VI
Diana
Wczoraj, a właściwie dziś późną nocą przeżyłam prawdziwy koszmar. Rodzice wpadli w taki szał, że zakazali mi spotykania się z Williamem poza szkołą. Oczywiście nadal wiedzą wszystko, czego ja nie wiem i twierdzą, że jeśli się o tym dowiem, w końcu przejrzę na oczy.
4 godziny wcześniej
- Szła zmarznięta. Gdyby nie odebrała telefonu, nie wiadomo, jakby to się skończyło. - ojciec chodził po pokoju jak w transie, kiwając ciągle głową.
Mama natomiast siedziała z nogami podkulonymi pod brodę na kanapie i nic się nie odzywała. Miałam wrażenie, że trzymała moją stronę i to sprawiło, że na moją zalaną łzami twarz wpłynął uśmiech. Sama zaś zaszyłam się na górze schodów i gdy rodzice myśląc, że śpię, pochłonęli się w rozmowie, ja najzwyczajniej w świecie ich podsłuchiwałam.
- Przecież to jest Kelley! - krzyknął tata, a mama w końcu walnęła ręką o stół.
- Przestań mówić tak o nim! Nazwisko niestety odziedzicza się po ojcu, ale wraz z nim nie odziedzicza się tych cech.
- Cholera wie, co on z nią robił koło tego jeziora. Jeziora, Nina! - podkreślił słowo, na co moja mama nie wytrzymała i wyszła z pokoju do swojej sypialni.
Tata dał upust nerwom w postaci stłuczonego wazoniku, a ja w międzyczasie wsunęłam się przez drzwi do swojego pokoju. Rozumiem to, że może nazbyt zabalowałam, ale żeby winić o to mojego, hmm... chłopaka? Sama nie wiedziałam już, kim jesteśmy. I czy przeszłość Williama miała jakoś wpływ na mojego tatę? Ze świadomością, że już niewiele snu mi zostało, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie uciec.
- Nie, William. Oni po prostu, a raczej tata, ma do ciebie jakieś zastrzeżenia... - wytłumaczyłam przygnębionemu chłopakowi nienawiść ojca. - I chyba nie bardzo chce, żebyśmy się spotykali po lekcjach.
Will z trudnością przełknął ślinę. Byliśmy już po lekcjach, a on przed chwilą orzekł, że chciałby mnie zabrać na zawody motocyklowe kumpli. Widać było po nim, że coś go dręczyło.
- Przepraszam, że spytam, ale... - zaczęłam, a gdy on podniósł wzrok, zrozumiałam, że sobie oszczędzę tego pytania i urwałam.
Uśmiechnął się pokrzepiająco i bez słowa odszedł w stronę swojego BMW. Poprawiłam szelkę plecaka i z głową spuszczoną w dół ruszyłam na przystanek autobusowy. Wciąż dręczyła mnie historia Williama, a nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Ktokolwiek o niej wiedział, za bardzo nie chciał mi jej przekazać. Całe szczęście w tym, że autobus nie spłatał mi figla nie spóźniając się. Widząc uśmiechniętego mężczyznę w średnim wieku również się uśmiechnęłam. Nie był głupi, żeby nie dostrzec, że nie wszystko gra. Zawsze, jak wskakiwałam do autobusu to z wielką energią, Garett przyjmował ją ode mnie. Teraz było na odwrót.
- Nie twój dzień? - zagadał i ruszył, a ja spojrzałam na oddalający się szkolny dziedziniec, na którym wciąż stało czarne BMW.
- Z pewnością nie mój. - przytaknęłam, wzdychając ciężko. - I nie chodzi tu o oceny...
- Och, słońce... Gdybym mógł ci pomóc.
- Rodzice się uparli, a raczej tata. - sprostowałam, a on kiwnął głową.
Znał mojego tatę jako swojego surowego szefa. Nie liczyło się nawet dla niego to, że potrzebował wolnego, bo dzieci się rozchorowały. I to w nim nie lubiłam. Ta surowość i zbytnia rodzicielska opiekuńczość.
- Chce twojego dobra. - odezwał się po chwili, jakby zastanawiając się, czy jeśli powie o nim coś złego, to mu wszystko wyśpiewam. - O co tym razem poszło?
Nie byłam pewna, czy mogłam mu wszystko powiedzieć. Z początku udawałam, jakbym nie słyszała pytania, a Garett z cierpliwością na nie czekał. Obróciłam głowę do tyłu, patrząc na ilość osób, która dziś niezbyt dopisała. Poza mną w autobusie Garetta siedział jakiś chłopak na tyle z słuchawkami na uszach, całkowicie pochłonięty muzyką. Może złota rada ojca trójki dzieci na coś się zda?
- Chodzi o chłopaka, Williama Kelley'a. - wyjaśniłam. - Nie wiem dlaczego, ale tata ma do niego jakieś uprzedzenie. Jakby wiedział o nim więcej niż ja. W dodatku wpadł w szał, gdy dziś po mnie przyjechał po północy, a ja byłam wtedy z nim.
Garett gwałtownie wziął oddech, gdy usłyszał jego imię i nazwisko. Czyli on też wiedział coś więcej. Popatrzył na mnie z ukosa i zebrał się w sobie, żeby powiedzieć cokolwiek.
- No wiesz... Według mnie to czysto rodzicielska troska. - wzruszył ramionami, jakby to było takie łatwe.
Stopniowo zwalniał, gdy zbliżaliśmy się pod mój przystanek. Zabrałam co moje i z krótkim pożegnaniem wyszłam z autobusu, kierując się w stronę domu. Czułam silną potrzebę medytacji, żeby się uspokoić. Tak, było to dziwne, ale co we mnie jest normalnego? Witając mamę zaangażowaną w sprzątanie kuchni minęłam ją i biegiem popędziłam po schodach. Ułożyłam plecak pod biurkiem i dla wygody przebrałam się. Usiadłam pod ścianą, siadając po turecku i unosząc ręce lekko w górę. Z zamknięciem oczu ogarnęła mnie pustka, której potrzebowałam, aby uporządkować myśli. Kilka głębszych oddechów pomogło mi się uspokoić.
~~
Wybijałam rytm do piosenki ,,Believe" Hollywood Undead smucąc się, że głośniki w telefonie są ograniczone. William nie odpowiedział na żadnego mojego esemesa, więc nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Może postanowił posłuchać się mojego taty i nie spotykać się ze mną? Unikać mnie?
W mojej klatce nie ma bicia, bo nic już tam nie ma,
Nie, to nie pożegnanie, to ostatnia czułość,
Czym jest kolejny sen, ledwo co śpisz,
Czy uwierzysz, że złe rzeczy przytrafiają się tylko mnie? *
Ta piosenka według niego była idealna. Ile razy nie rozumiałam go, puszczałam tą piosenkę, starając się zrozumieć. Westchnęłam głęboko, odblokowując telefon. Nadal nic. Pewnie nie słyszał wiadomości, bo pojechał na wyścigi. Rozejrzałam się po pokoju, zgarniając magiczną siłą te wszystkie kartki papieru, na których napisane były moje nędzne próby eseju. Niestety to tak nie działa.
- Diana! - mama położyła dłoń na moim ramieniu, na co się poderwałam.
Musiała już wcześniej mnie wołać, ale że nic mnie nie obchodziło, wkroczyła z troską na twarzy do mojego królestwa. Już nie zważała na bałagan. Podniosłam na nią wzrok i dostrzegłam dobro, które chciała mi okazać. Wyjęłam słuchawki z uch i ruchem głowy spytałam o co jej chodzi.
- Myślę, że ktoś czeka na ciebie na dole. - tylko tyle. Powiedziała tylko tyle, żebym z nadzieją o mało nie zabiła się po schodach.
W progu stał William w założonym kapturze na głowie i lekko kołysał się. Ręce schowane miał do kieszeni i z takim samym wyrazem twarzy, jaki miał zwykle, obserwował moją próbę ratunku, żeby nie rozbić sobie zębów o barierkę. Zaśmiał się, co było odpowiednikiem tego, że jest wszystko okej.
- Zastanawiam się, co ci mama powiedziała, że tak szybko biegniesz. - podniósł brwi do góry, po czym wreszcie ściągnął kaptur. - Jedziesz ze mną na te zawody.
- Muszę się przebrać pierwsze. - wskazałam na szare dresy, w które byłam odziana i które nie były raczej pierwszej klasy.
- A jak ci powiem, że dobrze wyglądasz, to mi nie uwierzysz, co?
- Nie. - rzuciłam i wróciłam do pokoju, gdzie z szafy wyciągnęłam bluzkę w Myszkę Miki, na którą zarzuciłam kurtkę.
W międzyczasie mama stanęła w drzwiach i z serdecznym uśmiechem na ustach odchrząknęła, abym zwróciła się w jej stronę, co też zrobiłam. Zapomniałam ją uściskać, co oczywiście nadrobiłam. Tylko ona z dwojga rodziców mnie rozumiała.
- Dziękuję. - wypowiedziałam to proste, a jakże wiele znaczące słowo. - A co na to tata?
- Wraca dziś później, więc masz szczęście. O której będziesz w domu? - spytała, krzyżując ręce.
- Nie zamierzasz wypytywać mnie, gdzie mnie zabiera? - zdziwiłam się, a ona się roześmiała.
- Ufam ci. - wypowiedziała, co podniosło mnie na duchu. Ufa mi, więc nie mogłam zniszczyć tej relacji.
Ostatni raz posłałam jej pełen wdzięczności uśmiech i dołączyłam do Willa. Wsunęliśmy się na swoje siedzenia i o mało nie zapomniałabym.
- William, Ver chciała ze mną jechać. - przypomniałam sobie. - O szóstej, prawie dochodzi, więc podjedź pod jej dom, okej?
Od razu po szkole do niej zadzwoniłam, błagając ją, żeby była wtedy ze mną. Sama wiedziałam, że może chciałaby podziwiać Zack'a jako zwycięzcę? I knułam dość fajny plan. Dziś ta dwójka dość ostro się pokłóciła i to wszystko przez tego bruneta. Mógł oszczędzić swojego ciętego języka.
- No problem, my friend. - odrzekł i się roześmiał, zawracając szybko.
- Czemu nie odpisywałeś na moje esemesy?! - bardziej krzyknęłam, a on w tym czasie wyciągnął swój telefon z kieszeni i mi podał.
- Bateria mi siadła, jak widzisz.
Trzymałam ten telefon w dłoniach, zastanawiając się co z nim zrobić, aż w końcu położyłam go w schowku.
- Więc po co go ze sobą nosisz?
- Bo bez niego czuję pustkę. - wzruszył ramionami i przyspieszył, aż musiałam się czegoś chwycić.
~~
Po zgarnięciu Ver bezpiecznie dotarłyśmy na miejsce, a atmosfera zupełnie odbiegała od tych imprezowych. Zastanawiałam się, czy to nie było wolne zoo, bo każdy biegał, darł się, lub też robił nieprzyzwoite rzeczy wśród innych. Nie podobało mi się to. William szedł pewnie, przedzierając się przez tłum, aby być najbliżej swoich kumpli. Inaczej zachowywała się Ver. Rozglądała się po wszystkim z otwartą buzią i wrażeniem w oczach. Chyba polubiła ten stary most. Okazało się, że Jack nie miał sprawnego motocyklu, Alex nie brał udziału w tym czymś, a Zack już ruszył, więc obserwowaliśmy jego poczynania. Chwyciłam Willa za rękę, aby nie zgubić się w takim wielkim tłumie.
- Zack Adams! - tłum skandował jego imię, a ja z politowaniem wymieniłam się spojrzeniem z Williamem, który z wciąż tym samym wyrazem twarzy wpatrywał się w to wszystko. Nawet Ver się w to wciągnęła i chyba nawet nie wiedziała o tym, że właśnie klaskała w dłonie i podskakiwała.
- Głośniej, bo cię nie usłyszy.- krzyknęłam jej do ucha, a ona wtedy zamilkła i stanęła w miejscu.
William po paru chwilach wyciągnął mnie z tłumu, płaszcząc mnie za sobą, a gdy rzucałam mu pytające spojrzenia, tylko się uśmiechał.
- Napisz tej swojej przyjaciółce, że czekamy w aucie. - powiedział, gdy już wsiedliśmy do jego ,,czarnulki", więc tak też zrobiłam. - Jutro jak wiesz, też idziemy razem na tą imprezę.
Rzeczywiście. Jutro miała być ta cała impreza u najlepszego DJ-a w szkole, Andersa. Ja bym sobie odpuściła imprezkę? No chyba nie. Prychnęłam, śmiejąc się raczej przerażająco.
- Spoko. - odparłam.
- Czy mi się wydaje, czy jakaś nie w sosie jesteś? - spytał, odgarniając moje włosy z twarzy.
- Po prostu się zastanawiam, skąd takie uprzedzenie do ciebie... - spuściłam głowę, nawiązując do zachowania ojca. - W ogóle wydaje mi się, że niektórzy ludzie wiedzą o tobie coś, co zatajają przed młodszym rocznikiem. O co im wszystkim chodzi?
W oczach Williama trwała wojna. Ból i cierpienie, smutek i nienawiść mieszały się ze sobą, rażąc mnie prądem. Nie powinnam była o to pytać.
- Zapomnij. - machnęłam ręką.
- Może chodzi im o moją rodzinę. - prychnął. - Zack wygrał.
Odsunął szybę, a odgłosy, jakie dochodziły spod starego mostu wszystko na to wskazywały. Chwilę później zauważyłam przyjaciółkę, która szła szybkim krokiem, a za nią nieustępliwie podążał Zack. Zaśmiałam się, widząc to śmieszne przedstawienie, ale ogarnęłam się, gdy weszła do auta, trzaskając drzwiami.
- Uważaj ty co! - ostrzegł ją William, a ona błagalnym tonem poprosiła, abyśmy jechali.
Posłała mi morderczy wzrok, na który wystawiłam jej język. Nie było wcześniej niż po ósmej, więc tata jeszcze nie wrócił z pracy. W przeciwnym razie mama wysłałaby mi esemesa, żebym zakradła się tylnymi drzwiami.
William
- Do zobaczenia jutro. - gdy Diana wysiadała, złączyła ostatni raz nasze usta. Był to pocałunek, którego nie odwzajemniła.
Ja natomiast nie jechałem jeszcze bezpośrednio do swojego mieszkania. Obiecałem Alexowi, że pomogę mu w montażu nowego telewizora o, tak, o ósmej, po czym troszkę się napijemy. Według niego to dobrze, że wyrzuciłem z siebie ostatniej nocy wszystkie wspomnienia o niej. Myślał,że to były wszystkie, a to nawet nie było dziesięć procent. Podjechałem pod jego dom, zamykając moje auto i bez pukania wszedłem do chatki z piernika, jak mówi Alex, Dowsonów. Może dlatego, że kształtem przypominała tą z piernika?
- William! - podbiegł do mnie jego mały brat, przytulając się do mojego boku.
Charlie Dowson miał pięć lat i cóż, ubóstwiał mnie. Był młodszą kopią Alexa z tym samym czarującym spojrzeniem i tymi jasnymi, odbijającymi promyki słońca włosami. Uwielbiał, gdy przychodziłem i opowiadałem mu różne straszne historie, które jak uważał, nie powinien słuchać, ale tak zachowują się dorośli.
- Hej, młody. - poczochrałem go po głowie i w rogu salonu zauważyłem Alexa siłującego się z pudełkiem, na który widok się zaśmiałem. - Pomógłbyś bratu, a nie!
- Kazał mi czekać pod drzwiami na ciebie. - oznajmił i zaciągnął mnie za nogawkę do pokoju, więc poddałem się tej dziecięcej sile.
- Ratujesz mnie, stary.
- Ty mnie też. - zaśmiałem się i przykucnąłem, biorąc do ręki instrukcję składania.
W zasadzie skręcić trzeba było szafkę pod telewizor, bo on w rzeczy samej był już gotowy. No może z wyjątkiem podpinania tych kabli. Charlie uwiesił się nade mną, głośno oddychając, co mnie trochę irytowało, ale nie dawałem po sobie tego znać.
- Charlie, idź do lodówki po piwo. - wydał rozkaz Alex, a ten pognał szybko i minęła długa chwila, nim przytargał napój.
W między czasie Alex odezwał się do mnie.
- Jak tam?
- A jak ma być? Codziennie jej twarz, gdy zamykam oczy. Nieustannie od dwóch lat.
- Nie myślałeś, żeby znaleźć ją na Facebook'u? - podniósł na mnie wzrok, a ja westchnąłem.
- Nie ma już Facebook'a.
- A Instagrama? Albo Twittera? - był zdziwiony.
- Nie. - odpowiedziałem beznamiętnie.
- Kurde, stary. Współczuję.
- Możesz potwierdzić, czy ona rzeczywiście istniała? - spytałem, rzucając obok siebie plik papierów.
-Była. Choć krótko, to była.
Małe kroczki się zbliżały, więc wróciliśmy do roboty. Charlie postawił obok nas kufle i rozlał po jednym piwie na nas dwóch. Alex ładnie podziękował, zabierając porcję dla siebie.
- Will, opowiedz mi o tych potworach z lasu na polanie. - mały usiadł i zaczął mnie błagać, a ja poddany temu spojrzeniu, uległem.
Po godzinie skręcania mebla i montowaniu na nim telewizji, pożegnałem się z Alexem i jego bratem, wychodząc z domu.
- Nie poddawaj się w szukaniu. - dodał na odchodne blondyn, a ja pokiwałem znacząco głową.
Lecz czy człowiek taki jak ja może mieć jeszcze nadzieję?
*****************************************
* Hollywood Undead - Believe
Uprzedzam, że będzie więcej Charlie'go ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top