VIII

William

– Jeszcze jeden! – w rękach trzymałem kieliszek, który chwiał się i o mało mi nie wypadł. Diana nalegała, żebym już dał sobie spokój, ale kiedy nadarzy się jeszcze okazja nawalenia się w trzy dupy?

– William, nie! – krzyknęła.

Było już po trzeciej i tylko nieliczni tu jeszcze zostali. Jedni leżeli na kanapie wykończoni, inni już dawno się zmyli, a jeszcze inni razem ze mną pili kolejną kolejkę.

– A co ci szkodzi?  – zaśmiałem się i opadłem na krzesło. – Napij się.

– Ja idę. - obróciła się na pięcie i żwawym krokiem ruszyła.

Nie zatrzymywałem jej. Choć dom Andersa był oddalony o milę od jej willi, pomyślałem, że nie trzeba jej podwozić. Z resztą nie byłbym w stanie. Alex uniósł swój napój ku górze  i inni zrobili to samo.

– Za to, żebyśmy bez końca mogli pukać najlepsze sztuki w mieście!  – krzyknął, a reszta mu zaklaskała i za jednym łykiem opróżniła zawartość kieliszka.

– Za to, żebyśmy byli wiecznie młodzi!  – kolejny toast należał do mnie i tym razem ja uniosłem napełniony kubeczek.

Potem film się urwał. Kto wymyślił jutro szkołę? Nie ma mowy, żebym poszedł. Jack już dawno się zmył, a Alex przyglądał się rozmarzonym wzrokiem ostatniej dziewczynie, która została i tańczyła na czymś, co przypominało rurę. Przysunąłem się do niego i szturchnąłem go w ramię.

– Ja pasuję. – zdążyłem powiedzieć i zasnąłem.

~~

Obudził mnie hałas, a ból głowy nie dawał się we znaki, co było dużym plusem. Alex z przerażeniem ganiał po kuchni, szukając cukru. Spojrzałem na zegar, który ozdabiał białą ścianę. Nawet nie było szóstej, więc nie zmarnuje przedpołudnia. Wokół walało się dużo śmieci, ale to nie był już mój problem.

– Cholera! Charlie został sam w domu!  – krzyknął i wybiegł w herbatą w dłoni z domu Andersa, nawet nie rzucając nic na pożegnanie.

I tak każdy jeszcze spał, więc postanowiłem powieść kumpla. Wyszedłem z jego domu, szukając kluczyków w bocznej kieszeni, które znajdowały się tak, jak je zostawiłem.
Alex wsiadł na miejsce pasażera, wgniatając się w miękką skórę.

– Pomogę ci z małym, okej?  – zaproponowałem, a on popijając herbatę pokiwał głową.

– On cię uwielbia. - zaśmiał się nagle, co mnie też obudziło do uśmiechu. Mało które małe dziecko mnie uwielbiało. – Nie wiem, jak ty to robisz, ale po prostu on żyje twoimi historyjkami. Choć zadręcza mnie ciągle jakimiś prośbami, żebym i ja spróbował, to gdy zaczynam, ten mnie wyśmiewa.

– Ma się ten wrodzony talent. – zaśmiałem się, zmieniając bieg.  – Charlie pewnie śpi, bo to przecież leniuch, więc nie martw się, matka nie zorientuje się, że tak go zostawiłeś.

– Stary, musisz mi coś powiedzieć. – zaczął poważnie, otwierając szybę i wyrzucił plastikowy kubek. – Tylko chcę usłyszeć prawdę, jasne?

Nie wiedziałem, co chciał wiedzieć, dlatego się nie odezwałem ani słowem. Podjechałem pod jego dom, a on jak najostrożniej przekręcił kluczyki w zamku. W domu panowała zupełna cisza, którą co jakiś czas przerwało pochrapywanie Charliego. Może i nie zachował się rozsądnie, zostawiając go samego w domu, ale najważniejsze było to, że nic mu się nie stało. Pobiegł do pokoju małego, aby go przykryć, bo centralne ogrzewanie w ich domu padło. Charlie poruszał się troszkę, po czym znów zapadł w głęboki sen.

- A ty się dobrze czujesz? - spytałem przyjaciela po tym, jak wyszedł z sypialni młodszego brata ziewając.

- Nie chcę skłamać, więc mówię, że nie. Wszystko mnie boli. - złapał się za głowę, po czym uśmiechnął się do mnie. - Mógłbym potem do ciebie przyjść? No wiesz, jak stary wróci z pracy.

- Jeśli chcesz, to weź Charliego. Wiesz jak to z twoim ojcem... - przypomniałem.

- Charlie się ucieszy. - wyszczerzył zęby. - Dzięki za podwózkę i... Do zobaczenia!

- Trzymaj się.- machnąłem dłonią i zamknąłem drzwi, kierując się w stronę mojego mieszkania.

~~

Zgarnąłem kilka papierków z podłogi, rzucając się do drzwi, bo Alex z młodym już wciskali piąty raz dzwonek. Jak bardzo można być upierdliwym? 

- Chwilkę! - krzyknąłem.

Musiałem zadbać o bezpieczeństwo i czystość w mieszkaniu. Choć Charlie nie był już małym dzieckiem, nadal zdarzało mu się brać do buzi małe części od różnych urządzeń. Ogarnąłem wzrokiem pokój i gdy już stwierdziłem, że lśni czystością, przekręciłem kluczyk, wpuszczając ich do środka.

- Na pizzę w Italy czeka się szybciej niż na to, żebyś łaskawie otworzył drzwi. - rzucił na powitanie blondyn i mijając mnie, wszedł do mojego pokoju. 

- Też się cieszę, że cię widzę, Alex. - prychnąłem.

Charlie udał się do aneksu, skąd zabrał łapkę na muchy i chodząc wokół wyspy kuchennej wymachiwał nią. Nie widziałem w tym niczego niebezpiecznego, więc stwierdziłem, że mogę go zostawić i przyłączyć się do kumpla. Alex klepał coś na telefonie i nawet nie zauważył, że usiadłem obok niego.

- Stary! Piszę właśnie z Samantą z mojej klasy i nie uwierzysz. - oderwał wzrok od ekranu i spojrzał na mnie swymi niebieskimi oczami. 

- Olśnij mnie. - rozłożyłem ręce na boki. 

- Na dwadzieścia pięć osób z klasy przyszło tylko troje. - zaśmiał się i znów zaczął coś pisać na telefonie.

- Samanta? 

- Taka czarna, z kręconymi włosami. - wytłumaczył. - Spoko dupa.

- No dobra, niech będzie, że wiem, która to jest. 

Naszą nudną pogawędkę przerwał głos rozbitego szkła i głośny płacz Charliego. Naraz poderwaliśmy się z łóżka i rzucając wszystko, co mieliśmy w dłoniach, pobiegliśmy do kuchni. Charlie siedział na płytkach i dosłownie wył, a wokół jego leżały odłamki z wazonu, który był dodatkiem do talerzy z porcelany, które posiadałem. Alex zgrabnie ominął szkło, przedzierając się do swojego brata i zabrał go na ręce, uspokajając go. Ten cicho pochlipywał i patrzył na mnie przepraszającym wzrokiem. Widać było, że się przestraszył. Podszedłem do nich i poklepałem małego po włosach.

- Przecież nic się nie stało, prawda? Popatrz, jesteś cały, ja też jestem cały no i Alex jest cały. I tak miałem ten badziew wywalić. - zaśmiałem się, a Charlie na chwilę się uspokoił, wycedzając przez zęby krótkie ,,przepraszam".

Podczas gdy oni wrócili do mojego pokoju, ja zabrałem się za sprzątanie. Zgarniałem małe odłamki szkła, w duchu przeklinałem siebie, że dopuściłem do czegoś takiego. Na szczęście Charlie był cały. Wyrzuciłem wszystko do kosza na śmieci i wróciłem do swojego pokoju. Alex w ogóle nie interesował się nim, a młody się nudził, więc postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce. 

- No, Charlie. Powiedz mi, co ci się najbardziej podoba w moim pokoju? - spytałem, a ten szybko przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu. 

- To jest odjazdowe! - doczołgał się do mojej gitary i obijając ją o ścianę, położył mi na kolanach. - Umiesz grać?

- Pff, chłopie! - machnąłem ręką i się zaśmiałem, układając lepiej gitarę. 

Alex na chwilę oderwał się od telefonu, żeby posłuchać moich pierwszych dźwięków. On jako jedyny wiedział, że miałem w zanadrzu jeszcze jedną piosenkę własnego autorstwa, ale jeszcze nigdy nie nalegał na mnie, abym ją zagrał. Charlie i tak był za mały, żeby zrozumieć sens, więc stwierdziłem, że nadeszła odpowiednia pora. Tej piosenki nie grałem przez wieki, a mimo co nie zapomniałem ani słów, ani dźwięków.

- Will? Właśnie o tym chciałem z tobą pogadać... - rzekł niepewnie Alex, gdy skończyłem grać. 

Spojrzeliśmy porozumiewawczo na młodego i stwierdziłem, że włączę mu laptopa, gdy będę opowiadał moją historię. Kiedy już wciągnął go wirtualny świat, wziąłem głęboki oddech i zacząłem historię, której nigdy nikomu wcześniej nie powtórzyłem.

9 lat temu

- No gdzie są Tracey i Thomas? - ojciec nerwowo chadzał po pokoju, podczas gdy ja, zaledwie dziewięcioletni chłopak bawiłem się w autostradę na dywanie. 

Tracey i Thomas byli starszymi ode mnie o cztery lata bliźniakami i wyglądem byli bardzo do siebie podobni. Wyszli na spacer do sklepu, który miał im zająć maksymalnie dwadzieścia minut. Zapadła już noc, a podejrzenia ojca były coraz bardziej drastyczne. Mama pojechała samochodem w delegację, więc musieliśmy działać.

- Ubieraj się. Jedziemy ich szukać. - orzekł tata surowym głosem, nerwowo wciskając buty na nogi. 

Obok naszego domu rozciągał się ciemny las. Mimo że nie był dość gęsty, jakoś nie uśmiechało mi się nigdy do niego wchodzić. Tata zwolnił, rozglądając się na wszystkie strony. 

- William, widzisz ich? - jego głos był niespokojny, więc jako małe dziecko wyczułem powagę sytuacji.

W tym czasie, gdy latarnie oświetlały polanę obok lasu dostrzegłem dwie postacie, które szybko uciekały. Nie mogłem z tak wielkiej odległości upewnić się, że to bliźniaki. Tata zwolnił i chyba zobaczył to samo co ja. Zatrzymał się i nie rzucając żadnego słowa pod moim adresem, trzasnął drzwiami i ruszył w ich kierunku. Ludzie biegli w stronę lasu, a w trawie coś zaświeciło.

- Tato, tam coś jest! - krzyknąłem, podchodząc do tajemniczego przedmiotu i nagle, jak magiczna fasola, wyrosły przede mną dwa, podobne jak kropla wody do siebie moje martwe rodzeństwo.

Stanąłem jak wryty, nie wiedząc co mam robić. Tracey miała otwarte oczy, które odbijały pustkę i tak jak Thomas w poświacie latarni była przeraźliwie blada. Ich gardło było rozerżnięte. Krew jeszcze była świeża. Serce zamarło mi na ten widok. W gardle stanęła mi wielka gula, której przełknięcie sprawiło, że rozpłakałem się jak nigdy. Poczułem na sobie silną dłoń ojca, który jak w amoku zabrał ich ciała, robił sztuczne oddychanie, mówił do nich i nie zdawał sobie sprawy, że nie żyją. Albo nie dopuszczał do siebie tej myśli. 

- Tracey! Thomas! Proszę was, oddychajcie! - krzyknął, ale żaden z nich nie spełnił jego rozkazu.

Tajemniczy, błyszczący przedmiot, który wcześniej przykuł moją uwagę okazał się zakrwawionym nożem. Chwyciłem za rękojeść i podałem to ojcu. Obracał chwilę w ręku, cicho pochlipując, kiedy wreszcie uzmysłowił sobie, że stracił swoje podwójne szczęście na zawsze. Jeszcze nie wiedział, że straci trzecie, a później czwarte. 

W oddali słychać było dźwięk syreny, który zbliżał się nieustannie. Ojciec wydawałoby się, że nie słyszał nawet tego. Ja za to ślepo byłem wpatrzony w to, jak trzech funkcjonariuszy z kajdankami idą w stronie mojego taty.

– Kelley?  – spytali beznamiętnie, a tata nic nie odpowiedział. – Jest pan aresztowany za zabójstwo swoich dzieci.

Nabrałem dużo powietrza do płuc, żeby podejść do jednego z  nich i kopnąć go ile sił w nogę. Syknął i posłał mi mrożące krew w żyłach spojrzenie. Przecież mój tata tego nie zrobił! 

– Tata nie zabił mojej siostry i brata! – powiedziałem, ale policjanci wydawali się głusi. – Gdyby miał to w planach, czemu mnie miałby oszczędzić?!

Tata był całkowicie pod ich kontrolą. Dał się skuć w kajdanki, a ja spojrzałem w jego oczy. Wyrażały kompletny brak powodów do życia.

– Przykro mi. Anonimowi świadkowie zgłosili, jak dźgał on nożem dzieci bez opamiętania. – orzekł surowo nieczuły na uczucia facet i ruchem głowy wskazał na mnie. – Zabierzcie go. Pojedzie z nami i stamtąd zabierze go jego matka.

Nim odejchaliśmy, karetka przyjechała, aby oznajmić zgon dwójki dzieci. Zgon. Śmierć. Zabójstwo. Wyrywałem się im i szarpałem, aby wydostać się z ich objęć. Chciałem ostatni raz przytulić Tracey i Thomasa. Kochałem ich bezpowrotnie. Dziwiło mnie tylko jedno. Dlaczego ojciec, choć był niewinny, nie próbował się bronić? 

~~

Już dawno było po wszystkim. Ciemna noc zapadła, a ja chowałem głowę w kolana, żeby mama nie widziała moich łez. Obydwoje ukrywaliśmy się, żebyśmy nie widzieli własnych łez. Słyszałem, jak mama przeklinała tatę już za kratkami. Jak biła policjanta za to, że jej nie wierzył. Słyszałem też to, jak teraz rozmawiała z bliźniakami i głośno szlochała. Pamiętam, że chciałem wtedy do niej przyjść, wesprzeć ją. Zostaliśmy sami, bo ojciec dożywotnie poszedł siedzieć. Bardzo się bałem, że wkrótce mama również mnie zostawi. Z pokoju obok, który należał do Thomasa, wypływała cisza. Cisza, która o trzeciej w nocy była nieznośną ciszą. Zawsze o tej porze brat skakał i piszczał, gdy wygrał grę lub płakał i rzucał krzesłem, gdy przegrał. 

Ta cisza była wręcz zabijająca. Mama śmiertelnie pogniewała się na tatę, bo ten milczał na procesie. Był niewinny, a swoim milczeniem sprawił, że przybrał miano zabójcy. W dodatku mnie w to wmieszał. Mimo że to wszystko stało się dziś, to już zrobili ze mnie przyszłego mordercę, a z taty aż demona. Jak ludzie mogą być tak okropni, żeby polować na każde potknięcie? Czy w okolicy tamtego ciemnego lasu nie było kamer, żeby udowodnić, że tatuś był niewinny? Na te pytania nie znałem odpowiedzi. 

- William. - usłyszałem szept, więc podniosłem głowę i spojrzałem na mamę. - Czemu nie śpisz?

- Chcę być twoim bohaterem, mamo. - powiedziałem, a ona zaśmiała się przez płacz.

- Kochanie, już jesteś. - podeszła i przytuliła mnie mocno. A raczej objęła ramieniem, bo drugim ocierała łzy. 

- To moja wina. Gdybym mógł im coś powiedzieć... To byli dwoje zakapturzonych ludzi, mamo. Uciekali przed nami. - spojrzałem z nadzieją w ciemność, ale niestety, w drzwiach nie stał ani tata, ani Tracey, ani Thomas jak to zwykli robić, gdy mama przychodziła, gdy płakałem. 

- Kochanie, ale przecież to nie twoja wina. - pociągnęła nosem, a ja, jako dziewięciolatek smutno się uśmiechnąłem. - Świat jest po prostu zły, wiesz? To nie ludzie, słońce. 

I uwierzyłem jej. Na swoje rozumowanie zrozumiałem to mniej więcej tak: Bóg zesłał ludzi na świat pełen złych rzeczy po to, żeby je wszystkie zlikwidować i gdy już wykonają swoją rolę, idą w nagrodę do nieba. A tatuś tą złą rzeczą stał się przez swoje milczenie i teraz jego ludzie muszą zlikwidować, wsadzając do więzienia.

- Ale ty nie będziesz zła, prawda? 

- Nie. Będziemy się razem wspierać. 

- Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię i kocham cię. - przylgnąłem do niej.

- Cztery razy nie musisz mi tego mówić. Też cię kocham.

- Cztery razy dlatego, że pierwszy raz za mnie, drugi za tatę a trzeci i czwarty za bliźniaków. Bo oni już nigdy ci tego nie powiedzą, a wiem, że cię kochały bardzo.

I tak, w ramionach mamy zasnąłem i śniłem pierwszy raz o tym ciemnym lesie w ciemną noc, choć w ramionach mamy było inne zakończenie.

~~ 

Pierwsza rocznica śmierci bliźniaków była straszna. Dużo nawet nieznanych mi osób chodziło do mamy i składało kondolencje. Dokuczało mi ich spojrzenie, które wyrażało strach i obrzydzenie. Mama po powrocie do domu rzuciła się w wir prania, pakowania jakiś rzeczy i nie miała na mnie czasu. Nie lubiłem jej takiej. W nocy nadal nie spała, a płakała czasem i słyszałem, jak chodziła do pokojów bliźniaków, aby jeszcze bardziej płakać. 

Z zabawy wyrwało mnie trzaśnięcie drzwiami, a nie przypominałem sobie, żeby mówiła mi, że gdzieś wychodzi. Szybko rzuciłem zabawkową ciężarówkę z rąk i pognałem do okna, żeby zauważyć, jak mama wyjeżdża z załadowanym bagażnikiem. Pobiegłem po telefon, żeby zadzwonić do niej, ale nie odbierała. Kolejne próby stały się daremne. Zostawiła dziesięciolatka samego? Nie dopuszczałem do siebie tej myśli. Poczołgałem się do stolika, gdzie leżał świstek papieru zapisany pochyłym pismem. Nie czytałem dobrze, a bardzo chciałem wiedzieć, co tam pisze. Co zrobiłem? Poszedłem do sąsiadki, która początkowo bała się mnie wpuszczać. Urocza staruszka za moją prośbą przejęła list i zaczęła czytać.

,,Kochany Williamie! Wiem, że nie byłabym dobrą mamą, bo po prostu psychicznie mam dość. Z resztą zauważyłeś, że ostatnimi czasy w ogóle nie bawiłam się z tobą, nie gotowałam i mało czasu spędzałam w domu. Poznałam kogoś, kto nie chce widzieć na oczy współuczestnika mordercy, a ja kocham go ponadto. Dasz radę sam, Jesteś już duży, kochanie. Kocham Cię, mama"

Pani Hamilton drżał głos i przytuliła mnie mocno, gdy skończyła czytać. Świat zawalił mi się nieodwracalnie. Tak dużo osób mnie opuściło, że po jakimś czasie zdecydowałem, że nie będę nikogo kochać. Przestałem nawet wierzyć w Boga. Bo za kochaniem kogoś stoi zły Bóg, który zabiera osoby, które kochałem najbardziej. Klątwa Williama Kelley'a. Dlatego nie kocham już nikogo.

You destroyed my life

And now I'm not alive

You came when I most needed support

You wrapped your arm around me

And I felt something worthwhile.

You said it isn't my fault

That this universe is so bad.

You helped me put together, mom

Why now you forgot about me?

I was so bad? S

Worse than the universe?

And where are you?

Mom, I still need a mom

I'm still the same 

The same crying boy in the same bloody and dark wood. 

- I nie utrzymuje z tobą żadnego kontaktu? - spytał zaciekawiony Alex. - Cholera. Myślałem, że mieszkasz sam, bo twoi rodzice mieszkają gdzie indziej. 

- Żadnego kontaktu. - odchrząknąłem. - Zero. Ale wiesz co? Udowodniłem jej, że dam radę sam. Co prawda jeszcze pięć lat temu mieszkałem u pani Hamilton, ale ona...

- Też umarła. - dopowiedział. - Przykro mi, stary. 

- Nie ma sprawy.

  Pamiętasz tą całą armię małych dzieci?
Żyły życiem tak, jakby dostały zaledwie jego skrawek
Ciężko jest walczyć, gdy rodzisz się w środku końca
Wolałbym umrzeć, niż patrzeć, jak się poddajesz. *

*********************************************************************

* Hollywood Undead - Lion

Przepraszam za zero Diany w tym rozdziale :(  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top