Rozdział 17 Nauczka
Tydzień później
Podniosłam smartfona i spojrzałam na wyświetlacz - nowa wiadomość od Luca. Otworzyłam okienko rozmowy i przez dłuższą chwilę się wpatrywałam, nie wiedząc, co odpisać. Rankiem okłamałam chłopaka. Właśnie zapomniałam wspomnieć, chyba jesteśmy razem? Sama nie wiem, ale coś się zmieniło od czasu, kiedy po raz pierwszy go pocałowałam. Nasza przyjacielska relacja nabrała nieco więcej romantyzmu, czułości? Oczywiście nie padło żadne oficjalne stwierdzenie, że jesteśmy w związku, wyszło to bardziej naturalnie. Sama nie wiem kiedy od znajomych dotarliśmy do tego etapu. Nie znam go długo, ale czuję się przy nim na tyle swobodnie oraz bezpiecznie, jakbym go znała lata. Zawsze znajdziemy wspólny język, a najlepsze, że mogę poruszyć przy nim każdy temat i rozmowa nie staję się przez to niezręczna. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że znalazłam bratnią duszę.
Jednak wracając do SMS-a. Luca napisał mi, jak się czuję, ponieważ skłamałam z powodu telefonu od Hayden'a. Skłamałam motocyklistę, że źle się czuję i w czasie, gdy on myśli, że leżę w łóżku i odpoczywam, ucinając sobie drzemkę. W rzeczywistości siedzę w wynajmowanym mieszkaniu z wenflonem w lewej ręce i pozwalam pobierać sobie krew przez wampira w oczekiwaniu na Karin'a. Który ma przyprowadzić do nas mieszaną parkę. Mam wyrzuty sumienia z powodu kłamstwa, ale wiem, że Luca nie zgodziłby na ten pomysł. Natomiast w obecnym przypadku odmowa mogłaby zostać źle odebrana, a to jest jeden z warunków spłaty naszego długu.
Zignorowałam finalnie wiadomość chłopaka, okłamię go raz jeszcze po wszystkim, mówiąc, że spałam, kiedy pisał.
-Nie odpiszesz? - Hayden stanął obok, zerkając mi przez ramię na ekran telefonu. -Chłopak nie wiem, prawda? - zaśmiał się, kiedy pokiwałam głową na boki. -Kłamstwo, to złe podstawy związku - skomentował uszczypliwie, wbijając mi tym samym małą szpileczkę.
-Nie masz prawa mnie oceniać - odburknęłam niezadowolona.
-Podoba mi się ten charakterek. Chyba już wiem, czemu mu się spodobałaś - sprawdził w jakim stopniu napełnił się krwią woreczek, po czym poszedł po coś do kuchni.
W międzyczasie do mieszkania zdążył wrócić Karin w towarzystwie kobiety oraz mężczyzny. Młoda szatynka na mój widok, schowała się za swoim partnerem, jednak wampir popchnął ją do przodu. Nastraszył ją, że tak kończą damy, którym przyjdzie do głowy pokochać wampira, czyli jak się domyślam ten obok niej, to przedstawiciel nocy. Moi wiekowi znajomi poinformowali mnie przed ich przyjściem o wszystkim, nawet o tym co mam mówić i jak się zachowywać. I jeśli dobrze zrozumiałam ich plan, pragnąć, dać im swego rodzaju nauczkę. Tylko problem, gdy pada to z ust Karin'a, bo ten osobnik ma ładnie zakrzywioną czasoprzestrzeń i przyznam, sama się boję, co wymyślił, choć mnie to bezpośrednio nie dotyczy. Z tego co wywnioskowałam, kobieta ma za długi język, a mężczyzna nie zwraca uwagi na środki bezpieczeństwa i zbyt obnosi się w miejscach publicznych ze swoją mroczną naturą, przez co naraża setki istnień, gdyby prawda wyszła na jaw oraz dowiedzieli się o niej śmiertelnicy.
Mimo wszystko z jednej strony było mi żal tej kobiety. Fundować jej teraz terapię szokową, ponieważ znalazła się w podobnej sytuacji do mojej i sama nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Rozumiem ją w pewnym stopniu i podejrzewać, że jeśli ktoś by jej przedstawił wampiryzm jako tajemnicę, o której głośno mówić nie wolno, nie robiłaby tego. Niestety jej mężczyzna tego już nie wytłumaczył, bo sam definicji słowa tajemnica nie zna.
Karin pchnął kobietę na krzesło obok mnie z tą różnicą, że ja skrępował. Ja miałam ręce i nogi wolne, ale jednak ja byłam tutaj z własnej woli. Podłączył jej kroplówkę, a krew zaczęła powoli spływać do woreczka. Ciekawe, po co im tyle krwi, zapasy robią przy okazji, żeby nie polować?
Natomiast mężczyznę zaczęli przesłuchiwać na jej oczach w mało empatyczny sposób, aż sama musiałam czasem przymknąć oka z obrzydzenia.
-Zostawcie go! - zawołała, szarpiąc się i próbując nieudolnie uwolnić.
-Przestań - powiedziałam ze spokojem, odwracając głowę w jej kierunku. -Pogorszysz sytuację. Ja prosiłam i chłopaka już nie mam - westchnęłam. -Nie zabiją go - szepnęłam do niej. -Musisz wiedzieć, że w tym świecie ściany mają uszy - powiedziałam z trudem, mrugając pośpiesznie, gdyż czułam, że powoli słabnę od utraty krwi. -Oni dają dwa ostrzeżenia. Za pierwszym brutalnie okaleczyli mojego wampirzego chłopaka, a za drugim go zabili i teraz powoli zbliża się mój kres - spuściłam głowę. -Ciekawe, czy dołączę do ukochanego? - wymamrotałam pod nosem, spoglądając kątem oka na zapłakaną dziewczynę. - Pewnie nie - przymknęłam oczy.
Zbyt się wczułam w rolę i zamknięcie oczu, okazało się dla mnie zgubne, ponieważ po krótkiej chwili odpłynęłam. Nie wiem, co później stało się z parą, ale z tego co mówił mi wcześniej Hayden nie zamierzali ich zabić. Jedynie przestraszyć oraz pobrać trochę krwi od dziewczyny. Wampiry uznały, że nie mordują swoich, bywają okrutni, ale nie są bestiami.
Natomiast ja ocknęłam się na sali szpitalnej z lekarzem przy łóżku oraz rodzicami i bratem.
Przypuszczam, że znalazłam się tutaj za sprawą wampirów.
Doktor H. Carter, jak odczytałam z plakietki na białym kitlu, wyjaśniła mi, że straciłam dużo krwi, stąd zasłabnięcie. Ratownicy medyczni na centralę otrzymali anonimowe zgłoszenie, o nieprzytomnej dziewczynie w jednym z mieszkań na pierwszym piętrze mieszczącym się przy ulicy 55 Power St. Drzwi do niego były uchylone, a w środku nie zastali nikogo, prócz mnie. Schody zaczęły już w karetce, gdy medycy chcieli założyć mi wenflon i dostrzegli ślad po igle. Nie jestem tego w stanie racjonalnie wyjaśnić. Lekarka obrała już teorię, że ktoś przysporzył się do mojej znacznej utraty krwi i powinna zgłosić, to funkcjonariuszom policji, którym tym bardziej tego nie wytłumaczę. Najgorsze, że o wszystkim wiedziała już moja rodzina. Mimo wszystko odmówiłam złożenia zawiadomienia, a zmusić nikt mnie nie może, gdyż jestem pełnoletnia i świadomie o sobie decyduje. Wściekli rodzice opuścili salę, zaraz za lekarzem, żeby zamienić z nim parę słów na osobności. Domyślam się nawet, o czym...
-Rodzice wyszli, mów co naprawdę się stało? - brat podał mi telefon z szafki obok łóżka, o który poprosiłam, wskazując palcem.
-Nie wiem, straciłam przytomność - wzruszyłam ramionami, a Juan spojrzał na mnie z politowaniem, dając jasno do zrozumienia, że nie wierzy w moje słowa. -Naprawdę nie wiem, pamiętam, że spotkałam się z jakimś mężczyzną, dalej film mi się urwał - skłamałam, spoglądając na ekran smartfona, na którym widniały 3 nieprzeczytane wiadomości.
-Nie jesteś już z Lucą? - zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem. -Spotykasz się z kimś nowym? - nie poddawał się, wciąż dopytywał.
-Jestem i właśnie zamierzam do niego napisać - westchnęłam.
Dwie wiadomości były od Kelly, sprawdzała, czy u mnie wszystko dobrze, gdyż jako jedyna znała prawdę. Trzeci SMS był od chłopaka, o treści musimy porozmawiać. Te dwa słowa nigdy nie znaczą nic dobrego, czyżby Luca wiedział? Odpisałam mu, że chyba ma rację i wysłałam pinezkę ze swoją lokalizacją.
-W takim razie nie rozumiem Carmen, kryjesz kogoś? - zbliżył się.
-Juan, czego Ty oczekujesz? - odłożyłam telefon na bok łóżka, wyświetlaczem do dołu. -Nie spotykam się z nikim, oprócz Luca. Nie kryję nikogo i nie wpakowałam się w kłopoty. Osobą, z którą się spotkałam, była moim dawnym znajomym z naciskiem na dawnym. Weszłam do mieszkania, porozmawialiśmy, podał mi napój, więcej nie pamiętam. Zaufałam ze względu na stare czasy, zawiodłam się - opowiedziałam wymyśloną na potrzebę chwili historyjkę. -A ty jak chcesz mi pomóc, powstrzymaj rodziców, nie mogą nikogo zawiadomić! - powiedziałam stanowczo, po czym mężczyzna opuścił salę w pośpiechu.
Luca przyjechał po 20 minutach, widocznie niezadowolony zaistniałą sytuacją. Przygotowałam się mentalnie na ciężką rozmowę oraz monolog od progu, jak nie odpowiedzialnie postępuję, ale ku mojemu zaskoczeniu nie powiedział nic. Podszedł do mnie bez słowa i ucałował. Przyznam, miło mieć koło siebie osobę, dla której nie jesteś obojętna.
-Chyba zostałaś mi tylko Ty - powiedział cicho, łapiąc mnie za dłoń.
-Luca? - spytałam przerażona jego słowami, ściskając mocniej rękę mężczyzny.
-Maricruz jest w Illinois dokładnie w tym samym stanie, do którego na wakacje wybrała się moja babcia z rodziną ojca - westchnął.
-Chcesz tam jechać? - zaprzeczył.
-Myślę, że już za późno - powiedział, odwracając wzrok. -Dała mi wybór i czas właśnie mija - gładziłam go czule po dłoni.
-Jaki, to był wybór? Czemu nie powiedziałeś wcześniej, może byśmy ją powstrzymali - pokręcił głową na boki.
-Ty, albo ona - spojrzał na mnie. -Miałem odebrać życie Tobie, lub ona odbierze życie babci - momentalnie poczułam, jak robi mi się słabo od tej wiadomości.
Biedna pani Estella, nie zasłużyła sobie na taki los. Żadna z naszych bliskich osób nie powinna być wciągnięta w tę przepychankę pomiędzy nami. Najpierw ciocia Amber, teraz babcia Luca, kto następny? Trzeba powstrzymać tę kobietę raz na zawsze, żeby więcej nikogo nie skrzywdziła.
-Przepraszam - wyszeptałam, czując, że się powoli rozczulam. -Tak bardzo Cię przepraszam, gdyby wtedy Cię tam nie zabrała - puściłam rękę mężczyzna i zakryłam dłońmi twarz, by nie zobaczył moich łez.
Czuję się winna, Luca powie, że nie mam z tym nic wspólnego, ale to nie prawda. Choć osobiście nie przyczyniłam się do śmierci tych ludzi, to ja ich na nią naraziłam.
-Ej, ej, ej, tak nie - poczułam, jak chłopak mnie obejmuje. -Carmen, to nie twoja wina - pocałował mnie w czubek głowy. -Zabrzmi, to źle, cholernie źle, bo nikt nie zasługuję na śmierć - położyłam swoje ręce na jego przedramionach i oparłam głowę o klatkę wampira. -Nie jestem osobą, która ma prawo decydować o ludzkim losie, ale babcia miała swoje lata - spojrzałam na mężczyznę niepewnie. -Bliżej było jej do końca, zawdzięczam jej całe życie, ale byłem przygotowany na jej odejście. Nie w taki sposób, nie z czyjś rąk, ale Ty masz przed sobą jeszcze całe życie, a ja nie byłbym stanie zrobić Ci krzywdy - nachylił się nade mną, ujął moją twarz w dłonie i ukradł mi dwa pocałunki. -Jesteś wiedźmą, ale moją - zażartował i ponowne pocałował, kiedy chciałam odeprzeć jego słowny przytyk
Niespodziewanie do sali wszedł Juan. Zbladłam, kiedy zobaczyłam jego wyraz twarzy. Jasno sugerował, że słyszał naszą rozmowę, teraz tylko zależy, jak długo stał za drzwiami i od którego momentu się przysłuchuje.
-Co słyszałeś? - spytałam brata.
-On miał Cię zabić? - podszedł bliżej, bacznie obserwując Luce. -Przez niego leżysz w szpitalu - wampir odsunął się ode mnie, aby nie prowokować Juana niepotrzebnie. -I kogo on zabił? - popatrzył na nas z pogardą. -Carmen, z kim Ty się zadałaś?! I dlaczego wspominał o Maricruz?! - krzyczał widocznie poddenerwowany.
-Co to za awantury się tutaj dzieją?! - wrzasnęła mama, wchodząc z tatą do sali.
Rodzinka w komplecie cudnie. I teraz którego z rodzeństwa posłuchają? Juan oczywiście dość mocno przerysował, opowiadając rodzicom rzekomą treść naszej rozmowy, ponieważ Luca w żadnym momencie nie przyznał się, że zrobił coś Maricruz, ani że kogoś zabił. Najgorsze, że nie jestem w stanie wytłumaczyć tego w logiczny sposób bez zdradzania prawdy, a tego zrobić nie mogę.
Zatem obrałam inną narrację. Zawołałam pielęgniarkę, aby przygotowała mi wypis na żądanie. Miałam zostać do jutra na obserwacji, ale jak tak dalej pójdzie przez histerię brata, zamkną mi chłopaka. Przez naszą znajomość palę wszystkie mosty powoli.
Wyjaśniłam rodzinie, raczej oznajmiłam, że Luca kryminalistą nie jest, a ja jestem dorosła i samodzielnie podejmuję decyzje związane ze swoim losem.
Wyciągnęłam dłoń do wampira, który pomógł mi wstać z łóżka.
-Nie jestem w stanie Wam tego wytłumaczyć - spojrzałam na rodziców stojących po drugiej stronie łóżka. -Przynajmniej jeszcze nie teraz, ale Luca nie jest za nic odpowiedzialny - złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą w stronę wyjścia, kiedy pielęgniarka podała mi w międzyczasie przygotowany przez lekarza wypis. -Mogę was jedynie zapewnić, że jestem bezpieczna, a Luca nie dopuści do mojej krzywdy, źle zrozumiałeś Juan - wyminęliśmy rodzinę.
-Masz ochotę na wycieczkę do Illinois? - spytałam, gdy opuściliśmy szpital.
-Nie mamy pewności, czy babcia jeszcze tam jest - wzruszył ramionami.
-Zgadza się, ale nie po nią pojedziemy - puściłam mu porozumiewawcze oczko. -Nie masz ochoty na małe polowanie? - uśmiechnęłam się zadziornie.
Maricruz, czekaj na nas...czas przetestować Twoją nieśmiertelność raz, a dobrze...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top