Rozdział 25 Nowy Orlean


Jechaliśmy praktycznie całą noc, pleców nie czuję. Faktycznie ścigacz nie jest najlepszym środkiem transportu na długie wyprawy, ale zdecydowanie szybciej się przemieszczamy, niżeli samochodem. Zrobiliśmy krótki postój w dystrykcie Kolumbii, a ściślej mówiąc w Waszyngtonie, stolicy Stanów Zjednoczonych. Krótka drzemka, szybkie śniadanie w knajpce przylegającej do motelu i ruszamy dalej w drogę, gdyż czas nagli. 
W czasie, gdy ja dokańczałam posiłek, Luca rozmawiał ze swoim ojcem przez telefon. Jako pierwszy powinien wiedzieć więcej, dlatego wysłaliśmy mu zdjęcie tego symbolu, gdy poprosił, ponieważ jego zdaniem, wszystko, co wydarzyło się w szpitalu, nie było przypadkowym zbiegiem wydarzeń. Podobnie jak wejście Juana w posiadanie zdjęć z każdej sytuacji, w której braliśmy udział, było zaplanowanym oraz przemyślanym krokiem. Ktoś chciał się mnie pozbyć i zdemaskować Lucę, a co za tym idzie? Dzięki sugestii Alucard'a wszystko zaczyna kleić się w jedną całość. Nie zdziwiłabym się, gdyby tą osobą trzecią, która pomagała mojemu brat, był nasz wujek.
Luca wrócił do stolika z nietęgą miną, domyśliłam się, że nie ma dla mnie najlepszych wieści do przekazania.

-Piękna, mamy problem - westchnął, siadając naprzeciwko mnie. -Ściga Cię stuletni zakon łowców, który już dawno powinien przestać istnieć, a który ganiał Alucarda przez ostatnie lata - wyjaśnił, widząc moje zdziwienie.

-Czekaj - pokiwałam głową na boki. -Chcesz mi powiedzieć, że brat mojego ojca, należy do jakiegoś zakonu łowców? - odsunęłam od siebie talerz z jedzeniem i przetarłam dłońmi oczy z niedowierzania.

-Tak, a symbol, który Ci wyciął, ma być informacją dla innych łowców, że jesteś wrogiem zakonu - wstałam przerażona i zaczęłam chodzić nerwowo wokół własnej osi. -Zastanawia mnie jedno w tym wszystkim, dlaczego skupili się na człowieku? Ojciec mówił, że ścigają wampiry - wzruszyłam ramionami.

-Pytał o Was, ale nie odpowiedziałam. Potem zasugerował, że to kara za splamienie się z wampirem - spojrzałam wymownie na chłopaka. -A na koniec dodał, że rodzina i tak nie będzie chciała mnie po tym znać. Myślisz, że moja rodzina może mieć coś wspólnego z łowcami, bądź o nich wiedzieć? - zaczęłam powoli ubierać na siebie motocyklowe rzeczy.

-Możliwe - Luca zapiął kask, podał mi plecak i wsiadł na motocykl. -Nie możemy wykluczać żadnej możliwości - odpalił silnik. -Wskakuj przed nami jeszcze długa droga - wsiadłam na miejsce pasażera. -Nie bój się, mamy przewagę - objęłam mężczyznę. -Mamy pierwszego, który już leci zadomowić się w Nowym Orleanie - zaśmiał się.

-W takim razie powinniśmy, przygotować się na długi wykład po przyjeździe  zażartowałam, choć to bardzo prawdopodobna opcja. 

Po drodze do Wirginii zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej. Luca tankował motocykl w czasie, gdy ja poszłam do łazienki, która mieściła się na tyle małego budynku. Idąc już do łazienki, miałam wrażenie, że coś nie gra, ale zignorowałam, to uczucie. W końcu teraz non stop praktycznie chodzę zestresowana przez obecne sytuacje. Szkoda jednak, że nie posłuchałam swojej intuicji i pozwoliłam się zaskoczyć, gdy opuszczałam toaletę. 
Zostałam zaatakowana od tyłu przez zamaskowanego nieznajomego. Chwycił mnie jedną ręką w talii, a drugą zakrył usta. Nie był wampirem, ponieważ kiedy uderzyłam go z łokcia na wysokości żeber, jęknął cicho z bólu i nieświadomie poluzował odrobinę uścisk. Zatem łowcy prawdopodobnie rozpoczęli polowanie wcześniej, niż zapewniał wujek. To nie świadczy nic dobrego, zwłaszcza że ściga mnie nie on jeden, a w drążył w swój plan innych członków zakonu. Napastnik ciągnął mnie w stronę zaparkowanego nieopodal nas czarnego SUV-a. Na szczęście udało mi się wyrwać i podbiec kawałek w stronę motocykla, nim atakujący mnie ponownie złapał. Jednak z pomocą ruszył już mi Luca, który zaobserwował całą sytuację przez okno. Wybiegł w pośpiechu z budynku stacji i uwolnił mnie z uścisku nieznajomego, po czym odepchnął mnie do tyłu, zasłaniając swoim ciałem. Natomiast kiedy zrobił krok w stronę napastnika, ten czym prędzej pognał w kierunku swojego samochodu i nie czekając ani chwili dłużej odjechał z piskiem opon w przeciwnym kierunku. 
My również nie zamierzaliśmy tracić więcej czasu i podbiegliśmy do motocykla, ubierając na szybkości rękawice, kominy oraz kaski, by jak najszybciej odjechać z miejsca zdarzenia, by przypadkiem nie zainteresowali się nami jeszcze gapie ze stacji benzynowej i nie zlecieli się szukać sensacji.  
Do Nowego Orlenu, pozostało nam jeszcze 13 godzin jazdy, czyli mniej więcej 877 mil. Jesteśmy już bliżej, niż dalej. Tylko, czy ta odległość wystarczy, aby uchronić nas przed łowcami? Szczerze wątpię, skoro dotarli już do Wirginii. Jak widać, przed nimi nie ma ucieczki. Czy, to znaczy, że trzeba będzie stanąć z nimi do walki? W takim razie, czy mamy odpowiednio siły, by stawić czoła zakonowi, który od lat szkolony jest w jednym zadaniu - zwalczaniu wampirów. 

Nie zatrzymywaliśmy się po drodze, jedynie na krótką przerwę, by zaspokoić potrzeby, a następnie ruszaliśmy w dalszą trasę. Przyznam, że tyle czasu spędzonych na sportowym motocyklu bez chwili odpoczynku dało się we znaki kręgosłupowi, nie wspominając już o swoim zadku. Niestety plecak na tego typu motocyklu ma ciężko na znikomym siedzenie, nie to, co w przypadku chopperów, czy cruiserów, gdzie masz dla siebie sporą, wygodną kanapę dodatkowo z oparciem.
Do Nowego Orlenu zajechaliśmy wieczorową porą, gdzie nocne życie budziło się z dziennego snu. Miasto, które zrodziło jazz, koktajle i Mardi Grass. I choć świt przychodzi w tym wesołym mieście, noce są wieczne i magiczne.
Jechaliśmy powoli, podziwiając widoki. Serce miasta znajduje się w centrum francuskiej dzielnicy pełnej muzyki, gastronomii oraz niekończącej zabawy. Na ulicy usłyszymy przeplatające się dość szczególne dialekty, które wyznaczają chętnie odwiedzający miasto turyści, stąd też wzięło się wielokulturowe oraz wielojęzyczne dziedzictwo kulturowe.
Przejeżdżaliśmy aktualnie najpopularniejszą ulicą Nowego Orleanu Bourbon Street w poszukiwaniu jakiegoś motelu, bądź hotelu. Jednak zamiast tego zauważyłam, że ulica z ponad 100-letnią historią oferuje wiele nowych doświadczeń. Później od miejscowej parki, którą zaczepiliśmy, dowiedziałam się, że Bourbon Street  zyskało wielką sławę poprzez krążące plotki o odbywającej się w tych rejonach rozpuście. Ponoć w latach 20 był tutaj łatwy dostęp do sporej ilości narkotyków, prostytucji, ale przede wszystkim owa ulica oferowała intensywne imprezowanie oraz picie. Dziś aleja wstąpiła na legalną ścieżkę, ale nie brakuje imprez pełnych przygód, luksusów, czy innych ekscesów.
Polecono nam, abyśmy poszukali miejsca zakwaterowania na Canal Street, ulica typowo pod turystykę z  barami szybkiej obsługi, ulicznymi artystami oraz prestiżowymi sieciami hoteli. Jednak nas nie interesował spokój i beztroskie zwiedzanie miasta. W końcu nie byliśmy typowymi turystami, dlatego zainteresowaliśmy się drugą stroną medalu. W której mówi się, że cmentarze, to miasta umarłych, gdzie mieści się grobowiec królowej voodoo, a w latach 30 XX wieku, dwójka braci dopuściła się serii morderstw poprzez spuszczanie z ofiar krwi, pozostawiając ślady po ugryzieniach, bądź gdzie na stoiska kupisz laleczki voodoo, upiorne ozdoby, a może recepturę na proszek zombie? Aurami tajemniczości, podszyta legendami, gdzie czarna magia żyje na równi z wampirami.
Udało nam się wynająć pokój na Frenchmen Street, która znajduję się 10 minut od Bourbon Street i liczy zaledwie trzy przecznice, lecz uważana jest za dziką ulicę ze względu na dużą nocną aktywność ze względu na całodobowe kawiarnie i bary z muzyką jazz na żywo. 

-Jaki dalszy plan? - spytałam, gdy Luca zatrzasnął za nami drzwi hotelowego pokoju.

-Na chwilę obecną, dowiedzieć się czegoś więcej o zakonie łowców i poczekać, jak ojciec przybędzie do Orleanu - brunet odłożył nasze motocyklowe akcesoria na biurko obok drzwi, po czym usiadł na brzegu łóżku, spoglądając w telefon. 

-Myślisz, że już tu są? - zapytałam, ściągając plecak i odkładając go obok szafki nocnej, po czym podeszłam o niego, stając przed nim i zaplatając dłonie na jego szyi. 

-Możliwe - odłożył smartfon na bok i położył ręce na moich biodrach. -Jednak w Nowym Orleanie mamy większą szansę przetrwania, wiesz czemu? - pokiwałam na boki przecząco. -Ponieważ legendy o wampirach i czarownicach nie wzięły się znikąd - puścił mi oczko.

-Chcesz powiedzieć, że nie jesteś tutaj jedyny? - spytałam, nie ukrywając zdziwienie.

-Jesteśmy na całym świecie, tylko jednych widać mniej, a drugich więcej - przyciągnął mnie bliżej do siebie. -I myślę, że jednemu z nich powinniśmy złożyć wizytę - wstając, ukradłam mi pocałunek, po czym pociągnął za sobą w stronę drzwi.

Nie miałam pojęcia, co knuje Luca, ale pozostawiliśmy motocykl na podziemnym parkingu dla gości należącym do hotelu i pieszo poszliśmy na Bourbon Street.

-Słyszałaś, że podobno każdy dom, czy dzielnica na swojego ducha, a także bram miasta strzegą duchy - brunet uśmiechnął się zadziornie, spoglądając na moją zagubioną minę. -Hotel, w którym mieszkamy, też ma swoją historię. Provincial w 1722 był szpitalem wojskowym. Niektórzy twierdzą, że duchy żołnierzy nadal nawiedzają budynki. W nocy słychać krzyki rannych, które znikają po zapaleniu światła. Pojawiają się też plamy krwi, które w tajemniczy sposób pojawią się na posłaniach i znikają, gdy ktoś ponownie na nie spojrzy - zaśmiał się, wciągając mnie do jakiejś bramy.

-Przysięgam, zaraz będziesz znów singlem - zgromiłam go spojrzeniem, uderzając go przy okazji w ramię z otwartej ręki.

-Niebezpiecznie grozić wampirowi - podskoczyłam do góry z przerażenie, gdy usłyszałam dochodzący zza moich pleców obcy, męski głos. -Luca! - zawołał radośnie nieznajomy, obejmując mojego chłopaka na powitanie.

-Jessy - odrzekł, odwzajemniając uścisk i klepiąc przyjaciela po plecach. -Poznaliśmy się w Nowym Yorku, pomógł mi podczas przemiany i nauczył radzić sobie w nowych okolicznościach - wyjaśniał, gdy dostrzegł moje zmieszanie. -Ten wygadany rudzielec, to moja dziewczyna - zażartował, natomiast jego znajomy podał mi dłoń na powitanie.

-Za to ten cwaniaczek zaraz może jest tym nie pochwalić - uśmiechnęłam się szyderczo do Luca, po czym uścisnęłam rękę Jessy'ego.

-Beze mnie będziesz łatwym łupem, zresztą gdzie chcesz iść, Nowy Orlean miastem magii, wpasowujesz się tutaj moja czarownico - zaśmiał się, a Jessy jeszcze mu przytaknął.

-Ok, tego argumentu nie skontruje Ty mój krwiopijco - uśmiechnęłam się od ucha do ucha.

-Właśnie sobie uświadomiłem, jak ja za Tobą tęskniłem i ją już lubię - prychnął śmiechem i gestem dłoni zaprosił nas, żebyśmy weszli głębiej do podwórka, gdzie stały rozstawione stoliki, a impreza na patio trwała w najlepsze. -Co Was tutaj sprowadza? Bo wątpie, że jedynie przyjacielskie odwiedziny - usiedliśmy przy stoliku pod ścianą z dala od tańczących tłumów.

-Słyszałeś o pradawnym zakonie łowców? - mężczyzna otworzył szeroko oczy ze zdziwienia. -Luca w coś Ty się wpakował? - spytał z troską przeplataną z przerażeniem.

-Nie ja - pokręcił przecząco głową na boki, po czym spojrzał wymownie na mnie.

-Ona?! - krzyknął niekontrolowanie, przyciągając na chwilę spojrzenia ludzi nieopodal nas. -Przecież oni nie ścigają ludzi, więc jakim cudem mogła stać się ich ofiarą? - podrapał się nerwowo po głowie. -Zresztą, czy oni przypadkiem nie wyginęli?

-Jak widać nie - wtrąciłam się, ukazując fragment wyciętego znaku na mojej klatce piersiowej. -Zostałam naznaczona za mój związek z wampirem - wyszeptałam, nachylając się bliżej mężczyzny.

-Przecież, to niedorzeczne! - wrzasnął, znów przyciągając spojrzenia ciekawskich. -To wbrew ich naturze, każdy, kto odważy się z nich, skrzywdzić człowieka zostanie przeklęty na wieki. Zamysł tego zakonu był taki, aby oczyścić świat z wampirów, by śmiertelnicy nie musieli się obawiać życia w nim. Łowcy wręcz mają wyryte w swoim przeznaczeniu, że są niczym niewolnicy śmiertelników, zmuszeni zapewniać im bezpieczeństwo. Naznaczenie człowieka, wiąże się z ich końcem i zazwyczaj jest ostatecznością. Radykalnym rozwiązaniem, ale tylko wtedy gdy wszelkie metody zawiodły, a to będzie jedynym sposobem na ochronę pozostałych - dokończył swą myśl półszeptem. -Czym sobie zawiniłaś, że uznali Cię za niebezpieczeństwo najwyższego stopnia? - zwrócił się bezpośrednio do mnie.

-To jest pytanie, na które niestety nie znam odpowiedzi - wzruszyłam ramionami. -Wiem tyle, że poluje na mnie rodzina, a wszystko dlatego, że zdaniem wujka splamiłam się z wampirem - westchnęłam, spoglądając smutno na Lucę i łapiąc go odruchowo za rękę.

-Obawiam się, że dla Ciebie już nie ratunku - ścisnęłam z nerwów dłoń mężczyzny, słysząc słowa Jessy'ego. -Chyba, że macie bardzo silnego sojusznika, lecz o przeciwnika godnego do walki z nim będzie bardzo ciężko - dodał bez przekonania w głosie.

-Mamy pierwszego, wystarczy? - wtrącił Luca, puszczając oczko do przyjaciela, który ze zdumienia, aż otworzył buzię na oścież.

-Kogo? - spytał niepewnie, głośno przełykając ślinę.

-Alucarda, mojego ojca - na chwilę zapadła niezręczna cisza, lecz strach w naszym otoczeniu był silnie wyczuwalny.

-Dra...Drac...Dracula? - wyjąkał, przyglądając nam się ze sceptycyzmem.

-Dracula? - powtórzyłam, spoglądając na Lucę, a następnie na jego przyjaciela, po czym ponownie na swojego chłopaka, równie zaskoczonego, jak ja. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top