Rozdział 5 Wycieczka
Wstałam przed 09:00 rano, przygotowałam śniadanie dla pani Estelli, ukochanego wnuczka na szczęście po drodze nie spotkałam, ponoć wybył gdzieś z samego rana. Następnie wypiłam w towarzystwie staruszki kawę, notując w międzyczasie produkty na listę zakupów. Jak na klub książki całkiem sporo się na niej zabierało rzeczy obowiązkowych do kupna.
Nie chcą marnować więcej czasu, którego swoją drogą za dużo nie miałam, ponieważ spotkanie zaczyna się w południe, kto tak wcześniej organizuje posiedzenia?
Na szczęście parę metrów od domu mam Walmart, uwielbiam ten sklep. Nigdzie indziej nie dostaniesz wszystkiego w jednym miejscu, niż tam.
Wychodząc z marketu z zakupami, wpadłam na motocyklistę, a raczej pod koła motocyklisty.
-Nauczysz się chodzić? - warknął niezadowolony, unosząc szybkę do góry.
-Przysięgam, Ty naprawdę czyhasz na moje życie! - odburknęłam niezadowolona, rozpoznając motocykl Luca. -Nie dołączę do Twojej kolekcji - zmierzyłam go wzrokiem, na co wybuchnął śmiechem.
-Klub książki? - przytaknęłam. -Przygotuj się na kilka godzin słuchania o twórczości najznakomitszych poetów świata - stwierdził nieco rozbawionym tonem.
-Kilka godzin? - powtórzyłam ze zdumienia.
-Myślisz, że czemu tak wcześnie się spotykają? - puścił mi oczko. -Chyba że... -spojrzałam na niego podejrzliwie. -Znów potrzebujesz wybawcy - zaśmiał się.
-Znasz, jakiegoś rycerza na białym koniu? - powiedziałam ironicznie, wymijając mężczyznę.
-Nie, ale znam pewną rudą wiedźmę - odszczekał, jadąc powoli obok mnie.
-Ty... - powstrzymałam się od dokończenia wypowiedzi, widząc przyglądającą nam się z boku parę przy samochodzie.
-Ok - wymamrotałam półszeptem zniechęcona wizją kilku godzinnych rozmów na temat poezji. Kocham książki, ale ta część twórczości do mnie nie przemawia.
-Co takiego? - prawie zabiłam go wzrokiem, gdy na mnie spojrzał. -Chyba nie dosłyszałem? - przyśpieszyłam kroku, mężczyzna również przyśpieszył.
-To sobie kask poluźnij, jak nie słyszysz - zasugerowałam patrząc się przed siebie.
-Przyjadę po 12 ośle - odwróciłam się do niego, ale już go nie było, odjechał.
Jakim cudem pani Estella wyrobiła sobie o nim takie dobre zdanie? Rozumiem wnuczek, a babcie nigdy wad swoich wnuczków nie widzą, ale z uprzejmością ma na bakier. Osioł? Naprawdę zostałam ochrzczona mianem osła? Znam go dopiero dwa dni, a już zdążył zajść mi za skórę. Niesamowite, jak czasami niektóre znajomości szybko się rozwijają. Czasem mam wrażenie, że im bardziej przystojny mężczyzna, bądź ładna kobieta, to, tym bardziej aroganccy. Oczywiście bywają wyjątki, nie mierzmy wszystkich jedną miarą, ale w jego przypadku stereotyp się potwierdza. Jak przystojny, to język cięty jak osa.
Wróciłam do domu, rozpakowałam zakupy i zaraz zabrałam się do przyrządzania hiszpańskich przekąsek. Babci tak zasmakowała moja zupa, że gdy dowiedziała się o moich mieszanych korzeniach, uznała, że nie może przepuścić takiej pysznej okazji. W sklepie zeszło mi trochę dłużej, niż przypuszczałam, przez co pozostało mi tylko 40 minut na przygotowanie wszystkiego. Lecz widzę, że pani Estella nie próżnowała pod moją nieobecność i zaparzyła już kawę, nakryła również do stołu. Miło widzieć, że nie jestem tutaj jedynie w roli pokojówki, bo nie ukrywam, ale niektóre czynności, które tutaj wykonuję, nie zaliczając się do zakresu moich obowiązków. Jednak pragnę pomóc, szczególnie pomieszkując tutaj.
-Jeśli chcesz możesz dołączyć na nasze spotkanie, albo wziąć sobie wolne na najbliższe godziny - zaproponowała mi staruszka, kiedy niosłam katalońską bruschettę na stół do salonu.
-Nie będzie problemem, jeśli wyjdę? - spytałam dla pewności, wracając do kuchni.
-Oczywiście, że nie - uśmiechnęła się do mnie ciepło. -Masz już jakieś plany? - spytała z ciekawością, gdy odwzajemniłam jej gest.
-Luca, zaproponował mi wyjście - odpowiedziałam półszeptem, skupiając się na przesypywaniu oliwek do miseczki, by tylko nie spojrzeć w stronę podejrzliwie uśmiechającej się staruszki.
-Mój Luca? - spytała wyraźnie zainteresowana. -Dokąd? - przybliżyła się, uważnie obserwując moje ruchy.
-Nie pytałam, to wyszło tak szybko, spotkałam go jak wracałam z zakupami - odpowiedziałam wymijająco, uciekając z miską do salonu.
-Cały Luca -zaśmiała się pod nosem. -W takim razie bawcie się dobrze. Tyle przekąsek chyba już wystarczy - wzięła ode mnie nóż. Skinęłam głową. -Tylko nie wsiadaj na tę diabelską maszynę -pomachała mi palcem wskazującym przed nosem. -Kocham Luce, ale nie ufałabym mu na tyle za tymi piekielnymi sterami - roześmiała się, po czym opuściła pomieszczenie.
Nie powiem, żebym czuła się pocieszona słowami pani Estelli, ale ciężko nie przyznać jej racji, szczególnie że raz już się rozbił. Jak widać, nie poinformował swojej babci o prawie śmiertelnym wypadku. Prawie? Nie wiem, jak się odnosić do tych wydarzeń. Chyba powinnam puścić, to mimo uszu, wątpię, że uda mi się przekonać go, aby wyjawił mi prawdę na temat opuszczenia szpitala. Spróbuję, ale marne szanse na powodzenie.
Zdążyłam posprzątać, przebrać się i zaczęły się schodzić przyjaciółki mojej podopiecznej. Każda oczywiście zainteresowana moją obecnością. Bez komplementów również się nie obeszło. Nieswojo się czuję, kiedy ludzie mnie chwalą, nigdy nie wiem, co powinnam odpowiedzieć i jak się zachować w danej sytuacji.
Spotkanie się rozpoczęło, a ja nie chcąc przeszkadzać, trzymałam się na uboczu, do momentu, póki Luca nie przyjechał.
-Twoja babcia przestrzegła mnie na wsiadanie z tobą na piekielną maszynę - zacytowałam, powstrzymując śmiech, gdy zszedł z góry z drugim kaskiem w ręku. -I cofając się pamięcią do przeszłości miała rację - przewróciłam oczami, odbierając od niego kask.
-Wycieczka do Waterfront? - spytał, ignorując moją uszczypliwą zaczepkę.
-Pasuje - odrzekłam, zakładając po drodze do motocykla kask.
Waterfront, to jedna z dzielnic seaport. Południowe nabrzeże Bostonu z dużymi, eleganckimi restauracjami, barami oraz hotelami. Obejmuje poprzecinane chodnikami nabrzeża Boston Harbor z przystaniami. Natomiast z parku Christopher Columbus Waterfront roztacza się niezwykły widok na port. Zarówno przyjezdni, jak i miejscowi, chętnie odwiedzają, to miejsce relaksując się w ogródkach kawiarnianych.
Luca wsiadł na motocykl, po czym rozłożył podnóżki dla pasażera. Nie byłam przekonana do pomysłu jazdy ścigaczem. Nie przemawia do mnie sportowy typ motocykli, pozycja pasażera na nich, a jeszcze bardziej wizja Luca za kierownicą. Mówią, że jak nie masz zaufania do kierowcy, to nigdy nie wsiadaj z nim na motocykl, gdyż nie będziesz czuć się komfortowo i nie zgracie się na tyle, by razem sterować maszyną, ponieważ kiedy kierowca się pochyla, pasażer również.
Wsiadłam na motocykl, mężczyzna złapał mnie za nadgarstki i położył moje ręce na baku paliwa. Przysunęłam się bliżej do Luca, nie czułam się swojo, przebywając tak blisko niego, ale zasięg moich ramion nie jest tak duży, jednak mam tylko 165 cm wzrostu. I tak już z trudem wdrapałam się na miejsce pasażera.
-Tylko jedź powoli - ostrzegłam go, gdy zapalił silnik.
-Nie zabiję nas, nie masz czego się bać - westchnął, kręcąc głową na boki.
-A byś spróbował. Tylko że ja jadę pierwszy raz motocyklem, więc możesz? - ponowiłam pytanie,
-Mogę - ruszył powoli.
-O to nie tutaj się przypadkiem rozbiłeś? - spytałam ironicznie, kiedy przejeżdżaliśmy obok Old State House.
-Carmen! - przyśpieszył nieoczekiwanie, po czym nagle zahamował, a ja wpadłam na niego.
-Luca! - wrzasnęłam. -Przepraszam, ale nie rób tak więcej - wymamrotałam pod nosem.
W spokojnym już tempie dojechaliśmy do Waterfront. Mężczyzna zaparkował motocykl niedaleko parku i wybraliśmy się na mały spacer. Dłuższą chwilę szliśmy w ciszy obok siebie. Podziwiałam niesamowite stawy, fontanny i moją ulubioną drużkę zamkniętą między drzewami, tworzącą nad nią swego rodzaju dach ze swych koron. Pamiętam, jak przyjeżdżałam tutaj z rodzicami za dzieciaka. Zawsze po wyjściu z kompleksu New England z Akwarium, obowiązkowo odwiedzaliśmy park. Bez lodów i spaceru, nie było udanego dnia.
-Dawno tutaj nie byłam - powiedziałam zerkając na taplające się w fontannie ptaki.
-Nigdy nie przepadałem za tym miejsce - odpowiedział, stając obok mnie.
-Dlaczego, więc mnie tutaj przywiozłeś? - spytałam zaskoczona jego słowami.
-Pomyślałem, że Ci się spodoba - uśmiechnęłam się mimowolnie. -Mój brat złamał sobie tutaj rękę, po części przeze mnie, ojciec nigdy nie dał mi zapomnieć, że przekreśliłem jego sportową karierę baseballisty - zaśmiał się. -Starszy brat, był oczkiem w głowie rodziny - wyjaśnił, gdy na niego spojrzałam.
-Niech zgadnę, on ten grzeczny poukładany, a ty czarna owca w rodzinie, mam rację? - przytaknął. -Luca, jak Ci się udało wyjść z wypadku cało? - przewrócił oczami.
-Tłumaczyłem - wzruszył ramionami. -Śmierć kliniczna - wyminął mnie.
-Tak, ale obrażenia na pewno jakieś miałeś - dogoniłam go.
-Nie bardzo - odrzekł obojętnym głosem. -Tak, wyszedłem sobie po prostu - uprzedził moje następne pytanie. -I nie, nie będę tego wyjaśniał - dodał po chwili, widząc, że otworzyłam usta, aby coś powiedzieć. -Zmieńmy temat - zaproponował. -Są czasem rzeczy, nad którymi lepiej nie zastanawiać się za długo - puścił mi oczko.
Usiedliśmy na ławce i podzieliśmy się ze sobą trochę naszymi życiowymi historiami. Byłam ciekawa jego osoby, on mojej również. W końcu ciekawość, to nieodzowna cecha ludzka. Choćbyśmy chcieli bardzo się jej pozbyć, zawsze coś nas zainteresuje na swojej drodze. Opowiedziałam Luce, co zmotywowało mnie do takiej pracy, że głównym powodem była moja babcia, którą opiekowaliśmy się wszyscy. Podzieliłam się również swoim małym marzeniem o zwiedzeniu Hiszpanii, wtedy dowiedziałam się, że mężczyzna już tam był i bardziej poleca Meksyk, nawet nie chciałam dopytywać, dlaczego akurat pokochał kraj bezprawia. Chyba że rzeczywiście urzekła go architektura, piękne widoki, niesamowita kuchnia, czy niezwykle interesująca historia kraju. Wspomniał jednak, że szczerze nienawidzi Nowego Yorku, ale na pytanie z jakich powodów, odpowiedział jedynie, że może kiedyś się dowiem. Nie drążyłam zatem tego tematu. O dziwo dobrze rozmawiało mi się z motocyklistą, ale problem był jeden, nie do końca wiedziałam, o co spytać, by go nie urazić.
-Twoja babcia, bardzo cię zachwala - zmieniłam temat. -Nawet podejrzanie się ucieszyła, że z tobą wychodzę - szturchnęłam do delikatnie łokciem.
-Cała babcia - westchnął. -Łudzi się, że kiedyś zostanie jeszcze prababcią, nie wie tylko, że to się nigdy nie stanie - zaśmiał się.
-Dlaczego? Nie masz dziewczyny? - spytałam z ciekawości.
-Nie i wątpię bym miał - spojrzał w niebo z utęsknieniem. -Prędzej by nogę dała, niż zemną była - wyjaśnił po chwili.
-Taki straszny jesteś? - zażartowałam.
-Rok temu powiedziałbym, że nie - westchnął, kiwając głową na boki. -Teraz sam nie wiem - wzruszył ramionami.
Zmieniłam temat, miałam wrażenie, że poruszyłam kolejny drażliwy temat, dlatego słusznie uznaliśmy, że dość siedzenia i przejedziemy się jeszcze trochę motocyklem po mieście, zanim trzeba będzie wracać, a coś mi się wydaje, że spotkanie powoli dobiega końca, ponieważ minęły już z dobre dwie godziny od mojej nieobecności. Zatem powoli trzeba wracać, Luca co prawda zapewnia mnie, że mam jeszcze sporo czasu, ale nie chcę nadużywać w pracy zbytnio przysłowiowej dobroci pani Estelli. Przerwa w pracy oczywiście mi się należy, ale nie kilkugodzinna.
Luca odwiózł mnie do domu, a sam pojechał jeszcze coś załatwić.
-Już wróciliście? - od progu zaatakowała mnie siwowłosa staruszka.
-Luca, musiał coś załatwić, a ja nie chciałam pani pozostawiać na długo samej - odłożyłam kask na szafce w przedpokoju, odwiesiłam ubrania i skierowałam się do salonu wraz z kobietą.
Zabrałam się za sprzątanie po klubie książki w czasie, gdy moja podopieczna przeprowadzała, zemną wywiad, jak bawiłam się w towarzystwie jej wnuka. Opowiedziałam jej, że pojechaliśmy do dzielnicy Waterfront, a samo wyjście przebiegło dość przyjemne i miło było odetchnąć nieco innym powietrzem, niż samochodowymi spalinami.
Sama jestem zaskoczona, ale pomimo tych moich drobnych gaf, Luca wydaję się ciekawą, pełną tajemnic osobą. Zastawia mnie, dlaczego pod koniec opisał się tak krytycznie. Może zadałam nieodpowiednie pytanie? Niestety w relacjach między ludzkich nigdy dobra nie byłam. Prawdę mówiąc, Kelly, to moja jedyna przyjaciółka i do teraz momentami dziwię się, jak doszło do tego, że przyjaźnimy się już ponad 10 lat.
Pani Estella poopowiadała mi jeszcze trochę o wnuku, oczywiście zachwalając go. Widzę, że chyba rzeczywiście, bardzo pragnie zeswatać z kimś Luce, ale to tak nie działa. Zwłaszcza że on sam, raczej nie wykazuję chęci i nie mam wcale tutaj na myśli siebie, ponieważ nawet nie myślę o nim w tej kategorii. Przyszłam tutaj pracować, nie podrywać. Bardziej chodziło mi o jego nawiązanie do tego, że prędzej dałaby nogę. Ciekaw jestem, dlaczego tak uważa? Może ma nieco nierówno pod sufitem, ale seryjnym mordercą chyba nie jest, a ta kolekcja w szafie, jest oby nieprawdziwą. Hm, jak samo powiedział, być może kiedyś się dowiem, czyli istnieje cień szansy lepiej go poznania. Zależy tylko, jak potoczy się znajomość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top