Rozdział 33 Co by było gdyby...

Tydzień później

W ciągu ostatnich kilku dni Kate spróbowała tylko dwukrotnie mnie pożreć, więc jak na jej krwiożercze zapędy nie jest źle. Czego nie mogę powiedzieć o Luce, którego nerwy są wystarczająco zszargane, ale jeszcze się jakoś hamuje. Choć w pewnym momencie było naprawdę ciężko, a mianowicie kiedy Kate zaatakowała mnie w łazience. Poślizgnęłam się wtedy na mokrej posadzce i mało nie rozbiłam głowy o kant wanny. Na szczęście zdążyłam złapać się umywalki i ucierpiała jedynie ręka, która zamortyzowała mój upadek, przez co jest mocno obita, a nadgarstek jeszcze lekko opuchnięty.
Po tej sytuacji doszliśmy z Lucą do wniosku, że lepiej byśmy nie miały kontaktu i przeniosłam się na jakiś czas do Kelly, która sama zresztą wyszła z taką inicjatywą, ponieważ pierwotnie miałam przenieść się do domu pani Estelli, lecz chyba wszyscy nie jesteśmy na razie gotowi przekroczyć progu tego budynku.
Przy okazji poznałam historię, bliższego poznania mojej przyjaciółki z Karin'em. Przyszedł po spłatę długu, a zamiast tego dał się jej wciągnąć w rozmowę, która zajęła im, aż całą noc i przez którą wampir zafascynował się moim szalonym Watsonem, na tyle mocno, że najkrótsza wymiana zdań, była dla niego czymś wyjątkowym. Zaś ona, miłośniczka teorii spiskowych pokochała snute przez mężczyznę opowieści sprzed kilku wieków. Dalej nie mogę wyjść z podziwu, że potrafią rozmawiać ze sobą godzinami, jakby świat dookoła nich przestał istnieć i to im w zupełności wystarcza. Nie potrzebują do szczęścia niczego więcej. Prawdę mówiąc, zazdroszczę tej dwójce spokoju, który nam nie jest ewidentnie dany. 
Wyszliśmy wspólnie całą trójką do mojej i Kelly ulubionej kawiarni na rogu Bakery St. Zamówiłyśmy sobie z przyjaciółką Latte waniliowe, a Karin odmówił zamówienia, ponieważ odkąd został wampirem, ludzkie jedzenie stało się zbędne w jego życiu i choć może je bez problemu spożywać, to wychodzi z założenia, że nie będzie sam siebie oszukiwał, żeby poczuć namiastkę człowieczeństwa, którego umarło w nim wieki temu. 
Opowiedziałam parze o moich przykrych doświadczeniach z przeszłości i wyjaśniłam dokładnie, dlaczego zmuszona byłam z dnia na dzień porzucić życie w Bostonie. Kelly mogłam ufać bezgranicznie, więc nie widziałam powodu, dla którego powinnam zatrzymać, to wszystko dla siebie. Natomiast jeśli chodzi o jej partnera, wydaję się godny zaufania, w końcu to on wraz ze swoim przyjacielem pomogli i odzyskać chłopaka z rąk wampirzej porywaczki. 
Właśnie Luca, ciekawe jak mu idzie z siostrą? Postanowiłam zadzwonić do niego, lecz telefon wypadł mi z ręki, a kiedy się po niego schyliłam, wydarzyło się coś niepokojącego. Sięgnęła również po niego pewna kobieta, która chciała mi podać moją własność, ale kiedy nasze dłonie się dotknęły, nieznajoma odskoczyłam, jak poparzona ode mnie, przyglądając mi się podejrzliwie. Spytałam oczywiście, czym spowodowane było jej zachowanie. W odpowiedzi usłyszałam zdanie, które nie mam pojęcia, jak zinterpretować. Kobieta powiedziała mi, że moje życie maluje się w mrocznych barwach, a jednocześnie nie widzi przede mną żadnej przyszłości. I jedynie co jej pozostaje, to współczuć mi z całego serca i modlić się o mnie.

-Nie przejmuj się, to jakaś wariatka - odezwała się Kelly. -Carmen? - położyła swoją dłoń na mojej, wyrywając mnie z zamyślenia.

-Nie - pokiwałam głową przecząco, oglądając się za znikającą w tłumie kobietą. -Takie, jak ona poznałam w Nowym Orlenie - spuściłam wzrok.

-Czarownica? - wtrącił Karin. -Przecież one są obłąkane, kogo Ty bierzesz pod uwagę dziewczyno? - parsknął. 

-Te, przez które straciłam dziecko - pomyślałam, smutno się uśmiechając do siedzącej naprzeciwko mnie pary. 

-Karin, mogę mieć pytanie do Ciebie? - skinął przytakująco. -Żyjesz już kilka wieków, czy wiedźmy, kiedykolwiek pomyliły się w swoich osądach? - mężczyzna zamyślił się na chwilę.

-Nie, ale nie znaczy, to, że nie popełniają błędów - westchnął. -Nigdy nie było mi z nimi po drodze, one dla zasady nie cierpią wampirów -dodał po chwili.

-Z tym że ja nie jestem wampirem - stwierdziłam.

-Ale czują od Ciebie ich energię - skwitował. -Nie potrafię Ci tego wytłumaczyć, ale biję od Ciebie coś takiego... -przerwał w połowie, zamyślając się na chwilę. -Coś takiego, czego nie czuję od Kelly - zmrużyłam oczy, spoglądając na przyjaciółkę. -Wierzysz w aury? - przeniosłam wzrok na wampira. -Myślisz, że niektórzy są w stanie je widzieć? - przytaknęłam.

-Sama, kiedyś widziałam coś podobnego, jak byłam bardzo zmęczona - pokiwałam głową.

-Właśnie - pstryknął palcami, po czym wskazał na mnie z uśmiechem na twarzy. -Nie zaskoczę, więc Cię, jeśli powiem, że ja też je widzę, a jako wampir wyczuwam dodatkowo pewne rzeczy - przysłuchiwałam się z zaciekawieniem. -Na przykład Kelly otacza biała aura, którą posiadają ludzie prowadzący harmonijne życie, zjednoczeni ze światem, idealiści i jest - spojrzałam na niego z podziwem. -Ty na początku naszej znajomości posiadałaś fioletową aurę, dotyczącą osób pełnych współczucia, empatii, słynących ze zrozumienia, czy troskliwości, ale dziś podobnie, jak Kelly posiadasz rzadki kolor aury. Z tym że nie biały, a czarny - spuścił głowę, kręcąc nią na boki. 

-To źle? - spytałam, zmieszana jego reakcją.

-Czarna aura, oznacza ludzi ze skorumpowaną duszą, niezdolnych do odczuwania emocji, współczucia oraz empatii, ewentualnie może zwiastować wycieńczenie, bądź chorobę - ponownie się zamyślił. -Carmen, czarna aura symbolizuję niebezpieczną, mroczną energię - dokończył swoją wypowiedź, gdy już chciałam wtrącić swoją uwagę.

Posiedziałam jeszcze chwilę z zakochaną parą, dopiłam kawę, po czym przeprosiłam ich, tłumacząc się, że muszę coś jeszcze załatwić. Oczywiście było, to kłamstwo. Po prostu chciałam pobyć trochę sama, słowa tamtej kobiety oraz Karin'a na swój sposób mnie dotknęły. Być może nie ma, to wszystko racji bytu, ale mimo wszystko coś mnie tknęło.
Kiedyś miałam aurę fioletową, dziś mam czarną i nie maluje się przede mną żadna przyszłość, a otacza mnie mrok. Dla niektórych może się, to wydać zabawne, w końcu, po co rozprawiam nad takimi kwestia, gdyż mogą się nawet nie tyczyć mnie. Tylko obecnie żyje w takim świecie, że przywiązuję większą uwagę do przytajających mi się rzeczy i jednak trochę się przejęłam. Dotarło do mnie, że choć żyję, to dawna Carmen umarła, odeszła na dobre z dniem, kiedy Maricruz odebrała mi ciocię. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o zemście, a gdy odeszła poczułam ulgę. Nie powinnam tego czuć, nie powinnam świadomie przyzwalać na jej krzywdę, choć zasługiwała na nią za swoje czyny. Jednak przymykałam oko, kiedy Luca zakańczał jej żywot i to samo zrobiłam w przypadku Juana. Jestem winna śmierci cioci, Maricruz, brata, naszego nienarodzonego dziecka, naraziłam życie mamy i prawdopodobnie wujka oraz miejmy nadzieję, że nie taty, gdyż nie mam o nich żadnych wieści. Zniszczyłam rodzinę, rozbiłam ją, a teraz mam czelność budować sobie życie na ich krzywdzie. 
Usiadłam na ławce w parku, pogrążając się w myślach. Zbłądziłam. Może powinnam, to zakończyć? Luca się nie pogniewa, przecież i tak go prędzej, czy później opuszczę. Zapomni.

Kiedy wyszłam z parku, był już wieczór. Nawet nie zorientowałam się, jak szybko minął mi czas.
Jak bardzo źle zabrzmi, gdy powiem, że powędrowałam na słynny most w Bostonie noszący nazwę Tobin? Nie mam już siły, nie potrafię, nie chcę udawać, że wszystko jest dobrze, w momencie gdy szargają mną negatywne emocje. Walczyłam, ile mogła, okłamując się i wmawiając sobie, że wszystko może być dobrze. Nigdy nie miałam takiego emocjonalne rollercoastera, jak obecnie. Zmagam się z czymś, o czym nie wie nikt. Nie powiedziałam nawet Luce, ponieważ nie chciałam go zranić, lecz teraz niestety zmuszona będę tak postąpić.
Przeszłam przez barierkę, wyjęłam z tylnej kieszeni spodni dzwoniący non stop od 15 minut telefon, spojrzałam na ekran "Luca", po czym odrzuciłam połączenie, chowając smartfon z powrotem do kieszeni.
Tak będzie lepiej, tłumaczyłam sobie, następnie przymknęłam oczy i wystawiłam jedną nogę do przodu, a po chwili zwolniłam uściski w dłoni i puściłam się metalowej barierki. Zdziwiłam się, jednak gdy na moje ciało nie zadziałała grawitacja. Byłam już gotowa, pewna swej decyzji i myślach widziałam nawet, jak spadam. Jednak coś mnie zatrzymało, a raczej ktoś...Odwróciłam powoli głowę, by zobaczyć kto, trzyma mnie za ramię i ujrzałam swoją przyjaciółkę z jej chłopakiem.

-Ty idiotko! - wrzasnęła Kelly, pomagając mi przejść przez barierkę, wraz z Karin'em. - Wiedziałam, że coś odwalisz! Za dobrze Cię znam, dlatego za Tobą poszliśmy! - wypaliła z wyrzutem. -Co Ty miałaś w głowie?! - wzruszyłam jedynie ramionami, opadając bezradnie na ziemię. -Dlaczego chciałaś się zabić? - powiedziała nieco spokojniejszym głosem, kucając przede mną.

-Nie wiem - odpowiedziałam, czując, jak napływają mi łzy do oczu. -Uznałam, że tak będzie lepiej - wydukałam.

-To lepiej się dowiedz, bo Luca już tutaj jedzie - spojrzałam na nią, ocierając wierzchem dłoni łzy z policzków. -I jest wściekły - dodała ze złośliwym uśmieszkiem. -Nie możesz mnie tak zostawić - objęłam mnie. -Mówiłam Ci już, że jesteś skończoną idiotką? - uśmiechnęłam się mimowolnie ledwie zauważalnie, nieśmiało obejmując przyjaciółkę.

Po paru minutach przyjechał Luca. Blondynka nie kłamała, mówiąc, że jest wściekły. W pierwszej chwili obrzucił mnie wzgardliwym spojrzeniem, rozmawiając z parą, które odruchowo zaraz do niego podeszła, po czym podszedł do mnie.

-Jak mogłaś być tak nieodpowiedzialna? Egoistyczna i perfidna w swoich działaniach? - kucnął przede mną. -Masz mnie, masz Kelly, nie mogłaś z nami porozmawiać? Prościej było targnąć się na własne życie, jak możesz być tak samolubna, nie ufasz nam? - spuściłam głowę, wbijając wzrok w betonowy chodnik. -Carmen śmierć nie jest wyjściem - objął mnie, czule gładząc po plecach. -Wiem, że wydaje się najlepszym rozwiązaniem, ale to złudne odczucie - oparłam głowę o jego klatkę piersiową, przymykając oczy. -Dlaczego chciałaś nas opuścić, aż tak jesteśmy Ci obojętni? - Luca uwolnił mnie ze swoich objęć, po czym wstał, wyciągając do mnie dłoń.

-Nie - podałam mu rękę, po czym wstałam z ziemi, kiwając powoli głową na boki. -Po prostu poczułam, że to słuszne - wydukałam ledwie słyszalnie po nosem.

-Słuszne?! - krzyknął. -Żartujesz prawda? - spojrzał na mnie z niedowierzaniem. -Oszalałaś?! - wzdrygnęłam się, gdy ponownie uniósł głos. -Przepraszam - westchnął ciężko, przecierając twarz dłonią.

Luca odszedł na chwilę na bok, by porozmawiać z Kelly. Wiedziałam, że poruszają mój temat, ponieważ, co jakiś czas zerkali w moją stronę w czasie, gdy Karin stał obok mnie, pilnując, abym nie popełniła kolejnej głupoty.

-Nie powinienem na Ciebie krzyczeć - podszedł do mnie, gdy zakończył rozmowę. -Wybacz - ucałował mnie w czoło. -Carmen widziałaś wcześniej kobietę od tej pseudo przepowiedni? - zaprzeczyłam. -A czym ona Cię może dotknęła? - przytaknęłam, wyciągając w kierunku chłopaka rękę, wcześniej podwijając rękaw bluzy, by odsłonić swój nadgarstek. -I wszystko jasne - westchnął, ujmując moją dłoń.

-Co to? - zawołałam razem z Kelly, spoglądając na zaczerwienioną skórę.

-Magia ziółek - wyjaśnił, po czym parsknął śmiechem. -Dotknęła Cię czarownica - dodał, widząc malujące się na naszych twarzach zdezorientowanie. -A to znaczy, że to spotkanie nie było przypadkowe - puścił mój nadgarstek. -Trzeba, to zmyć jak najszybciej - podszedł do motocykla. -Jedziesz, czy masz inne równie kreatywne plany na dzisiejszy wieczór? - rzucił uszczypliwie, wsiadając na maszynę i zakładając kask.

Pożegnałam się z przyjaciółmi, obiecując, że więcej się, to nie powtórzy, po czym wsiadłam na ścigacza, obejmując nieśmiało Lucę i delikatnie opierając czoło o jego plecy. Całą drogę, aż do domu spędziliśmy w ciszy. Wampir bił się z własnymi myślami, starając opanować szargającą nim złość, zaś ja bałam się odezwać, ponieważ nie wiedziałam, jak powinnam przepraszać za dzisiejsze przedstawienie.

-Dobrze, to zmyłaś? - spytał, gdy wyszłam z łazienki. -Na pewno? - przytaknęłam, podchodząc bliżej do niego.

-Przepraszam - spuściłam wzrok, stając przed siedzącym na kanapie mężczyzną.

-Nie - pokręcił głową na boki. -Po prostu nie - złapał mnie za dłoń, po czym pociągnął w kierunku siebie. -Nigdy więcej mnie nie przepraszaj - usiadłam mu na kolanach. -Nie chcę tego słuchać, jasne? - spytał, unosząc brew.

-Jasne, będę postępować tak, żebym nie musiała przepraszać - uśmiechnął się delikatnie. -Na moście powiedziałeś, że to nie było przypadkowe - przytaknął. -Myślisz, że dalej jestem celem? - objęłam go jedną ręką za szyję. -Dlaczego? - spojrzałam mu prosto w oczy.

-Nie wiem - wzruszył ramionami, zbliżając swoje usta do moich. -Najwidoczniej mają w tym swój cel - wyszeptał, muskając moje wargi swoimi. -Zioła w rękach osoby, która się zna, mogą Cię uleczyć, albo zabić. Niektóre zioła zatrzymują krążenie, inne doprowadzają, lub wzmacniają stany depresyjne, które kończą się próbami samobójczymi - spojrzał na mnie wymownie. -Są takie, co wywołują halucynacje i takie, które w dużych ilością są toksyczne, a to tylko niektóre z dolegliwości - skinęłam głową, że rozumiem. -W każdym razie, jedno jest pewne, świadomie chciała Cię zabić - złączył nasze usta w dzikim pocałunku, który odwzajemniłam.

Luca zmienił naszą pozycję. Nie przerywając pocałunku, rzucił mnie na kanapę, zawisając nade mną. Wciąż namiętnie całując, jego dłonie zbłądziły pod moją bluzką, którą po chwili sprawnym ruchem ze mnie ściągnął, odrzucając ją na bok. Jego usta przeniosły się z moich warg na szyję i powoli sunęły coraz niżej, całując każdy nowo odkryty kawałek ciała, aż dotarł do brzucha. Pocałował mój pępek i zaczął sunąć niżej, w międzyczasie zabierając się za odpinanie mojego paska od spodni. Jednak w pewnej chwili zaprzestał tego działania, zabierając z niego ręce.

-Carmen? - przerwał niespodziewanie pocałunki, spoglądając na mnie wyraźnie zaniepokojony. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top