula i Sally i zdjęcie małej Estelle na tapecie ekranu głównego.


***


Pierwszym przystankiem było Chicago. Miasto tak samo hałaśliwe i kolorowe jak Nowy Jork. Ale Percy miał wrażenie, że powietrze było nieco inne. Bez zapachu potworów (chociaż one pewnie gdzie tam były i krążyły ulicami miasta, ale jego to nie interesowało, bo od końca wojny nie widział żadnego) i świadomości, że siedziba bogów była tuż nad twoją głową.

Jechał do Chicago przed trzy dni i kiedy w końcu tam dotarł wykonał pierwszy telefon do mamy, by powiedzieć jej, że wszystko w porządku. Skłamał, gdy powiedział, że miał zamiar dojechać do Los Angeles i w końcu nauczyć się serfować. Bał się, że ta informacja dotrze do Obozu i Chirona, który wyśle za nim kogoś, by sprowadził go z powrotem. Może to był nieco irracjonalny lęk, ale wolał się zabezpieczyć.

Tak naprawdę po zrobieniu kilkunastu zdjęć miasta, przespaniu się w hostelu przez kilka godzin i zjedzeniu śniadania w McDonaldzie, ruszył w dalszą drogę zgodnie ze znakami, które prowadziły do Minneapolis.


***


Percy zrozumiał, że było coś uspokajającego w jeździe samochodem, słuchaniu radia i śpiewaniu piosenek (chociaż Apollo na pewno byłby zdruzgotany jego głosem). Zatrzymywał się kiedy chciał, jadł wtedy kiedy miał potrzebę, a burczenie jego brzucha było głośniejsze niż przeboje radiowe. Drzemał w samochodzie i cieszył się każdą chwilą tej podróży.

Czasami tylko musiał zatrzymywać się, gdy jego umysł odpływał w myślach zbyt daleko, a ręce na kierownicy trzęsły się za bardzo. To było przypomnienie tego, że mógł uciekać od tego wszystkiego co spowodowało jego traumę, ale przed skutkami tych zdarzeń nie był w stanie.


***


To było gdzieś w stanie Minesota. Percy wykonał kilka zdjęć łąk i pól, które mijał po drodze i wysłał mamie na znak, że z nim wszystko w porządku. Miał wrażenie, że robił się w tym coraz lepszy. Zwracał większą uwagę na to jak trzymał telefon, kąt padania światła i ogólne kadrowanie. Szukał dobrych miejsc i przyłapał się na tym, że podczas jazdy planował jakie zdjęcia mógł zrobić na kolejnym przystanku. I chociaż nie był z tego dumny, raz czy dwa zahamował nagle na środku wiejskiej drogi, by uchwycić zachód słońca czy lecące ptaki za pomocą aparatu.

To była miła odmiana po tych wszystkich wspomnieniach, których nie chciał pamiętać, a teraz zaczął kolekcjonować rzeczy, które by mu o nich przypominały.


***


– Przed czym uciekasz dzieciaku? – zapytała pulchna, blondwłosa kelnerka w jednym z barów szybkiej obsługi, w którym Percy zatrzymał się by zjeść obiad. Musiał znaleźć jeszcze stację benzynową i zatankować swojego niebieskiego Cadillaca. I przydałoby się znaleźć jakiś nocleg z dostępem do prysznica, jeśli nie chciał kolejnej nocy spędzić w samochodzie zwinięty na tylnych siedzeniach.

– Nie uciekam – zaprzeczył i wziął łyk czarnej kawy. Siedział zgarbiony przy barze, a zarost na twarzy drapał go nieprzyjemnie.

– Wyglądasz jakbyś uciekał – zlustrowała go. – Wiem co mówię. Widziałam takich jak ty, ledwo dorosłych dzieciaków, którym wydaje się, że świat stoi przed nim otworem i lecą jak mucha do miodu, do wielkich miast robić karierę.

Percy nie miał ochoty jej tłumaczyć tego wszystkiego. Pragnął jedynie znaleźć miejsce gdzie bogowie nie będą od niego wymagać niewykonalnych i samobójczych misji, potwory nie będą czyhać na jego życie, a inni nie będą patrzeć na niego jak na bohatera (nie był bohaterem, nigdy nim nie był).


***


Percy wiedział, że śnił. Przez lata umiał to stwierdzić. W wojnie z Kronosem miał częste sny, które potem okazywały się dość ważne. Ale teraz to było inne – bardziej spokojne i Percy czuł to nawet teraz.

Znalazł się w jakimś miejscu gdzie było trochę za dużo roślin w doniczkach, ale część kwiatów kwitła bardzo ładnie. Słońce wpadało przez trzy duże okna i oświetlały stoliki stojące w środku. Znajdował się w kawiarni w odcieniach brązów i beży. Nie leciała w niej żadna muzyka czy radio.

Było naprawdę miło i Percy był ciekawy gdzie znajdowało się to miejsce.

– Luke! – usłyszał głos za sobą i się odwrócił. Za ladą z ciastkami i ciastami stała drobna dziewczyna z kolorowymi włosami i ciemnym fartuchu. Krzyczała w stronę zaplecza oznaczonego znakiem, że nieupoważnionym wstęp wzbroniony. – Luke!

Percy drgnął, gdy usłyszał to konkretne imię. Od momentu bitwy o Manhattan miał taką reakcję, gdy to słyszał. Malutka cząstka nadziei w jego sercu tliła się, ale zaraz potem docierała do niej krzyk umysłu, że jego Luke Castellan nie żył.

– Idę! – odpowiedział męski głos.

Drzwi od zaplecza zaczęły się otwierać, ale zanim ktoś przez nie przeszedł, Percy się obudził. 





****


Jak wrażenia po rozdziale? Percy ruszył w tytłową drogę. Kolejny rozdział będzie obfitował w ciąg dalszy podróży i jeśli macie jakieś pomysły jakie symboliczne tatuaże mógłby mieć Percy czy Luke to z chęcią poczytam (mimo że mam już zarys kilku tatuaży). 

Do następnego, 

Demetria1050 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top