02. Nowy Jork
Powrót do domu, który nie był do końca domem, który znał Percy, był dziwny. Przyzwyczaił się do mieszkania, które mieli w Nowym Jorku, a po załatwieniu sprawy śmierdzącego Gabe'a było tam w końcu bezpiecznie, miło i butelki po piwie nie zagracały każdej wolnej przestrzeni.
Nowy dom był piętrowy, pomalowany na biało i z czerwonym dachem oraz małym ogrodem. Duże okna wpuszczały światło dzienne do pokoi, a zapach z kuchni unosił się do góry gdzie znajdowały się trzy sypialnie. Na ścianie przy schodach były porozwieszane zdjęcia, a Percy wiedział, że jest na połowie z nich. Nie mógł na nie patrzeć.
Czuł się jakby był gościem mimo że jego pokój wyglądał tak samo jak przed jego zniknięciem i przeprowadzką. Poruszał się dość niepewnie, starając się nie uszkodzić żadnej rzeczy i wiedział, że mama zauważyła kilka razy jak się skradał. Ale ni chciał jej martwić, bo w końcu była w siódmym miesiącu ciąży i wyglądała zupełnie kwitnąco. Nawet jeśli narzekała na opuchnięte stopy, których nie widziała i bóle kręgosłupa, miała ten szeroki uśmiech na twarzy kiedy głaskała się po brzuchu.
Następnego dnia po tym jak Percy przybył w środku nocy, Sally posadziła go w salonie i usiadła obok na pomarańczowej kanapie, podkładając sobie poduszkę pod plecy.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedziała ze łzami w oczach i pogłaskała go po policzku. – I wiesz, że zawsze możesz mi powiedzieć o wszystkim, prawda?
– Jasne, mamo.
Percy wiedział, że nie mógł. Nie był w stanie zrzucić na nią tego całego cierpienia, które przeszedł i rozpłakać się, a później położyć jej głowę na kolanach, by mogła go głaskać po włosach jak wtedy, gdy miał dwanaście lat i wrócił po raz pierwszy do domu z misji odnalezienia Pioruna Zeusa, po zdradzie Luke'a oraz odzyskania mamy z Podziemi.
Potem Sally wzięła jego rękę i położyła na swoim brzuchu, a Percy po kilku minutach poczuł jak mała Estelle kopnęła z wewnątrz, dając jasny sygnał, że tam była. Przymknął oczy kiedy łzy zaczęły płynąć mu po policzkach.
***
Paul widział, że działo się coś złego z Percym. Sally tłumaczyła mu, że to przez jego ostatnią misję, Herę i Gaję, ale nauczyciel wiedział, że to coś więcej. Nie miał jednak pojęcia jak to rozwiązać. Jego doświadczenie jako nauczyciel w liceum nie obejmowało radzenia sobie z greckimi herosami po przejściu Tartaru i wojnie z Gają.
Percy był inny. Bardziej cichy, płochliwy, nerwowy i tak bardzo schudł od ostatniego razu kiedy Paul go widział. Martwił się o niego mimo że nie był jego synem. Ale nie potrafił przejść obojętnie kiedy widział to martwe spojrzenie i słyszał w nocy krzyki cierpienia i bólu z powodu koszmarów, które męczyły go prawie każdej nocy.
Ale tak naprawdę, moment, w którym przebił się przez mur Percy'ego i chłopak zobaczył, że Paul jest tu również dla niego i pragnie pomóc, nastąpił w nocy. Percy był w domu już dwa tygodnie. Czternaście dni podczas, których Paul ciągle czekał na odpowiedni moment, by porozmawiać z herosem na temat tego, że chciał się oświadczyć Sally. Oczekiwał przez ten cały czas kiedy Percy zniknął, wiedząc, że tak należało zrobić. Nawet jeśli spodziewali się dziecka, Paul chciał zgody od syna Sally zanim ją zapyta o rękę.
Obudził go stukot z dołu. Spojrzał na śpiącą Sally obok niego i uśmiechnął się miękko. Koło niego spała kobieta jego życia, a symbol bratniej duszy, który miał na żebrach był tego czystym dowodem. Poprawił kołdrę żeby nie leżała odkryta i wymknął się z sypialni.
Kiedy wybierali ten dom upewnili się, że jest w bezpiecznej okolicy, pełnej rodzin z dziećmi i bez żadnej kryjówki mitologicznych potworów. Schodził po schodach i widział światło na korytarzu z kuchni.
Spodziewał się, że zobaczy Percy'ego ubranego w pidżamę z zaspanymi oczami próbującego zrobić sobie jaką nocną przekąskę. Ale kiedy stanął w kuchni jedyne co zobaczył w ostrym świetle żarówki był trzęsący się chłopiec z bosymi stopami stojący pośród stłuczonego na drobny mak talerza i porozrzucanych kanapek. Percy stał tam z łzami w oczach i dygocząc.
– Percy? – zapytał cicho Paul niepewny co powinien zrobić. Czy miał zawołać Sally?
– J-j...a-a – Percy próbował coś powiedzieć, ale nie był w stanie. Zęby szczękały o siebie, a przez płacz jego nos zaraz zrobił się zatkany i nie wiedział jak miał wziąć porządny oddech. Czemu oddychanie było takie trudne?
– Spokojnie, Percy – kojący głos rozniósł się po kuchni. – Nie ruszaj się dobrze? Wszędzie są ostre kawałki, a nie chcemy żebyś krwawił, tak?
Percy jeszcze bardziej zaczął się trząść kiedy usłyszał coś o krwi. Widział jak wszystko zalewa się tą czerwoną cieczą – jego ręce były zabarwione, tak samo jak podłoga. W Tartarze nie było krwi, ale Percy miał wrażenie, że od Bitwy o Manhattan nie mógł się jej pozbyć z ciała i Orkana.
– Percy, musisz oddychać – jak zza mgły dotarł do niego głos ojczyma. Nie wiedział dokładnie gdzie jest. Miał wrażenie, że jest w Zaświatach, bo poczucie, że nie mógł do końca oddychać, a obślizgłe ręce chwytały kawałki jego duszy było dość mocne. Ale jeśli słyszał głos Paula obok siebie, to znaczyło, że on też był w Podziemiach, a to... – Zrób wdech i wydech.
Chwycił powietrze w płuca chociaż nie czuł takiej potrzeby, ale został wychowany na dobrego żołnierza, a oni wykonują polecenia.
(Tak naprawdę był wojownikiem, a nie żołnierzem. Jednak po tym wszystkim granice między tymi dwoma zatarły się w jego umyśle za bardzo i nie umiał ich rozróżnić.)
Nie pamiętał co się działo później. Wiedział, że jego ciało dygotało, słyszał jak krew płynęła w jego żyłach i dudniła mu w uszach.
Ocknął się dopiero na kanapie, w salonie, kiedy Paul wsadził mu szklankę z wodą w zdrętwiałe palce. Spojrzał na niego nawiedzonym spojrzeniem. Mężczyzna miał na sobie pidżamę, a jego blond włosy z pasmami siwizny były w nieładzie.
– Pij – rozkazał Paul, a Percy trzęsącymi się dłońmi podniósł szklankę do ust.
– Przepraszam – wychrypiał. – Nie chciałem.
– Percy, wiesz, że masz zespół stresu pourazowego, tak?
Syn Posejdona pokręcił głową i napił się jeszcze trochę wody. Nie wiedział ile czasu trwał jego atak, ale nadal za oknem było ciemno. Żałował, że Paul był tego świadkiem.
– Nic mi nie jest – skłamał. Wiedział, że tak nie jest, ale to była jego jedyna odpowiedź jaką mógł udzielić na to pytanie. Potrzebował tylko czasu. I odpoczynku. Nic więcej.
Paul westchnął głośno. Nie chciał naciskać na chłopca. Percy miał dopiero siedemnaście lat, ale to nie zmieniało faktu, że miał podręcznikowe przykłady PTSD. Blofis widział to u żołnierzy wracających z wojny w Iranie i nigdy nie spodziewał się, że zobaczy to u własnego pasierba.
– Po prostu... – zaczął Percy i urwał. Wpatrywał się w szklankę z wodą, która trzęsła mu się w dłoniach. – Jestem tym wszystkim zmęczony.
– Wszystko będzie dobrze, Percy – zapewnił go Paul. – To nie przyjdzie prędko, ani łatwo, ale wszystko się ułoży.
Kiedy pomógł Percy'emu dotrzeć na górę i zapewnił go, że zawsze może z nim porozmawiać oraz czekał, aż chłopak położy się do łóżka, nie był w stanie ruszyć się i zniknąć we własnej sypialni. Gdyby to pomogło był w stanie stać w drzwiach sypialni Percy'ego przez resztę nocy. Wiedział jednak, że będzie musiał się ruszyć i zasnąć jeszcze na kilka krótkich godzin, by rano wstać, pójść do pracy i opracować jakiś plan pomocy dla syna Sally.
– Śpij dobrze, dzieciaku – wyszeptał cicho.
***
Percy czekał trzy dnia, aż Paula pęknie. Wiedział jak mężczyznę coś męczy, czuł te spojrzenia przez całą długość pokoju i niepewność w ruchach. Nie wiedział o co chodziło, ale miał swojego podejrzenia i wcale mu się to nie podobało.
Brał właśnie prysznic i stał pod mocnym ciśnieniem zimnej wody. Nie wiedział ile już jest pod prysznicem, ale złudne wrażenie, że wszelkie jego problemy znikną wraz z kroplami zimnej cieczy w odpływie, było nawet miłe.
Zakręcił kurek.
Stawiając stopy na niebieskim dywaniku w łazience, odepchnął ze swoje ciała i włosów zbędną wodę. Nie miał siły bawić się w suszenie i wycieranie. Kiedy zawinął ręcznik wokół bioder i uniknął przez ten cały czas patrzenia w lustro (wiedział co zobaczy – puste oczy, zmizerniałą twarz, wystające kości i masę blizn), zebrał swoje rzeczy i wyszedł z łazienki i o mało nie dostał zawału kiedy otwierając drzwi do swojego pokoju, zobaczył jak ktoś siedział przy jego biurku. Zanim zorientował się kto to jest, wyszarpnął z rękawa spodni, które miał w ręku, Orkana i ściągnął zatyczkę z długopisu. Stanął w pozycji do walki i skierował ostrze w stronę tej osoby. Był gotowy walczyć nawet jeśli miał na sobie tylko ręcznik. Nie mógł pozwolić, by jego mamie spadł chociaż włos z głowy.
Dopiero wtedy dostrzegł, że to jego ojczym z szeroko otwartymi oczami i zastygłą pozycją. Bogowie, celował właśnie śmiercionośną bronią w faceta swojej mamy i był gotowy do zabić. A Paul – dzięki Mgle - widział pewnie go z wyciągniętym długopisem zamiast Orkanu.
– Um... Co ty tu robisz?
– Percy?
Odezwali się prawie w tym samym czasie.
– Chciałem porozmawiać.
Percy schował miecz i podszedł do komody, by wziąć czyste rzeczy. Czuł palące spojrzenie Paula na jego plecach i w ogóle całym ciele. Słyszał jak ze świstem wciągnął powietrze na widok tego wszystkiego. Jego tatuaż z Obozu Jupiter również był idealnie widoczny.
– Percy to...
– To nic – zbył to Percy. Sam nie mógł na to patrzeć, ale łatwiej było udawać przed ojczymem, że to nic poważnego. To tylko uszkodzone ciało.
Z czystymi ubraniami, poszedł z powrotem do łazienki, bo nie miał zamiaru przebierać się przy mężczyźnie i chciał jak najbardziej opóźnić tę rozmowę.
Percy nie spodziewał się, że Paul zapyta się go o rękę jego mamy. W ogóle przyjął, że oni są już małżeństwem, a ślub się odbył w czasie kiedy stracił pamięć i nocował na ławkach w parku. Sally miała rodzić za trzy miesiące, a Paula nawet jej się nie oświadczył? Przecież od lat ze sobą byli, mieszkali razem i spodziewali się dziecka.
Ale Percy powiedział tak. Widział ulgę na twarzy Paula, gdy się zgodził. Percy nie umiał stwierdzić czemu jego zdanie tak liczyło się dla mężczyzny.
***
W nocy zwinął się w najciaśniejszy kłębek jaki umiał i pozwolił łzom płynąć po policzkach, kiedy bezgłośnie płakał.
***
Miesiąc po powrocie Percy'ego do domu, Paul zapytał się go czy nie chce wrócić do szkoły. Jackson chciał się spytać po co miałby niby wracać, ale zagryzł język, gdy zobaczył pełne nadziei spojrzenie mamy. Dla Sally zawsze było ważne, by Percy skończył szkołę i to się nigdy nie zmieniło.
Nawet, gdy okazało się, że jest półbogiem, chłopcem z Przepowiedni, Wybawicielem Olimpu i mordercą.
Percy wrócił do szkoły z plecakiem pełnych książek, niezapisanych zeszytów i traumą, która nie pozwalała mu normalnie funkcjonować.
***
Przez zaginięcie, które odbiło się również szerokim echem w świecie śmiertelników (jego twarz była pokazywana w wiadomościach i mama zachowała nawet paczkę płatków śniadaniowych gdzie było jego zdjęcie jako zaginionego dziecka) powrót do szkoły był czymś dziwnym.
Nie chciał wracać do Good.
Wybrał kolejną szkołę w swoim życiu (miał nadzieję, że tym razem nie zostanie z niej wyrzucony). To było zwykle liceum z boiskiem do koszykówki, basenem i bieżnią. I całą masą śmiertelnych nastolatków, które tylko tworzyły kolejne plotki na jego temat.
Chyba już dawno stracił coś co nazywało się nerwami z powodu pierwszego dnia w nowej szkole. Po prostu po kolejnej nieprzespane nocy, ubrał się w swoją ulubioną niebieską bluzę, którą mama kupiła mu trzy tygodnie temu, gdy zobaczyła jakie braki miał w szafie i pomieszał widelcem w jajecznicy, którą Paul zrobił, pocałował Sally w policzek oraz w brzuch gdzie kryła się jego mała siostrzyczka i wyruszył do szkoły.
Podmiejskie liceum pełne roześmianych nastolatków, którzy stworzyli swoje własne grupki, a Percy znowu miał nowego.
Pierwsze co powodowało u niego wzdrygnięcie to były dzwonki, a potem tłum uczniów na korytarzu gdzie każdy go popychał, niechcący uderzył łokciem czy po prostu się patrzył, ponieważ rozpoznał w nim zaginionego chłopaka z kartonu mleka. A potem były szepty.
– To Percy Jackson, nie?
– Ten zaginiony dzieciak?
– Ciekawe gdzie był?
Byłem w piekle chciał odpowiedzieć Percy i zamknąć wszystkim usta. Pochylił jednak głowę i milczał. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, by po prostu skończyć szkołę i nie wpakuje się w międzyczasie w żadne kłopoty. Jakby te nie znajdowały go same.
Percy starał się to wszystko ignorować i nawet mu się udało, ale stołówka szkolna i przerwa na lunch, były poza jego mocą. Chciał to spędzić na zewnątrz i rozejrzeć się po boisku, a także pooddychać świeżym powietrzem, ale akurat wtedy zaczęło padać. Duże krople deszczu leciały z nieba, a Percy miał ochotę zacząć wyklinać bogów. Powstrzymał się jednak, bo nie chciał żeby go usłyszeli skoro od czasów Wielkiej Wojny nie składał ofiary przy posiłkach.
Musiał więc wejść do szkolnej stołówki, a ta kojarzyła mu się z podstawianymi nogami, wyzwiskami i stolikiem dla wyrzutków, przy którym siedział przez te wszystkie lata. Stanął w progu niepewny, gdy zobaczył coś do czego nie był przyzwyczajony. Nie widział żadnego typowego podziału na sportowców, cheerleaderki, gwiazdy, kujonów i tych, którzy nie pasowali do reszty. Były za to małe grupki – wymieszane na wszelkie sposoby, a dwa stoliki zostały zajęte przez dość duże grupy.
– Czy będziesz tu tak stał czy może usiądziesz przy którymś stoliku?
Percy podskoczył, gdy usłyszał kobiecy głos za sobą i skierował rękę do kieszeni gdzie trzymał Orkan. Był gotowy do obrony, bo przez te wszystkie lata nie żyłby już dawno, gdyby dawał się tak podejść.
– Hola, hola, spokojnie koleś. – Percy odwrócił się i zobaczył czarnoskórą dziewczynę z masą loków wokół twarzy. Miała na sobie biały top i równie białe obcisłe dżinsy. Wysportowana sylwetka i może zbyt szerokie ramiona jak na dziewczynę, ale Jackson znał Clarisse i nie nic nie robiło już na nim wrażenia. Miała również swój znak duszy na szyi – dużego pająka na pajęczynie, która ciągnęła się, aż do karku. Percy odetchnął dopiero wtedy kiedy nie wyczuł od niej smrodu potwora, an nic co mogłoby posłużyć jej jako broń. – Jesteś tym zaginionym, nie?
– Jak widać już się odnalazłem – odpowiedział Percy i wzruszył ramionami. Nie miał ochoty o tym opowiadać. Jak błąkał się po ulicach i nawet nie znał swoje nazwiska.
– No i dobrze, bo jestem twoim przewodnikiem po tej dżungli, ale zaspałam na pierwsze trzy lekcje. Ruth jestem tak w ogóle – przywitała się dziewczyna i wyciągnęła rękę. Percy uścisnął ją.
– Percy Jackson.
Syn Posejdona, pretor Dwunastego Legionu chciał dodać, ale w ostatniej chwili się powstrzymał.
Ruth przeskanowała jego sylwetkę oceniającym spojrzeniem. Percy wstrzymał oddech. Przeszedł już gwałtowany skok wzrostu, a ubrania, które miał dzisiaj na sobie nawet dobrze maskowały jego sylwetkę. Nie wiedział również czego ta dziewczyna poszukiwała.
– Pływasz, prawda?
Bogowie, od tego się wszystko zaczęło. Ruth jako kapitan drużyny pływackiej przez cały tydzień próbowała namówić Percy'ego na dołączenie do nich, ale ten ciągle odmawiał. Woda i pływanie było zachęcającą perspektywą, ale fakt, że nie czułby się dobrze posługując się swoimi mocami od Posejdona (umiał wstrzymać oddech na kilka minut i stworzyć bańkę powietrza – jak to się miało do możliwości zwykłych śmiertelników?) Wizja tego, że miałby również wystąpić w samych kąpielówkach i pokazać wszystkie blizny, tatuaż SPQR i symbol bratnich dusz, powodowała, że jeszcze bardziej nie miał ochoty.
Ale Ruth nie ustępowała, ciągle go łapała na korytarzu w szkole czy na lekcji historii Ameryki, którą mieli razem i zachęcała, namawiała i kusiła, a nawet raz groziła, ale Percy rzucił jej spojrzenie, którego nauczyła go Lupa i dziewczyna więcej się nie zbliżyła.
***
Uśmiech nie schodził z twarzy Sally przez trzy godziny po tym jak powiedziała Percy'emu, że Paul jej się oświadczył.
***
Odkrył, że nie jest w stanie żyć bez pływania. Prysznice i poczucie wody spływającej po jego ciele i te chwile uwolnienia, które fundował sobie w trakcie mycia, nie dawały mu tego samego co pełne zanurzenie. Pragnął poczuć, że znów może oddychać (nawet jeśli to było naprawdę złe porównanie) i cieszyć się tymi momentami, kiedy nie musiał myśleć tylko skupić się na wykonywaniu idealnych ruchów nogami i rękoma.
Dlatego kiedy obudził się o piątej rano, zlany potem z imieniem Annabeth na ustach, ponieważ znowu śnił o tym, że ginie w Tartarze i został tam całkiem sam z myślą, że przecież nie mógł zostawić ciała i musiał wziąć je ze sobą, stwierdził, że nie mógł siedzieć w domu.
Spakował torbę, wziął plecak i zostawił kartkę na lodówce z informacją, że poszedł wcześnie do szkoły. Zgarnął kilka niebieskich babeczek, które jego mama upiekła wczoraj wieczorem i ruszył w drogę.
Wiedział, że basen jest czynny od szóstej rano, a drużyna pływacka ma treningi po południu. I naprawdę się zdziwił kiedy po przepłynięciu pięciu długości i dwóch całkowicie pod wodą zobaczył czyjeś machające nogi w wodzie.
Kiedy się wynurzył, Ruth uśmiechała się szeroko, ubrana w różowy jednoczęściowy kostium kąpielowy i równie jasny czepek.
– Wiedziałam, że dobrze pływasz.
Percy oparł się rękoma o brzeg basenu. Ale zanim zdążył się odezwać, zobaczył jak wzrok Ruth utkwiony jest w kilku małych bliznach, które miał pod obojczykiem – jeden bezdomny mężczyzna miał okropny nawyk budzenia go kilka razy w środku nocy, gasząc na nim papierosy i zostawiając okrągłe ślady poparzeń. Cieszył się, że Ruth nie mogła zobaczyć tych na plecach, bo wtedy na pewno nie byłaby w stanie milczeć i nie dopytywać.
– Dorobiłem się tego na ulicach – wyjaśnił jej krótko.
– Mhm, nie musisz mi o tym mówić – pokręciła głową a pajęczyna na jej gardle poruszyła się w rytm jej ruchu. – Z bliznami czy nie, nadal jesteś cholernie dobrym pływakiem.
– Dobrze, okej. Wiem – odpowiedział nieco nieskromnie z wykrzywieniem warg.
Jestem synem boga wód i oceanów, nie mogę być słaby.
– Chcesz się ścigać? – zapytał.
– Och, jasne! Jestem zwarta i gotowa – odpowiedziała Ruth i płynnym ruchem zsunęła się do wody. – Dwie długości?
– Trzy – podniósł stawkę i ustawił się w pozycji do startu. Nie miał ochoty dawać forów Ruth i chciał również pokazać jej, że nie miała z nim szans. Poza tym tęsknił za jakąkolwiek rywalizacją. I z trudem to musiał przyznać, ale brakowało mu Clarisse i ich walki na arenie czy zapasów.
Wspólnie odliczyli do trzech i ruszyli.
***
W weekend kiedy Percy powinien uczyć się do sprawdzianu z angielskiego, który i tak ledwo zda, bo nieważne jakby się starał to uczenie się nadal nie było jego mocną stroną, wylądował z Paulem i Sally w pokoju dziecięcym.
Ściany zostały pomalowane na ciepły żółty kolor, a łóżeczko stało w samym centrum. Tuż przy oknie był przewijak i fotel, na którym Sally rozsiadła się wygodnie i obserwowała ze śmiechem jak Paul z Percym męczyli się kolejną godzinę ze składaniem komody na te wszystkie małe ubranka, pajacyki i śpioszki.
– Może naprawdę powinniście przeczytać instrukcję?
– Absolutnie nie, Sally! – zapeszył się Paul. – Zrobimy to z Percym bez żadnej instrukcji, tylko dojdziemy do tego jak każdy normalny człowiek czyli metodą prób i błędów, prawda Percy?
– Jasne, o ile nie zajmie nam złożenie tego do czasu, aż mała Estelle wydostanie się na świat.
Okazało się, że zajęło im to jakieś trzy godziny, ale Percy był gotowy robić to do wieczora żeby tylko ten dzień się nie skończył. To było kilka cennych godzin od niepamiętnego czasu, gdzie zapomniał o wojnach, Tartarze, bogach i własnych traumach, tylko cieszył się wspólnym czasem z rodziną, uśmiechami, pracą fizyczną i miłością, którą czuł w domu.
Po kolacji zajrzał do przygotowanego pokoju dla nienarodzonej jeszcze Estelle. Wczoraj postanowił kupić jej coś co jasno wskazywało, że dostała to od swojego starszego brata. Niebieski kocyk w delfiny, rozgwiazdy, koniki morskie i muszle, był wyjątkowo miękki i ciepły, a na tym zależało Percy'emu. Chciał, by jego młodsza siostra nigdy nie zaznała tego przenikającego zimna, które docierało, aż do kości i zostawało tam przez długi czas. I obiecał sobie, że zrobi wszystko, by nigdy to się nie stało.
Złożony kocyk położył na szczebelkach od łóżeczka.
– Percy, synku, co robisz? – Sally stała w drzwiach do pokoju, ale to był ten czas, że jej brzuch był widoczny jako pierwszy. Percy obrócił się i uśmiechnął delikatnie.
– Ja... kupiłem coś dla Estelle...
– Och, kochanie – powiedziała miękko. – To cudownie. Ona na pewno to pokocha – zapewniła go, nawet nie wiedząc co Percy kupił.
Percy nie wiedział co odpowiedzieć.
– Będziesz wspaniałym starszym bratem, Percy. Już nim jesteś dla Tysona.
***
– Nico, do cholery, co ty tu robisz?!
Percy podskoczył, gdy pewnego wieczoru po wzięciu prysznicu, wszedł do pokoju w swojej pidżamie w delfiny, gdy zobaczył, że Nico di Angelo siedział na jego łóżku i przeglądał komiks Marvela, który wziął z szafki nocnej.
Ubrany cało na czarno z włosami związanymi z niski kucyk. Ale miał pewny błysk w oku i Percy mu tego zazdrościł.
– Stęskniłem się – odpowiedział Nico i przewrócił oczami. Ale zaraz potem się wykrzywił – Mamy problem.
– O nie, Nico – Percy pokręcił głową. – Nie wciągnięcie mnie w nic nowego. Mam wakacje, emeryturę czy jak to tam można nazwać. Sam powiedziałeś, że dobrze mi to zrobi.
– Apollo stracił swoją boskość i jest w ciele zwykłego śmiertelnika – powiedział Nico bez żadnych wstępów i odrzucił komiks na łóżko.
Percy podniósł brwi w geście zdziwienia. Jeszcze tego nie było żeby bóg został zesłany na Ziemię bez swoich boskich mocy. Apollo musiał być zachwycony.
Ale zanim Percy zdążył odmówić, powiedzieć, że nie ma mowy żeby biegał po Stanach w poszukiwaniu Apolla i nie wiadomo co jeszcze miałby zrobić, rozległ się bolesny krzyk Sally Blofis w całym domu:
– PAUL, PERCY, ZACZĘŁO SIĘ!
Percy otworzył szeroko oczy i spojrzał się na zdezorientowanego Nico, który nie wiedział co oznaczał ten krzyk.
To było za wcześnie!
– PERCY! Musisz mnie zawieźć go szpitala!
Percy doskoczył do drzwi i pędem ruszył na dół, uderzając mocno stopami o drewniane schodki. Jego mama stała w kuchni, a wokół niej była kałuża wody. Oddychała szybko trzymając się za brzuch i Jackson widział jak nie jest w stanie się ruszyć.
– To już? – zapytał głupio chociaż widział co się działo. Bardziej poczuł niż usłyszał jak Nico stanął za nim. Zapach starych kości unosił się wokół niego.
– Och, Nico – rzuciła Sally i skrzywiła się mocno, gdy kolejny skurcz zaatakował jej ciało. – Szpital. Teraz.
Percy poczuł się jakby zaraz miał zmierzyć się ze swoim pierwszym potworem. Wtedy bał się chyba podobnie – o siebie, o mamę i nie miał pojęcia co robić.
Dzięki bogom, Nico była tuż obok i jak się okazało on jedyny zachował zimną krew. Percy'emu brakowało sekund, by zacząć panikować.
– Pani Jackson, wszystko w porządku – odezwał się Nico i stanął przed Percym. – Musi pani oddychać. Z dzieckiem wszystko w porządku. Puls ma w normie, jest zdrowa i gotowa, by za chwilę przyjść na świat.
Percy podniósł w zdziwieniu brwi, ale zaraz do niego dotarło, że Nico jako syn Hadesa – boga umarłych - bez problemu mógł określić czy ktoś nie jest bliski śmierci, a Estelle najwidoczniej nie była.
– Percy, nie stój tak, tylko weź torbę z przedpokoju i odpal samochód – wydyszała Sally.
– Żadnego samochodu – zaprzeczył Nico i podszedł jeszcze bliżej. Nie wyglądał na przestraszonego całą tą sytuacją. – Pójdziemy za pomocą Cienia prosto do szpitala.
Odwrócił się do Percy'ego i rzucił mu szybkie spojrzenie.
– Torba, Percy – wydał rozkaz. – Chyba, że twoja mama ma rodzić w kuchni.
Percy pokiwał szybko głową, przełknął ślinę i biegiem ruszył do przedpokoju. Bogowie, czemu w domu nie było Paula! To jego dziecko, a nie Percy'ego. Przez chwilę zastanawiał się czy nie pomodlić się do Hestii – bogini ogniska domowego, bo nie miał zamiaru składać modlitw do Hery (nie po tym co się stało), a ona była odpowiedzialna za macierzyństwo, płodność i małżeństwa.
Podróż Cieniem z Sally, której skurcze były coraz częstsze, oddech przyspieszony, Percym na skraju paniki i niebezpiecznie milczącego, była dla Nico prawdziwym wyzwaniem. Skok nie był duży, ale i tak męczący, więc kiedy wysunęli się z Cienia na Sali porodowej, di Angelo zachwiał się niebezpiecznie. Musiał poświęcić naprawdę dużo energii, by ciemność nie zbliżyła się do Sally i dziecka.
A potem spędził kilka uroczych godzin w otoczeniu krzyków, Percy'ego i Paula, który po odebraniu telefonu pędził do szpitala na złamanie karku, aż w końcu jedna z pielęgniarek, za którą toczył się zapach śmierci, podeszła do nich z uśmiechem i słowami:
– Gratulacje, dziewczynka jest duża i zdrowa!
***
Percy Jackson był zachwycony małą Estelle, jej ciemnymi oczami, delikatnymi oczkami i rączką, która zaciskała się na jego palcu. Czasami patrzył na nią w nocy, strzegł jej snu i był gotowy jej pomóc za każdym razem, gdy wydała chociaż minimalny dźwięk.
Zakochał się w swojej małej siostrze i kiedy wykonał Iryfon do Annabeth, Tysona, Grovera i – o zgrozo – do Clarisse żeby pochwalić się, że znowu stał się starszym bratem.
I przez chwilę mógł spokojnie oddychać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top