Rozdział 29 Niespodzianka
Nie byłam do końca pewna, gdzie aktualnie przebywam, ale na tyle, co udało mi się dostrzec podczas drogi tutaj oraz tego, jak prowadzili mnie z samochodu do pokoju. Wywnioskowałam dwie rzeczy. Po pierwsze nie opuściliśmy Nowego Orleanu, jechaliśmy za krótko, a ja nie widziałam po drodze żadnych znaków sugerujących wyjazd z miasta. Po drugie, znajduję się w piwnicy domku jednorodzinnego, a piętro wyżej sądząc po dobiegających odgłosach, przebywa więcej niż dwie osoby. Okna są zamalowane czarną farbą i dodatkowo zabite deskami. Otacza mnie sterta rupieci, przez które nasuwa mi się jedna myśl, że ten dom do niedawna jeszcze był używany, bądź nadal jest, a jego właściciel znajduję się wśród moich porywaczy. Zapewne gdyby nie związane kostki oraz ręce już bym myszkowała po tym stole wyglądającym na domowy warsztat w poszukiwaniu czegoś, co pomogłoby mi się uwolnić i zwiać z tego feralnego miejsca, jak najdalej się da, aby powiadomić Lucę. Choć wampiry zapewne już dostrzegły moje zniknięcie, ale co mi po tym, jeśli nie wiedzą, gdzie szukać.
Usłyszałam zbliżające się kroki, spojrzałam w kierunku drzwi i mogłam się tego spodziewać, ponieważ na ich progu stanął nie kto inny, jak wujek Adrien. Bardziej zaskoczył mnie widok pary, schodzącej za nim po schodach. Wszystko bym podejrzewała, nie zdziwiłabym się, nawet gdy Alucard mnie wydał, bo jest zdolny do takiego czynu, ale że właśni rodzice mnie zdradzą, w życiu bym nie podejrzewała. Chociaż poniekąd mogłam się tego domyślić, ponieważ jeśli brat taty przynależy do zakonu, to mała jest szansa, że on o tym nie wie. Chyba nie zaskoczyłaby mnie teraz wiadomość, że on również jest w to zamieszany. Może właśnie, to chciał mi przekazać wujek, mówiąc, że nawet rodzina nie będzie chciała mnie znać. Czy on wyznał mi prawdę między wersami? Wszystko, by na to wskazywało, a to znaczy, że nie znam własnej rodziny i prawdopodobnie straciłam ją na wieki.
-Co tu się dzieje? - spytałam zdezorientowana, błądząc wzrokiem po zgromadzonych. -Co to wszystko ma znaczyć?! - czułam się oszukana, zagubiona, a złość kipiała mi uszami.
-Nie pamiętasz naszego spotkania w szpitalu - mama spojrzała podejrzliwie na szwagra, a ja się słowem nie odezwałam. -Powiedziałam, że ruszę Twoim tropem i słowa dotrzymałem - podszedł bliżej, po czym ukucnął przede mną, aby rozciąć więzy krępujące moje nogi.
-W takim razie, co robią tutaj rodzice? - spojrzałam na tatę, który odwrócił wzrok.
-Niech sami Ci powiedzą - Adrien uśmiechnął się podejrzliwie. -Bracie - zaintonował niepokojąco, wskazując mu gestem ręki drogę do mnie, tak na wszelki wypadek, żeby jeszcze się nie zgubił zapewne.
-Całe życie broniłem Ciebie, Twoją matkę oraz Juana przed takimi, jak Ty - przeniósł pogardliwy wzrok z brata na mnie, a ja prócz obrzydzenia do mojej osoby, dostrzegłam w jego spojrzeniu coś na wzór rozczarowania, zmieszanego z żywą nienawiścią..
-Przed takimi, jak ja? - powtórzyłam cicho pod nosem, powstrzymując emocje, by nie uronić choćby jednej łzy.
-Tak, przed takimi, jak Ty - powiedział stanowczo, kucając przede mną. -Nie jesteś już moją mała, dobrą Carmen, stałaś się potworem. Obrałaś stronę wampirów i pozwoliłaś, by jeden z nich zabił Twojego brata! - podskoczyłam ze strachu, gdy wrzasnął. -Gorzej, zabiła go miłość Twojego życia! Ojciec Twojego nienarodzonego dziecka, którego potwora czarownicę w czas zdążyły się pozbyć! - wstał i nerwowo zaczął krążyć po pomieszczeniu.
-Tato, jak możesz tak mówić? Wiesz, że tego nie planowałam. Juan został przemieniony, próbował mnie zabić! - starałam się wytłumaczyć, ale moje słowa do niego nie docierały. Zostałam już osądzona i nic z tym nie zrobię.
-Najwidoczniej wyczuł w Tobie potwora - stanął obok brata. -Adrien zasugerował, że może dać Ci drugą szansę - spojrzałam podejrzliwie na uśmiechającego się wujka.
Adrien i druga szansa, to się nie łączy. Jako wujek zawsze był dla nas dobry, uczynny i troskliwy, ale swoje za uszami miał. Kiedy coś sobie postanowił, zdania nie zmieniał i albo się dostosowałaś i żyłaś z nim dalej w zgodzie, albo się przeciwstawiałaś i zyskiwałaś nowego arcywroga. Nie jest on nie omylny, popełnia błędy, ale z powodu swojego uporu oraz mani kontrolowania, bywa osobą trudną do życia, a jeszcze trudniejszą do kochania. Hm, to poniekąd by tłumaczyło brak drugiej połówki w jego życiorysie.
Dlatego, gdy słyszę padające z jego ust słowa o drugiej szansie, od buta już wiem, że mają drugie dno. Dno, które dla mnie będzie wiązać się z ciężką przeprawą. Ponieważ jeśli w szpitalu jasno powiedział mi, że skróci mój żywot, to szczerze wątpię, by zdanie nagle zmienił.
-Drugą szansę? - spytałam z lekką obawą w głosie, przed usłyszeniem odpowiedzi.
-Zhańbiłaś się, ale Adrien zna sposób na oczyszczenie Cię - aż otworzyłam szerzej oczy ze zdumienia. -Zostaniesz odcięta od wampirów, zapomnisz o swoim plugawym amancie, upewnimy się też, czy te stare wiedźmy na pewno dobrze wykonały swoją część planu, bo sceptyczne mam nastawienie do tych ziółkowych zabobonów - westchnął ciężko. -I tylko wtedy z gwarancją, że w Twoim łonie nie rośnie nowy potwór i kompletnym odcięciem od świata, może pozwolimy wrócić Ci do łask - poklepał brata po ramieniu.
-Znaczy mam być Waszym więźniem - parsknęłam śmiechem. -I ile zamierzacie mnie trzymać w tej piwnicy? Rok, dwa, a może całe życie? - mama zakryła usta dłonią, z trudem powstrzymując łzy. -Powiedzmy sobie prawdę w oczy. Nie zależy Wam na mnie, ani moim życiu. Obwiniliście mnie o śmierć Juana, gdzie tak naprawdę sam był sobie winny. Jeśli pozwoliłabym się mu wtedy zabić, bylibyście teraz usatysfakcjonowani? - spojrzałam z wyrzutem na matkę. -Własna rodzina - zaśmiałam się nerwowo. -Mało tego, wątpicie w wiedzę czarownic, bo boicie się, że mogę nosić pod sercem syna wampira? Czy odbierając mi nienarodzone dziecko, chcieliście ukarać za Juana? - w oczach matki dostrzegłam łzy. -Hm, a może jeszcze lepiej, obawiacie się, że wnuka Draculi przetrwał? - natomiast w oczach taty oraz wujka zauważyłam iskierkę strachu, gdy wypowiedziałam imię ojca Luca.
-Widzisz, już mówisz tak, jak oni?! - krzyknął ojciec, odwracając się na pięcie, po czym podszedł do żony, objął ją ramieniem i skierowali się do wyjścia. -Nie ma już Carmen, którą znaliśmy - przystanął u szczytu schodów, odwracając się do mnie. -Ty już nie jesteś naszą córką - spuścił głowę i wspólnie opuścili pomieszczenie, zostawiając mnie sam na sam z wujkiem.
-Mówiłem, że nie będą chcieli Cię znać - zaśmiał się, kucając przede mną z nożem w ręku. -Mój brat również jest członkiem zakonu, lecz ten dalej łudzi się, że ktoś powiązany z wampirami jest w stanie się nawrócić - dodał prześmiewczo. -Dla jasności lisico - przyłożył zimne, stalowe ostrze do mojego podbródka i uniósł nieco moją głową, aby nasze spojrzenia się skrzyżowały. -Nie dostaniesz drugiej szansy - uśmiechnął się. -Jednak zanim Cię zabiję, trochę się pobawię, może sam Dracula mnie odwiedzi, a wtedy w końcu wpadnie w ręce zakonu - zaśmial się. -Przetrzymam Cię trochę, upewnię się, że wiedźmy nie zawiodły, poczekam na gości i się pożegnamy - dokończył wypowiedź z udawanym współczuciem.
-I jak wytłumaczysz rodzicom moją śmierć? - zmierzyłam go wzrokiem.
-Czarownice zawiodły, a pasożyt zwany przez Ciebie dzieckiem, wyniszczył Cię od środka, a pomoc przyszła za późno - zaśmiałam mi się prosto w twarz.
-Ty łajdaku - splunęłam mu prosto w twarz, bo na nic innego nie zasługuje. Nie wart jest mojego słowa. -A ja Cię miałam za dobrego człowieka - otarł buzię, po czym odwdzięczył mi się dosadnym ciosem z otwartej ręki.
Adrien po tym incydencie wstał i skierował do wyjścia, ale wcześniej upewnił się, że więzy na moich rękach są wystarczająco mocne, bym nie dała rady ich rozwiązać oraz skrępował mi ponownie kostki. Pchnął mnie w tył, abym opadła na materac, na którym aktualnie siedziałam i zagroził mi, że osobiście zadba, aby te kilka wspólnych dni było istnym piekłem dla mnie. Jakbym już nie czuła się wystarczająco podłamana.
-A ja nie podejrzewałem, że moja bratanica będzie puszczać się z wampirem - warknął z nerwami stojąc już w progu drzwi, po czym zatrzasnął je z impetem za sobą, przekręcając w nich klucz.
Jesteście ciekawi, jak się teraz czuję? Oszukana, zdradzona, upokorzona, zawiedziona, rozczarowana, a przede wszystkim niechciana oraz niekochana. A to jedynie drobna część uczuć, które obecnie mną targają. Jednak najbardziej zabolało mnie uczucie odrzucenia. Nie spodziewałam się, że osoby, które do tej pory uważałam za rodziców i byłam święcie przekonana o fakcie, że im na mnie zależy, zachowają się tak podle w stosunku do mnie. Wychodzi na to, że Juan zawsze był dla nich numerem jeden, a ja tym drugim dzieckiem, bo jak z dnia na dzień, można przestać kogoś kochać? Nie da się, dlatego tak bardzo boli mnie ich zachowaniem względem mojej osoby. Mama może jeszcze zachowała jakieś resztki miłości względem mnie, sądząc po jej reakcja, jednak bierność w sytuacji, kiedy widzisz swoje dziecko w takich okolicznościach, delikatnie temu przeczy. Natomiast tata szczerze mnie nienawidzi. Juan był jego pierwszym dzieckiem z jego poprzedniego związku. Liczył, że zapewni mu tutaj lepszy byt i da kochającą rodzinę, ale ja zepsułam jego marzeniem oraz odebrałam jego oczko w głowie. I choć nie przyczyniłam się bezpośrednio do jego śmierci, to jestem tak samo winna, jak osoba, która tego dokonała, a w tym przypadku Luca. Ciocia Amber również zginęła z mojego powodu. Może rzeczywiście powinnam pozwolić wujkowi na spełnienie swojego planu. Czy wszystkim byłoby lżej, gdyby zniknęła z powierzchni ziemi? Każdy mój czyn, ciągnie za sobą konsekwencje, zazwyczaj kończące się śmiertelnym skutkiem. Mało tego, przeze mnie zginął nasze nienarodzone dziecko, chyba że rzeczywiście jest na tyle silny, aby już musieć walczyć, a to, co wydawało mi się poronieniem, nie nastąpiło. Jednak wątpię, ale zakon mimo wszystko czegoś się obawia. Hm, aż sama jestem ciekawa, czym takim różni się dziecko tak zwane wampirze od zwykłego, że sieje taki postrach, wśród osób dorosłych. Rozumiem, że drżą na imię pierwszego wampira, bo sama czuję ciarki na ciele, rozmawiając z nim, ale dziecko...
Zapewne, gdyby Alucard nie trzymał ręki na pulsie, gdy matka Luca była z nim w ciąży, jego historia zakończyłaby się podobnie, jak naszego syna, bądź córki.
Sama już nie wiem. Jestem wyczerpana i nie mam sił. Pokutuję, ale za co, ja cały czas pokutuję? Za miłość? Za to, że chciałam okazać dobroć drugiemu człowiekowi? To nie jest sprawiedliwe, ale życie właśnie takie jest - prowadzące Cię krętą, kolczastą ścieżką.
Poddać się? Walczyć? Czy czekać, co przyniesie los? Luca pewnie, by mnie zrugał za takie myśli i miałby rację. Mam dla kogo walczyć i za dużo bolesnych doświadczeń już przeżyłam, by teraz odpuścić.
Z trudem dźwignęłam się z pozycji leżącej do siedzącej i po długim, żmudnym czasie udało mi się oswobodzić nogi. Całe szczęście, że związali mi ręce z przodu, a nie z tyłu, bo musiałam, bym się nieźle nagimnastykować, żeby je przełożyć do przodu. Gdy w połowie byłam już wolna, ruszyłam na poszukiwania, sama nie wiedziałam jeszcze czego, ale na pierwszy ogień, poszedł upatrzony wcześniej stół warsztatowy. Dziwne, że nie sprawdzili tego miejsca wcześniej, bo z taką łatwością, jaką znalazłam nożyk do tapety, to nawet w najtańszej produkcji horrorach się nie spotyka. Oczywiście przecięcie więzów, takim małym przyrządem również zajęło sporo czasu, ale w obecnej sytuacji, nigdzie mi się nie śpieszy.
Po wszystkim wróciłam położyć się na materac. Ułożyłam się plecami do drzwi, przełożyłam prowizorycznie linę przez nogi, nożyk schowałam za pasek spodni tak na wszelki wypadek, natomiast ręce przysunęłam blisko ciała, wręcz się na nich kładąc, by odwiedzający mnie osobnik, nie zauważyłam podstępu.
Teraz pozostaje tylko czekać. Czekać na najsłabsze ogniwo, czyli moją matkę. Możliwe, że nie dopuszczą jej do mnie z obawy przed szargającymi nią emocjami. Wtedy wykorzystam plan B, który schowałam pod bluzką, ale przyznam, wolałabym trzymać się wersji pierwotnej, ponieważ nie jestem wampirem, który z łatwością wymiga się od konsekwencji i nie posiadam ich niezwykłych umiejętności, a tego akurat trochę żałuję, gdyż w obecnej sytuacji bardzo by mi się przydały.
Wierzę jednak, że po zakończeniu sprawy z zakonem, w końcu zaznam tego normalnego, nudnego życia, o którym rozmawiałam z Lucą jeszcze parę godzin temu. Rodzina odwróciła się ode mnie, ale to nie powód, by się poddać, bo nie stąpam po świecie samotnie. Już nie...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top