05. Haines
Sprawa z bratnimi duszami w świecie herosów była na tyle problematyczna, że istniało jakieś siedemdziesiąt procent szans, że twoja bratnia dusza zostanie zabita przez potwory, zanim się spotkacie.
Percy sądził, że gorsze było poznanie jej, zakochanie się, a potem zostanie przez nią zdradzony żeby na końcu patrzeć jak umiera.
Śmierć bratniej duszy zawsze była odczuwana przez drugą stronę. To tak jakby ktoś wyrwał sobie serce i rozdeptał z uśmiechem na ustach. Niemiłosierny ból, który z czasem malał, ale ciągle tam był. Zadra, która nie chciała odpuścić.
Wiedział, że tak się nigdy nie stało, ale Percy miał nadzieję, że znak bratniej duszy zniknie kiedy Luke umarł. Nie chciał na swoim ciele kolejnego przypomnienia czegoś co przeminęło i zostawiło tak ogromny ból w jego sercu. Ale skrzydła nadal tam były jasno pokazując, że Percy miał szansę na szczęście, ale ją utracił.
***
Czasami wyobrażał sobie jak mogło wyglądać jego życie z Lukiem, gdyby nie istniała żadna przepowiednia, Kronos i ogromny gniew, który Castellan czuł do bogów. Nie mógł pozbyć się wrażenia, że byłoby dużo lepiej i prościej. Może znalazłby w końcu szczęście.
***
Alaska była dobra. Z pięknymi widokami, górami i jeziorami oraz dostępem do morza. Percy był w tym stanie już od tygodnia i myślał, że zostanie tam na dłużej. Rozległe drogi i jakiegoś rodzaju spokój. Temperatura nie była tak niska, by trząsł się z zimna i strachu mając przed oczami urywki tego co przeżywał w Tartarze. Nie zmieniało jednak to faktu, że podkręcał trochę bardziej temperaturę w pokoju hotelowym niż było to uznawane za normalne.
– Jest pan zadowolony z pokoju? – młoda dziewczyna w recepcji zapytała go, gdy wychodził z małego hotelu, w którym się zatrzymał. Mogła mieć może siedemnaście lat, ale uśmiechała się mocno i jej mundurek był idealnie uprasowany. Percy w swoich znoszonych dżinsach i grubej bluzie z kurtką dżinsową z ociepleniem (Rachel namalowała mu na plecach fale i zachód słońca, a on to po prostu kochał), wyglądał trochę nie na miejscu.
Podrapał się po świeżo ogolonym policzku i uśmiechnął się delikatnie.
– Tak, jest okej – odpowiedział i podszedł do niej. – Mam prośbę.
– Oczywiście, co mogę dla pana zrobić? – Uśmiechnęła się wdzięcznie.
Percy rozejrzał się po wnętrzu, bo kiedy przyjechał tu wieczorem, było ciemno, a w sztucznym oświetleniu i tak mało co było widać. Pomieszczenie było utrzymane w kremowych kolorach przez co wydawało się nieco chłodne, a nie przytulne. Ciemna kanapa naprzeciwko recepcji również nie była zbytnio dopasowana.
– W jakim mieście jesteśmy? – zapytał i zobaczył jak uśmiech dziewczyn opadł. Popatrzyła na niego nieco podejrzliwie. Percy miał na końcu języka odpowiedź, że nie jest naćpany, ani na kacu, po prostu cholera nie wiedział gdzie był. Stracił rachubę w nazwach miast po tym jak wyjechał z Chicago.
– W Haines, proszę pana – odpowiedziała poważnie. – Stan Alaska, Stany Zjednoczone Ameryki.
Wywrócił oczami na jej ostatnie słowa. Może i nie był zbyt rozgarnięty, ale wiedział w jakim jest kraju.
– Jasne, super, dzięki.
Potem odwrócił się i wyszedł z hotelu prosto na nieco zimne powietrze. Było dość wcześnie, na drodze nie jechał nawet jeden samochód, a małe domki czy parterowe budynki spowite były szronem. Percy szedł poboczem, próbując znaleźć tutaj jakieś miejsce gdzie mógłby zjeść. Miał wrażenie, że idzie po wymarłym mieście.
Skręcił w jakąś przypadkową uliczkę i w końcu znalazł bar śniadaniowy, który był nawet otwarty (ogłaszali się, że pracują przez całą dobę, ale Percy temu nie ufał). Wszedł do środka i usiadł przy barze, prosząc od razu o cokolwiek, co podają na śniadanie, nawet nie patrząc na kelnerkę.
W oczekiwaniu na jedzenie zaczął się bawić solniczką i pieprzniczką stojącą obok niego, a potem składał również serwetkę w najmniejszy kwadrat jaki mógł zrobić.
A potem weszła dwójka potężnych mężczyzn, którzy rozmawiali głośno i Percy nie mógł, nie usłyszeć tego co mówili.
– Trevor mówi, że zamieć ma pojawić się za jakiś tydzień.
– Bratt, słuchaj, stara Marge mówi, że od trzech dni boli ją kolano, a tak zawsze się dzieje jak ma zaraz zacząć padać.
– Nie będę opierał się z prognozą pogody na bólach kolan starej Marge – prychnął pierwszy mężczyzna. Ubrany w flanelową koszulę i czarne ogrodniczki, które opinały jego wystający brzuch. – Chcę sprzedać jak najwięcej towaru przed świętami. Tylko tyle.
– I tak zaraz spadnie śnieg, a wtedy gówno będzie z twojego biznesu – odparował mu drugi mężczyzna i usiedli przy stoliku blisko Percy'ego, patrząc najpierw na niego z ostrożnością (typową, gdy ktoś obcy pojawia się w mieście).
– Twoje śniadanie – kelnerka postawiła przed Percym talerz z tostami, kiełbaskami i dwoma usmażonymi jajkami, przerywając w ten sposób Jacksonowi podsłuchiwanie obu mężczyzn. Zaczął jeść, a kelnerka podeszła do stolika przyjąć od nich zamówienie.
Zamieć. Percy nie do końca rozumiał z czym to się dokładnie wiązało, ale mógł domyślić się, że to na pewno utrudniło by mu podróż. I jeśli chciał jechać dalej to najlepiej jeszcze dziś czy najpóźniej jutro. Ale wcale nie był tego taki pewien. Nadal podobała mu się taka podróż, chociaż ostatnie dni były świetne i ciągnięcie, które siłą zmuszały go do jazdy w głąb Alaski teraz ustały i Percy czuł potrzebę, by się tu zatrzymać. Mógłby tu być na zasadach tak jak w każdym innym mieście. Złapałby jakąś dorywczą pracę, wykonując coś czego mieszkańcy nie chcieli robić, dostałby pieniądze, które wystarczyłyby mu na jedzenie i inne rzeczy, bo na hotel i paliwo miał. Najczęściej brał się za jakąś pracę, bo chciał czymś zająć umysł i ręce.
Wyszedł z baru śniadaniowego i nie miał pojęcia czy był sens wrócić do hotelu. Wyciągnął telefon i wybrał numer do mamy.
– Percy, kochanie, jak się czujesz? – ciepły głos Sally rozbrzmiał po czwartym sygnale. W tle było słychać Estelle i jej krzyki radości oraz coś co mogło brzmieć jak imię jej starszego brata.
– Cześć, mamo – powiedział z uśmiechem. Dobrze było usłyszeć jej głos. – Zatrzymałem się w kolejnym mieście i myślę czy nie zostać tu na dłużej.
– Znalazłeś to czego szukałeś?
Percy miał ochotę powiedzieć jej o tym ciągnięciu i niewidzialnej sile, która pchała go w objęcia Alaski i w sam jej środek. Ale w świecie gdzie bogowie greccy istnieli, a Posejdon był jego ojcem, nie było mądrze o czymś takim mówić. Nie po Herze i Gai. Nie po Kronosie.
– Nie, jeszcze nie – odpowiedział cicho. – Ale myślę, że jestem blisko.
***
Percy wytoczył się z łóżka i na trzęsących nogach, dotarł do łazienki, by w pidżamie skierować swoje kroki prosto pod kabinę prysznicową i odkręcił kurek z gorącą wodą. Dopiero wtedy przestał się trząść i mechanicznymi ruchami i zdrętwiałymi palcami, zdjął przemoczone ubranie. Miał urywany oddech i nie mógł skupić się na niczym, mając prawdziwą gonitwę myśli w głowie.
Przed oczami miał martwe ciało Luke Castellana owinięte w żałobny całun. Na pogrzebie, który odbył się pięć dni po zakończeniu wojny i wtedy kiedy pożegnali się z wszystkimi innymi herosami.
Oprócz Percy'ego byli tylko Chiron, Annabeth, Grover i nowy grupowy domku Hermesa. Cichy pogrzeb upadłego bohatera. Zdrajcy, który miał tylko głęboki żal i nienawidził bogów za to, że ci istnieli i mieli czelność udawać, że byli czymś więcej niż grupą zadufanych w sobie stworzeń. Półbóg, który podarował swoje ciało Kronosowi, bo wierzył, że to pomoże sprawie, za którą ostatecznie oddał życie.
Percy po tym wszystkim co go spotkało, był w stanie przyznać mu rację. Ale nigdy nie zrobił tego głośno, bo wiedział dokładnie jacy bogowie byli małostkowi, mściwi i cieszący się zadawaniem bólu.
Zacząć oddychać normalnie dopiero po kilkunastu minutach. Gdy wyszedł spod prysznica i zerknął w zaparowane lustro jedyne co zobaczył to zieleń własnych oczu.
***
Percy Jackson postanowił, że zostanie w Haines przez całą zimę. Miał zamiar znaleźć pracę, wykupić pokój na jakieś pięć miesięcy i może w końcu znalazłby to czego szukał tak rozpaczliwie odkąd wyjechał z Nowego Jorku.
***
A potem wszedł do kawiarni z mnóstwem kwiatów, dużymi oknami i brązowymi ścianami, a za ladą przy kasie stała dziewczyna z jego snu. I Percy miał problem z wzięciem oddechu.
***
Percy widział zmarłych. Był w końcu w Tartarze i Podziemiach, a w bitwie o Manhattan walczył ramię w ramię z armią szkieletów, która przybyła razem z Nico di Angelo. Ale nigdy nie sądził, że gdy wszedł do kawiarni w Haines, okaże się ona tym samym miejscem, o którym śnił od czasu do czasu, a w niej będzie Luke Castellan. Żywy.
Percy widział jak jego bratnia dusza umierała. Widział to na własne oczy, trzymał go mocno za rękę i krzyczał, gdy zrozumiał, że zmarł. A teraz widział go w kawiarni, ubranego w czarny fartuch, karmazynowy sweter i obcisłe spodnie. I Luke oddychał. Stał tacą w ręku i stawiał przed kimś kubek kawy z uśmiechem na ustach. Miał te same blond włosy, ale dłuższe i związane w kok z tyłu głowy, z blizną na policzku, która ciągnęła się tam samo jak od kiedy Percy go poznał. Jackson nie widział jego oczu, ale umiał określić ich kolor nawet w środku nocy. Dlatego też miał taki problem, by patrzeć na Hermesa – Luke był zbyt podobny do niego, nawet jeśli nienawidził kiedy ktoś mu to wypominał.
Pokręcił głową w zaprzeczeniu i wziął urywany wdech. Luke Castellan był martwy. Percy go pochował i opłakał stratę swojej bratniej duszy (nigdy jednak nie mógł przestać marzyć, że chciałby go z powrotem w swoim życiu, ale wiedział, że nie mógł). A teraz on tam stał.
Percy zaczął się trząść i nie mógł oderwać oczu od Luke, który na pewno nie był jego Lukiem. Jego Luke był martwy. A zmarli nie mogli wyglądać tak żywo.
Serce biło mu w piersi tak mocno, że mogłoby zaraz wypaść z klatki piersiowej. Percy próbował wziąć kolejny wdech, zapominając, że nie zrobił wydechu, bo oddychanie wydawało się w tej sytuacji zbyt trudne.
Luke jakby wyczuwając, że ktoś się w niego wpatrywał, odwrócił się i spojrzał prosto na zamrożonego i stojącego blisko drzwi wejściowych Percy'ego. Niebieskie oczy (nie złote, nie należące do Kronosa) prześwietliły go i zajrzały prosto w głąb jego duszy, a Jackson nie mógł tego wytrzymać.
Uciekł.
***
Biegł. Znowu próbował uciekać z miejsca, które nie dawało mu nic więcej niż tylko kolejną dawkę bólu, cierpienia i świadomości, że szczęście nie było mu pisane.
Potykał się o własne nogi, a łzy, które uciekały z jego oczu, zasłaniały mu drogę. Żałował, że uległ temu uczuciu ciągnięcia, które go tutaj przywiozło. Powinien jechać do Californii, nauczyć się surfować, a nie utknąć w miejscu, w którym właśnie zaczęły padać duże płatki śniegu.
Wpadł do środka i zatrzasnął za sobą drzwi.
Żałował, że poprzedniego dnia przeniósł większość swoich rzeczy do domku, który wynajął na kilka miesięcy. Znajdował się tam mały aneks kuchenny, salon będący jednocześnie sypialnią z kominkiem i łazienka z bojlerem ciepłej wody. Miał piękny widok na góry i rozległe tereny wokół.
A teraz pakował to z powrotem do swojego niebieskiego Cadillaca, z śladami łez na policzku i przyspieszonym oddechem. Wiedział, że nie mógł tu zostać. Nie z duchem Luke Castellana. Nie z własną halucynacją.
Zdążył zrobić trzy kursy z rzeczami, które upychał do plecaka, walizki i worka marynarskiego, kiedy wyszedł z domu i zobaczył Luke Castellana. Stał w jasnozielonej czapce z pomponem i ubrany w ciemną, pikowaną kurtkę. W ręku trzymał papierowy kubek z kawą i miał poważny wyraz twarzy. Wyglądał jakby ciągle miał dwadzieścia dwa lata, ale jego ciało nie było użyte przez Kronosa i przez to był zdrowy i nie zmęczony.
– Przyszedłeś mnie zabić, Percy?
Miał mocny głos, tak samo głęboki i elektryzujący jak zawsze. Ale słowa, które wypowiedział były tak bardzo bolesne. Percy zatrzymał się w połowie schodów. Czy Luke był poważny? Pytał się swojej bratniej duszy, czy ta przyszła go zabić? Zamordować? I popełnić przez to największy grzech jaki można by zrobić swojej bratniej duszy. Może i było w tym coś romantycznego i tragicznego – zginąć z rąk osoby, która została ci przeznaczona, miała być drugą częścią twojej duszy, kimś kogo znajdziesz na drugim końcu czerwonego sznurka łączącego wasze istnienia, kimś kto był powodem szczęścia, najlepszym przyjacielem, z którym porozumiewałeś się bez słów, osoba dająca ci poczucie bezpieczeństwa i bezgraniczny komfort.
Percy poczuł jak łzy ponownie pojawiły się w jego oczach, gardło zacisnęło, a na klatce piersiowej usiadł niewidzialny Cerber, powodując nieznośny ucisk.
– Znalazłeś mnie. Czy teraz dokończysz zadanie?
Percy dawno się tak nie czuł. Gniew ogarnął całe jego ciało, a magia i moce rozsadzały mu żyły, szukając ujścia. W kilku, dużych krokach stanął naprzeciwko Luke. Z roztargnieniem zauważył, że nadal był niższy od starszego chłopca.
– O czym ty mówisz, do cholery, Luke?! – Percy dyszał, gdy ze łzami w oczach i zziajany po biegu zaczął krzyczeć na mężczyznę naprzeciwko niego. Miał ochotę zamachnąć się i uderzyć go prosto w twarz. – Ty nie żyjesz! Jesteś martwy, a ja to widziałem! Sam prosiłeś mnie o to żebym cię zabił! Chociaż doskonale wiesz, że jestem twoją bratnią duszą, a i tak mnie o to prosiłeś! A teraz co? Stoisz tu i pytasz się czy cię zabiję?! Jak moim jedynym marzeniem od dwóch lat jest to żebyś żył!
Percy starł wierzchem dłoni łzy, które spływały mu po policzkach, nie odrywając wzroku od Luke. Starał się nawet nie mrugać w obawie, że on zniknie, gdy tylko zamknie oczy.
– Ja żyję, Percy – odpowiedział szeptem wpatrzony w niego. – Kilka miesięcy temu Hades przyszedł na Pola Kary i zabrał mnie stamtąd, by wysłać z powrotem na ziemię. Mówił, że bogowie zgodzili się spełnić jedno życzenie jako akt dobrej woli.
Percy otworzył usta ze zdziwienia.
– Żyjesz? – zapytał niepewnie i wyciągnął rękę, ale nie dotknął Luke. Jego palce drżały niekontrolowanie (nie było to z zimna chociaż mogli udawać, że tak właśnie było). – Jesteś tu? – dopytał naiwnie i zaszlochał głośno. Potrzebował słownego potwierdzenia, by uwierzyć.
– Wróciłem z Podziemia osiemnastego sierpnia – wyznał mu Luke i uśmiechnął się krzywo, a blizna na policzku nie ugięła się pod wpływem ruchu twarzy. – Jestem twoim prezentem urodzinowym od bogów.
***
– Przepraszam, Percy – wyszeptał mu Luke. Siedzieli razem przed małym stolikiem, który Percy miał w wynajmowanym domku. Jackson nadal nie mógł uwierzyć, że Luke Castellna żył. Był tu. Oddychał, jego serce pompowało krew, a płuca unosiły się co kilka sekund. – Przepraszam co to wszystko co ci zrobiłem i do czego się przyczyniłem. Przepraszam.
– Przepraszam, że się do ciebie nie dołączyłem – wypowiedział prawie bezgłośnie Percy. Luke spojrzał się na niego w szoku. Przez te wszystkie lata wojny i ostatecznej bitwy, Percy zostawał wierny swoim ideałom i Castellan nie mógł zrozumieć co musiało się stać pod jego nieobecność, by Percy był w stanie powiedzieć coś takiego.
Ale pewne rzeczy musiałby poczekać, a niektóre nigdy nie zostaną wypowiedziane. Luke najchętniej zapomniałby o tym jak wyglądały Pola Kary, a Percy nie chciał mówił o tym, że przeszedł Tartar i jak to na niego wpłynęło.
Oboje trafili tutaj z różnych powodów, ale łączyło ich to, że to była ucieczka od nieszczęścia. I może razem znajdą w końcu drogę do szczęścia.
***
To trochę jak sen pomyślał Percy. Po prawie dwóch latach życia ze świadomością, że twoja bratnia dusza jest martwa, teraz odzyskał Luke. Castellan, który przez ten cały czas był na Polach Kary i Percy nie miał pojęcia co on tam robił, ale pewnie było to porównywalne przez przejście przez Tartar. Wyglądał prawie tak samo jak w trakcie bitwy o Manhattan (jego włosy były nieco dłuższe, a rysy twarzy nie tak napięte, ale w niebieskich oczach było coś innego) i Percy przez to miał problem ze stwierdzeniem czy Luke umiał pogodzić się z tym, że Jackson nie jest już tym szesnastoletnim dzieciakiem z Przepowiedni, którego znał.
A Luke widział tego nowego Percy'ego i chłonął każdą jego najmniejszą cząstkę. Percy urósł i zmężniał i to było pierwsze co zauważył w kawiarni. Nieco za chudy, ale ubrania to dobrze maskowały. Drugą rzeczą było to, że jego włosy były trochę zbyt długie, ale oczy w kolorze morza były tak samo intensywne. Kiedy za nim biegł dzięki swojemu wyostrzonemu węchowi czuł jego zapach – morza, ciastek i czegoś typowego dla samego Percy'ego.
Ale czas minął, oboje przeżyli coś czego nawet heros nie powinien, a teraz wyglądali w małej jednostce osadniczej, której bliżej było do Kanady niż do większego miasta na Alasce.
– Czemu tu jesteś? – zapytał Luke, gdy cisza się przeciągała, bo oboje nie wiedzieli co powiedzieć i tylko się w siebie wpatrywali. – Jak mnie znalazłeś?
– Nie wiem – Percy wzruszył ramionami. – Coś kazało mi jechać na Alaskę, a dla mnie to bez różnicy gdzie jadę. Nie spodziewałem się jednak, że znajdę cię tutaj wskrzeszonego i całkiem żywego. Czemu nie zadzwoniłeś, nie powiedziałeś, że żyjesz, czemu nie wróciłeś do Obozu? Mogłeś wysłać chociaż kartkę z napisem Cześć Percy. To ja Luke Castellan. Żyję i mam się całkiem dobrze, ale wolę robić kawę zwykłym śmiertelnikom niż pomóc ci walczyć z Gają! Pa, miłego życia!
Jego głos stawał się z każdym słowem coraz bardziej gorzki, a Luke krzywił się, gdy słyszał ten jad z ust Percy'ego, jakby nie był przyzwyczajony, że Jackson mógł tak mówić.
– Walka z Gają? – dopytał Luke z zmarszczonymi brwiami. – Walczyłeś z Gają? Co się działo po bitwie o Manhattan?
– To nie jest ważne! – krzyknął Percy. Nie chciał o tym wszystkim mówić. Nie teraz. Może nigdy. – Czemu milczałeś?
– A co miałem wrócić do Obozu stanąć koło sosny Thalii, którą kiedyś zatrułem i czekać na orszak powitalny?! Jestem zdrajcą Percy! I nieważne czy jestem twoją bratnią duszą czy nie, zabiliby mnie jakbym postawił nogę na terenie Obozu.
– Byłeś zdrajcą! – poprawił go gniewnie Percy. Nie pamiętał kiedy wstali od stołu i teraz miotali się po pokoju z wymachującymi rękoma i nerwowymi gestami. – I nie zabiliby cię! Nie przeżyłbym drugi raz twojej śmierci!
– Jestem mordercą, Percy!
– Ja też!
Percy wykrzyczał te słowa prosto w twarz Luke. Wiedział o tym od dawna, widział krew na rękach, której żadna woda nie umiała zmyć, a przed oczami miał widok zwłok rozłożonych wokół niego niczym szmaciane lalki. Annabeth nie pozwalała mu nigdy przyznać tego na głos, a reszta nazywała go bohaterem (mdliło go, gdy to słyszał).
– Nie mogłem wrócić, Percy – powiedział już ciszej i spokojniej Luke. – Dostałem drugą szansę na życie i nie mam zamiaru jej stracić mieszając się w sprawy, które już mnie nie dotyczą. I nie chciałem mieszać w twoim życiu, bo powinieneś mieć szansę na szczęśliwe życie, bez zdrajcy u swojego boku.
Percy poczuł jak gniew znowu prawie rozsadza jego ciało. Jak Luke śmiał! Jakim prawem chciał decydować o życiu Percy'ego! Od samego początku dawał mu wybór (coś czego nie miał od nikogo innego), a teraz po powrocie z Podziemi zdecydował, że Jacksonowi będzie lepiej bez niego! Percy wziął głęboki wdech, w dwóch dużych krokach podszedł do Luke, zwinął pięści i uderzył go prosto w twarz. Poczuł satysfakcję, gdy jego ręka zetknęła się ze szczęką drugiego mężczyzny, a jego głowa odskoczyła do tyłu.
– Chciałem i nadal chcę to życie z tobą! Z bratnią duszą, Lukiem Castellanem, który jest najlepszym szermierzem od trzystu lat, świetnym grupowym, przyjacielem i człowiekiem, który nie bał się zaryzykować, gdy na czymś mu zależało. Który nie zawsze podejmował dobre decyzje, ale w końcu jest tylko człowiekiem. Chcę ciebie!
Percy zatrzymał się i spojrzał na Luke, który trzymał się za szczękę. W jego zielonych oczach błysnęło coś, i Jackson zrobił krok do tyłu.
– Ale ty mnie nie chcesz – ogłosił złamanym głosem i pokręcił głową. Był głupcem przez ten cały czas, myśląc, że Luke chciałby go. – Udajesz, że nie chciałeś mnie zranić swoim powrotem i wywracać mi życia do góry nogami, ale tu chodzi o ciebie. Nie o twoje poglądy czy stronę jaką wybrałeś podczas wojny, ale o to, że nie chcesz mnie.
– Chcę – odpowiedział Luke. – Może i na początku nie podobała mi się wizja, że moją bratnią duszą jest dwunastoletni chłopiec, ale symbol mówił jasno, że to ty. I z całą świadomością czym są dla siebie bratnie dusze, nigdy nie byłbym w stanie z tego zrezygnować. Ale ja umarłem Percy. I myślałem, że to koniec. Powrót był drugą szansą, doskonale o tym wiem, nawet bez gróźb, które dostałem od boga śmierci.
– Dlaczego nie wróciłeś? – zapytał znowu Percy. – Potrzebowałem cię, Luke.
***
Percy patrzył jak Luke odchodził.
Rozmawiali (faktycznie rozmawiali, a nie krzyczeli na siebie) przez kilka godzin. Percy potwierdził, że zostanie, a Luke pomógł mu wnieść z powrotem wszystkie rzeczy. Potem wypili kubek kawy i Castellan wrócił do pracy.
To wszystko było trochę niezręczne. Pełne ostrożności i nerwowości. Kiedy skończyli krzyczeć i wyjaśnili sobie kilka rzeczy, powietrze było trochę oczyszczone, ale mimo wszystko nie mogli przejść przez wszystkie rzeczy, które się zebrały przez te wszystkie lata.
Percy miał nadzieję, że z czasem będzie lepiej.
***
Percy siedział przy oknie i płakał bezgłośnie, patrząc na płatki śniegu, które spadały z ciemnego nieba.
Potarł w roztargnieniu tatuaż na przedramieniu.
Pamiętam.
***
Po miesiącach podróży, tułaczki i spania prawie co tydzień w nowym mieście, zostanie gdzieś na dłużej, było czymś dziwnym.
Percy spędził w Haines dwa tygodnie. W tym czasie odebrał dwa Iryfony od spanikowanego Grovera, który wyczuł emocje przyjaciela i nie miał pojęcia co się stało. Percy nie powiedział mu, że znalazł żywego Luke Castellana w kawiarni. Wykonał z trzy telefony do mamy, i powiedział jej, że w końcu dotarł tam gdzie chciał i zostaje przez jakiś czas. Wypytał o małą Estelle i poprosił o jej zdjęcia. Spytał się również czy ktoś z Obozu go szukał (na szczęście nie) i obiecał, że będzie dzwonił częściej oraz wyśle nowe zdjęcia, które zrobił.
Znalazł również pracę w sklepie spożywczym pomagając starszemu panu (upewnił się, że to nie jest żaden potwór w przebraniu, bo inaczej nie mógłby się odwrócić do niego plecami i nie przychodzić do pracy z mieczem). Wykładał towar na półki, odbierał zamówienia, odśnieżał parking i robił najgorszą robotę, która była, bo pan Fernardyn miał problemy z kręgosłupem.
Był również kilka razy w kawiarni Luke jak zaczął to nazywać w myślach. Podobało mu się siedzenie wśród roślin, pijąc kawę z syropem klonowym. Patrzył jak Luke pracował, uśmiechał się, jak jego rzemyki na nadgarstkach ruszały się z każdym ruchem, który wykonywał i rozmawiał z klientami.
***
– Chcę zrobić sobie kolejny tatuaż – rzucił pewnego wieczoru, gdy wracali do domku Percy'ego po tym jak Luke przyszedł po niego do sklepu i powiedział, że odprowadzi go dzisiaj. Latarnie oświetlały im drogę, ale nie mogły ocieplić temperatury, która od tygodnia była poniżej zera.
– Kolejny? – zmarszczył brwi Luke. I zerknął na niego, ogarniając włosy, które wydostały się spod czapki z pomponem. Miał je dzisiaj rozpuszczone i Percy zobaczył, że sięgały mu do ramion. – Ile ich masz?
– Sześć – odpowiedział po chwili namysłu. – Jeden zrobili mi wbrew mojej woli. I nie liczę znaku dusz.
– Charlie – dziewczyna, z którą Luke pracował w kawiarni i była kiedyś we śnie Percy'ego. – zawsze mówi, że najlepsze studio tatuażu jest w Juneau, ale to jakieś pięć godzin jazdy samochodem.
– Pojedziesz ze mną? – zapytał bez namysłu Percy. – W weekend. Spytam cię Charlie o namiary na to studio i zadzwonię tam wcześniej. Pojedziesz ze mną?
Czy jesteś w stanie spędzić ze mną cały dzień?
– Tak – pokiwał głową Luke. – Pojadę.
***
Siódmy tatuaż Percy'ego był na żebrach (bolało jak diabli i jednocześnie łaskotało, przez co dostał kilka razy burę od tatuażysty o to żeby się nie śmiał) i była to cyfra trzy. Wyglądała jakby była namalowana farbą i lekkimi pociągnięciami pędzla. Widać było poszczególne kreski, które odstawały lekko, ale przez to wyglądała naprawdę realistycznie.
Percy uśmiechnął się gdy zobaczył efekt końcowy (lekko zaczerwieniony i pokryty folią ochronną, ale był). Luke, który siedział na kanapie i patrzył z daleka, był wpatrzony w Percy'ego – jego blizny i tatuaże, które mógł zobaczyć skoro Jackson musiał zdjąć koszulkę na czas tatuowania.
– Masz piękne tatuaże – wszeptał mu tuż przy uchu Luke kiedy Percy płacił tatuażyście, a jego usta prawie dotknęły małżowiny młodszego mężczyzny. Zadrżał na to oświadczenie. – Nie rozumiem co oznacza trójka, ale i ta jest świetna.
Percy odpowiedział mu dopiero, gdy wyszli ze studia tatuażu i bez słowa skierowali się do najbliższego McDonalda, przedtem łapiąc jeszcze ulotkę, która rozdawała każdemu przechodniowi dziewczyna w kolorowych leginsach i pomarańczowej kurtce. Włożył ją do kieszeni kurtki, nie patrząc nawet co to było.
– Myślałem, że trzy razy umarłeś – zaczął Percy wpatrzony w drogę przed sobą. – Kiedy Thalia zrzuciła się z klifu, kiedy Kronos przejął twoje ciało i w bitwie o Manhattan. Trzy razy byłem pewien, że straciłem swoją bratnią duszę. Straciłem ciebie, Luke. Nigdy więcej. Trójka jest maksymalna.
***
Zostało im jakieś półtorej godziny jazdy do Haines kiedy Percy poczuł, że to nadchodziło.
Na początku trudniej mu było oddychać, a pięć minut temu zwiększył temperaturę w samochodzie, bo drżał z zimna. Musiał się skupić bardziej na oddychaniu i prowadzeniu samochodu. Zerknął kątem oka na Luke, który siedział na fotelu pasażera i przysypiał z głową opartą na pasie bezpieczeństwa.
Zacisnął mocniej palce na kierownicy, bo drżały niesamowicie. Kiedy zobaczył zjazd na parking dla tirów, wykonał ostry skręt i obudził przez to Luke, który rozejrzał się zaspany i niewiedzący gdzie jest.
– Co się dzieje? – zapytał zaspanym głosem i ziewnął głośno. – Robimy postój?
Zahamował z piskiem opon, a w ciszy późnego wieczoru wydawało się to naprawdę głośnym dźwiękiem. Nie był w stanie odpowiedzieć Luke na pytania, tylko drżącymi rękami z trudem odpiął pasy bezpieczeństwa i otworzył drzwi, wypadając na zewnątrz.
– Percy? Co się dzieje? – powtórzył pytanie Luke i sam również zaczął wysiadać.
Percy opadł kolanami na pokryty śnieg beton. Łzy spadły na ziemię. Zrobiło mu się jeszcze zimniej niż wcześniej, a obłoki pary wydobywał się z jego ust z każdym szybkim oddechem. Jak zza mgły słyszał głos Luke i poczuł jak otoczył go ramionami.
Musiało minąć kilka minut zanim Percy doszedł do siebie. Luke kołysał go w ramionach i trzymał mocno. Percy czuł zapach jego perfum i poczucie bezpieczeństwa ogarnęło całego jego ciało.
– Kiedy miałeś ostatni atak? – zapytał cicho Luke.
Percy potrzebował chwili, by zebrać myśli i sformułować odpowiedź.
– Kiedy wyszedłeś po naszym pierwszym spotkaniu. Czasami po prostu przychodzą.
– Bierzesz jakieś leki? Robisz ćwiczenia wyciszające?
Percy pokręcił głową w zaprzeczeniu. Luke westchnął głośno, ale nie powiedział nic więcej. Pomógł mu wstać z ziemi i posadził na miejscu pasażera, sam siadając za kierownicą i odpalając samochód. Rozkręcił temperaturę i włączył cicho radio gdzie leciała jakaś rockowa ballada.
Percy zasnął po dziesięciu minutach wpatrzony w Luke, który prowadził samochód.
***
Percy dwa dni później znalazł ulotkę, którą wręczyła mu dziewczyna w Juneau, promującą University of Alaska Southeast. Jednym z kursów weekendowych w ofercie był kurs fotografii.
Percy się zapisał.
***
W Święta zadzwonił za pomocą Iryfonu do mamy, Paula i Estelle, która chciała go przytulić przez połączenie i paplała wesoło o prezentach, które dostała. Ojczym Percy'ego spytał się go jak się czuje, a on pokiwał głową mówiąc niepewnie, że zyskał kogoś kto mu dużo pomógł. Paul uśmiechnął się szeroko i kazał go pozdrowić.
Annabeth i Grover zadzwonili tylko na chwilę, by powiedzieć mu, że spędzają przerwę świąteczną w Obozie i z pytaniem czy do nich dołączy. Percy odmówił i powiedział, że miał już plany.
Tyson ucieszył się, gdy Percy wykorzystał ostatnią drachmę tego dnia na połączenie z nim i powiedział, że gdyby miał adres Percy'ego to wysłałby mu prezent, który zrobił dla niego. Jackson odpowiedział żeby posłał to na adres Sally, a gdy wróci to na pewno otworzy. Miał nadzieję, że do tego czasu prezent nie wybuchnie. Tyson ucieszył się, gdy Percy powiedział mu, że był szczęśliwy (on jedyny – poza rodzicami – nie zachęcał go do powrotu).
Nico di Angelo wyłonił się z cienia kiedy Percy pakował właśnie prezent dla Luke ozdobnym papierem i męczył się z tym niesamowicie. Wyglądał prawie tak samo kiedy ostatnim razem się widzieli. Sally podczas jedne z rozmów powiedziała mu, że Nico di Angelo był kilka razy u nich – bawił się z Estelle, podarował jej amulet ochronny i upewniał się, że wszystko z nimi w porządku. Percy był mu wdzięczny za to.
– Nie lepiej użyć torebki? – zapytał Nico zamiast powitania. Percy podskoczył na dźwięk jego głosu i odwrócił się.
– Nico, do cholery! Nie wiesz do czego służą drzwi?
Di Angelo wzruszył ramionami i usiadł obok Percy'ego, by spojrzeć na niezapakowany prezent. Niebieski, gruby szalik leżał na stole. Luke narzekał, że zgubił swój i marzł przez ostatnie dwa tygodnie, a Percy nie mógł patrzeć na jego odsłonięte gardło i nie myśleć o tym, że chciałby go ugryźć, by uzyskać od niego uległość tak jak kiedyś uczyła go Lupa.
– Prezenty zapakowane w papier pokazują, że osobie bardziej zależy. Postarała się nie tylko z tym co jest w środku, ale również w sam akt pakowania – wytłumaczył Percy. – Co tu robisz Nico? – zapytał miękko, bo nie chciał by zabrzmiało to tak jakby nie chciał tutaj młodszego chłopca.
– Czy to dla Luke Castellana? – zapytał bezpośrednio Nico i patrzył jak szok na twarzy Percy'ego powiększał się z każdą sekundą.
– Skąd o nim wiesz? I od jak dawna?
Nico wzruszył ramionami.
– Słyszałem miesiąc temu jak mój ojciec rozmawiał o nim z innym bogiem. Byłem ciekawy czy go już znalazłeś. Ale samo znalezienie ciebie zajęło mi trochę czasu.
– Nie wydasz mnie? Nie wydasz nas? – zapytał nerwowym głosem Percy.
Nie powiesz nikomu w Obozie?
– Wiesz... gdyby ktoś oddał mi moją martwą, bratnią duszę... to zabiłbym każdego kto by się do niej zbliżył. Dostałeś naprawdę wielki prezent od bogów.
– Wiem, Neeks – odpowiedział Percy. Nie był w stanie wyrazić tego słowami jak się czuł.
– Chciałbym go kiedyś poznać. Wielkiego Luke Castellana i zobaczyć czy faktycznie jest najlepszym szermierzem od trzystu lat.
– Jest – zgodził się ze śmiechem Percy. Kilka razy udało im się poćwiczyć na zamarzniętych polach z daleka od Haines. – Może kiedyś się poznacie.
– Najlepszych Świąt, Percy – powiedział na pożegnanie Nico. – Bądź szczęśliwy.
***
Percy tupnął nogami i zapukał do mieszkania Luke. Wynajmował pokój razem z Charlie i jeszcze jedną dziewczyną. Cała czwórka miała spędzić święta razem - wymienić się drobnymi prezentami, zjeść ciasto, zrobić pizzę i obejrzeć kilka filmów (Percy miał nadzieję, że to będzie coś o Avengersach).
Luke otworzył drzwi ubrany w jasnoczerwony sweter i czarne obcisłe spodnie oraz grube skarpetki. Miał uśmiech na twarzy i czapkę Mikołaja na głowie.
– Wesołych Świąt, Percy Jacksonie – przywitał go Luke.
– Wesołych Świąt, Luke Castellanie.
Percy poczuł jak jego serce biło nieco zbyt szybko.
***
Zapakował plik zdjęć, które zrobił i wywołał na ostatnich zajęciach i wysłał Sally. Wpisał przypadkowy adres, by nikt (oprócz Nico) nie widział gdzie się znajdował. Chciał się pochwalić mamie jak dobrze szły mu zajęcia na uczelni i jak zadowolony był, że się na nie zapisał. Mimo że jazda była męcząca (do spania w hotelach się przyzwyczaił), ale było warto jeździć do Juneau co dwa tygodnie.
W końcu znalazł to co chciałby robić.
Uchwycić ulotne chwile, które nigdy więcej miałyby się nie powtórzyć. I pokazać ludziom piękno, które widział. Dlatego stos zdjęć Luke ciągle się powiększał.
***
Percy wiedział, że jego uczucia do Luke były coraz bardziej wyraźne. Kiedy się poznali Luke Castellan miał dziewiętnaście lat – był starszy, dojrzalszy i przed całym tym bałaganem wojny. Teraz Percy miał osiemnaście, a Luke dwadzieścia dwa i może nadal dzieliło ich jakieś cztery lata, ale to nie było tak wyraźne na początku ich znajomości.
Percy sądził, że nawet jeśli gdzieś między jedną walką, a drugą z Lukiem, zakochał się w nim, to nigdy nie będą typem romantycznych bratnich dusz. Przez lata sądził, że to połączenie bardziej platoniczne – jak najlepsi przyjaciele, osoby, które rozumiały swoje potrzeby, myśli i uczucia bez zbędnych słów. Połączenie dusz bez połączenia ciał.
Ale teraz po prawie trzech miesiącach wiedział, że chyba się pomylił. Gdzieś po drodze zakochał się na nowo w swojej bratniej duszy i niech go Cerber kopnie jeśli miał znowu pozwolić mu odejść i stracić Luke.
Postawił wszystko na jedną kartę, gdy wszedł pewnego styczniowego poranka do kawiarni podszedł do lady i pochylił się nad nią, by pocałować nic niespodziewającego się Luke.
Luke, który smakował świeżo wypitą kawą, a jego usta były miękkie i tak chętne do dalszego pocałunku. Nie odepchnął go, nie wyrzucił z kawiarni tylko pochylił się bliżej i położył dłoń na karku Percy'ego, by go przytrzymać. Uśmiechnął się jak tylko się rozdzielili, a w jego oczach był ten niesamowity błysk.
– Cześć.
– Cześć, Luke – odpowiedział nieco zmieszany Percy, kiedy dotarło do niego co właśnie zrobił.
– Czy to będzie nasza nowa rutyna powitania? – zapytał z zawadiackim uśmiechem Luke (był wtedy tak podobny do Hermesa).
– Powitania, pożegnania i gdzieś w ciągu dnia z milion razy. Jeśli chcesz – dodał szybko Percy.
– Chcę.
***
Bycie z Lukiem okazało się naprawdę łatwe.
Kochanie go w obecnym czasie, nie było brataniem się z wrogiem, tylko prostym uczuciem.
Percy miał wrażenie, że nauczył się na nowo oddychać. Brać głębokie wdechy, by poczuć zapach perfum Luke. Przestał marznąc, bo dostawał nowe ciepłe swetry i długie przytulenia w mroźne noce. Uśmiechał się szczerze, gdy Luke opowiedział mu coś śmiesznego. Nauczył się również, że dobrze jest móc płakać, gdy ciepłe ramiona owijały się wokół niego, a miękkie usta słały mu pocałunki we włosy w geście uspokojenia.
– Kocham cię, Luke – wyszeptał w pustkę własnego domku. Nie był jeszcze gotowy mu tego powiedzieć prosto w twarz, ale pewnego dnia to zrobi. – Kocham cię.
****
Pisanie tego zajęło mi więcej czasu niż przewidywałam, ale żeby uzyskać taki efekt i tyle słów (stron w Wordzie), nie byłam w stanie zmieścić się w tym, żeby opublikować rozdziały codziennie. Ale jestem z niego zadowolona i mam nadzieję, że wy też :D
Jakie wrażenie zostawił mój Luke?
Do następnego,
Demetria1050
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top