Rozdział 42 Jesteśmy kwita
Dwa dni później, kiedy wracałam z pracy do domu spotkałam po drodze Alucarda w o dziwo wyśmienitym, jak na niego humorze. Zaprosiłam ojca Luca do domu i oczywiście znów kazał mi czekać. Jednak uznał, że tym razem może być, to miła dla mnie niespodzianka. Nie obeszło się w międzyczasie bez małych szpileczek w moim kierunku, kiedy w końcu stanę się wampirzycą, godną jego syna, bo choć teraz sobie całkiem nieźle radzę, to mogłoby być lepiej. Alucard, jak zawsze przemiły.
Jakiś czas później rozległo się pukanie do drzwi. Pewnie Luca zapomniał kluczy, albo Darcy, jednak zdziwiłam się, kiedy po otwarciu drzwi w progu zamiast moich bliskich ujrzałam własną matkę. W pierwszej chwili odjęło mi mówię, musiała upłynąć spora chwila, nim zaprosiłam ją do domu. Byłam przekonana, że nie żyje, tymczasem stoi przede mną i się uśmiecha.
Spojrzałam na Alucarda, który jedynie wzruszył ramionami, po czym mrugnął do mnie i podszedł zwiedzać mieszkanie.
-Jak? - spytałam z niedowierzaniem, wciąż wątpiąc w jej obecność.
-Może wampiry wcale nie są takie złe - powiodła wzrokiem za ojcem Luca.
-Mamo - zganiłam ją. -Alucard Cię uratował? - skinęła delikatnie głową. -W jaki sposób? - dopytywałam.
-Kiedy oddałam Cię w ręce Luca, wróciłam tam na miejsce, chciałam ratować Twojego ojca - spuściła głową. -Choć na, to nie zasługiwał. Teraz już, to wiem - przeniosła na mnie smutny wzrok. -Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale spóźniłam się, wampiry zdążyły odkryć naszą kryjówkę i znaleźć się w niej przede mną - uśmiechnęła się smutno, kładąc mi dłoń na ramieniu. -Kochanie widziałam, jak Twój tata, a mój mąż ginie na moich oczach - zawiesiła na chwilę głos. -Miałam już stamtąd uciekać, ale dostrzegli moją obecność, zapewne podzieliłabym los łowców, gdyby nie wspomniała o Luce - zachichotała. -Nie jesteś świadoma, ale uratowaliście mi życie. Alucard słysząc imię swojego syna, kazał mnie oszczędzić, zabrał mnie na rozmowę, na której doszliśmy do wspólnego zdania - uniosłam brew.
-Jakie, to zdanie? I dlaczego mam złe przeczucia? - zaśmiała się. -Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że jesteś wampirem? - zaprzeczyła, a ja odetchnęłam z ulgą.
-Jak myślisz, dlaczego zakon Cię nie ściga? - wzruszyłam ramionami. -Zostałaś naznaczona, więc nie powinnaś w teorii już żyć? - niechętnie się zgodziłam z jej zdaniem. -Zakon wciąż istnieje - szepnęła, a ja spojrzałam na nią z oczami wielkości, jak dziesięciocentówki. -Zmieniło się jedynie coś w nim - podwinęła rękaw bluzki i ukazała mi wewnętrzną część nadgarstka.
-Co to za symbol? - zapytałam zmieszana słowa kobiety.
-Znak łowców, a dokładniej naznaczenie jego przywódcy - zaniemówiłam. -Dlatego kochanie nikt Was nie ściga - przyciągnęłam mnie siebie, przytulając -Jestem Wam, to wina i chociaż tak mogę się odwdzięczyć - objęłam matkę. -Przepraszam Carmen, nie wiedziałam, co oni planują - westchnęła. -Gdyby wiedziała, nie pozwoliłabym, dopiero gdy podsłuchałam rozmowę Twojego ojca ze swoim bratem o jakimś Twoim naznaczeniu, domyśliłam się - wypuściłam mnie z uścisku i spojrzała mi prosto w oczy. -Wtedy postanowiłam wykraść Twój telefon, początkowo nie wiedziałam kogo powiadomić, ale przypomniało mi się, jak opowiadałaś kiedyś o Lucę, więc zaryzykowałam - uśmiechnęłam się do niej serdecznie. -Swoją drogą nie miałam pojęcia, że to wampir! - wypaliła z wyrzutem.
-Nie wiedziałaś? - parsknęłam śmiechem.
-Coś Ty - machnęła ręką. -Dowiedziałam się dopiero od Alucarda - pokręciła głową na boki. -Wstyd się przyznać, ale ta informacja zwaliła mnie z nóg i to dosłownie - zaśmiałam się.
-Rodzina pogodzona, cóż za piękny widok - do salonu wrócił pierwszy. -Przytulne gniazdko tutaj sobie uwiliście. Hm, dom, dziecko, któż by się spodziewał - wtrącił ironicznie.
-Dziecko?! - spytała zaszokowana matka.
-Adoptowane, ale dziadkami jesteśmy - rozłożył ręce w geście bezradności.
-Jak dziadkami?! - spojrzałam na Alucarda, następnie na matkę, a ta jedynie posłała mi wymowny uśmiech.
-Carmen?! - poczułam, jak się ziemia pode mną osuwa. -Carmen?! - teraz mnie dosłownie zwaliło z nóg.
Ocknęłam się na podłodze z głową na kolanach kobiety, dalej starając się przetrawić usłyszaną chwilę wcześniej wiadomość. W międzyczasie do domu zdążyli wrócić Luca oraz Darcy. Momentalnie do nas podbiegli zaniepokojeni obecną sytuacją, ale kiedy powiedziałam im, co było tego prowodyrem, to mój motocyklista mało nie dołączył do mnie na tej podłodze. Natomiast nastolatka w najlepsze zaczęła tryskać entuzjazmem, że zyskała nowych dziadków.
Wszystkiego się spodziewałam, dosłownie wszystkiego, ale nie fakt, że moja matka jest z ojcem Luca i do tego tworzą szczęśliwą parę, jak dziwnie by, to nie brzmiało, ale to już mnie przerosło.
Nie ukrywam, wymazałam po części tę wiadomość ze swoich myśli, ale wiadomo, że gdzieś tam w głębi serca odczuwam pewnego rodzaju ulgę i cieszę się, że w życiu mojej mamy pojawił się ktoś, kto pomógł jej pozbierać się po trudnych dla niej zdarzeniach. Pomijając oczywiście fakt, że przy okazji zrobił z niej przywódcę łowców, ale chcę wierzyć, że ma to większy sens oraz zapewni jej bezpieczeństwo. Choć o tę drugą część nie powinnam się martwić, bo przy kim będzie bezpieczniejsza, niż przy pierwszym, któremu siłą nie jest w stanie dorównać żaden inny wampir. Martwią mnie jednak skutki jej decyzji o związku z Alucardem. Z mojej perspektywy jest osobą nieznoszącą sprzeciwu, upartą, podchodzącą do innych z wyższością i przede wszystkim nieprzewidywalną. Być może żyję w błędnym przeświadczeniu i jak dla syna jest surowy, to ukochanej kawałka nieba uchyli, byle niedosłownie. Wiele jest w sumie przypadków, gdzie osoby o najbardziej zatrutych sercach zmieniają swój stosunek do drugiej połówki i w taką wersję pragnę wierzyć odnośnie związku naszych rodziców. Swoją drogą, ciekawa jestem, kto na kogo bardziej wpłynie z biegiem czasu. Alucard na moją mamę, czy moja mama na Alucarda, bo coś mi się wydaję, że wampir jeszcze nie jestem świadom, w co się wpakował.
-Carmen! - odwróciłam się w kierunku, z którego dobiegał głos. -Zapomniałam o jednej ważnej kwestii jeszcze - powiedziała kobieta, zgarniając z kuchennego blatu zapalniczkę. -Naznaczenie można anulować - puściła mi oczko, wyjmując z torebki mały, okrągły metalowy przedmiot z metalowo - drewnianą rączką.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - spytałam niepewnie, zerkając z obawą na przedmiot w dłoniach matki.
-Można go zakryć - podeszła bliżej. -Nanieść na niego nowy symbol, świadczący o braku winy potencjalnie oskarżonego - uniosłam brew, przenosząc wzrok na zapalniczkę w drugiej ręce. -Taką decyzję może jednak podjąć tylko przywódca zakonu - uśmiechnęłam się szeroko, ukazując górny rząd śnieżnobiałych zębów.
-Czyli nabić nowe piętno, wypalić, jak u bydła? - rzuciłam sarkastycznie, na co Alucard niepokojąco się uśmiechnął.
-Skarbie, ja rozumiem, ale tak będziesz bezpieczniejsza - pokiwałam głową w ciszy.
-Darcy również jest naznaczona - wtrąciłam, po czym kobieta spojrzała z przejęciem na przerażoną nastolatkę. -Jej też zaproponujesz takie rozwiązanie? - uśmiechnęła się smutno. -To jeszcze dziecko, znów ma cierpieć, nawet jeśli to chwila? - westchnęłam. -Darcy? - podeszłam do dziewczyny. -Decyzja należy do Ciebie - położyłam jej dłoń na ramieniu. -Nie musisz się godzić - zerknęła na mnie kątem oka. -Uchronimy Cię przed złem - uśmiechnęła się, wtulając się we mnie.
-Nie - objęłam nastolatkę. -Zgodzę się i tak dużo dla mnie zrobiliście - oswobodziła się z moich objęć. -Ale macie być obok mnie - rozpromieniła się momentalnie, omiatając mnie oraz mojego chłopaka pośpiesznym spojrzeniem i pognała do kuchni. -Ale ja pierwsza nie idę! - odkrzyknęła z kuchni z głową w lodówce w poszukiwaniu soku pomarańczowego.
Przystałam, więc na propozycję matki, która poprosiła, abym zdjęła koszulkę i usiadła na kanapie, opierając się o oparcie, a Luca obok mnie. Dała mi do zagryzienia kawałek prostokątnego drewienka, które przywiozła w komplecie ze swoimi przyrządami i kazała motocykliście złapać mnie za ręce i przytrzymać je z całej siły, dociskając je, jak najbardziej do mojego ciała, abym podczas wszystkiego, gdy rozgrzany metal dotknie mojej skóry, nie wykonała jakiegoś gwałtownego ruchu, który nie daj boże, pociągnie za sobą nieprzyjemne konsekwencje.
-Dasz radę rudzielcu - szepnął mi pocieszające do ucha chłopak, w czasie gdy ja, jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w płomień z zapalniczki.
Matka zbliżyła się do mnie, gdy wystarczająco podgrzała metal i bez większego zastanowienia niespodziewanie przytknęła rozgrzany do czerwoności przedmiot w miejsce, gdzie widniał problematyczny wyryty nożem symbol. Zawyłam z bólu i odruchowa szarpnęłam się, ale chwyt Luca skrupulatnie uniemożliwił mi większe poruszenie. Jednak, gdy do moich nozdrzy doleciał odór spalonej skóry, automatycznie mnie zemdliło, aż zakręciło mi się w głowie od tego. Wampir przytrzymał mnie chwilę dłużej, dla pewności, że ból nieco ustał. Ustał - dużo powiedziane. Przestało bardzo, bardzo i jeszcze raz bardzo boleć, a bolało jedynie bardzo. Oczywiście mama przyłożyła mi natychmiast opatrunek hydrożelowy na oparzenia, ale nie wiele zdziałał na chwilę obecną.
-Widzisz i dałaś radę - Luca puścił mnie. Otarłam łzy z moich policzków i cmoknął mnie w czoło, uśmiechając się przy tym.
Po mnie przyszedł czas na Darcy, która zniosła to nieco gorzej, ale dała radę. Luca ją przytrzymał, a ja w tym czasie zagadywałam ją, aby przestała tak uważnie skupiać się na poczynaniach babci. Jednak bez krzyku bólu oraz płaczu się nie obeszło. Podziwiam jej wolę walki. Przeszłość jej nie oszczędzała, zwłaszcza feralne tygodnie sam na sam w zamknięciu z psychopatycznym wampirem i równie nieracjonalnie myślącym, niespełnionym łowcą.
Po zakończonych działaniach siedziała jeszcze chwilę w ciszy, wpatrując się w punkt przed sobą. Podejrzewam, że dopadły ją przykre wspomnienia. Jednak natychmiast jej przeszło, gdy mój chłopak postanowił przekupić nastolatkę czekoladą. Niewiarygodne, że ten czekoladowy chwyt zawsze działa na nas kobiety. Ale w końcu, kto nie lubi słodkości.
Mama wyjaśniła nam, że od tej pory powinnyśmy być niewidoczne dla łowców. Oni doskonale będą wiedzieć, co skrywa się pod nowych symbolem, gdy go zobaczą, ale jednocześnie będzie, to informacja dla nich, że ich przywódca zmienił wyrok ofiar. I skoro zdecydował się na taką decyzję, a nie inną, znaczy to, iż owe ofiary okazały się przydatne dla łowców, przez co otrzymały swego rodzaju kredyt zaufania, który oczywiście ponownie za wolą przywódcy może ulec zmianie. Dlatego w naszym przypadku tak ważne jest, aby nie wydało się przed innymi łowcami, że ja, wraz z Darcy jesteśmy jakkolwiek powiązane z osobą ofiarującą nam ułaskawienie. W przeciwnej sytuacji wyrok z automatu zostanie anulowany przez pierwszego lepszego łowcę, ponieważ może mieć podejrzenia, że zmiana zdania kierowana była emocjami, a nie zdrowym rozsądkiem z neutralnym podejście, jak powinno być w ich przypadku.
-Luca - zwróciłam się do chłopaka, łapiąc go za nadgarstek i ciągnąc za sobą na balkon. -Stworzyliśmy coś o, czym nie myślałam, że się uda - spojrzałam do środka mieszkania na uśmiechającym się dziadków, rozmawiających wesoło z nastolatką. -Nawet nie wiesz, jak bardzo cieszę się z tego normalnego, nudnego życia, o które kiedyś Cię poprosiłam - zaśmiałam się. -Pamiętasz, jak pierwszy raz, kiedy przekonywałam Cię do picia mojej krwi, zasugerowałam przysługę za przysługę? - przytaknął, po czym przyłożył palcem do moich ust, uśmiechając się zadziornie.
-Teraz ja Ci coś powiem - wtrącił motocyklista, a ja skinęłam głową. -Nie jestem w stanie dać Ci gwarancji, że nasze życie zawsze będzie tak wyglądać. Nie obiecam Ci, że będziesz przy mnie bezpieczna, ale zrobię wszystko, co w mojej mocy, by uchronić Was przed złem - spojrzał na mnie, a następnie zerknął w kierunku nastolatki, po czym znów przeniósł wzrok na mnie, uśmiechając się. -Nie dam gwarancji, że któregoś dnia nie będziemy musieli znów zaczynać od nowa i nie licz, że nagle stanę się spokojnym, empatycznym rodzicem - zaśmiałam się. -Jednak jestem w stanie zapewnić Cię o jednej ważnej rzeczy - uniosłam wzrok. -O mojej wiecznej miłości do Ciebie - uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. -Carmen - wyjął coś z tylnej kieszeni spodni. -Może nie ma wystrzałowej oprawy, romantycznego wieczoru i kilkunastu świadków, ale jesteś Ty i to jest dla mnie wystarczające - uklęknął, otwierając czarne pudełeczko, w którym znajdował się pierścionek z czarnego złota z czerwonym rubinem otoczonym białymi diamencikami. -Zostaniesz moją żoną? - zakryłam usta ręką i zaniemówiłam.
-Tak - odpowiedziałam po chwili, a wokół nas rozległy się odgłosy klaskania, kiedy Luca wsunął pierścionek na mój palec. -Jest idealnie, nie potrzebuję tych wszystkich magicznych momentów - ukucnęłam, by zrównać się z chłopakiem. -Kocham Cię - ujęłam jego twarz w dłonie i czule go ucałowałam.
-Przysługa za przysługę? - rzucił prześmiewczo.
-Jesteśmy kwita - zażartowałam, obejmując go za szyję.
-Podoba mi się taka spłata długu - zaśmiał się, łapiąc mnie w pasie ręką i wstając wraz ze mną. -To teraz idź, przyjmij gratulację, bo się panię niecierpliwią - odstawił mnie na ziemię. -A wybacz ruda, ale jak bardzo Cię kocham, to nie ma opcji, żebym wytrzymał nerwowo z dwiema teściowymi, bądź nastolatkami - westchnął, kręcąc głową na boki. -Dlatego sio, zanim się rozdwoją z tej niecierpliwości - pchnął mnie delikatnie do środka mieszkania.
Kątem oka, gdy rozmawiałam z mamą oraz Darcy, zauważyłam, że Alucard podszedł do Luca. Podał mu rękę i poklepał go po ramieniu. Czyżby po raz pierwszy po tylu dekadach wampir, wykazał się nieco większą empatią w stosunku do syna, niż zwykle. Wszystko na, to wskazuję. Idąc troszkę dalej tym tokiem rozumowania, nasuwa mi się jedna myśl do głowy.
Czy, to znaczy, że wszyscy się zmieniliśmy pod wpływem doświadczeń z przeszłości? Czy rzeczywiście nadszedł czas na napisanie nowego rozdziału w naszych życiach?
Hm, komu będzie pisane szczęście, a kto dalej będzie musiał o siebie walczyć, a może wszyscy nareszcie będziemy mogli przestać walczyć o lepsze jutro?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top